Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

potężny uścisk kostuchy

detale

Substancja wiodąca:
Apteka:
Dawkowanie:
660 szatańskich miligramów
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Świetny humor, duże oczekiwania przy jednoczesnej świadomości, że nie wolno się nastawiać, bo i tak będzie niespodzianka
Wiek:
20 lat
Doświadczenie:
Znikome

potężny uścisk kostuchy

Jeb. Trzaskam drzwiami samochodu. Zostawiam biało-pomarańczowego grata przed domem i biegnę ucieszony do swego pokoju z dwoma opakowaniami legalnych narkotyków. Ahoj kurwa przygodo! Skonsumuję te cukiereczki, hehe, a potem to już niech się dzieje, co ma się dziać! No, może nie do końca- jakiś tam zarys przyszłości kłębi mi się w chorej bani.

DXM to skurwysyńsko nieprzewidywalna substancja, toteż do owego zarysu zbytnio się nie przywiązuję. Wiem, że i tak pewnie kaszlak mnie zaskoczy. Nie zmienia to jednak faktu, że oczekuję swobodnego lotu poza ciałem i nastawiam się na podróż. Może się uda, może nie. Imbirowy proszek ląduje w kapsułkach. Kapsułki lądują w ryju. Popijam. Czekam 15 minut. Następnie biorę 12 kapsułek Tussidexu. Czekam 15 minut.... i kolejne 10 kapsułek. W sumie- 660 mg przy masie ciała 94 kg. Myślałem wtedy, że skoro ostatnio po 18stu kapsułkach miałem fajne wychodzenie z ciała, po 22 się to tylko wzmocni. Jakież było moje rozczarowanie, gdy... ale po kolei!

Zdejmuję niemal wszystkie ubrania, zasuwam się w pokoju i kładę na łóżko. Słuchawki do uszu. Odpalam starą, poczciwą playlistę do podróży poza-cielesnych. I teraz pozostaje mi już tylko czekać...

Imbir doskonale spełnia swoje zadanie- kompletny brak nudności. Faza zapowiada się świetnie- mam doskonały humor, bo właściwie już zaczynam być pewien, że fajnie klepnie. Tak, wiem, żeby nie oczekiwać niczego, bo wtedy przychodzą bad-tripy. No ale... za późno... Leżę mniej więcej przez godzinę, wyobrażając sobie przemiłe scenariusze wymarzonego życia. Wyobraźnia robi się tak lekka, zwiewna, prawdziwa... achhh... muzyka zaczyna brzmieć coraz wyraźniej, ciało odczuwam słabiej. Wspaniały loading tripa. Mniej więcej po godzinie nie jestem już sobie w stanie nic wyobrażać, bo moje myśli mają formę tak jakby oddalających się światełek. Pojawia się taki "błysk" w mojej głowie, a potem czuję, jak lecę... oddalam się od niego... baaaardzooo oddalam... tak jakbym był myślą w swojej głowie i widział oraz czuł, jak moje "ja" powoli gdzieś ucieka. Wow, nie sądziłem, że aż tak miło mi będzie na tej fazie! Słowem- jestem w niebie, po prostu dryfuję i mam na wszystko wyjebane.

Czuję, jakbym był wciskany na bardzo dużą głębokość w jakąś próżnię. Coś mniej więcej takiego, jakbym płynął dwa czy trzy metry pod swoim ciałem. Potem nagle siuuuup- do góry! Lecę z zajebistą prędkością, kurwa, chyba jeszcze nie miałem tak kozackiej fazy. Podnoszę się z łóżka, biorę swoją czarną bluzę i kładę ją sobie na ryja, aby kompletnie się zaciemnić. Czerń jest tak kompletnie czarna, że jestem w szoku. Momentalnie jednak wyłania się z niej mnóstwo czerwonych wzorów. "Rozpuszczam" się w przestrzeni na około, jestem jakimś obszarem, czuję się muzyką. Sielanka jednak nie trwa długo...

NADCHODZI KOSZMAR

Nie pamiętam dokładnie, co zapoczątkowało mojego bad tripa, ale jak sobie przypominam ciąg wydarzeń, obstawiam, że był to... Justin Bieber. W pewnym momencie z moich słuchawek poleciało "BEJBE, BEJBE, BEJBE, OOOOŁŁŁŁ!". Może to była jakaś reklama. Chuj wie. Patrzę na ekran telefonu w zdumieniu, a ryj Biebera przypomina poparzoną kwasem dwunastolatkę... kurwa, był taki zdeformowany, że się przeraziłem. I nagle- czas zaczyna "gęstnieć". Wszystko robi się takie "bolesne". Siadam na łóżko, bo jakoś tak dziwnie mi z tym. Czuję się jak nie ja, patrzę na swoje ciało- przypomina kawałek spłaszczonej plasteliny, ja pierdolę. Patrzę jeszcze raz na ucieszonego Biebera, "przypominam sobie", że kiedyś już przeżywałem tę fazę, co oczywiście jest niedorzeczne. Wyłączam go i odpalam swoją muzykę z wielkim trudem, bo obraz jest tak rozmazany jak nigdy. Muzyka jest tak spowolniona, że brzmi jak wycie napalonego wieloryba. To jeszcze bardziej napawa mnie lękiem. Czuję, jakbym właściwie wypływał z ciała nawet przy otwartych oczach. Zaczynam panikować. Jestem po prostu PEWIEN, że właśnie umieram. [W myślach: Spoookojnie... Raz już to miałeś... ogarniesz... na pewno... myśli... tworzą... rzeczywistość! Żyj!] I cyk, bad trip się uspokaja! Kurwa. kozackooo. Odetchnąłem z ulgą.

Znowu kładę się do łóżka. Wiem, że nie mogę zacząć rozkminiać, bo poschizuję. Należy jakoś się uspokoić, odprężyć... Hmmm, dość trudne zadanie, gdy czuję się rozproszoną po pokoju kupką nie-wiadomo-czego. Postanawiam napisać do swojej dziewczyny. Nie odpisuje mi, bo jest zajęta, a mnie nachodzą irracjonalne obawy, że coś jej się stało. W głowie natychmiast pojawiają się setki czarnych myśli. Wstaję i otwieram drzwi, chyba po to, żeby w razie moich krzyków i błagania o pomoc, ktoś z domowników mógł wejść i mnie ocalić. Chodzenie jest jak wirowanie w pierdolonej pralce. Drzwi są tak dziwne, że samo ich otwarcie powoduje u mnie obawę, że jestem już w kompletnie innym świecie. Czuję, że wszystko, co robię, oceniam z perspektywy drugiej osoby. Tak, jakbym był marionetką i sam jednocześnie pociągał za sznurki.

Siadam na łóżko... spokojnie Damian, tylko spokojnie... [JAK TU BYĆ KURWA SPOKOJNYM, ZARAZ UMRZESZ, DEBILU]... włącz sobie jakiś pozytywnie kojarzący się kawałek... Próbuję... i nagle... reklama: "Poznaj swojego ZBAWICIELA... coś tam coś tam... JEZUS CHYTRUS TWOIM PANEM! PODDAJ SIĘ MU...." - co to kurwa jest? Teraz to już nie wiem, czy sobie tego nie wymyśliłem. Maniacki głos gościa w reklamie... te różowe litery... o kurwa. To już było. Na milion procent było. Jestem pewien, że nigdy nie widziałem równie zjebanej reklamy, a jednak wiem, że ten trip już miał miejsce. Czas... znowu totalnie... się... zatrzymuje... Powietrze naciska na mnie z ogromną siłą... nie czuję żadnego "tu i teraz", żadnego "być". W mojej głowie, a raczej w niej i poza nią jest tylko splątany kłębek chaotycznych myśli, jakieś przerażające uczucie, że świat pęcznieje i zaraz wybuchnie. Panika. Resztkami "siebie" wyobrażam sobie moją dziewczynę, jak płacze, gdy dowiaduje się, że umarłem. Stwierdzam, że kurwa muszę żyć. MUSZĘ.

Wszystko jest takie potwornie inne, rozpłynięte, zmielone... Dosłownie jestem już po drugiej stronie. Żadnego ciała... tylko jakaś energia... czuję się... czymś... przenikam przestrzeń... rosnę do niewyobrażalnych kurwa rozmiarów... przerażające! Drgam, wiruję... cholernie trudno to opisać. No nie mam pojęcia, czy jeszcze żyję, czy już nie. Tak, jakbym się nie ruszał i ruszał. Tak, jakbym stał na granicy pomiędzy materią, a kompletną kurwa abstrakcją.

[Spokojnie... nic mi nie będzie... ja pierdolę, ludzie brali ponad tysiąc miligramów tego gówna, a ważyli po 70 kilo, no i nic im nie było... kurwa, ale może jesteś bardziej podatny? Co, jeśli wypierdoli Cię z ciała tak, że przestaniesz oddychać? O KURWA- oddychanie! WDECH... JA PIERDOLĘ... WDECH.... WDECH! KURWA! WYDECH... Nie panikuj, bo zemdlejesz... spokojnie... Ty masz kontrolę nad światem... to tylko gra... ty jesteś graczem... masz władzę... pamiętaj...to tylko trip!]

Dobra. Mniej więcej przechodzi. Kładę się na łóżku, już bez muzyki... nie pamiętam, co było dalej.

Aż do momentu, gdy nadeszła trzecia fala. Tym razem nie do powstrzymania.

Głowa zaczęła mnie zajebiście mrowić. Jak przez kilka minut bardzo szybko i głęboko oddychacie, pojawia się takie uczucie mrowienia, zazwyczaj na nosie i uszach. Spowodowane jest nadmiarem tlenu. Mnie mrowił dosłownie cały baniak, w środku. Stwierdziłem, że coś sobie zepsułem. Teraz to już na pewno umrę. Mózg się spalił. Przejebane. Da się tak w ogóle? Pewnie da- stwierdzam. Zaczynam błagać Boga (w sensie świat) by mnie uratował. Przysięgam, że jak przeżyję, nigdy nie wezmę już kaszlaka. Siadam i zaczynam oddychać wolniej, ale właściwie nie czuję już oddechu. Chcę do kogoś napisać na messenger, żeby przekonać siebie, że nie umarłem i moje wiadomości docierają do żywych. Nie odpisują. Chcę się napić wody, woda zbija fazę. Nie czuję jej. Tak, jakbym nic nie pił. Pokój potwornie się rozciąga, drzwi wyglądają jak wrota piekieł, obraz zawęża mi się tak, jakbym patrzył przez lornetkę. Nie czuję już nic, tylko emocje. Rozczarowanie. Przerażenie. I co jakiś czas, gdy przypominam sobie, że mam ciało- mrowienie. Tak w ogóle to czasu kurwa nie ma. Nie ma żadnej przestrzeni. Jakaś kompletna, niepojmowana abstrakcja. Nielogiczne zlanie się wszystkiego w jedno, bardzo niepokojące. Nie ma nic, oprócz "niebytu", który jest równocześnie "bytem", w którym jestem ja, chociaż nie ma żadnego mnie. Fajnie brzmi, co nie? To już było kurwa zbyt dziwne. Zbyt dziwne nawet jak dla mnie, żadna próba przekonania siebie, że będzie dobrze, nie dawała rezultatów, gdyż świat, w jakim się "znajdowałem" nie miał nic wspólnego z normalnym światem. Kurwa nic. To było jakieś chore, kompletnie pomieszane, paranoiczne, bezkresne gówno. Jedna wielka breja energii. Nawet zakładając skarpetki, czułem, jakby były zrobione z jakiegoś prądu, a nie tkaniny. Wszystko się ruszało, jakbym znajdował się wewnątrz ogromnego potwora. Każdy ułamek materii, którego próbowałem dotknąć, by poczuć, że jestem, że żyję- był chujwieczym. Chujwieco, chujwieco. Co się odjebało, Damian? Gdzie Ty jesteś? Czym Ty jesteś? Patrz na swoje ciało- CO TO KURWA JEST?! Z sufitu nagle wyleciała wiewiórka z gry, w którą ostatnio cisnę na telefonie- FunRun 3. W polu mojego widzenia pojawiały się jakieś wyraźne emblematy, znaczki, kreski, chuje-muje. Wszystko się "roztapiało" i mnie zasysało do środka, byłem miazgą okropnych myśli, kupą ścierwa. To nie powinno się dziać. To nie powinno być możliwe. To nie jest prawdziwe... ale jednak jest. Ale jednak się dzieje. Umarłem? Czy dopiero umieram? Nie jestem jeszcze gotowy. Proszę, ja chcę tylko żyć. Tylko żyć.

Dzwonię do ziomka na mess. Odbiera.

-No co tam?
-Faza... za bardzooo.... bad trip... w chuj... zaraz umrę....
-Przyjechać?
-Przyjedź... nie... nie... czekaj... muszę... gadać... słyszysz mnie?
-Słyszę. Co brałeś?
-Kaszlak... za dużo...
-Ile?
-22. Kurwa... nie masz pojęcia... jakie to... popierdolone teraz...
-Znowu czas się zjebał?
-Wszystko... niemożliwe... wszystko... popsute...
-Spokojnie, niedługo Ci zejdzie, trzymaj się, włączyć Ci muzykę?
-Nieee... nieee... powinno... schodzić... trzyma... nie chcę.... muzyki...

Kumpel zaczął mi opowiadać coś o naprawianiu swojego samochodu i o swojej dziewczynie, żeby mnie odciągnąć od czarnych myśli. Bardzo dobrze mu to szło.

Wydawało mi się, że gadamy z trzy godziny, ale zapis rozmowy na messie jasno pokazuje, że było to 23 minuty.

Nawkręcałem sobie, że zostanę taki do końca życia. Typowe i nieracjonalne obawy bad-tripowców, ale nie potrafiłem sobie wyobrazić trzeźwości.

Było po prostu potwornie, faza cały czas intensywnie mną pomiatała, a ja myślałem, że skoro to trwa już tyle godzin, zostanie na zawsze. Trwało kilkadziesiąt minut, ale dla mnie- jebaną wieczność.

W końcu jednak stopniowo odpuściło.

Zwinąłem się w kłębek i rozbeczałem, ogromnie dziękując za życie. Jest najcenniejszym darem. Tak skurwysyńsko cennym, a tak niedocenianym!

Płakałem ze szczęścia, że zaczynam normalnie myśleć. Że nie opuszczę mojej ukochanej i mogę dla niej żyć. Że będę trzeźwy. Trzeźwość to najcudowniejsze, co mogło mnie spotkać.

Płakałem, bo uświadomiłem sobie z pełną mocą, ile tak naprawdę mam. I zacząłem dziękować całym sercem za wszystko.

Dzięki za czytanie.

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
20 lat
Set and setting: 
Świetny humor, duże oczekiwania przy jednoczesnej świadomości, że nie wolno się nastawiać, bo i tak będzie niespodzianka
Ocena: 
Doświadczenie: 
Znikome
Dawkowanie: 
660 szatańskich miligramów

Odpowiedzi

Też tak miewałem gdy jarałem i kiedy włączały się pojebane reklamy albo "piosenki" w przejściach między kawałkami. Ze stanu spokojnego obserwatora klarownego lecz kwaśno-chaotycznego świata mogłem się momentalnie zmienić w skurwiela zdolnego do najgorszego, który z obrzydzenia tym feralnym przerywnikiem zapragnął zemsty na tej szmacie która chciała zniszczyć mojego tripa. 

Ale to były jednak dawne czasy:) Teraz jakoś się opanowałem i jestem wstanie podtrzymywać nurt rzeki. Choć mimo wszystko reklamy przeważnie wkurwiają :/

"Zbyteczność: był to jedyny związek jaki mógłbym ustalić pomiędzy tymi drzewami, ogrodzeniem, kamieniami (...) A ja wiotki, osłabiony sprośny, trawiący, chwiejący się od ponurych myśli - ja także byłem zbyteczny."

J.P Sartre "Mdłości"

"Gdy jarałem"?? xD W sensie, szałwie ta? Bo chyba nie miałeś na myśli że jazz cie tak robił, nie? xDDd 

Świetny raport, który ukazuje, że DXM to potężna substancja. Może kiedyś też spróbuje?

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media