Inne głody

Przedruk z pisma "Argumenty" z 7 IV 1981; rozdział książki "Po tej stronie granicy".

Inne głody


rozdział książki pt "Po tej stronie granicy" (do spisu treści)
okladka okładka

"Argumenty"
7 IV 1981

Ponieważ życiorys ten ma być nie zablokowany nie taki jak dla potrzeb instytucji zatrudniająCYch, widzę konieczność rozłożenia moich prawie 32 lat życia na następujące rozdziały i ko lejne ich opisanie.

I - Wychowanie i edukacja
II - Moje miejsce w społeczeństwie i praca na jego rzecz
III - Praca zawodowa i kierunki mo ich zainteresowań
IV - Kobiety w moim życiu
V - Nałogi
VI - I co dalej?

I

Urodziłem się prawie 32 1ata temu, w grudniu 1949 roku w rodzinie stworzonej przez ubogiego kolejarza bez wykształcenia i przez kobietę nie posiadającą zawodu i wykształcenia. Mimo ubóstwa i istnienia dwójki rodzeństwa (starszej siostry i młodszego brata) rodzice dali mi dobre tzw.. 7 klas z domu, następnie wykształcenie podstawowe i średnie techniczne w kierunku chemii, który to kierunek sam sobie wybrałem.

Co prawda ojciec mój sam uzupełnił swoje wykształcenie o Liceum Ogólnokształcące, uznał zapewne swą "wyższość intelektualną" nad nami, a w szczególności nad moją matką a swoją żoną, uznał więc za stosowne opuścić nas na rok przed zdawaną przeze mnie maturą. Chociaż nie wpłynęło to dodatnio, zdałem maturę mimo bagażu psychicznego pozostawionego przez ojca, a dzięki nadludzkiemu wysiłkowi mojej matki, która wbrew swojej niewesołej sytuacji kobiety pozostawionej i to w okresie klimakterium, potrafiła przelać na nas swoje uczucie i jeszcze tę część, która wypadała na ojca. Dzięki ci za to, Mamo. Dzięki Ci też za wychowanie na światłych obywateli.

II

W czasie mojej edukacji i pracy zawodowej prowadziłem cały czas roboty na rzecz społeczeństwa, uczestnicząc aktywnie w jego życiu, spłacając tym samym dług zaufania, jakim mnie ono obdarzyło. I tak, pracą wiodącą dla społeczeństwa była praca w ZHP. Od najmłodszych lat, od zucha aż do szlifów instruktorskich, dawałem z siebie dla tego Związku wszystko. Praca z młodzieżą, często opuszczoną przez jednego lub niekiedy nawet przez dwoje rodziców lub przez nich zaniedbywaną, stała się powoli moją drugą naturą. ZHP towarzyszył mi przez szkołę podstawową, średnią, podczas odbywania służby wojskowej i pracy zawodowej.

Dzięki temu nauka szła mi niezwykle gładko i zakończyła się bezboleśnie zdanym egzaminem dojrzałości w czerwcu 1969 roku. od tego czasu stałem się "dyplomowanym dojrzałym człowiekiem". Praca w ZHP w dużym stopniu pomagała mi w pracy ze środowiskiem osiedli, których byłem kierownikiem, oraz w kierowaniu zespołami ludzkimi w zakładach pracy.

Wszystkie moje urlopy wypoczynkowe poświęciłem dla Związku i jego członków. Przez długi okres czasu zajmowałem się w mojej pracy społecznej młodzieżą trudną.

III

Pracę zawodową rozpocząłem bezpośrednio po zdaniu matury w czerwcu 1969 roku jako aparatowy procesów w ZWS "Elana".
Praca na trzy zmiany i zdezorganizowanie życia.
W tym samym roku w październiku powołano mnie do odbycia służby wojskowej. Po powrocie pracowałem jeszcze do kwietnia 1972 roku w "Elanie". Od 2 maja 1972 roku podjąłem pracę jako kierownik Osiedli Mieszkaniowych w Spółdzielni Mieszkaniowej. Praca ta oprócz kierowania administracją osiedlową dawała zadowolenie z tego powodu, że prowadziło się na tym stanowisku pracę społeczno -wychowawczą dla mieszkańców tych osiedli. Często musiałem decydować w sprawach międzyludzkich, radzić starszym, godzić zwaśnionych itp. Jednocześnie współpracując ze szkołą osiedlową, rozszerzyłem działalność na rzecz dzieci i młodzieży. We wrześniu 1975 roku GK ZHP powołała mnie do pracy w nowo powstałej Komendzie Chorągwi. Od tej chwili praca moja przybrała na tempie. To, co robiłem społecznie, zacząlem robić zawodowo. Byłem już 3 lata w stopniu harcmistrza i od 10 lat instruktorem ZHP. Zaczęła się wzmożona praca śródroczna, gdyż działalność moja z terenu szczepu przeniosła się na całe województwo. Jednocześnie zmienił się profil moich akcji letnich. Z organizatora przekształciłem się w instancję wizytującą. Podchodziłem do tych wizytacji jednak nie tak jak wszyscy, byle wysmarować raport, ale prowadziłem daleko idące poradnictwo w punktach, które uważałem, że kuleją, a mogłem pomóc swoim doświadczeniem. Nader łatwo jest oceniać, gorzej pomóc.

Sytuacja, którą opiszę dalej, zmusiła mnie do zrezygnowania z tak lubianej przeze mnie pracy. Podjąłem znowu pracę jako szef administracji, tym razem w zakładzie pracy. Jednocześnie zdobyłem uprawnienia instruktora nauki jazdy i podjąłem pracę na pół etatu. Wróciłem do mojej ukochanej pracy dydaktycznej! Pracy z ludźmi!

Przez dwa lata pracowałem na dwóch etatach. Od 7,00 do 15,00 jako kierownik administracji, od 15,30 do 22,00 nauka jazdy.

I znowu sytuacja życiowa podyktowała mi nową decyzję odnośnie pracy zawodowej. Podjąłem pracę instruktora na całym etacie. Byłem nim do momentu podjęcia pracy w przedsiębiorstwie jako kierownik magazynu.
W międzyczasie rozwijałem zainteresowania w kierunkach:
1. muzyka gra na instrumentach strunowych, trochę na elektronicznych,
2. fotografia i film amatorski (niektóre prace wystawione na widok publiczny),
3. praca społeczno-wychowawcza - oprócz pracy w ZHP byłem także lektorem w KW PZPR,
4. sport motorowy,
5. krótkofalarstwo.

A w ogóle interesuje mnie człowiek i wszystko, co jest z nim związane. Typy ludzi, ich troski, ich stany.

Być może dlatego, że bardzo szybko nawiązuję kontakty słowne i duchowe z ludźmi młodymi i w starszym wieku.

Swój pobyt na oddziale wykorzystuję też do tych celów. Postawiłem sobie za zadanie nawiązanie kontaktów z pacjentami, z którymi kontakt jest utrudniony I o dziwo, udało mi się! Ryszard, który lęka się Edka, rozmawia ze mną i wykonuje moje prośby bez strachu widocznego w kontaktach z Edkiem. Z Markiem i Jankiem także miewam dobry kontakt, rozmawiają ze mną chętnie, nawet sami do mnie przychodzą na rozmowę. Tak więc pobyt na oddziale rozszerzył horyzonty moich zainteresowań.
Gdybym był młodszy rozpocząłbym może edukację w tym kierunku.

IV

Kobiety w moim życiu odegrały istotną rolę, więc dlatego poświęciłem im osobny rozdział. W ciągu całego życia dotychczasowego nawiązanie kontaktu z wybraną przeze mnie dziewczyną (kobietą) nie nastręczało mi żadnych trudności. Przelotne szkolne znajomości nie pozostawiły na mnie żadnego wrażenia. Lecz przed maturą poznałem dziewczynę, studentkę SGPiS-u, z którą wiązałem wiele nadziei i utrzymałem kontakt w czasie całej służby wojskowej.
Może była to dziewczyna mojego życia? Tak myślę, bo w chwilach niepowodzeń wracam myślami do niej i do wspólnie przeżytych dni. Lecz zręczne manewry mojej rodziny (a zwłaszcza siostry) podczas pobytu w wojsku doprowadziły do zerwania z tą dziewczyną i mariażu z inną kobietą koleżanką szkolną siostry, która za wszelką cenę postanowiła mnie posiadać. Była starsza o 4 lata. Starsza żona zazdrosna o moją młodość i życie coraz częściej doprowadzała do drastycznych sytuacji wobec wspólnych przyjaciół, w życiu domowym, a na koniec dopuszczała się rękoczynów wobec obcych osób. Zrozumiałem, że to koniec. Trwało trzy lata.

Po separacji i rozwodzie przelotny związek ze starą znajomą, powrót do dziewczyny która w międzyczasie u kończyła SGPiS i mieszkała w Opolu.
Niestety. I tym razem życie dało mi kopniaka. Sielankę zmącił telefon od kobiety z przelotnego związku, zawiadamiający mnie, że jest w 3 miesiącu ciąży. Ponieważ w tym czasie miała ona 34 lat (o 8 lat starsza), a znałem jej kłopoty z zajściem w ciążę, uczciwość podyktowała mi nowy mariaż.

Tym razem ostatecznie zerwałem z "dziewczyną życia". Po urodzeniu córki zmieniłem pracę z Komendy Chorągwi na kierownika administracji w zakładzie pracy. Jednocześnie podjąłem pracę na pół etatu jako instruktor nauki jazdy, ażeby umożliwić żonie przebywanie na urlopie bezpłatnym. Przez okres 2 lat zdobyłem mieszkanie M-3, umeblowałem je i dowiedziałem się od żony, a także od innych osób postronnych, że nie jestem jej już potrzebny ponieważ to, co jej w życiu brakowało, czyli dziecko z nazwiskiem ojca i mieszkanie na miarę jej ambicji już ma. Nie mogłem się z tym pogodzić.

Próbowałem coś zmienić, między innymi wykonując wszystkie prace w domu, mimo przebywania poza domem w celach zarobkowych.

Niestety we wrześniu 1979 roku zastałem w drzwiach założony zamek, do którego nie miałem klucza.
Koniec.
Życiowy aut.
W październiku poznałem dziewczynę, która znając moją sytuację, podała mi rękę. Wobec braku bliższego zainteresowania się moją sytuacją przez bliskich, przyjąłem tę dłoń. I tak zaczął się nowy etap życia, który w tym moim "story" posiada numer

V

Po bliższym poznaniu się powiedziała mi prawdę, że jest w sidłach nałogu morfinowego, żebym nie był za skoczony takimi czy innymi stanami.
Chciałem ją z tego nałogu wyprowadzić, lecz po tych wszystkich stresach sam potrzebowałem siły psychicznej, pomocy duchowej. Pierwszy raz wziąłem, motywując to tym, że chcąc jej pomóc, muszę bliżej poznać stan, wejść w jej psychikę pod działaniem środków. Teraz wiem, że ocena moja była nader błędna, bo jej nie uchroniłem, a sam jeszcze się uzależniłem.
Pierwsze wzięcie środka i następne dawały cudowne zapomnienie o sprawach przykrych. Wszystkie troski i kłopoty stały się nieważne. Nieprawdą jest, jak to niektórzy opisują, że ma się wielkie wizje. Po prostu jest stan zapomnienia, połączony z przyjemną reakcją ciała (znikają wszystkie bóle, następuje odprężenie mięśni). Lecz niestety Po kilku razach następuje uzależnienie, zaczynają występować tak zwane głody narkotyczne. I tak jak chciało się wziąć, teraz już trzeba. W głodach wszystkie stawy wypełnione są eksplodującymi granatami, kości i mięśnie zachowują się, jakby były wyciągane przez samego Madeja na jego niesamowitym łożu. Tylko następna iniekcja doprowadza człowieka do normalnego stanu. Tak! Do normalnego stanu! Tak jak na początku były przyjemne wrażenie, tak później trzeba wziąć, żeby być normalnym, normalnie czującym się człowiekiem. Jedyną przyjemność sprawia przeżycie kopa (tak nazywa się w tej branży rozpływanie się środka, podczas którego fizycznie odczuwa się stopniowe u stępowanie objawów głodowych). I tak przyjemność przeradza się w konieczność. A konieczność rodzi potrzebę ciągłego dostępu do środków. Przysięgam, nie kradłem ich z aptek, nie wynosiłem ze szpitali, nie wystawiałem "lewych" recept, nie miałem znajomych w służbie zdrowia! Polacy to taki zmyślny naród, że poradzi sobie w każdej sytuacji. Pijak pędzi bimber, to dlaczego narkoman nie mógłby produkować sobie środków. I w tym jest cały sęk. W tej pomysłowości ludzkiej.

Będzie prohibicja - będą pili. Nie można zakupić morfiny czy heroiny produkujemy ją sami.
Mogłem oczywiście stać się pijakiem i swoje żale topić w C2H5OH, lecz rękę podała mi inna branża. Stałem się przypadkowym narkomanem. Sytuacja ta została przerwana drastycznie przez organa MO. Skończyło się nareszcie to, co chcia lem sam przerwać, lecz nie miałem odwagi sam skazać się na przeżywanie głodów. Trafiłem do szpitala psychiatrycznego, gdzie przy pomocy wspaniałego personelu, zdolnego do największych poświęceń nawet dla takich utracjuszy, dobrowolnych samobójców jak ja i mnie podobni, przetrwałem. Przez siedem bitych dni leżałem całkowicie wyczerpany przez głody. Dzięki podawanym lekom mogłem przespać te wszystkie bóle i stany głodów narkotycznych. Po leczeniu w tym szpitalu miałem wyjechać na dalsze leczenie. Ale gdzie? Okazuje się, że to nie jest takie proste. Nikt nie chce nas leczyć. Pijaka - proszę uprzejmie, gdzie sobie życzy. Narkoman?
Kto to taki ? Ile ma lat ? Powyżej 25?
W tym wieku nie ma narkomanów.
I tak dziewczyna, która razem ze mną jest na odwyku, może jechać do Garwolina, ponieważ nie ma jeszcze 25 lat, a ze mną po prostu problem nie istnieje. W tym wieku nie ma narkomanów!

VI
I co DALEJ?

Nie wiem. Domem moim jest w tej chwili oddział psychiatryczny. Rodziną wspaniały personel. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym przebywać w innym miejscu. Być może, że wyjadę do jakiegoś zakładu, który się podejmie jednak mojego dalszego leczenia. Lecz na razie bardzo często mam wrażenie, jakbym miał zostać tutaj na zawsze.
W pewnym momencie zaświtała nadzieja. Żona moja zadzwoniła, dowiedziawszy się, gdzie przebywam, uznała swoje błędy i winę za sytuację, w której się znalazłem. Lecz po prostu po kilku odwiedzinach okazało się, że zbliża się dzień wypłaty i chodziło tylko o to, abym dał jej upoważnienie do jej odbioru. Nie chodziło wcale o mnie.
Od tego momentu nie przyjmuję żadnych telefonów.
Przyjaciółka od środków nie zapewni mi przyszłości. Poddawała się nie pierwszy raz leczeniu odwykowemu w ciągu ośmiu lat. Powracała zawsze do nałogu. Cóż więc robić? Kto mi doradzi? Jak zacząć od nowa trzeci raz życie mając 32 lata i zostawiwszy wszystko materialne i duchowe po drodze?
Na razie moim dornem jest oddział.
Oby jak najdłużej. Staram się być pomocnym na oddziale. Może to pomoże mi przetrwać.

Eustachy Majkowski

Imię i nazwisko oczywiście zmyślone, natomiast sam życiorys autentyczny i rzeczywiście napisany na prośbę lekarza przez pacjenta oddziału psychiatrycznego. Byłem zresztą przy tym, jak Eustachy brał się za tę robotę. Była to pierwsza tego rodzaju robota w życiu, ale rychło, podobnie jak z pacjentami oddziału i swoimi kobietami, złapał z nią kontakt i poszła mu gładko, bez szczególnego oporu. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że po krótkiej adaptacji Eustachy do licznych zawodów swojego życia mógłby wpisać słowo "dziennikarz" i byłby w tej robocie lepszy od wielu, którzy tkwią w niej od lat, pęczniejąc od rutyny i nie mając za grosz talentu.

Jednego wieczoru, gdy w telewizji szły stare filmy z doczepioną później do nich na łapu capu muzyką, Eustachy poruszony nią, nieomylnie rozpoznawał i odróżniał od siebie dzieła starych mistrzów- Haydna, Mozarta i Liszta. Faktycznie złapał kontakt z głęboko chorym pacjentem Ryszardem.

Eustachy jest wiarygodny zarówno w tym, co pisze, jak i w tym, co robi. Natura przydzieliła mu wiele darów, a on nie omieszkał wielu z nich wykorzystać. Życiorys, jaki napisał, pokazuje, że mimo wielu trudności, których każdemu z nas przecież nie brakuje, jego życie toczyło się z pewnym tempem i werwą. Nawet tu, na oddziale należy do najbardziej pomysłowych i zaradnych pacjentów. Jest przy tym całym cwaniactwie wrażliwy i delikatny. Pomaga ludziom, przeciwnik używania siły które Wśród wielu kontaktów, Eustachy nawiązał w swoim młodym jeszcze życiu, jeden był bardzo szczególny. Pod wpływem sympatii do dziewczyny narkomanki, w okresie psychicznych napięć, zdecydował się wstrzyknąć sobie dawkę morfiny. Kierowała nim wtedy ta sympatia, kierowała witkacowska ciekawość, kierowała także troska, której miał za dużo. Nic szczególnego po owym wstrzyknięciu nie nastąpiło - stan klasycznej euforii morfinowej, w którym troski szarpiące nim dotąd rozpłynęły się, a na ich miejsce pojawiła się słodycz zapomnienia i beztroska. Eustachy rzec można na krótką chwilę wstąpił do nieba.
Chciał wziąć i wziął. Jeden raz, drugi i trzeci. Niebo kusiło. Kusiło coraz bardziej, po ustaniu bowiem działania narkotyku szybko wystąpiły męki pierwszych głodów, czyli objawy klasycznego, w wypadku morfiny wyjątkowo silnego i burzliwego, zespołu abstynencyjnego. Eustachy rychło zaczął oscylować pomiędzy niebem a piekłem.
Z euforii w głody. Z głodów w euforię. Żadnych stanów pośrednich. "I tak jak chciało się wziąć, teraz już trzeba" - napisał w życiorysie. "Trzeba", sam to przyznał w rozmowie ze mną, to zbyt delikatne słowo w tym kontekście. W głodach poza dolegliwościami fizycznymi występują wyjątkowo silne objawy przymusu i zniewolenia.
Nie istnieje nic, świat wewnętrzny i świat zewnętrzny nie liczą się zupełnie, wola natomiast zostaje skoncentrowana i działa tylko w jednym kierunku, aby jak najszybciej dać kopa zgłodniałemu organizmowi. Eustachy powiedział mi, że na opisanie głodów brak właściwie słów w języku. Że to, co napisał o granatach eksplodujących w mięśniach i w kościach i o Madejowym łożu, kulawo odzwierciedla istotę rzeczy, która jest okropniejsza niż wszystko, co można sobie wyobrazić. Z fałszywego chemicznego nieba morfina bardzo szybko prowadzi w faktyczne piekło. Z dawczyni krótkotrwałej beztroski przekształca się w kata smagającego cierpieniem. Zwodnicza beztroska, autentyczne cierpienie - taki rytm utrwala się i powtarza, a ten, kto tknął morfiny nie jest w stanie wyzwolić się z tego kręgu, chyba że, co nastąpiło w wypadku Eustachego, nastąpi interwencja sił zewnętrznych. Eustachy sam robił sobie zastrzyki. W krótkim stosunkowo czasie dokonał tysiąca siedmiuset wstrzyknięć. Skłuł się kompletnie. Narkotyczna wola nauczyła go odszukiwać nawet niezauważalne żyły. Na słuch, jak mówi.

Wszędzie trzeba ogłosić, że morfina i heroina są niezwykle groźne. Groźne dla życia. Po pierwsze dezorganizują je całkowicie, po drugie głody potrafią być tak silne, że w ich trakcie może zdarzyć się zapaść i śmierć. Nie ma żartów. Z morfiną się nie wygra i z tego względu należy unikać wszelkich z nią kontaktów, nawet tych pierwszych, pojedynczych, wypływających z witkacowskiej ciekawości i z omylnego przeświadczenia, że przecież raz czy dwa razy nic nie znaczą. Znaczą, i to bardzo wiele. Przepełniony troską człowiek wie już odtąd, że ma chemiczny sposób na beztroskę.
Męczarnie głodów w tym czasie lekceważy bo jeszcze ich nie zaznał. Głody jednak już na progu. Nie trzeba wielu dawek, żeby przyszły i zaczęły nękać. Wola ludzka staje się bezradna w obliczu głodów. Nie tylko nie może nad nimi zapanować, ale wprost przeciwnie - staje się ich poddaną służebnicą.
Co dalej? Bezdomny Eustachy przebywa nadal na oddziale szpitala psychiatrycznego. Po siedmiodniowej, nieustępliwej walce lekarze złamali jego głody i teraz nie różni się niczym od zdrowego, normalnego mężczyzny.
Ciągle jednak wisi nad nim Damoklesowy miecz morfiny. Po leczeniu odtruwającym powinien przejść leczenie rehabilitacyjne. Po wyzwoleniu z męki głodów trzeba w nim wyrobić przy jego współudziale motywację do życia bez morfiny. Musi niejako na nowo pojąć sztukę rozprawiania się ze swoimi troskami bez uciekania się do pomocy narkotyku. Sam Eustachy zgadza się z tym zresztą w zupełności.
W swoim życiorysie stawia rasowe, dziennikarskie pytanie - gdzie? Ktoś mądry przed szkodą, jaką wyrządził, doszedł do wniosku, że różne narkomanie to sprawa młodzieżowa. W wieku ponad dwadzieścia pięć lat - ironizuje Eustachy - nie ma według tego kogoś narkomanów. Niestety, są. Nie tylko głupia młodość sięga po narkotyki, ale także stroskana dojrzałość. Upycha się tych ludzi po zwyczajnych szpitalach psychiatrycznych, gdzie tułają się pośród zgoła innych ludzkich nieszczęść i gdzie oczywiście nie ma mowy o wymaganym w tym wypadku podejściu bardziej specjalistycznym i kompleksowym. Sympatia Eustachego pojedzie do Garwolina, a on nie, ponieważ przekroczył pewien wytyczony urzędniczym piórem Rubikon lat. W społeczeństwie kursuje i taka teoryjka, że być może nie warto ratować Eustachego i jemu podobnych. Gdybym napisał, że warto go ratować, bo zdolny i inteligentny, bo się nam przyda popełniłbym oczywiście zbrodnię moralną. Nie tylko warto, ale i trzeba ratować każdego bez wyjątku człowieka, który znalazł się w kleszczach choroby choćby chorobie tej towarzyszył, jak w wypadku morfinizmu, pewien cień winy moralnej. Zapytajcie lekarzy. Oni, wyciągając Eustachego z zapaści głodów, nie pytali go, czy sprawował się dobrze czy źle. Działali w myśl reguł swojej sztuki, w obliczu konkretnego i rozpoznanego przez wiedzę medyczną schorzenia. Tylko, co dalej ? Co dalej?

Wojciech Roszewski
"Po tej stronie granicy" (do spisu treści)

Kategorie

Zajawki z NeuroGroove
  • Morfina
  • Tripraport

duszny, czerwcowy wieczór; ja i mój partner, bardzo w sobie zakochani i bardzo szczęśliwi; w swoim mieszkaniu

Niewiele moich odlotów utrwaliło się w mojej pamięci - było ich tak wiele, były moją codziennościa i rzadko przychodziło mi do głowy szczegółowe zapamiętywanie ich. Ale jedna noc na zawsze pozostanie w moim sercu. Pamiętam wszystko dokładnie, chociaż minął już rok, kolejny zmarnowany prochami rok. Są jednak dni szczególnie, a ten był jednym z nich. Ze mną była moja miłość, czerwiec i... morfina.

  • Benzydamina
  • Przeżycie mistyczne

Szybkie zakupy w aptece, wyprawa do przyjaciółki i gnicie z nią, potem konfrontacja z rodzicielką i swój pokój

 Na samym wstępie dodam, że to był mój pierwszy raz z benzydaminą i nie tego się spodziewałam po Tantum Rosie. Znaczy to pasowało do opisywanych efektów, ale mogłabym je ubrać w inne słowa.

T=-17:20

  • Amfetamina
  • Dekstrometorfan
  • Etanol (alkohol)
  • Inne
  • Kodeina
  • Kofeina
  • Marihuana
  • Mieszanki "ziołowe"
  • Tabaka
  • Tytoń
  • Uzależnienie

Brak motywacji do czegokolwiek. Moment w którym nic już nie cieszy, nic nie ma sensu. Liczy się tylko zdobycie narkotyku, jaranie go w spokoju.

Dziś postanowiłam rzucić to gówno. Zerwałam z moim chlopakiem A. To on mi pierwszą lufe podał, pokazał cały ten narkotykowy świat. 

  • Dekstrometorfan

Set&Settings: Mój zielono-żółty pokój. Po godzinie 20. Solo style.

Dawkowanie: 225mg(15 tabletek)

Doświadczenie: Alkohol, Mj, raz motorola :D

Dane: 18lat, 83kg

20:40: Zarzucam pierwsze w życiu 5 tabletek tzw. kaszloka. Będę to robił co 5minut, czyli 3 razy po 5 pillów. Idę do kibla wysrać się, żebym się nie posrał w czasie fazy, bo to można było nazwać naprawdę bad trip…

20:45:Wysrałem się(2 tony mniej). Łykam kolejne 5 tablet. Zapuszczam muzę.