Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

kwaśna ekstaza?

kwaśna ekstaza?

Nazwa substancji: Extacy

Poziom doświadzcenia: Oj trochę tego było ;-)

Dawka i sposób zażycia: Trzy "jedynki" doustnie

"Set & settings": ok 6-7 godzin na amfetaminie, wypite trzy wykwintne "żywce", troszkę MJ; w mieszkaniu kolegi; a czegoż można oczekiwać po XTC...



Miało to miejsce już jakiś czas temu, myślę, że około dwóch lat. Był to dość burzliwo okres w moim życiu, pełen imprez różnego typu i maści, głównie domowych, plenerowych i "pubowych". Nie było to co prawda apogeum moich chemicznych i naturalnych możliwości, jednak wciąż przyprawiałem moją ukochaną o mnóstwo nerwów i zmartwień, a to za sprawą "tajemniczych kilkudniowych zniknięć" lub stanów, które nazwałbym agonalnie-zejściowymi. Ale do rzeczy. Biegaliśmy z paczką już dobrych parę godzin na "białym" (patrz set&settings) i już praktycznie rozeszliśmy się do swoich domostw, kiedy jeden z kumpli, dalej zwanym P., zaproponował małe, okrągłe co nieco. Oczywiście odpowiedź była jak najbardziej twierdząca, więc udaliśmy się bez chwili wytchnienia do naszego "dobrego kolegi". Kupiliśmy sześć, jak się potem okazało, "jedynek", przystępując natychmiast do konsumpcji połowy z nich. Już u niego w domu po zaledwie 15(!) minutach mieliśmy nieźle w czubie. Jednak to co rzuciło nam się od razu na obszary mózgu odpowiedzialne za spostrzegawczość ;P to to, że faza jest nieco inna. Owszem, to co charakterystyczne dla krążków odczuwalne było nad wyraz słodziutko, jednak towarzyszyło temu coś jeszcze…coś z pogranicza słabego kwasa i MJ. Postanowiliśmy dorzucić resztę i wtedy się zaczęło. Warto na tym etapie wspomnieć, że nie było tej charakterystycznej potrzeby ruchu, czy też poobcowania z ludźmi. Puściliśmy sobie płytę, którą notabene kolega był łaskaw kupić kilka dni wcześniej, która zawierała odgłosy natury. Ptaszki ćwierkają, strumyczek płynie z wolna, siakaś lekko natrętna istota latająca zwana owadem a w dalszej części płyty nawet burza. Kolega P. zamknął oczy i od razu wymamrotał, że widzi przepiękne halucynacje, bardziej przypominające te po LSD niż czysto extaźne. Robił to jednak w sposób strasznie leniwy. Coś w stylu "wiiidzęę laaas...zająąączka...ptaszka..."etc. etc. Myślałem, że się ze mnie naigrywa, więc spytałem czy widzi czerwonego kapturka, poczym usłyszałem odpowiedź przeczącą. Sielankowy widok kolegi P. nie dawał mi spokoju, a trzeba tutaj dodać, że to czego najbardziej nie lubiłem w konsumpcji krążków ze zbiorem molekuł zwanym kolegą P. to fakt, iż jego "łapało" dwa razy szybciej niż mnie. Więc sam zamknąłem oczy i ... o w mordę, rzeczywiście. Przewspaniała zieleń, przecudowny błękit, wszystko to zaczęło się układać w tak przecudne wzory, które poczochrałyby głowę najwspanialszemu nawet poecie, chcącemu to opisać. Po około piętnastu minutach, kolory zaczęły się układać w molekuły, tunele i inne tego typy. Cały czas towarzyszyło temu uczucie euforii charakterystyczne dla XTC. TO BYŁO BOSKIE MOI MILI!!! Po chwili szanowny kolega P. krzyknął :"JEST!!!". Podskoczyłem aż do góry. Pytam :"Co jest?". "Idzie czerwony kapturek, widzę czerwoną "mycę" nad krzakami na skraju lasu". Jak się zapewne domyślacie, nie dałem rady...

Dwie godziny od przyjęcia halucynacje osiągnęły apogeum. Tego się nie da opisać. Trzeźwość umysłu po otwarciu oczu była na standardowym poziomie ok. dwóch krążków, czyli...kumałem, że nie kumam. Kumpel przyniósł jakiś koc, czy narzutę i nakrył się tym na środku pokoju mówiąc, że po ciemku lepiej widać. Jako że "płachta" była biała i kudłata, wyglądał jak nawalony niedźwiedź polarny, co wywołało u mnie gromki śmiech. Gdy mi przeszło, sam udałem się po jakiś kocyk. I co tu dużo mówić… Jest to trochę nieprawdopodobne, jako że opisuję tripa ekstazowego, ale byłem organizatorem wystawy kwiatowej na Starym Rynku. Ile tych kwiatów było, ilu podwładnych, co to uwijali się jak mogli, by zdążyć ze wszystkim na rozpoczęcie. Co ciekawe Przeleciałem się helikopterem, by zobaczyć wszystko z góry. Nim doczekałem rozpoczęcia wystawy, mą uwagę zaprzątnął pani, co to na rurze tańczy (te balony!!!). Wszystko było okej do momenty, gdy (nie wiedzieć czemu) z kościoła wyszły cztery stare baby i zapytały się gdzie tu się można zabawić(???). Jako że kontrast między nimi, a tą „panią” na rurze był dość duży, odechciało mi się wizji. Potem polatałem jeszcze troszkę po tunelach. Co najlepsze, gdy wylatywałem z tunelu, prawie zawsze widziałem coś na wzór Słońca, które mnie raziło (kolejny”?”). potem oddaliśmy się słuchaniu muzyki.

Pozwolę sobie na tym etapie przytoczyć pokrótce historię, która przytrafiła mi się półtorej roku później. Najpierw dwie wiśnie doustnie. Po dwóch godzinach 1.5 doustnie i jedna do nosa (wiem, wiem, dużo tego). Siedziałem u kumpla w garaże na takim foteliku samochodowym dla dziecka na dużym stołku. Siedziałem i znudzony klimatem poszedłem na dwór. Spotkałem znajomych, którzy chcieli załatwić…no właśnie, co. Nie pamiętam, ale od razu powiedziałem, że nie ma sprawy, na co „właściciel” garażu (przepraszam) „co ty pierdolisz?”. Okazało się, że w ogóle nie wyszedłem!!! Prawdopodobnie przysnąłem i stąd to wszystko. Właśnie! Tutaj przysnąłem, a u pana P.??? Prawdopodobnie XTC miało trochę LSD i dlatego powodowała nami w taki, a nie inny sposób…

Mając na względzie fakt, iż nasze polskie tablety są namiastką tego, co oferuje się np. w Anglii i to, że stosuje się wiele „dziwnych” substytutów, mogło to być LSD albo siakieś inne „gówno”. Pragnąłbym nadmienić tytułem wyjaśnienia, Iż LSD NIE ZALICZA SIĘ (w moim mniemaniu) DO „GÓWIEN”, wręcz przeciwnie. Jedno jest pewne czegoś takiego jeszcze w życiu nie przeżyłem po kółeczku. Oprócz wszechogarniającej euforii, radości z byle pierdoły, doznań czuciowych (pod moją narzutą każdy ruch był jak jedna piąta orgazmu) i całej, zazwyczaj towarzyszącej pigule, reszty, mieliśmy takie halucynacje, że mózg się jeży. Nie wiem jak było gdzieindziej, ale w moich regionach „Jedynka”, a przynajmniej jeden rzut, była rewelacyjna. Muszę dodać, że mimo wszystko, ten trip nie zmienił mnie nawet w najmniejszym stopniu. To była po prostu doskonała zabawa.

Zapomniałbym o jeszcze jednej, ważnej rzeczy. Potraktujcie to jako przestrogę. Gdy nas wszystko (?) odpuściło udałem się w stronę domu. Od pierwszej kreski do momentu jak nas odpuściło minęły ponad 24 godziny. Cały czas bez posiłku i… do domu nie doszedłem. Ugięły mi się nogi w połowie drogi i troszkę traciłem kontakt z rzeczywistością. Na szczęście udało mi się dojść do kolegi, z którym „skoczyłem” (o ile można tak powiedzieć o moim chodzie bardziej heroinowym niż jak to nazwałem „skocznym”) do sklepu i kupiłem mleczko w tubce (niezawodne!!!) i kilka browarów. Po godzince wszystko wróciło do normy. Co by było, gdyby kolegi nie było? BAWCIE SIĘ DOBRZE, ALE Z UMIAREM!!!

Proszę o wyrozumiałość!!! To mój debiut. Zdaję sobie sprawę, że XTC nie jest aż tak ciekawym tematem do opisywania, a to za sprawą dość jednolitego, u większości, przebiegu „fazy”, jednak ten przypadek wydał mi się na tyle ciekawy, by wykorzystać go w moim debiucie. Dziękuję za uwagę.

Ocena: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media