Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

miłość, szczęście, pierolnięcie

miłość, szczęście, pierolnięcie

Na potrzeby tego raportu, kolejny raz zwierzę się, bez wchodzenia w szczegóły (ochrona danych osobowych, haha), z tego, jak zawiłe na płaszczyźnie uczuć było moje życie. Ostatnimi czasy przypominało pierdolony Rollercoaster. Szczęście. Nieszczęście. Uniesienie. Zjazd. Radość. Smutek. Czułość. Gniew. Satysfakcja. Żal. Miłość. Rozczarowanie. Euforia! POWSTANIE Z MARTWYCH... Jezus to przy mnie chuj. On wstał z grobu raz. Ja byłem wewnętrznie martwy wielokrotnie. Tak martwy, że kurwa, gdybym się nie bał śmierci, miałbym wyjebane i po prostu... rzucił się z mostu. Bo niby po co żyć, jak się nie ma po co? Bo takiego bezsensu, jaki odczuwałem, gdy się rozstawaliśmy, nie życzę nikomu. Totalna pustka. Jakby zassało mnie do otworu odbytowego kosmosu, zwanego czarną dziurą. Musicie wiedzieć, że dziesiątki razy zwątpiłem TOTALNIE w życie. I potem znów odzyskiwałem wiarę. Wielokrotnie umierało moje serce. I wielokrotnie Ta Jedyna (O której będę pisał w tym raporcie "A") przywracała mnie do życia. Hehe, przynajmniej na nudę za chuja nie mogę narzekać :D Rozstania i powroty za każdym razem wiązały się z tym, że coś mega istotnego zaczynaliśmy oboje rozumieć. Czyli ta pozornie bezsensowna szarpanina z własnymi emocjami miała sens- bolesne doświadczenia niemal zawsze potrafią uczynić nas lepszymi ludźmi. O ile oczywiście odpowiednio do nich podchodzimy. Tak, wiem, że brzmi jak pierdolenie optymisty i niektórzy mogą teraz się oburzyć- EJ ALE MOJE DOŚWIADCZENIA BYŁY ZA CIĘŻKIE LOL. Chuj mnie to, na moim przykładzie mówię wam, co sam odkryłem w życiu. A zaprawdę dolnej granicy emocji było dane mi dotknąć. W moim subiektywnym postrzeganiu- dna wszystkich den. Smutku wszystkich smutków. I co z tego? To: dziś znowu jestem szczęśliwy. Chuj w dupę problemom. Całe to zło, któremu stawiliśmy wspólnie czoła, wynikłe z naszych człowieczych niedoskonałości, naprawdę nas nie złamało. Kurwa- wręcz przeciwnie. Umocniło. Każda mała kłótnia, choć niekiedy stawała się powodem bardzo bolesnych słów, za które do tej pory mi wstyd- miała jakiś cel. Jak to mówią mądre ludowe porzekadła- co ma być, to będzie! I faktycznie było. Co nie zabija, to wzmacnia. I faktycznie- wzmocniło. Myślę, że jesteśmy już na takim etapie, że przepracowaliśmy cały ten szajs. Pokonaliśmy demony. I chyba będziemy już żyć w zgodzie. Tego chcę.

Kluczowe jest to, że moja najsłodsza A zabroniła mi "ćpania". Nawet jeśli kaszlak wcale nie był mi potrzebny do szczęścia, to miałem do niej pewien podświadomy żal za to, że mnie ogranicza. Bo naprawdę momentami tęskniłem za tym wszystkim, co kaszlak w sobie miał. Za chwilą tylko dla siebie. Za spokojem dysocjacji. Za odklejeniem się od czasu do czasu, wyjściem z ciała, by sięgnąć nieba i potem lekko spaść na ziemię. Pytałem siebie- kurwa, ale co jest w tym złego? Przecież jakbym raz na jakiś czas sobie odjebał tripa w kosmos, byłbym dużo szczęśliwszy. Ale nie- kompletny zakaz. No i dlatego czułem się nierozumiany. I w pewien sposób ubezwłasnowolniony. W pewnym momencie jednak odbyliśmy z moją cudowną kobietą bardzoooo istotną rozmowę. Bardzo głęboką. Bardzo, ale to bardzo potrzebną. I powiedziała mi, że niepotrzbnie mi tego zakazała. Że jeśli chcę- mogę iść po kaszlaka i sobie spożyć. Wyjebałem oczy na wierzch ze zdziwienia. COOOO? Ale jak to?! Zawsze uważała to za ćpanie, za coś zbędnego, za zło po prostu. A tu nagle- daje mi wolność. Poczułem, jakby kurwa pękła jakaś skorupa, która skrywała tę idealną dziewczynę, którą poznałem na początku. W której się zakochałem <3 Jeśli to czytasz- Kocham Cię :* Poczułem, jakby wszystkie trybiki całego skurwysyńskiego wszechświata wskoczyły na swoje miejsce! Jakbym po prostu śnił. Zaczęła mnie rozumieć. W pełni. Akceptować. Tego tak bardzo chciałem. Moje serce szybciej zabiło. I już wiedziałem, że skoro dla mnie nagina swój światopogląd i go zmienia, skoro wcześniej była osobą upartą, a dla mnie potrafiła wyjść ponadto- jest po prostu idealna. Tak więc to, jaki doskonały miałem lot, było wynikiem tego, że nareszcie zaczęło nam się układać dokładnie tak, jak sobie wymarzyłem. Wszystko dzięki niej. 

Niebawem pobiegłem jak na skrzydłach do apteki.

-Poproszę Tussidex *niewinny uśmiech*"
KURWA! Zajebiście. 10x30 mg mi się dostało. Druga apteka. To samo! Yesss.

Poczekałem do 22 aż A skończy pracę i zażyłem dwie łyżeczki ostropestu, tak prewencyjnie na wątrobę. Potem wypiłem kubek wody ze startym imbirem. Żeby zniwelować mdłości. Było go bardzo dużo, ale smakowało znośnie. Potem kubek wody z łyżką nasion chia, na osłonę żołądka. Moja najdroższa zadzwoniła do mnie i pogadaliśmy pół godzinki o tym, jak nam minął dzień. Gdzieś przy dziesiątej minucie rozmowy powiedziałem, że biorę. Upewniła się, że mam wszystko przeliczone i wiem, co robię. Zapewniłem, że nie ma się o co martwić. Zażyłem od razu 18 kapsułek, czyli 540 mg, co przy obecnej masie 96 kg nie robi dużego wrażenia. Wiedziałem jednak, że mam od zawsze czuły mózg na deksa, więc większa dawka mogłaby mi dać srogie faziwo. Po godzinie było już dobrze załadowane. Ona jadła kolację i brała prysznic, ja napisałem na mess, że odezwę się, jak już wrócę :D

I zaczynamy lot.

W głowie czuję już ten specyficzny "pulsująco-wibrujący-nieogar". Obraz robi się lekko rozmazany, ale jednocześnie wszystko uderza mnie swoją złożonością i każdy szczegół łóżka, ściany, czy drzwi wydaje się czymś boskim. Świat to jeden wielki absolut, cudna kreacja. Doskonały, mimo swojej niedoskonałości. Rokoszuję się pięknem przeżywanego stanu, odpalam autohipnozę. Staram się nie myśleć o niczym, skupić na słowach płynących z nagrania. Wszystkie są takie... czyste. Prawdziwe. Kurwa, zajeeeebiste! W każdym jest tyle sensu i znaczenia, kocham żyć! W pewnym momencie uświadamiam sobie, że znajduję się dosłownie w idealnym stanie. Kocham A najmocniej, jak tylko się da. Wiem, że ona kocha mnie tak samo. Nie istnieje na ten czas żaden problem, a wszystko jest spokojne i ułożone. Splatam ręce za głową i uśmiecham się, a z oczu lecą mi strugi łez nie do pohamowania. Jest tak doskonale, że nie da się nie płakać. Czas zaczął płynąć dużo wolniej, nagranie autohipnozy trochę mnie znudziło, więc je wyłączyłem.

Podłączyłem za to telefon do głośnika i puściłem pierwszą lepszą składankę "uplifting trance music". Problemy z chodzeniem były już zaawansowane, bujałem się na boki jak jaja marynarza. Na łóżko po prostu padłem, a nie się położyłem. Przypomniałem sobie jednak, że trzeba się jeszcze wylać, żeby potem nie musieć, po czym udałem się na górę z lekkością pawiego piórka i wdziękiem 120 kilogramowej baletnicy. Ruchy me bowiem były szarpane, mechaniczne, półpłynne. Ale za to nadwyraz przyjemne i łatwe. Znowu jebłem na łóżko jak mała Madzia o podłogę i zacząłem machać nogami ze szczęścia. Powoli zaczęła mnie przepełniać kolosalna miłość do wszystkiego, szczególnie zaś do kobiety, która jest sensem mojego życia. Myślałem tylko o A i o tym, jak bardzo jest wspaniała, cudowna, piękna, najlepsza. Przytulałem się do kołdry i żałowałem, że nie ma jej w tej chwili obok mnie. Myślami jednak czułem ją tuż obok, jakby nasze dusze łączył niewidzialny złoty łańcuszek, dzięki któremu zawsze się odnajdą i zawsze mogą być blisko siebie, nawet kiedy ciała dzielą kilometry.

Napisałem jej, że wszystko jest idealnie, żeby się nie martwiła. Sprawiło mi to sporo problemów, ekran się telepał jak mój stary po mefedronie. Faza dość długo się rozkręcała i bałem się, że wypiłem za dużo wody i zmarnuję tripa (zauważyłem, że odwodnienie wzmacnia efekt, a picie wody osłabia), bo ciężko mi było poczuć odklejenie od ciała. Wraz z upływem czasu jednak muzyka brzmiała coraz lepiej, a moje ciało tak jakby zaczęło wypełniać dużo większą powierzchnię, niemal scalając się z całym pokojem, choć do pełnego OOBE jeszcze daleko. Zorientowałem się, że nuta, którą znałem, brzmi jakoś inaczej. Wstałem *OCHUJ ALE SIĘ SYĆKO CHWIEJE* żeby sprawdzić, czy kabelek aux jest dobrze podłączony. Okazało się, że nie. A nawet nie zauważyłem, że połowa dźwięków z muzyki nie grała XD Po poprawieniu tegoż mankamentu, muza brzmiała już konkretnie kozacko.  Wykurwiłem na łóżko plackiem i otuliłem się kołdrą, zamknąłem oczy. Pod powiekami zaczęły pojawiać się fajne wirujące siatki w kolorze czerwonym, a muzyka, tak jakby nabrała kształtu i czułem, że przenika mnie na wylot.

Dodatkowo gdzieś obok mnie zaczęły pojawiać się i znikać pomarańczowe kule energii (nie wiem, jakim cudem to spostrzegałem, skoro było poza polem widzenia, a ja miałem zamknięte oczy, ale tak jakby czułem-widziałem wszystko w całym pokoju i non stop pojawiały się w nim jakieś kolorki) A pod powiekami rysowały się tunele. Zacząłem mieć równocześnie wrażenie, że lecę. Pierwsze, jak zawsze u mnie, pojawiło się uczucie skręcania na boki. Coś takiego, że wiesz, że leżysz prosto, a jednak wiesz też, że nagle powoli przesuwasz się nogami o 40 stopni w lewo, potem w prawo, potem się tak powoli kołyszesz. I deks kołysał mną kilka dobrych minut, potem nagle zmienił "motyw" i czułem, jak całe łóżko leci do góry, potem opada... leci... opada... a następnie- tak jakby mnie masowało, robiąc kuliste ruchy, a moje ciało wtenczas wisiało swobodnie. I raz czułem, jakby łóżko było przyczepione do ściany, a ja sam leżę na nim, ustawiony bokiem do ziemi. Pamiętam też, że był moment, gdzie przekręcałem się tak, jakbym robił salto w przód, tyle że na prostych nogach. "obróciło mnie" tak kilka razy, aż w końcu otworzyłem oczy, bo nie wierzyłem, że dalej leżę na tym samym łóżku XD Po ich zamknięciu, musiałem odczekać kilka chwil, by znowu się odkleić.

Muzyka stała się już totalną euforią. Była idealna, tak jakby dobrana pod moją fazę przez siły wyższe. Apogeum trwało stosunkowo któtko (jakieś 30 minut), ale czas bardzo się rozciągnął, więc już zacząłem tęsknić za A i postanowiłem, że jak tylko będę w stanie widzieć literki na telefonie, napiszę do niej, także po to, aby się nie musiała martwić. Leżałem jeszcze chwilę, rozkminiając odwieczny problem- coś i nic. Skąd się wzięło coś? Czy w ogóle istnieje nic, skoro to nic? I czy skoro coś się wzięło z niczego, możemy mówić, że jest samoistne, bo nic to nic? Pomimo tego absolutnego kaszlakowego zrozumienia, nie byłem w stanie ogarnąć rozumem, jak to możliwe, że cokolwiek istnieje. Przyjąłem więc, że nie możemy istnieć, ale nie istnieć też nie możemy, więc (OŚWIECENIEEEE) nie istniejemy i istniejemy, a to wszystko oscyluje i się przeplata. Nie potrafimy powiedzieć, co dokładnie znaczy być, a co nie być, bo to się jakoś łączy. Miga. Pojawia się. Znika. Drga. WSZYSTKO JEST WIBRACJĄ. Achhh. Fizyka kwantowa, damn. Myślałem też nad tym, czy skoro zmiana jest jedyną stałą, to reguła, że zmiana jest jedyną stałą, też się w końcu zmieni? A może stała i zmiana również jakoś się przenikają, wibrują? Jeśli tak- zasada wibracji też musi mieć swojego antagonistę i może jest coś, co wychodzi ponad dualizm? Kurwa, mózg mi się grzeje...

Te myśli nie dawały mi odetchnąć, zrobiłem się niespokojny, chociaż nadal byłem szczęśliwy. Faza już trochę zeszła, więc napisałem do ukochanej. Bardzo dużo słodkich słówek sprawiło, że znów ogarnęła mnie euforia i miałem jej ochotę non stop pisać, że jest moim ideałem i że ją uwielbiam, na co nie narzekała :D W pewnym momencie coś napisała, a mnie ogarnęło przerażenie. Poczułem się jak w pętli czasowej, tak po prostu. KURWA- to już dawno temu było. Czy nie? Kurwa, jak nic było. Co ja tu robię? Przecież pamiętam ten moment, ja pierdolę, zaraz mnie zresetuje i chuj. Nie chcę jej znowu stracić, ja pierdolę, błagam, tylko nie reset- ta myśl sprawiła, że wszystko zrobiło się meeeega ciężkie i "zastygłe", typowy początek bad tripa. SPOKOJNIE KURWA, SPOKOJNIE DAMIAN, po chuj sobie wkręcasz, jaka pętla, jaki reset... hehehe... Napisałem jej, że czuję przerażenie, więc szybko mnie uspokoiła i znów było dobrze.

Potem, gdy już faza całkowicie się uspokoiła, a ja rozkoszowałem się miłym afterglow, ona poszła spać, a ja leżałem prawie do piątej rano i wyobrażałem sobie różne miłe wersje naszej wspólnej przyszłości, jarając się, że wyobrażenia są tak bliskie rzeczywistości. Było zajebiście.

“Happiness consists in realizing it is all a great strange dream.”

Dzięki za czytanie, miłego dnia! :D

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
20 lat
Set and setting: 
Doskonałe, dosłownie.
Ocena: 
Doświadczenie: 
Marihuanen, gałka, Salvia, LSD, kodeina, DXM, "kompozycje z natury"
Dawkowanie: 
640 mg DXM

Odpowiedzi

Jakże odmienny raport od wcześniejszych.

No i zobacz - obaj zatripowaliśmy po długim czasie, "za zgodą", obu nas uspokajały, obaj utrzymaliśmy związki. 

96 kg - oprócz siłki jakieś wpierdole ćwiczysz?

Wychodzi na to, że uratowały nas narotyki! Na pewno są jakieś mądre ludowe powiedzenia, które tłumaczą ten fenomen :D

 

Niee, nic specjalnego nie ćwiczę, chyba że liczyć samouka kickboxingu. Czasem worek, kiedyś jak miałem z kim- sparingi. A poza tym jedynie targanie sztang. 

Miłość ma tyle form, a tak trudno je rozwinąć.
Umierała stokroć, wciąż nie może zginąć.

Na czym polega ta odmienność? Dla mnie wyraźny styl Aksamita - rzekłbym nawet, że typowy. Raport odmienny, jak każdy inny...

To tylko sen samoświadomości.

Dosyć przyziemne i bez zbędnych eufemizmów, które przy poprzednich DXM tripach ścieliły się gęsto. Można by się pokusić o stwierdzenie, że prostacki (chociaż daleko mi do tego).

Pomijam ostatnie dywagacje na temat miłości czy palenia.

"zażyłem dwie łyżeczki ostropestu, tak prewencyjnie na wątrobę. Potem wypiłem kubek wody ze startym imbirem. Żeby zniwelować mdłości. Było go bardzo dużo, ale smakowało znośnie. Potem kubek wody z łyżką nasion chia, na osłonę żołądka."

Nie wiem czy zabieg celowy, tak mi się skojarzyło:

https://youtu.be/Xw61p5bzehc

Akurat zapomnialem o tej scenie, ale fakt faktem podobnie to skleiłem :b

Miłość ma tyle form, a tak trudno je rozwinąć.
Umierała stokroć, wciąż nie może zginąć.

Masz całkiem niezłe porównania.

"Zbyteczność: był to jedyny związek jaki mógłbym ustalić pomiędzy tymi drzewami, ogrodzeniem, kamieniami (...) A ja wiotki, osłabiony sprośny, trawiący, chwiejący się od ponurych myśli - ja także byłem zbyteczny."

J.P Sartre "Mdłości"

sproboj tej samej dawki z grejpem :) trip jest wypelniony emocjami i twoja glowa, nie taki spokojny i pusy 

 

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media