Znikające byty i płynne tożsamości

Zmysłowe doświadczenie jest ważniejsze od prawdy. To łączy medialne spektakle i narkotyki. I stanowi bazę dla Maszyny Rozkoszy.

Źródło

?
Rafał Księżyk

Odsłony

8974

Dick jest najprzystępniejszym z ekscentrycznej szkoły pisarzy wydanych przez psychodeliczną erę lat 60.. Poza tym dwaj najwspanialsi jej reprezentanci - William Burroughs i Thomas Pynchon - praktycznie nie istnieją w polskich tłumaczeniach. Trudno przecenić znaczenie owych autorów najpierw na undergroundową a potem masową kulturę ostatnich trzydziestu paru lat. Pod ich egidą rozwijały się ruch industrialny, tradycja wojny informacyjnej i jej dywersującego media oręża, cyberpunk, kolejne mutacje techno. Właśnie w erze techno i kultury audio -wizualnej, które oskarża się o schizofreniczność, w erze światowego zwycięstwa kultury konsumpcyjnej, która dzięki zasługom na polu konsumpcji substancji chemicznych stała się zarazem epoką neopsychodelii, w tych czasach owi ekscentryczni autorzy przyjmowani są jako nasi współcześni guru. Najbardziej uchwytnym świadectwem triumfu wyrastającej z ducha Dicka metafizycznej fantastyki był gigantyczny sukces filmu "Matrix".

Zważywszy na powagę sytuacji zacząć wypada z grubej rury... I tak Dicka określić można jako wielkiego metafizyka naszej stechnicyzowano - pankonsumenckiej współczesności. Jego prozę stwarzają fundamentalne pytania metafizyki, pytania o istotę bytu. Czym jest świat, co jest w nim prawdą, a co iluzją. Co kryje się za jego i naszym istnieniem? Dick mierzy się z tymi pytaniami w kontekście tej dziwnej epoki, gdzie rzeczywistość coraz trudniej odróżnić od iluzji technicznej manipulacji, a rozmyta tożsamość zostaje zastąpiona cała gamą tożsamości, które kupuje się wraz z towarem na konsumpcyjnym targowisku. Jego metafizyka to metafizyka swobodnie pojawiających się i znikających bytów, wciąż zmieniających się tożsamości Metafizyka świata, którego rzeczywistość współtworzą halucynogenne technologie, ekstatyczny przepływ informacji, sztuczne raje spektakli medialnych, reklam i narkotyków, strategie marketingowe. Świat tradycji został wywrócony do góry nogami, ale ludzkie tęsknoty do pełni pozostały te same. Być może nawet zwiększyły się w dobie gdy wszystko składa się z dynamicznie zmieniających się fragmentów. I tak Dick z metafizyka staje się mistykiem. Znów na sposób szczególny. Jest mistykiem wykorzenionym z tradycyjnej religii, mistykiem jałowej ziemi amerykańskiej popkultury.

Jeśliby wybrać jeden cytat dla oddania intrygującej charyzmy Dicka, pierwszy ciśnie się fragment z listu do Stanisława Lema: ".. tu w Kalifornii nie ma kultury, jest tylko tandeta. I mu, którzy tutaj wyrośliśmy, żyjemy i piszemy, nie mamy nic innego, z czego moglibyśmy tworzyć swoje dzieła (...). Gdyby Bóg chciał się tutaj objawić, zrobiłby to pod postacią puszki spreju reklamowanej w telewizji." Oto baza dickowskiej metafizyki, mistyki i kontrkulturowości i próbka talentu zatrważająco rzeczywistego fantasty. Większość czytelników postrzega go jednak zapewne bardziej bezpośrednio. Oni bowiem są już dziećmi tandety owego nowego wspaniałego świata, którego narodzinom Dick asystował i których rozwój przepowiedział w swej wizji. "Valis" najbardziej esencjonalna wypowiedź dojrzałego Dicka, tak peuentuje ów list: "puszka od piwa przejechana przez przejeżdżającą taksówkę: to jest żródło informacji i ratunek."

Philipa K. Dicka - mistrza opisu światów alternatywnych, mieszczących rzeczywistość równoległą do naszej - fascynowała pewna starożytna moneta: tak doskonale podrabiana, że uznawano ją na równi z prawdziwą. "Matrix" pokazuje świat, gdzie doskonałość podrobienia stoi wyżej niż prawda. W tę stronę ewoluuje również nasz świat. Co zdążyli już opisać socjolodzy z Jeanem Baudrillardem na czele. To w wypatroszonej książce jego autorstwa filmowy hacker Neo przechowuje lewe dyskietki. Fantastyka Dicka jawi się natomiast komiksowym wydaniem tych samych, choć niezależnie przywoływanych, co u Baudrillarda idei. W "Matrixie" prawda jest ukryta, a halucynacja jest kwestią spisku. To scenariusz mitu albo paranoi. Uwodzi nas. Chcielibyśmy prawdy. Choćby ukrytej. W naszych realiach halucynacje - ta produkowana przez media i ta narkotyczna - służą rekreacji. Uznaje się je za użyteczne i podległe naszej kontroli. Co do prawdy, plejada postmodernistów naucza, iż tej jedynej prawdy nie ma. Jest wiele prawd i trzeba sobie z tym radzić. Wzmacnia to status alternatywnych światów jakie sami sobie potrafimy produkować. Teraz chcemy ich doświadczać zmysłowo. Współczesne światy alternatywne materializują jako oferta konsumpcyjnego rynku uciech.

CHEMICZNA ASYMILACJA

O wspomnianej odmienności generacji Dicka najlepiej opowiedzieć anegdotą z życia. Koniecznie psychodeliczną. Kiedyś młodszy kolega ofiarował mi porcję halucynogennych grzybków. Jako, iż nie miałem wcześniej okazji zapoznać się z działaniem owego sławnego specyfiku początków cywilizacji i końca wieku zarezerwowałem sobie wolny wieczór. Zasiadłem w skupieniu nad suchymi roślinkami oczekując głębokich przeżyć. Następnego dnia rozmawiałem z owym kolegą i zapytałem o jego wrażenia "po spożyciu". Zaniepokojony jak zniósł to doświadczenie człowiek młodszy ode mnie o lat prawie 10 (w domyśle: słabszy psychicznie). Mi samemu bowiem było niełatwo. Przeżyłem baaardzo ciężki wieczór pełen ponurych w swej powadze i głębi wizji. Tak jakby mi zaaplikowano w ciągu godziny seans remiksu ze wszystkich filmów Ingmara Bergamana. Brrr... Filmów tych naoglądałem się będąc w wieku kolegi. Na przyszłość dziękuję. Nie za Bergmana, za grzyby...

Prawdziwy odjazd miałem natomiast zastanawiając się nad odpowiedzią mojego młodszego koleżki. Zapytany o swe przeżycia, odparł: "Fajnie było. Miałem halusy!". Halusy! Ten człowiek doświadcza inaczej. Mam bardziej dojrzałe problemy? Jestem starym zgredem? Nici z ekstrawaganckich uciech. Na złom. Choć mam ledwie lat 30! Przyznacie niewesoła perspektywa! A może to, co dla mnie było męką kryjącą się za doświadczeniem znaczenia słów czas i przestrzeń, jemu mignęło nienazwane jako halus.

Wróćmy do kultowej sztuki młodego pokolenia. Najlepszą recenzje filmu "Matrix" poznałem przypadkiem we wziętym pośród alternatywnej warszawskiej młodzieży lokalu "Praffdata". Byłem tam mimowolnym słuchaczem pewnej rozmowy: >Jak wróciłam z wakacji, znajomi już na nim byli. A najlepsza recenzja jaką usłyszałam była taka: "Gdy film się zaczął, pomyśleliśmy, szkoda, że nie przypaliliśmy, a po kwadransie stwierdziliśmy, dobrze, żeśmy nie przypalili.".< Na to odparł dziewczynie alternatywny coolmen: >Byłem na "Matrixie" trzy razy. Raz po kwasie. Raz po faji. Raz na trzeźwo. Za każdym razem podobał mi się tak samo.< Oto przypowieść o relacji pomiędzy uciechami kultury pop a asortymentem dostępnych na rynku narkotyków. Gdyby dziewczyna była równie rezolutna, odparłaby mu: >A ja widziałam Ibisekcję po koce, po kwasie i na trzeźwo. I tylko po kwasie Ibisz wydawał mi się dowcipny.<


"Matrix" igra z widzem nowym wydaniem starej wątpliwości: czy aby nasz świat realny nie jest halusem? Owo nowe to poetyka zawrotnych szybkości dostępnych tylko w wirtualnych światach cyberkultury pop. Film naśladuje wnętrze komputera ze wszystkimi tego konsekwencjami. Jak mawiają starsi ludzie: tempo montowanych cyfrowo teledysków jest takie, że -bum, bum - w minutę przelatuje tu całe życie. Twierdzą, że młodzi są przez to mniej wrażliwi, ale młodych "uwrażliwiają" narkotyki. Dostrajają ich tempo przeżywania do tej szybkości i gęstości akcji. Dlatego wśród "progresywnych" młodych ludzi stają się chlebem codziennym. Na własne życzenie poddają się oni praniu mózgu. Bohater "Matrixa" Neo też przechodzi pranie mózgu, ową procedurę współczesnej pop - szkoły przetrwania. Łyka tajemnicze kolorowe pigułki, ma w głowie gniazdko, przed które podłączają go do "prawdziwego" i "symulowanego" przez komputer świata. Wreszcie niczym komputer ładują go programami o działaniu trochę bardziej skutecznym, niż to, które znamy ze sloganów: "Angielski w miesiąc", "Zrzucisz 10 kilo w dwa tygodnie.", przypominającym też treść nauk Don Juana z książek Castanedy. Neo przechodzi skuteczne pranie mózgu i staje się Mesjaszem.

ALTERNATYWNE RAJE ODZYSKANE

To wątpliwe zbawienie w myśl pijackiej metody klina klinem. Bo kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Innymi słowy odtrutką na fundowane nam przez media pranie mózgu jest pranie mózgu na własne życzenie. Gdyby nie brawurowa reklama telefonii komórkowej przesłanie "Matrixa" mogłoby się zatem okazać chybione. Ale popularność "Matrixa" to głównie kwestia faktu, iż treść filmu tak udanie koresponduje z doświadczanym na co dzień trendem współczesnej kultury. Wizja świata alternatywnego, otwierającego rzeczywistość równoległa do naszej staje się wiodącą ikoną pop. To naturalne w czasach internetu, montażu cyfrowego, rzeczywistości wirtualnej, gier komputerowych, imprez techno. Możliwość istnienia alternatywnego świata potwierdziła fizyka. Temat sprawnie podjęła socjologia.

W epoce konsumeryzmu rzeczywistość równoległa przejęła rolę, którą kiedyś przypisywano oczekiwanej utopii lub utraconemu rajowi. Utopia i raj straciły na aktualności gdyż oddzielały człowieka od spełnienia niewyobrażalnym dystans czasu. Realia konsumpcji nauczyły nas, że spełnienie jest obok, na wyciągnięcie ręki. Nie trzeba czasu, ani zasługo, wystarcza decyzja klienta. Najbardziej wziętym towarem stała się możliwość zmiany tożsamości i zanurzania się w inne rzeczywistości. Od oferujących całoroczny sezon w ciepłych krajach biur podróży poprzez sporty ekstremalne, medytację, "wcieleniowe" gry strategiczne i komputerowe, transowe imprezy po szarą strefę narkotyków. Liczy się spełnienie tu i teraz. Szybkość i intensywność, które służą temu by zmysłowe doświadczenie było lepsze od realnej "prawdy". Zmysłowe doświadczenie jest ważniejsze od prawdy. To łączy medialne spektakle i narkotyki. I stanowi bazę dla Maszyny Rozkoszy.

Czy zmysłowe doświadczenia wsparte wysoką techniką (bo to tendencja od dziś nieunikniona) potrafią dotknąć prawdy? Nie. Ostrzegał przed tym Heidegger. Jedyny egzystencjalista, który dostrzegł obok człowieka maszynę. Może być najwyżej jedną z prawd - wedle postmodernistów.

To, co tradycyjnie krytykowano jako ucieczkę od rzeczywistości zostało oficjalnie zaakceptowaną tęsknotą. Stało się odkrywaniem nowych światów, samopoznaniem lub zabawą. Problem w tym, że nie tylko dano owej tęsknocie prawo do spełniania się, ale też oferowano jej rynek uciech. Nadmiar jego ofert budzi zakłopotanie. W pewnym momencie intensywność rozrywek oferowanych jako towar zaczyna powiększać nudę. Szybko przestają bawić i każą niecierpliwie szukać czegoś nowego. A to nowe również szybko rozczarowuje. Szukamy bowiem zazwyczaj przeżyć indywidualnych, bezpośrednich, a rynkowe uciechy muszą spełniać pewien komercyjny, masowy standard. Trudno o dobrą rozrywkę gdy cały świat przypomina plac zabaw.

SCHIZOFRENICZNE OKULARY

Jeszcze trudniej o dramat wolny od kostiumu medialnego spektaklu. Przekonał się o tym Dick. Dochodząc wieku dojrzałego podążał prostą drogą do piekła. Był sfrustrowanym autorem powieścideł z getta science fiction publikowanych w kioskowych wydaniach z koszmarnie krzykliwymi okładkami. Takich, które już na wstępie odstraszają poważnego czytelnika. A Dick wkładał w swoje książki zbyt wiele osobistych obsesji, by mógł sobie pozwolić na lekceważenie ich recepcji. Chciał zatem być pisarzem głównego nurtu wydawanym przez poważne firmy, recenzowanym przez rubryki kulturalne. Wszystkie jego poważne powieści były odrzucane przez wydawców, niechciane przez czytelników. Próbował w nich mówić o swoich osobistych problemach, a że kiepskim był stylistą i kłopoty miał nazbyt podobne do codziennych trosk swych ziomków nikt go nie zauważał. Do pewnego momentu literaturę poważną pisał do szuflady, a fantastykę dla zarobku -- nafaszerowany amfetaminą, by sprostać dochodowej wydajności. Zbawiennym okazało się połączenie obu ścieżek. Zaczęło się od dezintegracji psychicznej i kłopotów z przedawkowaniem narkotyków. Dopiero gdy Dick\'a porwała choroba psychiczna, oddał swój umysł i pióro w służbę paranoi stworzył wizję porywającą. Jął bez oporów przekładać swe najbardziej poważne obsesje w ramy fantastyki. Ów kiczowaty kostium sf, który wcześniej był udręką stał się teraz pomocą - retuszem, wehikułem, opakowaniem ze wszech miar poręcznym. Pod tym płaszczykiem przemycał narkotyczne męki i wizje rozszczepionej tożsamości, w sposób jaki nie przystawałby współczesnym, poważnym autorom. Burroughs i Pynchon dopiero przecierali szlaki.

Czas był po jego stronie. Dick odbił swoje kompleksy wzbudzając w odbiorcach podejrzenie, iż w owym śmietniku jaki stanowi getto amerykańskiej SF - tak jak i w każdym innym śmietniku - może kryć się arcydzieło. Albo, jeśli przejść na jego paranoiczny język - ważny komunikat o naturze rzeczywistości. Dick zaraził nas swą schizofreniczno-paranoiczną logiką, dlatego tak bardzo fascynuje i zmusza by mu ulegać. Nasza współczesność przyjmuje bowiem postać niczym wyjętą z umysły schizofrenika. Idzie o zjawisko, które psychiatrzy nazwali "katastrofą semiotyczną", a które wydaje się być ubocznym (?) skutkiem rewolucji informacyjnej. Oddajmy głos specjaliście: > Schizofrenię można opisać jako "katastrofę semiotyczną". Od świata dzieli nas zazwyczaj pewien system wyobrażeń, jego mentalnych reprezentacji. Ten system, którego ważną składową jest język, tworzy matrycę percepcji i myślenia. W psychozie matryca ta pęka; dotychczasowy system znaków ulega gwałtownej erozji. Struktura świata gęstnieje; czas i przestrzeń stapiają się w jeden wymiar; traci sens rozróżnienie na "tu" i "tam", na to, co wewnątrz i na zewnątrz, na "ja" i "nie - ja", podmiot i przedmiot.< (Mariusz Kalinowski "Traktat o siarce" w posłowiu do "Inferna" A. Strndberga, Warszawa 1999). Z owym stanem intensywnie oswajają nas dziś ekscesy komunikacji, nowe media i narkotyki.

Być może myślącym o kategoriach schizofrenii łatwiej poruszać się w chaosie współczesnego świata? A może raczej dzięki założeniu schizofrenicznych okularów widać jak ku psychozie podążają całe stada normalnych? Schizofrenią jako współczesną sztuką życia i metodą kontestacji kulturowych ujarzmień jednostki zajęli się francuscy myślicie Gilles Deleuze i Felix Gauttari, którzy zainspirowali całą rzeszę elit awangardy techno i doczekali się dedykowanej ich ideą kultowej awangardowej wytwórni płytowej - Mille Plateaux. Właśnie paranoja Dicka wietrząca wszędzie teorię spiskową i w gnostyckim klimacie porządkująca rozszczepione światy wydaje się być efektem ujarzmiania przez amerykańską kulturę. Pisarz wydaje się być wręcz jej męczennikiem - dojrzewał między młotem a kowadłem, lęków i eskapizmów epoki zimnej wojny. Potem wpadł w głębokie wiry psychodelicznej rewolucji i zainfekowanych nią z lekka groteskowych dziwactw kontrkultury lat 60., które w lwiej części były równie tandetne jak spektakl pop. Dick uwierzył w ich paranoiczne teorie, co znajduje kulminacje w podejrzeniu, iż CIA oskarża go o ujawnianie tajemnic wagi państwowej i trzyma pod nieustanną obserwacją za sprawą wszczepionego w mózg implantu. Jego paranoiczne widzenie świata w pewnym punkcie może być jednak również strawą dla kontrkulturowych idei wojny informacyjnej. Komunikaty pozostawione na śmietniku (ów motyw wiąże Dick\'a z wielkim Pynchonem) sugerują, iż na świecie istnieje zorganizowana, alternatywna sieć komunikacji ukryta przed oczami niepowołanych, a więc zapewne wywrotowa wobec panującego systemu. Dick paranoik dawał też wszechstornne opisy ujarzmienia jednostki przez stechnicyzowane systemy władzy i korporacji. Nieprzypadkiem należał do ulubionych prozaików szermierzy industrialu.

Czy Dick jest kolejnym świętym szaleńcem literatury? W końcu nazwano go Dostojewskim science fiction. Są tacy, co twierdzą, iż to co przez pryzmat "szkiełka i oka" nazywa się chorobą Dicka, to w istocie odwieczny stygmat mistyka, oświeconego. Wydaje się, że nie ma co uparcie rozważać tej teorii. Kontekst działalności Dicka niewiele ma wspólnego z kulturą, która tamtą teorię ukształtowałą. Dick naznaczonym chaosem schizofrenii był po prostu obcym. A teraz, coraz wyraźniej staje się naszym współczesnym. To właśnie sztuka tych, których tradycyjne społeczeństwo piętnuje jako obcych oddaje jego aktualną kondycję, wraz z tym jak jego kultura zmienia się w jarmarczny chaos.

MASZYNA ROZKOSZY/ MASZYNA KONTROLI

Scenariusz "Matrix" przypomina "Kongres Futurologiczny" Lema. Tu świat symuluje komputer, tam świat symulowały obowiązkowo podawane obywatelom narkotyki. Dziś obywatele narkotyki podają sobie sami. Gdy czas i przestrzeń znaczą tyle co halus, łatwo spostrzec, iż realia codzienności są w najlepszym wypadku spiskiem. Dick skutecznie pokazał, że przewodnikiem po współczesnym świecie stał się zmysł paranoi. Pokolenie, które regularnie doświadcza powtarzających się halusów - prywatnych - chemicznych i publicznych - cyfrowych - niekoniecznie stać na takie refleksje. Pasuje mu tempo i wykręcone efekty "Matrixa". Lem napisał "Kongres" w roku 1970. I widać w nim kpiarską krytykę ech psychodelicznej rewolty lat 60. "Matrix" przywołuje wątek sieci komputerowej jako narzędzia kontroli. To jednak idea ruchu cyberpunk i z mitu hackera właściwych latom 80.. Dziś obawa dotyczy nie tyle techniki jako narzędzia kontroli, ale techniki jako wehikułu konsumpcyjnych uciech. Wehikułu, który rozpędził się tak bardzo, że przestaliśmy go kontrolować. Maszyna Rozkoszy okazuje się groźniejsza od Maszyny Kontroli. Choć pewnie rację mają ci, co twierdzą iż ta pierwsza to udoskonalona wersja tej drugiej.

Obaj, ja i młodszy kolega z generacji Dicka , oczekiwaliśmy nowości. Ja powolnej, lecz głębokiej. On szybkiej, lecz rozrywkowej. Moja okazała się zbyt ciężka. Jego zbyt błaha (przynajmniej z mojego punktu widzenia). Tylko nie myślcie, iż napisałem to wszystko, by udowodnić, że to nie ja jestem zgredem, a tylko ci młodzi to banda narkomanów. To on się bawił. Nie ja. Mój młodszy kolega potrafi spełnić się jako konsument. A ja wlokę za sobą tę utrudniającą nowoczesne życie protezę z mijających czasów, gdy szybkość komunikacji wyznaczało porozumienie słowem. Atakująca zmysły kultura cyfrowego obrazu i dźwięku przenosi język do muzeum. Obywatelską protezę języka zastąpiła konsumencka proteza techniki i chemii. Szkoda, że ani trochę lepsze.

Entuzjastom "Matrixa" polecam inny film. "Aż na koniec świata" Wima Wendersa mówi o niebezpiecznym pięknie alternatywnych światów w najbardziej niepokojąco proroczy sposób. W filmie pojawia się maszyna do nagrywania snów. Pozwala bohaterom oglądać obrazy emitowane przez najskrytsze ośrodki ich psychiki. To abstrakcyjne, pełne tajemniczych symboli podświadomości i zagadkowych wspomnień spektakle. Uzależniają niczym demoniczny narkotyk. Świat snu poczyna dominować nad rzeczywistością. Wenders przenikliwie spuentował trzy etapy rozwoju konsumpcji. Ewolucja ta przebiega od konsumpcji dóbr materialnych, poprzez konsumpcję usług, do konsumpcji przeżyć. W wizji niemieckiego reżysera ta ostatnia przybiera postać tak wyrafinowaną, że każe człowiekowi konsumować samego siebie. "Każdy będzie mieszkać we własnej katedrze" - obiecowli sytuacjoniści. Wenders pokazuje ludzi pogrzebanych w katedrach swego nadnaturalnie stymulowanego narcyzmu.



Rafał Księżyk


Dla zapóźnionych zestaw 10 dostępnych w polskim tłumaczeniu kanonicznych pozycji z bogatej spuścizny Dick\'a: "Oko na niebie", "Człowiek z Wysokiego Zamku", "Marsjański poślizg w czasie", "Trzy Stygmaty Palmera Eldricha" "Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?", "Ubik", "Płyńcie łzy moje, rzekł policjant", "Przez ciemne zwierciadło", "Valis", "Boża inwazja".
Oraz uzupełniającą wszystkie dane, których zabrakło powyżej jego znakomitą biografię: Lawrence Sutin "Philip K. Dick. Boże Inwazje".

Oceń treść:

0
Brak głosów

Komentarze

entropia (niezweryfikowany)

jest niezwykle głęboka, czuje się to zwłaszcza w naszych niepewnych czasach...dodałabym jeszcze &quot;Transmigrację Tomothy ego Archera &quot;, która dotyczy fanatycznych poszukiwań prawdy o Bogu, który okazuje się być...grzybem:)

.chudy. (niezweryfikowany)

z wszystkich ksiazek Dicka dostepnych na polskim rynku najbardziej wstrzasnela mna
&amp;#8220;Trzy stygmaty Palmera Eldritcha &quot;. Cos tak niesamowitego, wizjonerskiego, odkrywczego, pomyslowego, ze nie potrafie opisac tego slowami.. Arcydzielo.

entropia (niezweryfikowany)

&quot;Transmigracja Timothy ego* Archera &quot;

dwuq (niezweryfikowany)

cos tam przeczuwałem, ale zawsze na granicy mojej świadomości; jednak teraz, po przeczytaniu tego txtu będącego dla mnie swoistym wiadrem zimnej wodu wylanym na mózg, doznałem olśnienia- zrozumiałem, co przez cały ten czas chciał mi przekazać mój przyjaciel, a jednocześnie moje centrum dowodzenia, aktywnej rozrywki i funkcji anatomicznych- jednak żyjemy w Paradyzji. miło było- żegnam +

dakini (niezweryfikowany)

z wszystkich ksiazek Dicka dostepnych na polskim rynku najbardziej wstrzasnela mna
&amp;#8220;Trzy stygmaty Palmera Eldritcha &quot;. Cos tak niesamowitego, wizjonerskiego, odkrywczego, pomyslowego, ze nie potrafie opisac tego slowami.. Arcydzielo.

konradino (niezweryfikowany)

ja zawsze polecam mniej znane dwa genialne dziela: plyncie lzy moje, rzekl policjant i przez ciemne zwierciadlo - lektura obowiazkowa dla neposychedelicznej mlodziezy :)

basssboy (niezweryfikowany)

świadomość wszeogarniającej pustki i brak prawdziwych wzorców w obecnej pseudokulturze opartej na komercyjno-konsumpcyjnym podejściu do życia.... brrrr
zimny prysznic szarej rzeczywistości może obudzić każdego fantastę :(
BTW Stanisław Lem bije na głowę Dicka i innych... to prawdziwy wizjoner i geniusz!!!
poczytajcie sobie książki Lema, choćby dzienniki Iona Tischego...
otwierają oczy na to co się dookoła dzieje.. i będzie działo.. czasami jest to smutne ale jednak prawdziwe....

compound (niezweryfikowany)

paranoja moze byc zabawna

pcf (niezweryfikowany)
o niebo lepiej czyta sie Dicka niz Ciebie:|
Zajawki z NeuroGroove
  • Bad trip
  • Marihuana
  • Marihuana

-3 stopnie; sypie śnieg; 16:00; dom kolegi jedynie na konsumpcję;

 

Zaczęło się, gdy kolega zadzwonił na telefon. Ubrałem się w miarę ciepło, żeby móc przeczekać fazę na dworze. Zwykle po dwóch lufkach upchanych na maksa miałem wyostrzone zmysły i potężny chillout. Tym razem wszystko miało być inaczej.

 

16:20 - cztery wiadra gotowe do konsumpcji, po dwa na łeb.

 

  • Marihuana

Była gdzies godzina 17.00. Siedziałem sobie w domu, gdy nagle zadzwonił telefon. Był to mój kolega, który powiedział mi, że ma zajebiste zielsko i żebym przyszedł to sobie zjaramy. Nie zastanawiając sie długo wyszedłem z domu i po kilku minutach byłem u niego. Odrazu w drzwiach przyjął mnie z rozpaloną fifką, ledwo zrzuciłem z siebie kurtke, a juz miałem fifke w ustach. Poszedł jeden buch, potem drugi i tak aż do 6, kumpel podbił drugie szkiełko i też wyszło 6 buchów na głowe. Podczas gdy kumpel nabijał jeszcze dupe ja zagadałem z 3 kumplem na gg zeby do nas przyszedł.

  • 4-HO-DET
  • Przeżycie mistyczne

Własny pokój. Fizycznie byłem trochę zmęczony przed doświadczeniem ale mimo wszystko miałem na niego ochotę i pozytywne nastawienie.

Oglądając film dokumentalny o kulturze zażywania psychodelików dowiedziałem się, że Stanislav Grof podczas prowadzenia terapii z użyciem "magicznych substancji" zawiązywał oczy opaską pacjentom aby Ci mogli się zmierzyć ze swoją psychiką. Od kiedy tylko usłyszałem o tej metodzie zapragnąłem wypróbować ją na sobie. W końcu nadarzyła się okazja.

Zażyłem substancję i po 10 minutach przewiązałem sobie oczy szalikiem. Założyłem na uszy słuchawki i włączyłem jakiś losowy psyamb, który znalazłem na moim dysku.

  • LSD-25
  • Pozytywne przeżycie

Plaża, niestabilna pogoda, z przewagą słońca, zmienne zachmurzenie, krystaliczne powietrze.

Gwoli wstępu – trip po kartonikach z blottera WOW, które to miałem zareklamować przy okazji pisania raportu. Niestety z uwagi na to, że w moim wieku cykl kwasowy to 2, góra 3 podróże w roku, recenzja odsunęła się w czasie, nad czym ubolewam. W ramach przeprosin mogę jedynie przesłać wyrazy szacunku mojemu drogiemu Sprzedawcy:

randomness