Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

miłe spotkanie z kodą...

detale

Substancja wiodąca:
Natura:
Apteka:
Dawkowanie:
150 mg
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Na biegu, spora depresja, próba zniwelowania złych myśli i negatywnych odczuć.
Wiek:
25 lat
Doświadczenie:
tytoń, alko, dwie próby z kodeiną, mefedron

raporty temporary_insanity

miłe spotkanie z kodą...

Z kodeiną (konkretnie Thio) miałam wcześniej dwa spotkania. Oba bez większych efektów. Pierwsze - "próba uczuleniowa", dawka 90 mg, drugie - 210 mg, bez żadnych efektów. Brak wyrobionych receptorów - miałam odpuścić, ale... 

 

"Źle jest, bardzo źle" - taka myśl przyświecała mi przez cały dzień. Masakryczna pogoda - pochmurne niebo, zbiera się na deszcz. Totalne rozbicie psychiczne, trzydniowa migrena. Olbrzymi stres. Jeden wielki koszmar. Nie myślałam o żadnym chilloucie, chciałam po prostu na chwilę przestać się czuć tak katastrofalnie. W sumie jadłam tylko śniadanie, więc pomyślałam żeby wrzucić sobie Thio i sprawdzić czy tym razem coś się wydarzy. "Byle tylko dotrwać do końca i wyjść z tej roboty". 

16:00 - Wreszcie jest! Upragniony koniec, sprawdziłam jeszcze gdzie jest najbliższa apteka i już mnie nie było. Apteka mała, osiedlowa, a tu bach! - stara znajoma z liceum. Przylepiłam uśmiech na twarz i chwilę pogadałam. Grzecznie pouczona lekko zakasłałam przy okazji i bezproblemowo zakupiłam opakowanie Thio. 

16:20 - Już spokojniejsza wróciłam do domu. O ile w moim totalnym psychicznym roztrzęsieniu można mówić o spokoju. Wzięłam pierwsze pięć tabletek, rozgryzając dokładnie i zastanawiając się czemu to musi być takie obrzydliwe, żeby złagodzić smak popiłam colą i od razu dorzuciłam kolejne 5. Dopiłam colę, żeby zatuszować lekkie mdłości, biorące się głównie ze smaku i położyłam się na łóżku, bawiąc się z dzieckiem i czekając na efekty.

16:40 - Zaczyna się coś dziać. Po trzewiach rozlewa się przyjemne ciepełko, a ja łapię się na tym, że zaczynam się lekko uśmiechać. Odpuszczam gadkę z dzieckiem i gapię się w niebo i przepływające po nim chmury. Bawię się w starą zabawę z dzieciństwa i wyobrażam sobie różne kształty. Problemy stają się nieistotne, uśmiech na twrzy coraz szerszy. Jak na życzenie słońce wychodzi zza chmur.

17:00 - Umówiłam się z mężem, więc zabieram dziecko na spacer i idę na miejsce spotkania. Nie myślę praktycznie o niczym poza tym, że lekki wiaterek muska moją twarz, a słońce przyjemnie grzeje. Wewnętrzne rozgrzanie też robi swoje i zaczyna mi być gorąco.  Rozpinam bluzę i wędruję przed siebie raźnym krokiem. Odpalam papierosa.

17:30 - Orientuję się, że moje źrenice diametralnie się pomniejszyły. Mam nadzieję, że mąż nie zauważy. Jednak ta myśl szybko ucieka. "Najwyżej powiem, że przez migrenę". Nic mnie nie rusza, nic mnie nie martwi. Dokładnie to chciałam osiągnąć. W sumie... i tak nic nie zauważył. Idziemy na lody, gadając o głupotach. Nie mam ochoty na ciężkie rozkminki. Właściwie głowę mam całkowicie wyczyszczoną - jest tu i teraz, a że jest całkiem miło, to i nastrój nadal się poprawia. 

18:30 - Wszystko zaczyna mnie swędzieć, głównie kark, głowa i dekolt. Próbuję się dyskretnie podrapać, nie przynosi to efektów. Oczywiście nie myślałam o antyhistaminach, mam za swoje. Drapię się już jawnie, żartując, że potrzebuję kąpieli. Wracamy do domu, położymy dziecko i wskoczę do wanny - brzmi jak świetny plan, więc przestaję się przejmować świądem. 

19:30 - Wyleguję się w wannie, czytając jakieś bzdurne historyjki w gazecie. Nadal jest miło i przyjemnie, a dzięki ciepłej wodzie w końcu przestaję się drapać. Kontroluję jeszcze szybko czy przypadkiem nie ma żadnych śladów i po pół godzinnym lenistwie wyłażę z łazienki, obijając się dalej, ale już przy kompie. 

 

Do końca dnia mam lekki, chilloutowy humorek, słucham muzyki, gram w idiotyczne gierki, odpisuję na kilka maili i właściwie nie robię nic konstruktywnego. Bez żadnych negatywnych emocji, żadnego zjazdu, kładę się po 23 spać. Zasypiam bez problemów. 

 

Rano wstaję jak nowonarodzona. W ciągu dnia głowa troszkę ciężkawa, a po fajkach jestem jakby przymulona. Mam ogólnego lenia, ale wątpię, żeby był to wpływ kody. 

 

---

Podsumowując, receptory wyrobione, spotkanie z kodą bardzo przyjemne - no, poza tym cholernym swędzeniem. Jednym słowem - całkiem miłe doświadczenie.

Nie mam jednak zamiaru bawić się w to dalej. Na pewno nie w najbliższym czasie, biorąc pod uwagę ogromne ryzyko uzależnienia. Muszę jednak przyznać, że kodeinka wyjątkowo mi pomogła. Nie wiem czy bez niej dałabym radę przetrwać dzień. 

Jednak, żeby nie było. Opiaty nie są najlepszymi kompanami, o czym sama doskonale wiem, dlatego nie polecam nikomu. ;) A i tak zrobicie, jak będziecie chcieli.

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
25 lat
Set and setting: 
Na biegu, spora depresja, próba zniwelowania złych myśli i negatywnych odczuć.
Ocena: 
Doświadczenie: 
tytoń, alko, dwie próby z kodeiną, mefedron
natura: 
apteka: 
Dawkowanie: 
150 mg

Odpowiedzi

fakt,podzielam Twoją opinię co do tego, że jest coś w kodzie, co sprawia, że następnego dnia budzisz się jak nowo narodzony. U mnie też tak było parę razy, nawet przy mniejszych dawkach(150mg z anti)które nie wywołały specjalnego efektu.

znasz moze jakiś skuteczny sposob na zminimalizowanie efektow ubocznych kodeiny, np.mdlosci? z góry dzieki za odp.;)

Pol tabletki aviomarinu z pol h wczesniej (poglebia rowniez sedacje, nie wszyscy to lubia), kawalek imbiru lub buszek mj, ostatniego nie preferuje.

Ja za to na następny dzień mam ogromną ochote na więcej... 

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media