Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

o tym jak powój potrafi człowieka wykończyć

o tym jak powój potrafi człowieka wykończyć

Wiek: 17

Doświadczenie: alkohol, THC, gałka, DXM, różne ziółka etnobotaniczne z większym lub mniejszym powodzeniem

S&s: zacisze własnego pokoju i spokój w domu

Zamówione 10g powoju (Ipomoea tricolor) leżało i kusiło dłuższy czas. W końcu w sobotę nadeszła okazja - reszta domowników wybyła na weekend poza miejsce zamieszkania, dając ku mojej uciesze możliwość odurzenia się :D

14.00 - wypijam litr porzeczkowego soczku z Fortuny, który ma zadziałać jako iMAO. Powoju miałem 10g. Czytałem, że jest do dawka mało psychodeliczna, a bardziej euforyczna, więc pomyślałem, że warto go wzmocnić troszku.

15.00 - zjadam naprędce przygotowaną jajecznicę, jako że podobno na pełny żołądek wrzucanie powoduje mniejsze mdłości. Zaraz się przekonamy. Przelewam do brzucha zawiesinę zmielonych nasion i resztki soku. No i zaczynam czekać.

16.20 - da się już odczuwać od jakiegoś czasu lekkie mdłości, ale leżę i jest spoko. Dzwoni towarzystwo - muszę wyjść i zaprowadzić sieroctwo do otwartej apteki i do własnego mieszkania, bo się zgubią na nie swoim osiedlu ;D Pełen niepokoju o swój brzuszek wstaję i wychodzę z mieszkania. Jest mróz, ale idę raźno przed siebie w rozpiętej kurtce. Wchodzę do sklepu gdzie czekają ludziska, gadka szmatka, wychodzimy. I czuję, że może być zaraz nieciekawie, chyba ktoś mi włożył w żołądek blender czy coś. No ale nie takie rzeczy dało się znieść. Wracamy do domu a ja padam na wyro i jakoś powstrzymuję mdłości.

17.00 - przychodzi pizza, ale nie jestem szczególnie głodny. Powój zaczyna swoje działanie. Czuję "coś". Dobrze mi się siedzi, gada, lepszy humor i w ogóle. Można by rzec, że cisza przed burzą.

18.30 - jeszcze jeden znajomy przychodzi, oglądamy coś tam w necie, czuję, że zaczyna się "alienacja". Momentami mam chwile nieogarniania, ale nie jest źle. Lekkie OEVy.

20.30 - wchodzimy przejść się. Myślałem, że zimno mnie trochę otrzeźwi, ale gdzie tam. Zabawa dopiero się zaczyna, OEVy są dobrze widoczne, takie przytłumione CEVy nałożone na obraz. Banan na gębie konkretny, brak tęczówek. Podobno nic po mnie nie widać. Rozprowadzam ludziska do domu.

21.00 - przekręcam klucz w zamku czując, że właśnie zaczyna się najlepsze. Łaziłem po mieszkaniu odkrywając cały otaczający mnie świat na nowo. Posiedziałem trochę w wannie w kompletnych ciemnościach, ale CEVy nie były szczególnie spektakularne. Zdecydowanie ciekawsze było wszystko wokoło.

22.00 - przeglądam Codex Seraphinius i zajadam się pizzą, zapijam napojem gazowanym i cieszę się wszystkim. Włączam muzykę i kładę się do wyra.

23.00 - Od jakiegoś czasu zaczynają się głębokie przemyślenia, CEVy ustępują. Ale coś jest nie tak. Brzuch mówi - NIE! Czuję, że tego nie utrzymam, przemieszczam się do kibla. Haft. Niewielki, symboliczny. Siedzę dłuższy czas z głową w kiblu, bo tylko taka pozycja nie wywołuje mdłości. Myśli stają się intensywne i nieprzyjemne. Wrażenie bycia nieomylnym łączy się z wrażeniem dochodzenia do wniosków, do których jeszcze nikt nie doszedł. Mnóstwo wątpliwości, brak pewności co do czegokolwiek, sprzeczności, powtarzalność, cykliczność, koło, fraktal, powtarzalność, koło, sprzeczności. Mam wrażenie, że pod mózg podpięty mam akumulator. Kładę się na podłodze. Drżę ja i drży mój mózg. Spędzam w łazience dłuższy czas i wracam do łóżka.

00.30? - jestem w łóżku, kołdra, poduszki, poczucie bezpieczeństwa. Znowu myśli, bardzo nieprzyjemnie i prowadzące do nieprzyjemnych wniosków. Jednocześnie myśli nad symboliką tego wszystkiego. Przewalam się w pościeli żeby zająć czymś umysł, odwrócić uwagę od tego stanu umysłu i tych "wstrząsów" mózgu. Chciałem dzwonić po karetkę, ale nie poddałem się temu, wiedząc, że to tylko bad trip. Tylko. Wtedy to nie było tylko. Chciałem żeby się to wszystko skończyło, czas dłużył się niemiłosiernie. Tak jak nie lubię w MJ, że bania szybko się kończy, tak tu długość była moim przekleństwem.

02.00? Jakoś w końcu zasypiam, budzę się w nocy dwukrotnie, na szczęście szybko zasypiam.

11.00 - budzę się rozjebany, wykończony, osłabiony. Głos mi drży, robienie czegokolwiek wymaga wielkiego wysiłku i sporo czasu. Dźwięki są bolesne dla ucha, dudni mi w głowie. Na szczęście mam trochę czasu się ogarnąć, powrót domowników ok 18. No i dzień z życiorysu wyjęty, przeleżany w łóżku.

Teraz pytanie do ewentualnych czytelników - czy mogło mieć to związek z tym, że od jakiegoś czasu łykam deprim (ekstrakt z dziurawca)? Nie znalazłem dokładnie w jaki sposób dziurawiec działa, czy jak SSRI czy iMAO, czy jakoś inaczej. Interakcja z iMAO z porzeczek? Zespół serotoninowy? No ale po takim czasie? Czy może raczej ta pizza? Tyramina + iMAO? Czy może po prosty sam BT? Czy może wszystko na raz? Powiedzcie co o tym myślicie, będę wiedział na co uważać w przyszłości (jeśli w ogóle coś takiego nastąpi)

Dziękuję za uwagę, THE END :)

Ocena: 

Odpowiedzi

"Deprim (Deprim forte) to handlowa nazwa ziołowego preparatu zwierającego wyciąg z dziurawca. Główną substancją czynną tego leku jest hiperycyna. Związek ten jest inhibitorem MAO (enzym rozkładający niektóre neurotransmitery, w tym wypadku ważne jest działanie MAO na serotoninę)."

Nie wiem jak to chemicznie dokładnie wyszło, ale misz masz był - to jest pewne. Jeśli nawet wystąpił ZS to w słabym wydaniu. Kurwa, a mówili nawet w TV, że przed użyciem skonsultować się trza z farmaceutą lub lekarzem :D

Salvinoria

O cholera, dzięki. No właśnie wiem, że to słabe wydanie ZS (o ile to to) i się bardzo z tego cieszę...

Mówili, mówili. A na opakowaniu powoju było, że nie do spożycia przez ludzi :D

No nic, wielka lekcja pokory i ostrożności...

Zdecydowanie do BT twojemu przeżyciu daleko.
Psychodeliki mają to do siebie (LSA nawet bardziej niż inne tryptaminy), że przemyślenia po nich bywają niezbyt przyjemne i trudne do powstrzymania. Nie jest to jednak BT.

Bad Tripem mógłbyś nazwać wszechobecną panikę, paranoję, psychozę, głęboki, pierwotny strach, płacz, rozpacz i niemożność sprowadzenia pomocy.

No, więc jeśli to ma być norma, to zdecydowanie zniechęciłeś mnie do dalszych prób z powojem ;)

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media