Albert Hofmann - LSD, Moje Trudne Dziecko - Meksykańscy krewni LSD

Albert Hofmann - LSD, Moje Trudne Dziecko - Meksykańscy krewni LSD



[<<] [H] [>>]


9 Meksykańscy krewni LSD

Pod koniec 1956 roku zwróciła moją uwagę notatka zamieszczona w gazecie codziennej. Amerykańscy badacze odkryli grzyby, powodujące stan odurzenia, któremu towarzyszyły halucynacje. Grzyby te były jedzone podczas ceremonii religijnych przez pewne grupy Indian w południowym Meksyku.

Święty grzyb teonaizacatl

Ponieważ, poza kaktusem meskalinowym, odkrytym także w Meksyku, żadne inne narkotyki wywołujące halucynacje podobne do wizji występujących po zażyciu LSD nie były w tamtym czasie znane, miałem ochotę nawiązać kontakt z tymi badaczami, aby dowiedzieć się szczegółów dotyczących grzybów. Lecz w krótkim, prasowym artykule nie było żadnych nazwisk ani adresów, było więc niemożliwym uzyskać jakie dalsze informacje. Tym niemniej od tego czasu tajemnicze grzyby, których chemiczna analiza mogła być interesującym zagadnieniem, zapadły mi w pamięć.
Jak okazało się później, LSD było przyczyną, że grzyby te znalazły drogę do naszego laboratorium, bez żadnych starań z mojej strony, na początku następnego roku.
Dzięki pośrednictwu dr. Yvesa Dunanta, w tamtym czasie dyrektora oddziału Sandoza w Paryżu, do kierownictwa działu badań farmaceutycznych w Bazylei trafiło zapytanie profesora Rogera Heima, dyrektora Laboratorium Kryptogramicznego Narodowego Muzeum Historii Naturalnej w Paryżu, czy nie bylibyśmy zainteresowani przeprowadzeniem badań chemicznych meksykańskich grzybów halucynogennych. Z wielką radością zadeklarowałem chęć rozpoczęcia tej pracy w moim oddziale, w laboratoriach badań produktów naturalnych. To miało okazać się mostem prowadzącym mnie ku ekscytującym badaniom świętego grzyba Meksykanów, które były już wówczas mocno zaawansowane w obszarze etnomykologicznym i botanicznym.
Przez długi czas istnienie tych magicznych grzybów pozostawało kwestią nierozstrzygniętą. Historia ponownego ich odkrycia została przedstawiona z pierwszej ręki we wspaniałym, dwutomowym dziele klasyki entomykologii "Mushrooms, Russia and History" (Pantheon Books, New York, 1957) autorstwa amerykańskich badaczy, Valentiny Pavlovnej Wasson i jej męża, R. Gordona Wassona, którzy odegrali decydującą rolę w tym odkryciu. Następujące dalej opisy fascynującej historii tych grzybów są zaczerpnięte właśnie z dzieła Wassonów. Pierwsze zapisane wzmianki na temat użycia odurzających grzybów przy - okazji uroczystości, ceremonii religijnych lub magicznych praktyk uzdrawiających, pochodzą od siedemnastowiecznych hiszpańskich kronikarzy i przyrodników, którzy przyjechali do tego kraju wkrótce po najeździe Meksyku przez Fernando Cortesa. Najlepsze świadectwo pochodzi od franciszkanina, ojca Bernardino de Sahagun, który wspomina magiczne grzyby i opisuje efekt ich działania oraz sposób użycia w kilku fragmentach swojej znanej pracy historycznej. Historia General de las Cosas de Nueva Espana, napisanej w latach 1529-1590. Opisuje w niej, dla przykładu, jak kupcy świętowali w czasie grzybowych przyjęć swój powrót z pomyślnej wyprawy handlowej.
"Zjadali grzyby zaraz po przybyciu na uroczystość, w czasie, który nazywali godziną dmuchania we flety. Powstrzymywali się wówczas od jedzenia czegokolwiek, a przez całą noc pili tylko czekoladę i spożywali grzyby w miodzie. Kiedy grzyby zaczynały już działać, odbywały się tańce i zawodzenia... Niektórzy spostrzegali w wizjach, że zginą na wojnie. Inni poprzez wizje dowiadywali się, że mogą zostać pożarci przez dzikie zwierzęta... Jeszcze inni dostrzegali w wizjach własne bogactwo, powodzenie lub dowiadywali się, że mogliby kupić niewolnika i stać się panami niewolników. Byli tacy, których wizje ostrzegały przez cudzołóstwem i możliwością stracenia głowy w wyniku ukamienowania, oraz tacy, którzy odkrywali w wizjach, że grozi im utonięcie. Niektórzy dowiadywali się w wizjach, że doznają spokoju w śmierci. Inni widzieli, jak spadają z dachu i zabijają się... Wszystkie takie rzeczy można było zobaczyć... A kiedy efekt działania grzybów ustępował, uczestnicy przyjęcia oddawali się rozmowom na temat tego, co każdy z nich zobaczył w swoich wizjach."
W publikacji z tego samego okresu ojciec dominikanin Diego Duran donosi, że grzyby odurzające były spożywane w czasie wielkich obchodów z okazji wstąpienia na tron Moktezumy II, sławnego władcy Azteków, w roku 1502.
Z kolei we fragmencie siedemnastowiecznej kroniki Don Jacinto de la Serna opisuje użycie tych grzybów w obrządkach religijnych:
"I oto, co nastąpiło - do wioski przyszedł Indianin... nazywał się Juan Chichiton... i przyniósł czerwonawego koloru grzyby, zebrane na wyżynie. Przy ich pomocy doszło do wielkiego bałwochwalstwa... W domu, w którym zebrali się wszyscy z okazji świętej uroczystości... całą noc grał na teponastli (aztecki instrument perkusyjny) i rozbrzmiewały śpiewy. Po upływie niemal całej nocy, Juan Chichiton, który był kapłanem w tym poważnym obrządku, rozdał te grzyby do zjedzenia wśród wszystkich obecnych na uroczystości w sposób, w jaki podaje się komunię, i dał im pulque do wypicia... tak, że wszyscy potracili głowy, że aż wstyd było patrzeć." W Nahuatl, języku Azteków, grzyby te nosiły nazwę "teonancatl", co może zostać przetłumaczone jako "święte grzyby".
Istnieją przesłanki, aby sądzić, że ceremonie, podczas których wykorzystywano te grzyby odbywały się dużo wcześniej, w okresie przedkolumbijskim.
Tak zwane grzybowe kamienie zostały znalezione w Salwadorze, Gwatemali i na rozległych, górzystych obszarach Meksyku. Są to rzeźby kamienne w formie grzyba kapeluszowego, na którego nóżce została wyrzeźbiona twarz lub postać boga lub zwierzęcopodobnego demona. Większość z nich mierzy wysokość około 30 centymetrów. Najstarsze znaleziska pochodzą, zdaniem archeologów, z okresu 500 lat p.n.e.
R. G. Wasson dość przekonująco wnioskuje, że istnieje związek pomiędzy tymi grzybowymi kamieniami, a teonanacatl. Jeśli rzeczywicie tak jest, znaczy to, że kult grzybów, ich magiczno-medyczne i religijno-obrzędowe zastosowanie, znane są od ponad dwóch tysięcy lat. Dla misjonarzy chrześcijańskich rezultaty odurzenia w postaci wizji i halucynacji były wynikiem działania szatana. Próbowali zatem przy pomocy wszelkich dostępnych środków wykorzenić zwyczaj ich używania. Lecz powiodło im się to tylko częściowo, gdyż w tajemnicy Indianie do tej pory używają w obrzędach grzybów teonanacatl, które są dla nich święte.
Aż dziw, że wzmianki ze starych kronik dotyczące użycia magicznych grzybów były pomijane przez następne stulecia, prawdopodobnie dlatego, że były postrzegane jako twory wyobraźni pochodzące z epoki zabobonów. Wszelkie ślady prowadzące do "świętych grzybów" groziły zatarciem, gdy po wystąpieniu amerykańskiego botanika dr. W. E. Safforda na zgromadzeniu Towarzystwa Botanicznego w Waszyngtonie przyjęto raz i na zawsze pogląd, który zaczęto propagować w publikacjach, jakoby nigdy nie istniało coś takiego, jak magiczny grzyb, a wszelkie sugestie tego rodzaju opierają się na błędzie hiszpańskich kronikarzy, którzy pomylili grzyby z kaktusem meskalinowym. Mimo fałszywości, opinia Safforda przyczyniła się tak czy inaczej do skierowania uwagi świata naukowego na zagadkę cudownych grzybów.
Pierwszym, który otwarcie zakwestionował tłumaczenie Safforda był meksykański lekarz, dr Blas Pablo Reko, który znalazł dowody świadczące o tym, że grzyby były w dalszym ciągu używane podczas medyczno-reIigijnych ceremonii, w odległych rejonach gór na południu Meksyku. Lecz dopiero w 1938 roku antropolog Robert J. Weitlaner i dr Richard Evans Schultes, botanik z uniwersytetu Harvarda, znaleźli w tym rejonie prawdziwe grzyby, które były używane podczas takich ceremonii. Jeszcze w tym samym roku grupka młodych, amerykańskich antropologów kierowanych przez Jeana Bassetta Johnsona po raz pierwszy uczestniczyła w tajemnej, nocnej ceremonii z udziałem grzybów. Miało to miejsce w Huautla de Jimenez, stolicy kraju Mazateków w Stanie Oaxaca. Lecz badacze ci byli tylko obserwatorami, nie dopuszczono ich do zażycia grzybów. Johnson donosił o tym zdarzeniu w szwedzkim czasopiśmie ("Ethnological Studies" 9, 1939).

Na tym przerwano badania nad magicznymi grzybami. Wybuchła II wojna światowa. Schultes na rozkaz władz amerykańskich musiał zająć się produkcją kauczuku na terenie Amazonii, a Johnson zginął na wojnie zaraz po lądowaniu aliantów w Afryce Północnej. Dopiero amerykańskie małżeństwo badaczy, dr. Valentina Pavlovna Wasson oraz jej mąż R. Gordon Wasson, ponownie ujęło problem od strony etnograficznej. R. G. Wasson był bankierem, vice-prezydentem J. P. Morgan Co. w Nowym Jorku. Jego żona, która zmarła w roku 1958, była lekarzem pediatrą. Wassonowie rozpoczęli pracę w 1953 roku w wiosce Mazateckiej Huautla de Jimenez, gdzie piętnaście lat wcześniej J. B. Johnson i inni stwierdzili ciągłe istnienie starodawnego indiańskiego kultu grzybów. Uzyskali oni szczególnie wartościowe wskazówki od amerykańskiej misjonarki, która działała na tym terenie od wielu lat. Eunice V . Pike była członkinią bractwa Tłumaczy Biblii Wycliffe'a. Dzięki znajomości miejscowego języka oraz jej urzędowym związkom z mieszkańcami, Pat jako jedyna miała informacje na temat znaczenia magicznych grzybów. Podczas kilku dłuższych pobytów w Huautla i okolicy Wassonowie mogli ze szczegółami poznać obecne formy użycia tych grzybów i porównać je z opisami ze starych kronik. Dowiodło to, że wiara w "święte grzyby" wciąż była powszechnie obecna wśród ludności zamieszkującej tamte okolice. Jednak Indianie trzymali swoją wiarę w ukryciu przed cudzoziemcami.
Zdobycie zaufania tubylczej ludności i uzyskanie wglądu w tę tajemną domenę wymagało zatem niezwykłego taktu i umiejętności. We współczesnej formie kultu grzybowego stare idee religijne oraz zwyczaje mieszają się z ideami i pojęciami chrześcijańskimi. Dlatego o grzybach mówi się często jak o krwi Chrystusa, i że rosną one tam, gdzie spadają na ziemię krople Chrystusowej krwi. Zgodnie z innymi wierzeniami, grzyby wyrastają tam, gdzie pada kropla śliny z ust Chrystusa, nawilżając glebę i dlatego to właśnie sam Jezus Chrystus przemawia poprzez grzyby. Ceremonia grzybów odbywa się po zasięgnięciu konsultacji. Poszukujący rady lub osoba chora bądź jej rodzina zadają pytania "szamanowi" lub "szamance", sabio lub sabia, nazywanych także curandero lub curandera, opłacając poradę współczesnymi pieniędzmi.
Słowo curandero może być najlepiej przetłumaczone jako "ksiądz-znachor", gdyż osoba ta spełnia funkcję zarówno jednego, jak i drugiego, ponieważ ci pojawiają się w tych odległych regionach niezwykle rzadko. W języku Mazateków duchowy uzdrawiacz nazywa się co-ta-ci-ne, co oznacza "tego, który wie". Spożywa on grzyby w ramach ceremonii, która odbywa się zawsze nocą. Inne osoby uczestniczące w obrządku mogą czasem także przyjąć grzyby, lecz dla curandero przeznaczana jest zawsze dużo większa dawka.
Ceremonia odbywa się przy akompaniamencie błagań i modłów. Grzyby są wówczas okadzane nad miednicą, w której spala się copal (żywica kadzidlana).
w zupełnej ciemności lub niekiedy przy świetle świecy, wszyscy leżą bez ruchu na słomianych matach, a curandero, klęcząc lub siedząc, modli się i śpiewa przed rodzajem ołtarza z krzyżem, świętym obrazkiem lub innym obiektem kultu. Następnie curandero udziela porad, będąc pod wpływem świętych grzybów w stanie wizjonerskim, w czym w mniejszym lub większym stopniu uczestniczą nawet bierni obserwatorzy. W jego monotonnej pieśni grzyby teonanacatl udzielają odpowiedzi na zadane pytania. Mówią, czy chora osoba będzie żyć, czy umrze i jakie zioła należy zastosować przy kuracji; ujawniają też, kto był zabójcą jakiejś osoby lub kto ukradł konia; mówią też, jak się wiedzie dalekim krewnym i temu podobne rzeczy.
Ceremonia grzybowa spełnia funkcję nie tylko tego rodzaju poradni. Dla Indian ma także sens zbliżony w wielu punktach do znaczenia komunii świętej wśród praktykujących chrześcijan. Z wielu wypowiedzi tubylców można wnioskować, że wierzą, iż bóg dał Indianom święte grzyby z powodu ich ubóstwa, braku lekarzy oraz lekarstw a także dlatego, że nie potrafią czytać, w szczególności Biblii, więc bóg może do nich przemawiać bezpośrednio poprzez grzyby. Misjonarka Eunice v. Pike wzmiankuje na temat trudności w docieraniu z przesłaniem chrześcijańskim w formie pisanej do ludzi, którzy wierzą, że posiadają metody - są to oczywicie święte grzyby - objawiania im boskich wyroków w sposób bezpośredni i zrozumiały. Grzyby umożliwiają wgląd w sprawy niebiańskie i ustanowienie komunikacji z samym bogiem. Szacunek, jaki Indianie mają dla świętych grzybów, objawia się także w ich zasadach, które mówią, że grzyby mogą być spożywane wyłącznie przez osoby "czyste". Poprzez określenie "czyste" rozumie się czystość ceremonialną, co oznacza, między innymi, abstynencję seksualną trwającą co najmniej cztery dni przed i po zażyciu grzybów. Pewne reguły muszą też zostać spełnione podczas zbierania grzybów. Gdy nie przestrzega się tych zasad, grzyby mogą spowodować chorobę lub nawet śmierć osoby je spożywającej. Wassonowie podjęli pierwszą wyprawę do Meksyku w 1953 roku, lecz dopiero w roku 1955 udało im się pokonać nieśmiałość i rezerwę Mazateków, z którymi zaprzyjaźnili się w tym czasie, do tego stopnia, że zostali dopuszczeni do ceremonii grzybowej jako aktywni jej uczestnicy. R. Gordon Wasson i jego towarzysz, fotograf Allan Richardson zjedli święte grzyby pod koniec czerwca 1955 roku. Stało się to w czasie nocnej ceremonii grzybowej. z dużym prawdopodobieństwem byli oni dzięki temu pierwszymi obcokrajowcami i pierwszymi białymi, którzy dostąpili zaszczytu zażycia teonanacatl.
W drugim tomie książki Mushrooms, Russia and History, w porywających słowach Wasson przedstawia swoją opowieść o tym, jak to znalazł się całkowicie we władaniu grzybów, choć - aby być zdolnym do obiektywnej obserwacji - starał się walczyć ze skutkami ich działania. Najpierw ujrzał geometryczne, kolorowe wzory, które nabrały wkrótce cech architektonicznych. Potem nastąpiły wizje okazałych kolumnad, pałaców o nadnaturalnej harmonii i przepychu, zdobionych drogocennymi klejnotami, wspaniałych pojazdów prowadzonych przez cudowne istoty, znane wyłącznie z mitologii, a także niezwykłych, świetlanych krajobrazów. Duch oddzielony od ciała unosił się w bezczasie, w przestrzeni fantazji, poród obrazów pochodzących z wyższych światów i nasączonych głębszymi znaczeniami niż te, które pochodzą ze zwykłej, codziennej rzeczywistości. Istota życia, ta niewypowiedziana, zdawała się być na wyciągnięcie ręki, lecz główne drzwi pozostały zamknięte. Ten eksperyment dostarczał, zdaniem Wassona, niepodważalnego dowodu, że magiczna moc przypisywana grzybom jest faktem, a nie jakimś zabobonem.
W celu poddania grzybów naukowym badaniom, Wasson nawiązał wcześniejszą współpracę z mykologiem, profesorem Rogerem Heimem z Paryża.
Towarzysząc Wassonom w kolejnych wyprawach do kraju Mazateków Heim przeprowadził botaniczną identyfikację świętych grzybów. Wykazał, że były to grzyby blaszkowe z rodziny Strophariaceae, grupy kilkunastu różnych gatunków, nie opisanych wcześniej naukowo, należących w przeważającej mierze do rodzaju Psilocybe. Profesor Heim zdołał również wyhodować niektóre odmiany w laboratorium. Zwłaszcza grzyb Psilocybe mexicana okazał się łatwy do uprawy w sztucznych warunkach.
Chemiczne badania magicznych grzybów przebiegały równolegle z botanicznymi. Ich celem było wyekstrahowanie z materiału grzybowego halucynogennej substancji aktywnej i przygotowanie jej w chemicznie czystej postaci. Doświadczenia w tym kierunku były prowadzone za namową profesora Heima w laboratorium chemicznym Narodowego Muzeum Historii Naturalnej w Paryżu. Tematem tym zajmowały się także grupy badaczy z amerykańskich laboratoriów badawczych dwóch wielkich firm farmaceutycznych: Merck & Smith i Kleine & French. Amerykańskie laboratoria otrzymały nieco grzybów od R. G. Wassona, a także samodzielnie zebrały materiał w Sierra Mazateca. Jak już wspomniałem na początku tego rozdziału, gdy chemiczne ekspertyzy w Paryżu i Stanach Zjednoczonych nie powiodły się, profesor Heim przekazał to zadanie naszej firmie, gdyż sądził, że nasze doświadczenie badawcze z LSD, związkiem podobnym do magicznych grzybów co do aktywności, mogło być użyteczne przy próbach wyizolowania tej substancji. A zatem to LSD utorowało drogę teonanacatl do naszego laboratorium.
Jako ówczesny dyrektor farmaceutyczno-chemicznych laboratoriów badawczych oddziału Sandoza zamierzałem zlecić ekspertyzę magicznych grzybów któremuś z moich współpracowników. Żaden z nich nie wykazał jednak chęci podjęcia się tego zadania, gdyż było wiadomym, że tematy, które mają jakiś związek z LSD, nie cieszą się dużym uznaniem wśród najwyższego kierownictwa zakładów. Ponieważ entuzjazmu niezbędnego dla wykonania z powodzeniem tego zadania nie można było wymusić poleceniem służbowym, zdecydowałem się przeprowadzić badania samodzielnie, gdyż posiadałem go w sobie wystarczająco dużo, aby się tego podjąć.
W celu rozpoczęcia chemicznej analizy dysponowałem ilością około 100 g wysuszonych grzybów z gatunku Psilocybe mexicana, wyhodowanych przez profesora Heima w jego laboratorium. Mój laboratoryjny asystent, Hans Tscherter, który podczas naszej dziesięcioletniej współpracy stał się bardzo użytecznym pomocnikiem, całkowicie oswojonym z moim stylem działania, wsparł mnie w pracach nad ekstrakcją i izolacją substancji. Ponieważ nie było żadnych wskazówek dotyczących chemicznych właściwości czynnika aktywnego, który wydzielaliśmy, próby jego wyizolowania były dokonywane w oparciu o działanie wyekstrahowanych frakcji. Lecz żaden z różnorodnych ekstraktów nie wykazywał jednoznacznego działania - zarówno w testach z udziałem myszy, jak i psów - które mogłoby świadczyć o obecności halucynogennego składnika. Było więc wątpliwe, czy grzyby wyhodowane i wysuszone w Paryżu były wciąż aktywne. Zbadanie tego było możliwe jedynie w wyniku doświadczenia przeprowadzonego z udziałem człowieka. Podobnie jak w wypadku LSD, ten podstawowy eksperyment przeprowadziłem na samym sobie, gdyż nie jest właściwym, aby badacz prosił kogokolwiek innego o przeprowadzenie auto-eksperymentu, wymaganego w jego doświadczeniach, zwłaszcza gdy wiązało się to - jak w tym wypadku - z pewnym zagrożeniem.
W celu przeprowadzenia tego doświadczenia spożyłem 32 wysuszone grzyby Psilocybe mexicana, które ważyły łącznie 2.4 g. Zgodnie z raportem Wassona i Heima, ilość ta odpowiadała przeciętnej dawce, jaką zażywają curanderos. Grzyby wykazały silne oddziaływanie na psychikę, o czym zaświadcza następujący raport z przebiegu tego doświadczenia:
Pół godziny po spożyciu grzybów świat zewnętrzny zaczął podlegać dziwnej transformacji. Wszystko nabrało meksykańskiego charakteru.
Ponieważ byłem w pełni świadomy, że moja wiedza na temat meksykańskiego pochodzenia grzyba mogła prowadzić mnie w stronę wyobrażeń właściwych scenerii Meksyku, starałem się usilnie spoglądać na znane otoczenie w taki sposób, jak zawsze. Lecz wszelkie wysiłki woli, aby widzieć rzeczy w ich znanych formach i kolorach, okazywały się bezowocne. Widziałem wyłącznie meksykańskie motywy, niezależnie od tego, czy oczy miałem zamknięte, czy otwarte. Gdy lekarz nadzorujący eksperyment pochylił się nade mną dla zbadania ciśnienia krwi, zmieniał się w azteckiego kapłana i nie byłbym zaskoczony, gdyby wyciągnął obsydianowy nóż. Wbrew powadze sytuacji, wydawało mi się zabawne oglądać, jak germańska twarz mojego kolegi przybiera czysto indiańskie rysy. w szczytowym punkcie odurzenia, około półtorej godziny po, natłok wewnętrznych obrazów zażyciu grzybów, stanowiących w przeważającej części abstrakcyjne motywy zmieniające swój kształt i kolor, osiągnął tak alarmujący poziom, że przestraszyłem się, iż będę wciągnięty w ten wir form i barw i rozpuszczę się w nim. Po mniej więcej sześciu godzinach wizje ustąpiły. Subiektywnie, nie miałem najmniejszego pojęcia, jak długo mogło to trwać. Nawiązując ponownie kontakt z rzeczywistością, czułem, jakbym z dziwnego i fantastycznego, lecz całkiem realnego świata wracał szczęśliwy do starego i znajomego domu.
Ten auto-eksperyment wykazał raz jeszcze, że istota ludzka reaguje mocniej na substancje psychoaktywne, niż zwierzęta. Doszliśmy do tych samych wniosków w doświadczeniach z LSD prowadzonych na zwierzętach, co było już wspomniane we wcześniejszym rozdziale tej książki. To nie słaba jakość materiału grzybowego była powodem braku reakcji myszy i psów na nasze ekstrakty, lecz raczej różnica w zdolności reagowania zwierząt na ten typ związku czynnego.

Psylocybina i psylocyna

Ponieważ próby na ludziach były jedynym testem, jakim dysponowaliśmy, aby wykryć aktywne frakcje ekstraktu, nie mieliśmy innego wyjścia, niż wykonywać testy na samych sobie, jeśli zamierzaliśmy kontynuować tę pracę i doprowadzić ją do pomyślnego końca. W opisanym wyżej auto-eksperymencie, silna reakcja trwająca kilka godzin była skutkiem zażycia 2.4 g suchych grzybów. Dlatego w dalszych doświadczeniach używaliśmy próbek odpowiadających tylko jednej trzeciej tej ilości, mianowicie 0.8 g suchych grzybów. Gdy próbka zawierała czynnik aktywny, wywoływała łagodny efekt, który osłabiał zdolność do pracy na krótki czas, lecz był na tyle charakterystyczny, że pozwalało nam to jednoznacznie odróżnić nieaktywne frakcje od tych, które zawierały czynnik aktywny. W tych testach uczestniczyło na ochotnika, jako króliki doświadczalne, kilku współpracowników i kolegów. Przy użyciu najnowszych metod separacji i z pomocą godnych zaufania prób prowadzonych na ludziach, udało się wydzielić, skoncentrować i doprowadzić czynnik aktywny do chemicznie czystej postaci. Zostały w ten sposób uzyskane dwa nowe związki w formie bezbarwnych kryształków, które nazwałem psylocybiną i psylocyną.
W marcu 1958 roku, w czasopiśmie "Experientia", wyniki tych badań opublikowaliśmy wspólnie z profesorem Heimem i moimi kolegami, dr. A. Brackiem i dr. H. Kobelem, którzy dzięki znacznym usprawnieniom hodowli laboratoryjnej grzybów dostarczyli duże ilości materiału grzybowego służącego do badań.
Niektórzy moi współpracownicy z tamtych czasów - doktorzy A. J. Frey, H. Ott, T. Petrzilka i F . Troxler - brali udział w dalszych etapach badań określeniu chemicznej struktury psylocybiny i psylocyny i jednoczenie w syntezie tych związków. Chemiczna struktura składników grzybów zasługuje na specjalną uwagę z kilku powodów (zob. wzory strukturalne na końcu książki). Psylocybina i psylocyna należą, podobnie jak LSD, do związków indolowych, biologicznie znaczącej grupy substancji, jakie można znaleć w królestwie roślin i zwierząt.
Szczególne cechy chemiczne, wspólne obydwu grzybowym związkom oraz LSD, wskazują na bliskie pokrewieństwo psylocyny, psylocybiny i LSD.
Wywołują one nie tylko podobny efekt psychiczny, lecz także posiadają podobną budowę chemiczną. Psylocybina jest estrem kwasu fosforowego i jako taka jest pierwszym i dotychczas jedynym odkrytym w świecie przyrody indolem, zawierającym kwas fosforowy. Składnik w postaci kwasu fosforowego nie wpływa na aktywność związku, gdyż pozbawiona kwasu fosforowego psylocyna jest tak samo aktywna, czyni jednak cząsteczkę bardziej stabilną. Podczas gdy psylocyna łatwo rozkłada się pod wpływem tlenu zawartego w powietrzu, psylocybina jest substancją trwałą.

Psylocybina i psylocyna mają strukturę chemiczną bardzo podobną do czynnika mózgowego, jakim jest serotonina. Jak wspomnieliśmy w rozdziale poświęconym doświadczeniom prowadzonym na zwierzętach i badaniom biologicznym, serotonina pełni ważną funkcję w procesach chemicznych mózgu. W doświadczeniach farmakologicznych obydwa składniki grzybów, podobnie jak LSD, blokują efekt działania serotoniny na różne organy. Inne farmakologiczne właściwości psylocybiny i psylocyny są także podobne do tych, wykazywanych przez LSD. Główna różnica dotyczy aktywności ilościowej, zarówno w eksperymentach ze zwierzętami, jak i z ludźmi. Przeciętna dawka aktywna psylocybiny lub psylocyny dla człowieka wynosi 10 mg (0.01 g), tak więc te dwie substancje są ponad 100 razy mniej aktywne niż LSD, które w ilości 0.1 mg stanowi silną dawkę. Co więcej, działanie składników grzybów utrzymuje się tylko cztery do sześciu godzin znacznie krócej niż działanie LSD (osiem do dwunastu godzin).
Całkowita synteza psylocybiny i psylocyny, bez udziału grzybów, może zostać przeprowadzona w procesie technologicznym, w którym substancje te mogłyby być produkowane na dużą skalę. Produkcja syntetyczna jest bardziej racjonalna i tańsza niż ekstrakcja z grzybów. Tak więc, wraz z wydzieleniem i syntezą aktywnego związku, nastąpiła demistyfikacja świętych grzybów. Składniki, których cudowne działanie kazało wierzyć Indianom przez tysiąclecia, że bóg mieszka w grzybach, objawiły swoją chemiczną budowę i mogły być produkowane masowo w probówkach. Jaki zatem postęp w wiedzy naukowej nastąpił w wyniku tych badań naturalnych produktów? Tak naprawdę, gdy wszystko to zostało już zrobione i opisane, możemy jedynie stwierdzić, że tajemnica cudownych efektów działania teonancatl została sprowadzona do tajemnicy działania dwóch krystalicznych substancji - gdyż efekty te nie mogą zostać wyjaśnione przez naukę, która potrafi je wyłącznie zrelacjonować.
Związek pomiędzy psychicznym skutkiem działania psylocybiny i LSD, ich wizyjno-halucynacyjny charakter, został udokumentowany w raporcie pochodzącym z "Antaios", gdzie zamieszczono relację z eksperymentu z psylocybiną, przeprowadzonego przez dr. Rudolpha Gelpke.

Tam, gdzie czas stoi w miejscu (10 mg psylocybiny, 6 kwietnia 1961 roku, 10:20)

Po ok. 20 minutach początkowy efekt: spokój, brak chęci mówienia, łagodne lecz miłe zawroty głowy i "głębokie, przyjemne oddychanie".
10:50 Ostre! zawroty głowy, nie mogę się dłużej skoncentrować.
10:55 Podniecenie, intensywność barw. wszystko w różach i czerwieniach.
11:05 Świat skupia się tutaj, w środku stołu. Bardzo intensywne kolory.
11:10 Rozdzielona istota, nieprzewidywalna - jak mógłbym opisać odczucie życia? Fale, różne ja, muszą mną sterować.

Natychmiast po napisaniu tych słów wyszedłem na dwór, opuszczając stół zastawiony śniadaniem, przy którym posilałem się z dr. H. i z naszymi żonami, i położyłem się na trawniku. Odurzenie gwałtownie nasiliło się. Choć miałem mocne postanowienie, aby robić na bieżąco notatki, wydało mi się to teraz kompletną stratą czasu. Tempo zapisywania spowolniło się nieskończenie, a możliwości słownego wyrażenia wydawały się żałośnie marne - jeśli porównywać je ze strumieniem wewnętrznych wrażeń, które przepełniały mnie i groziły rozsadzeniem. Wydawało mi się, że 100 lat nie wystarczy, aby opisać pełnię przeżyć jednej minuty. Na początku przeważały impresje optyczne: z rozkoszą syciłem się obrazem nieskończonych rzędów drzew w niedalekim lesie.
Potem postrzępione chmury na rozsłonecznionym niebie gwałtownie nałożyły się na siebie z cichą i zapierającą dech dostojnością tak, że tysiące ich warstw nakładało się na siebie - aż do samych niebios - i tak trwałem w oczekiwaniu, że tam, powyżej, za chwilę wydarzy się coś, co nie miało miejsca nigdy wcześniej, coś całkiem niesamowitego, potężnego, czyżbym ujrzał boga? Lecz pozostało tylko oczekiwanie, tylko przeczucie, zawieszenie "na granicy ostatecznego kontaktu". Następnie oddaliłem się od pozostałych (ich bliskość drażniła mnie) i położyłem w zakamarkach ogrodu na wygrzanym słońcem pniu drzewa. Moje palce wczepiały się w drewno z przepełniającym, podobnym zwierzęcemu odczuciem. Byłem równoczenie pogrążony w samym sobie.
To było absolutne szczytowanie: opanowało mnie poczucie rozkoszy, stan zupełnej szczęśliwości. Zza zamkniętych oczu widziałem się umieszczonego w jamie wypełnionej ceglastoczerwonymi ornamentami, a jednoczenie przebywałem w "centrum wszechświata doskonałego spokoju". Wiedziałem, że wszystko jest dobre - źródło i przyczyna wszystkiego były dobre. Lecz w tym samym czasie rozumiałem także cierpienie i odrazę, depresję i nieporozumienie, będące składnikami codziennego życia. Rozumiałem, że jedność nigdy nie jest całkowita, lecz podzielona, pocięta na części i rozerwana na drobne kawałki sekund, minut, godzin, dni, tygodni i lat, że jedność jest niewolnikiem molocha czasu, który pożera ją kawałek po kawałku; jedność jest skazana na jąkanie się, partaninę i łataninę: że jedność wlecze za sobą wszędzie doskonałość i kompletność oraz wspólnotę wszystkich rzeczy; wieczny czas złotego wieku, prawdziwą podstawę istnienia, która tak czy inaczej znosi i zawsze będzie znosić - tam, w codziennym znoju ludzkości - bycie dręczącym cierniem, tkwiącym głęboko w duszy na pamiątkę niespełnionego nigdy przyrzeczenia, fata morganą utraconego i obiecanego raju; obecnego w zatraconej "przeszłości", gorączkowej "teraźniejszości" i zachmurzonej "przyszłości". Zrozumiałem. To odurzenie było niczym lot kosmiczny nie na zewnątrz, ale raczej do wewnątrz człowieka i przez chwilę doświadczałem rzeczywistości postrzeganej z miejsca, które leży gdzieś poza siłami grawitacji czasu.
Kiedy znów zacząłem czuć siłę grawitacji, byłem dziecinny na tyle, aby chcieć odłożyć ten powrót przez przyjęcie nowej dawki 6 mg psylocybiny o godzinie 11:45 i ponownie 4 mg o godzinie 14:30. Efekt tego był mało znaczący i nie wart wzmiankowania.

Pani Li Gelpke, artystka, również brała udział w tej serii badań, uczestnicząc trzykrotnie w doświadczeniach z LSD i psylocybiną. A oto, co artystka napisała o rysunku, który wykonała podczas jednej z takich sesji:
"Nic na tej kartce nie zostało świadomie wymodelowane. Gdy pracowałam nad tym, pamięć (o eksperymencie z psylocybiną) była znów żywa i kierowała każdym moim pociągnięciem. Dlatego obrazek jest tak wielowarstwowy, jak pamięć, a figura na dole z prawej strony jest prawdziwym wyrazem tej wizji.. Gdy trzy tygodnie później trafiły w moje ręce książki poświęcone sztuce Meksyku, znów odnalazłam te motywy z moich wizji, które nagle zaczęły...." Wspominałem, że i w moich wizjach po zażyciu psylocybiny pojawiły się motywy meksykańskie.
Zdarzyło się to podczas pierwszego auto-eksperymentu z suchymi, psylocybowymi grzybami meksykańskimi, co zostało opisane w części poświęconej chemicznym badaniom tych grzybów. Ten sam fenomen zadziwił także R. Gordona Wassona. W ślad za poczynionymi obserwacjami, rozwinął on hipotezę, że starożytna sztuka meksykańska mogła być kształtowana pod wpływem obrazów pochodzących z wizji, które pojawiają się po zażyciu grzybów.

"Magiczny powój" ololiuqui

Po pomyślnym rozwiązaniu w stosunkowo krótkim czasie zagadki świętych grzybów teonanacatl, zacząłem interesować się innym magicznym narkotykiem meksykańskim, który nie został jeszcze chemicznie rozpracowany, mianowicie ololiuqui. Ololiuqui jest aztecką nazwą nasion pewnej rośliny pnącej (Convolvulaceae), która podobnie jak meskalinowy kaktus pejotl oraz grzyby teonanacatl, były używane w czasach przedkolumbijskich przez Azteków i ludy sąsiadujące podczas ceremonii religijnych i magicznych praktyk uzdrawiających. Ololiuqui jest do dzisiaj używany przez niektóre plemiona Indian, m.in. Zapoteków, Chinanteków Mazteków i Mixteków,którzy całkiem do niedawna żyli w odległych rejonach górskich południowego Meksyku, w warunkach niemal całkowitej izolacji, poddani jedynie lekkim wpływom chrześcijaństwa.

Znakomite studium poświęcone historii, etnologii botanicznych aspektów ololiuqui zostało opublikowane w 1941 roku przez Richarda Evansa Schultesa, dyrektora Muzeum Botanicznego Harvardu w Cambridge, Massachusetts. Nosi ono tytuł A Contribution to Our Knowledge of Rivea corymbosa, the Narcotic Ololiuqui of the Aztecs. Zamieszczone poniżej uwagi na temat historii ololiuqui pochodzą głównie z tej monografii Schultesa. Najwcześniejsze, XVII-wieczne wzmianki na temat tego narkotyku pochodzą od kronikarzy hiszpańskich, którzy wspominali również o pejotlu i teonanacatl. Następne wzmianki pochodzą od zakonnika franciszkańskiego, Bernardino de Sahagun, który w swojej sławnej i cytowanej już kronice Historia General de las Cosas de Nueva Espana pisze o niezwykłym efekcie działania ololiuqui: "Jest to roślina nazywana coatl xoxouhqui (zielony wąż), która rodzi nasiona nazywane ololiuqui. Nasiona te są zażywane w celach leczniczych, a po ich spożyciu człowiek jest otępiały i traci przytomność..." Więcej wiadomości o tych nasionach przekazał lekarz Francisco Hernandez, którego Filip II wysłał w latach 1570-1575 z Hiszpanii do Meksyku w celu przestudiowania lekarstw żyjących tam tubylców.
W rozdziale swego monumentalnego dzieła Rerum Madicarum Novae Hispaniae Thesaurus seu Plantarum, Animalium Mineralium Mexicanorum Historia, wydanego w Rzymie w roku 1651, zatytułowanym "W sprawie ololiuqui" Hernandez podaje dokładny opis ololiuqui i zamieszcza jego pierwszą ilustrację. Podpis pod tą ilustracją w tłumaczeniu z łaciny brzmi jak następuje: "Ololiuqui, zwane także coaxihuitl lub rośliną węża, jest pnączem o cienkich, zielonych liściach w kształcie serca. Kwiaty są białe, dosyć duże .. Nasiona są okrągłe... Gdy kapłani indiańscy chcą połączyć się z bogami i uzyskać od nich jakieś informacje, zjadają tę roślinę, aby znaleźć się w stanie odurzenia. Ukazują się wtedy niezliczone, fantastyczne obrazy oraz demony". Mimo stosunkowo dobrego opisu, botaniczna klasyfikacja ololiuqui jako nasion rośliny z gatunku Rivea corymbosa wzbudzała wiele kontrowersji w środowiskach specjalistów. Ostatnio większą popularnością cieszy się określenie Turbina corymbosa.
Kiedy w 1959 roku zdecydowałem się podjąć próbę wyizolowania aktywnego składnika ololiuqui, dostępne było tylko jedno opracowanie relacjonujące badania chemiczne nasion Turbina corymbosa. Była to praca farmakologa C. G. Santessona ze Sztokholmu, z roku 1937. Santessonowi nie udało się jednak wyizolować substancji aktywnej w czystej postaci.
Na temat aktywności ololiuqui publikowane były sprzeczne doniesienia. Psychiatra H. Osmond przeprowadził auto-eksperyment z nasionami Turbina corymbosa w 1955 roku. Po spożyciu 60-100 nasion doznał stanu apatii i pustki, czemu towarzyszyła wzmożona wrażliwość wzrokowa. Po czterech godzinach nastąpił okres odprężenia i dobrego samopoczucia, trwający dłuższy czas. Wyniki, jakie uzyskał J. Kinross-Wright, opublikowane w 1958 roku, dotyczące przypadków ośmiu wolontariuszy, z których niektórzy przyjęli aż po 125 nasion, wykazały brak działania, co zaprzeczało doniesieniu Osmonda.
Dzięki pośrednictwu R. Gordona Wassona otrzymałem dwie próbki nasion ololiuqui. W liście ze stolicy Meksyku datowanym 6 sierpnia 1959 roku, który był do nich dołączony, pisał on: "Wysyłam Panu paczuszkę z nasionami Rivea corymbosa, znanymi także jako ololiuqui, które są popularnym narkotykiem Azteków. Tubylcy w Huautla zwą go "semilla de la Virgen". W paczuszce znajdzie Pan dwie butelki z próbkami nasion przygotowanych dla nas w Huautla, oraz większą porcję nasion, jaką dostarczył Francisco Ortega "chico", przewodnik Zapoteków, który samodzielnie zebrał je z roślin w miejscowości Zapoteków San Bartolo Yautepec..." Pierwsze z wymienionych nasion, okrągłe, jasno brązowe, pochodzące z Huautla, okazały się, po ich botanicznym przebadaniu, rzeczywicie pochodzić od rośliny z gatunku Rivea (Turbina) corymbosa. Czarne i kanciaste ziarna z San Bartolo Yautepec zostały sklasyfikowane jako pochodzące od rośliny Ipomoea violacea L. Turbina corymbosa kwitnie wyłącznie w klimacie subtropikalnym lub tropikalnym, podczas gdy Ipomoea violacea, jako roślina ozdobna, jest znana na całym świecie i rozwija się w klimacie umiarkowanym.
To powój, który cieszy oko bywalców ogrodów wielką różnorodnością odmian prezentujących niebieskie i niebiesko-czerwone kielichy kwiatów.
Zapotecy, poza oryginalną ololiuqui (czyli nasionami Turbina corymbosa, które nazywają badoh), wykorzystują także badoh negro, nasiona Ipomoea Violacea. Spostrzeżenie to zawdzięczamy T. MacDougall'owi, który zaopatrzył nas w drugą, pokaźniejszą dostawę nasion tej drugiej odmiany.
W chemicznych badaniach ololiuqui towarzyszył mi mój pojętny asystent laboratoryjny, Hans Tscherter, z pomocą którego prowadziłem już badania nad wyodrębnieniem składnika aktywnego grzybów. Przyjęliśmy hipotezę roboczą, że czynnik aktywny nasion ololiuqui należy do tej samej klasy substancji chemicznych, co LSD, psylocybina i psylocyna, czyli do związków indolowych. Biorąc pod uwagę ogromną liczbę innych grup substancji, które, podobnie jak indole, mogły być brane pod uwagę jako składniki aktywne ololiuqui, było rzeczywicie wysoce nieprawdopodobne, aby nasze założenie potwierdziło się.
Można to jednak było łatwo sprawdzić. Obecność związków indolowych może łatwo być określona przy pomocy reakcji kolorymetrycznej. Nawet śladowe ilości indolu powodują bowiem, że roztwór zabarwia się w takich reakcjach na kolor ciemnoniebieski. Mieliśmy szczęście z naszą hipotezą. Wyciąg z ziaren ololiuqui połączony z odpowiednim reagentem zabarwił się na niebiesko w sposób charakterystyczny dla związków indolowych. Z pomocą testu kolorymetrycznego udało nam się w krótkim czasie wydzielić substancje indolowe z nasion i uzyskać je w chemicznie czystej postaci. Wydzielenie to doprowadziło do zdumiewającego rezultatu. To, co odkryliśmy, wydawało się niemal nie do uwierzenia.
Dopiero po powtórnych analizach i bardzo dokładnym przeglądzie procedury badawczej, nasze wątpliwości co do tego szczególnego odkrycia zostały rozwiane. Aktywne składniki zawarte w pradawnym, meksykańskim, magicznym narkotyku ololiuqui okazały się być identyczne z substancjami, z którymi miałem już do czynienia w swoim laboratorium. Były takie same jak alkaloidy, jakie otrzymałem w wyniku trwających dziesięć lat badań nad sporyszem; częściowo wyodrębnione zwyczajnie ze sporyszu, a częściowo uzyskane drogą modyfikacji substancji z niego otrzymanych. Amid kwasu lizerginowego, hydroksylamid kwasu lizerginowego, a także alkaloidy blisko z nimi chemicznie spokrewnione, okazały się głównymi substancjami aktywnymi, zawartymi w ololiuqui (wzory strukturalne tych związków zostały zamieszczone na końcu tej książki, w dodatku). Stwierdziliśmy także obecność alkaloidu ergobazyny, której synteza była punktem wyjściowym w moich badaniach alkaloidów sporyszu. Amid kwasu lizerginowego i hydroksylamid kwasu lizerginowego - aktywne składniki ololiuqui - są chemicznie bardzo blisko spokrewnione z dwuetyloamidem kwasu lizerginowego (LSD) i nawet dla nie-chemików substancje te muszą się wydać podobne choćby z nazwy. LSD ma więc niemal identyczną postać, co narkotyk ololiuqui. Wynika stąd ważny wniosek, że choć LSD zostało uzyskane drogą chemii syntetycznej, to nie tylko ze zbliżonych efektów działania, ale także z podobieństwa jego struktury chemicznej, można wnioskować, że należy on do grupy świętych, meksykańskich narkotyków.
Amid kwasu lizerginowego został po raz pierwszy opisany przez angielskich chemików S. Smitha i G. M. Timmisa jako produkty rozpadu alkaloidów sporyszu, a mnie udało się wyprodukować te substancje syntetycznie w trakcie doświadczeń, których wynikiem była synteza LSD. Z pewnością nikt w tamtym czasie nie mógł podejrzewać, że związek ten, uzyskany w probówce, okaże się odkrytym w dwadzieścia lat później i naturalnie występującym, składnikiem czynnym magicznego, meksykańskiego narkotyku. Po odkryciu psychicznych skutków, jakie wywołuje LSD, testowałem również amid kwasu lizerginowego w auto-eksperymencie i stwierdziłem, że wywołuje on podobne stany, przypominające śnienie na jawie, lecz żeby je uzyskać, należy użyć dawki od dziesięciu do dwudziestu razy silniejszej niż dawka LSD. Działanie tego środka wywoływało doznania odrealnienia i umysłowej pustki, a poprzez natężenie wrażliwości słuchowej i całkiem przyjemne znużenie, które prowadziło do snu, potęgowało odczucie, że świat zewnętrzny jest bez znaczenia.
Ten obraz działania LA-111, jak nazwaliśmy w naszych badaniach próbkę amidu kwasu lizerginowego, został poparty systematycznymi badaniami przeprowadzonymi przed dr. H. Solmsa.
Kiedy zaprezentowałem wyniki badań ololiuqui na Kongresie Produktów Naturalnych w czasie Międzynarodowego Sympozjum Chemii Teoretycznej i Stosowanej (IUPAC) w Sydney w Australii, w 1960 roku, koledzy przyjęli moje wystąpienie ze sceptycyzmem. W dyskusji, która wywiązała się po tym wystąpieniu, niektórzy jej uczestnicy podejrzewali, że ekstrakt ololiuqui mógł zawierać śladowe ilości pochodnych kwasu lizerginowego, z którymi tak wiele mieliśmy do czynienia w naszym laboratorium. Wśród specjalistów były też inne przyczyny wątpliwości, dotyczących naszego odkrycia. Obecność w roślinach wyższych (czyli w rodzinie powojów) alkaloidów sporyszu, które znane były do tej pory jako składniki grzybów niższych, było sprzeczne z powszechnie panującą opinią, że pewne substancje są typowe i zastrzeżone dla określonych grup roślin. To był rzeczywicie rzadki przypadek, aby jakaś grupa charakterystycznych związków w tym wypadku alkaloidów sporyszu, występowała w dwóch obszarach królestwa roślin, które były tak znacznie oddzielone od siebie historią ewolucji. Nasze wyniki zostały jednak potwierdzone w wielu laboratoriach Stanów Zjednoczonych, Niemiec i Holandii, gdzie przebadano nasiona ololiuqui. Tak czy inaczej, wątpliwości były tak znaczne, że niektóre osoby obstawały nawet przy tym, że nasiona mogły zostać zarażone grzybem wytwarzającym związki alkalidowe. Zastrzeżenia te zostały wykluczone w toku podjętych eksperymentów.
Badania nad czynnikami aktywnymi nasion ololiuqui, choć publikowane wyłącznie w specjalistycznych pismach, miały jednak niezwykłe następstwa.
Dwaj holenderscy przedstawiciele hurtowni nasion powiadomili nas, że sprzedaż nasion ozdobnego powoju Ipomoea violacea, osiągnęła u nich w ostatnim czasie niespotykane rozmiary. Słyszeli, że ten wielki popyt ma jakiś związek z badaniami nasion w naszym laboratorium, z którymi mieli ochotę zapoznać się szczegółowo. Okazało się, że ten nowy popyt wywodził się z kręgów hippisów i innych grup interesujących się narkotykami halucynogennymi.
Wierzyli oni, że w nasionach ololiuqui znajdą substytut LSD, które z czasem stawało się coraz trudniej osiągalne. Boom, jaki przeżywały nasiona powoju, trwał jednak stosunkowo krótko. Było to z pewnością rezultatem niepożądanych skutków, jakich ludzie z kręgu narkotykowego doświadczyli po zażyciu tej "nowej", starodawnej mikstury. Nasiona ololiuqui, które zażywa się wyciśnięte w roztworze wody lub innego łagodnego napoju, są bardzo niesmaczne i trudne do strawienia dla żołądka. Co więcej, efekt psychiczny ololiuqui różni się w rzeczywistości od efektu uzyskanego w wyniku działania LSD tym, że elementy halucynogenne i euforyczne są mniej wyraźne, podczas gdy odczucia pustki psychicznej, a często także lęku i depresji, są dominujące. Także znużenie oraz zmęczenie, występujące po zażyciu tego odurzającego środka, są jego niepożądanymi cechami. Wszystko to wpłynęło na zmniejszenie zainteresowania nasionami powoju wśród osób używających narkotyków.
Tylko kilka badań poświęconych było zbadaniu kwestii, czy składniki aktywne ololiuqui mogą znaleć praktyczne zastosowanie w medycynie. Moim zdaniem, byłoby cenne ustalić przede wszystkim, czy silny efekt narkotyczny i uspokajający niektórych składników ololiuqui lub ich chemicznych pochodnych, może być medycznie użyteczny.
W wyniku badań nad ololiuqui moje studia nad narkotykami halucynogennymi doprowadziły do pewnego rodzaju logicznych wniosków. Środki te utworzyły - można by rzec - magiczny krąg. Punktem wyjściowym była synteza amidów kwasu lizerginowego, występujących między innymi także w warunkach naturalnych, w postaci alkaloidu sporyszu, ergobazyny. Doprowadziło to do syntezy dwuetyloamidu kwasu lizerginowego, LSD.
Halucynogenne właściwości LSD były powodem trafienia do mojego laboratorium magicznych grzybów halucynogennych teonanacatl. Prace z teonanacatl, które doprowadziły do wyizolowania psylocybiny i psylocyny, stały się z kolei przyczyną rozpoczęcia badań nad innym magicznym, meksykańskim narkotykiem, jakim jest ololiuqui, w którym, jak się okazało, także występują składniki halucynogenne, pod postacią amidów kwasu lizerginowego, włącznie z ergobazyną. W ten sposób magiczny krąg zamknął się.



[<<] [H] [>>]


Kategorie

Zajawki z NeuroGroove
  • Benzydamina

Witam.





Dziś zarzuciłem 1 raz benzydaminke. jest ostatni weekend ferii zimowych 2003 (studenckich ) i właściwie pomyślałem : jest okazja ! i tak nosze się z tym od około miesiąca !


było nas w biznesie 3ch. kupiliśmy 4 paczki, wychodzi po 1,3(3) dla każdego.

wcześniej ćwiczyłem wytracanie soli z tantum żeby sprawdzić co i jak, wiec nie było problemu ze cos pójdzie nie tak.





PRESS ANY KEY TO CONTINUE ! :D





21.10

  • Efedryna

Nie będę bawić się tutaj w szczegóły dotyczące pochodzenia, czy występowania,

gdyż "tussipect-owców" (nie wiem czy to właściwe sformułowanie) interesuje

działanie, efekty i skutki uboczne.


A więc:

  • GBL (gamma-Butyrolakton)

Gbl - Gamma-Butyrolakton - postac oleista w buteleczce po kroplach zoladkowych...

Zapach... gbl pachnie tak jakby odstawic wode w konewce na sloncu i po paru godzinach

ja powachac. Nic specjalnego. Skad wzialem gbl ? Zamowilem od pewnej osoby, do ktorej

mam zaufanie (nawet nie znam jej z reala...)




Jak pilem gbl ?




  • 4-HO-MET
  • Retrospekcja

Noc, wystylizowany do podróży pokój, odpowiedni strój, podniecenie i duży niepokój związany z dawką.

No i w końcu do tego doszło, lata czytania neurogroove oraz serwisów pokrewnych wreszcie doprowadziły mnie do mojego własnego trip raportu.

 

Miał to być mój 4 raz z tryptaminami, a drugi raz z 4-ho-met i stwierdziłem, że dalsze bawienie się w próbowanie dawek traci już sens, jeśli rzeczywiście chcę zacząć DOŚWIADCZAĆ, a nie ślizgać się po powierzchni doświadczenia. Można powiedzieć, że byłem gotów na wszystko, od totalnej euforii, do najgłębszego badtripa (którego oczywiście prorok mi nie poskąpił, hehe).

 

randomness