Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

hospitalizacje i trwałe uszkodzenia psychiki

hospitalizacje i trwałe uszkodzenia psychiki

[Info: notatki pochodzą z wątku Bieluń dziędzierzawa]

Autorką poniższego jest użytkowniczka matematyka:

Dalszy mój kolega chciał zjeść bieluń. Mówił mi: e, matematyka, chodź, zjedz bieluń ze mną, wiem gdzie rośnie. Odpowiedziałam mu: czyś ty się z chujem na łby pozamieniał? I odeszłam. A on zebrał bieluń. I zjadł.

Trzeciego dnia powstał z martwych. Ukazał mi się i powiedział: było zajebiście, rozmawiałem z tosterem. Niestety nie wymierzył dobrze czasu, i ukazał się też matce swojej dzień po zjedzeniu nasion. Albowiem matka przybyła do domu zgodnie z planem. A jej syn nie wiedział, że bieluń czesze tak długo.

Trzeciego dnia ukazał mi się i rzekł: to było dobre.
Czwartego dnia znów zebrał owoce z drzewa datury.

Dalszej części nie widziałam osobiście, znam ją z relacji ludzi, którzy zobaczyli.

Piątego przybył poczet aniołów w białych uniformach. Przyjechali niebiańskim rydwanem z kogutem na dachu i zabrali go do pokoju bez klamek.

Długo nie objawiał się potem nikomu.

Teraz już chyba nie sądzi, że to było dobre, bo czasami buja się po mieście, straszy ludzi i często pierdoli coś o tosterach. Ubogaca nam lokalny folklor. A, i jest debilem. Poważnie, nie pamięta początku rozmowy i mówi od rzeczy. Smutne.

True story.

Jedzcie bieluń, lokalny folklor będzie bogatszy - wioskowi głupcy dostarczają wiele rozrywki.

 

Opowiada Korlic:

A ja opowiem historie rodem z Bodkowych opowieści. W sąsiedztwie mieszka znajomy. Był dilerem sprzedaważ gandze. Pewnego razu zjadł bielunia. Nawet mu to zagrało. Spróbował go jeszcze kilka razy. Potem 3 krotnie zażył potrójną dawkę śmiertleną. Płukanie żołądka, rekonwalescensja. Wilizał się. Na dzień dzisiejszy ma żółte papiery. Idzie sie z nim normalnie dogadać jest spoko kolesiem ale ma kisiel we łbie. Czasami gada o rzeczach nie związanych z rozmową, zachowuje się jak 12 letnie chłopak. I tak oto bieluń zniszczył jedno istnienie.

Koniec historii. Powyższy tekst niech przeczyta każdy kto zamierza wziąć bielunia i niech jeszcze raz dobrze sie zastonowi czy naprawde chce sie to zrobić. Peace

 

Giacomo się rozpisał:

Ja i bieluń. Dla każdego kto chce spróbować. ( wiem, że długie ale mam nadzieje, że warto )

Z bieluniem pierwszy raz spotkałem się koło października 2003, był to początek pierwszej klasy liceum w dobrej szkole ( musze odrazu zaznaczyć ze nie miałem problemów z gimnazjum, średnia w okolicach 4.0 mi wystarczyła choć wiem ze mogłem więcej ). Znajoma którą poznałem pare miesięcy wcześniej powiedziała, że zna roślinę po której ma sie fajny trip, haluny, itd. Jako, że lubie testować różne substancje pomyślałem "czemu nie, to tylko jakaś roślina, pewnie trip: połączenie mery z grzybami". Następnego dnia przyniosła mi takie okrągłe opakowanie w którym zwinięty jest film do aparatu fotograficznego pełne małych brązowych nasionek. Byłem wtedy ze znajomym. Powiedziała zeby nie łączyć tego z alkoholem, pomachała i poszła.

Sprobowaliśmy po pare ziarenek. Smak: gorzkie, wręcz skręcające twarz, nie dało sie przełnąć, więc co? Winko, słodkie, zimne. Podzieliliśmy zawartość opakowania na 2, zjedliśmy, popiliśmy winem. Po jakichś trzech godzinach całkowitego braku jakiejkolwiek reakcji organizmu na zażytą substancje, po krótkiej konsultacji doszliśmy do wniosku ze ten cały bieluń to jakaś ściema i poszliśmy do domów.

Tak. Wszedłem, zjadłem coś, umyłem i poszedłem spać. Bylo coś koło 23-23:30. W nocy wstałem z pełnym pęcherzem ( okolo 1-2 godziny ), wszedłem do toalety, usiadłem na muszli i siedziałem może z 10-15 minut. Cały czas plułem na dywanik pod muszlą choć nie miałem śliny. Usta były człkowicie suche, gardło ściągniete, bolało. Nagle otworzyły się drzwi i zobaczyłem swoją mame która pytała czemu nie śpie. Nie potrafiłem odpowiedzieć. Z moich ust wydobywał się bełkot, słyszałem siebie, wiedziałem ze coś nie tak mówie ale nie potrafiłem powiedzieć poprawnie nawet jednego słowa. Pocichu i jakby z oddali docierał mnie głos mamy krzyczącej do ojca - " Dzwoń po karetke! On coś brał! Dzwoń! ".

Chwila powrotu. Sedze na łóżku. W ręku trzymam nóż i widelec a przed sobą mam pyszną smakowitą i pachnącą jajecznice. Więc kroje kawałki i jem. Nagle dochodzi do mnie jakaś dziwna informacja o tym ze rodzice wezwali karetke, nóż i widelec zniknął, a jajecznica okazała się żółtymi kółkami na pościeli. Znów straciłem świadomość.

Szpital. Pamiętacie obrazy z filmów jak wiozą kogoś na łóżku przez korytarz, a przed oczami przelatują mu długie białe jażeniówki ? Dość dziwny widok w takim stanie, mdłości, chciało mi sie zwróciś jajecznice... Ale co to, trawa, łąka, motyle... O! I jelonek, jak słodko. ODDZIAŁ DZIECIĘCY. Tego napisu już nie widziałem. Znów dobiegł mnie cichy głos mówiący - " Ten pewnie z tej samej imprezy. Połóżcie go obok tamtego " . Parkując łóżkiem na swoim miejscu zobaczyłem kumpla, tego z ktorym jadłem nasiona leżącego dwa łóżka dalej. Usmiechnąłem się, uniosłem dłoń i straciłem świadomość.

Rano bardzo się ucieszyłem. Dostałem na śniadanie świeży bochenek chleba, tylko jakiś taki gumowy i cały obsypany mąką, niesmaczny - szpitalna pościel. Po niesmacznym śniadaniu postanowiłem pójść na spacer. Wziąłem kumpla za ramie - stojak na kroplówkę - i poszliśmy zwiedzać. Pardzo się cieszyłem gdy zobaczyłem przez okno dzieci bawiące się na huśtawkach i w piaskownicy - recepcja i dwie grube pielęgniarki. Niestety, coś mnie złapało i odprowadziło do łóżka.

Budze się. Znów ciemno, ale przecież miał być dzień. Patrze na lewo, siedzi mój kumpel. Uśmiecham się do niego, biore pilota - telefon komórkowy - ze stołu i klikam jakiś guzik celując w telewizor - pusta biała ściana. Co ciekawe razem z kumplem widzieliśmy te same kanały i rozmawialiśmy na ich temat, on mówił zeby zmienić na coś innego, ja komentowałem jakiś film, on sie ze mną zgadzał. Po pewnym czasie uznaliśmy, ze nic ciekawego w tej telewizji nie ma, wylączylem TV i zasnąłem.

Po prawej stronie, leżąc na łóżku, była umywalka, a nad nią małe okienko z takim jakby kafelkowym parapetem, pielęgniarki mogły zaglądać. Na tym parapecie siedziały trzy krasnalki i paliły fajki. Pomyślałem sobie, że mie też sie chce palić więc zapytałem czy mnie poczęstują, a one na to zebym sobie sam ułamał i pokazały na urządzenie z mydłem, z takim gdubym plastikowym drążkiem po ktorego naciśnieciu mydlo jest wyciskane. Więc co, podszedłem, ułamałem ten drążek - tak naprawde nie ruszyłem się z łóżka - i zacząłem palić. Miał smak waniliowy, dam se łeb uciąć, to wanilia.

Kolejne przebudzenie i znów, gdzie są fajki. Patrze na lewo i widze, na szafeczce, dwa lóżka dalej. Zszedłem z łóżka wlazłem pod nie i zacząłem się czołgać w strone paczki z papierosami. Doszedłem do nich! Sciągnąłem paczke, wyciagnąłem fajkę, wsadziłem do ust i poczułem jak ktoś podnosi mnie z ziemi. Mama kumpla, która pilnowała nas przez noc. W ręce trzymam chusteczki do nosa ,a w ustach mam jedną z nich.

Jakiś czas później postanowiłem się upić więc wciskałem sobie do welfronu ( takiej igły wbitej w żyłe najczęściej na dłoni lub nadgarstku przyklejonej plastrem ) mydło ( to co paliłem ), po przeczytałem na opakowaniu, że zawiera spirytus. Se ściany wychodził jakiś starzec, widok z łużka był jak z WTC, ogromna wysokość. Podejżewam, że wszystkiego nie pamiętam. Nie moge sobie przypomnieć momentów w których jadłem ( moze nie jadłem, cały czas byłem pod kroplówką ), ani kiedy robiłem siku .

I ja i kumpel doszliśmy do siebie mniej więcej w tym samym czasie. Cała halucynacja, stany lękowe, eufornie, brak kontaktu z otoczeniem, wizje, schizofremie trwały trzy dni, 72 godzinyh. Po czterech dniach wyszliśmy ze szpitala. Jakieś trzy dni później kładąc się spać widziałem za oknem odbijającym sie w lustrze postać starca, tego co na ścianie w szpitalu. Szary człowiem z długą szarą brodą, laską w dłoni i kapturem opadającym na twarz. Przestraszyłem się jak dziecko, wybiegłem z pokoju i położyłem się koło mamy. Nie pytała co się dzieje.

Z opowiadań rodziców wiem ze dużo kląłem, choć niepamiętam, żebym cokolwiek mówił poza rozmową przy TV. Przez trzy dni próbowałem pluć śliną której nie miałem, podejżewam, że chciałem sie pozbyć tego ochydnego gorzkiego smaku z ust.

Minęły trzy lata. Kiedyś byłem dobrym uczniem, aktualnie zawaliłem dwa lata, pierwszą liceum w której to się stało i drugą, juz w innej szkole. Mam problem z zapamiętywaniem wiekszych ilości informacji, przewaga pamięci krótkotrwałej, czasem stany lękowe np. na przystanku autobusowym, wydaje mi się, że wszyscy na mnie patrzą, że wiedzą o czym myśle lub na dyskotece czuje sie zagubiony, nie wiem co mam zrobić, nie rozumiem co ktoś do mnie mówi.

Wg. lekarzy dawka którą przyjeliśmy mogła zakończym się śmiercią lub rośliną, gdyby nie płukanie organizmu jakie zaserwowali nam w szpitalu. Wogóle najpierw trafiliśmy na ojom, z którego ludzie zazwyczaj schodzą.

Nie polecam tego środka jako coś do zabawy. Nawet jeśli ktoś sie bawi w jakiś tam szamanizm, czary, woodo czy inne takie akcje niech wie, jakie to niebespieczne i że ze stanu w którym widzisz łąkę, ptaszki i sarenki możesz już nie wyść, zostać w nim na rok, dwa, dziesięć lub na zawsze.

Miałem dużo szczęścia, że przeżyłem, i że bieluń pozostawił na mnie tak "małe" znamie, bo mogło być naprawdę dużo gorzej.

Pamiętajcie! Nie jestem żadnym profesorkiem, który naczytał się bzdurnych książek, poszperał w necie i myśli, ze wszysko wie. Przeżyłem to, próbowałem, czułem działanie bielunia. Jestem zwykłym kolesiem takim jak Wy, mam 19 lat, lubie sie bawi, lubie dziweczyny, ale przedewszystkim kocham życie, tak jak Wy...

Przeczytajcie to co napisałem cztery razy i zastanówcie się czy warto zanim połkniecie te małe brązowe gorzkie ziarenka...

EDIT: Zaponiałem dotać. Pare dni po wyjściu z tego stanu oczy drażni każdy jasny obiekt, po mieszkaniu chodziłem w okularach przeciwsłonecznych. Jest to porównywalne z nadwrażliwością jaką odczuwamy po wyjściu od okulisty, po zakropleniu oczu.

 

Przeżycia 885:

nie będę oryginalny
ODRADZAM po żadnej innej substancji nie byłem w takim stanie
pierwszy eksperyment miałem krople atropinowe do oczu wypiłem zawartość w sumie nic ciekawego poza ogromną kurwicą ze nie mogłem się odlać i suchotami w ustach
później piliśmy i znaleźliśmy u sąsiada w ogródku bielunia nie wiem ile tego zjadłem ale nasion nie było kawałek łodygi liście prosto do ust
byłem dosyć mocno pijany położyłem się spać obudził mnie sen a raczej koszmar była taka jakby wieża i ktoś mnie gonił dźwięk respiratora i trójwymiarowe serce przed oczyma które intensywnie bije obudziłem się faktycznie serce waliło mi jak szalone mimo że było mi gorąco to nie byłem spocony towarzyszył mi straszny lęk przed śmiercią wstaję z łózka widzę mojego psa zapalam światło i znikł wybiegłem z domu w samych skarpetkach nie było nikogo tylko latarnia świeciła w ciemnej uliczce widziałem wielu ludzi którzy sobie chodzą ale gdy tylko się zbliżałem nic nie było na murach widziałem zarysy ludzkich twarzy z diabolicznym uśmiechem słyszałem szepty ogólnie bylem wtedy pewien że oszalałem z bezsilności krzyczałem mamo pomóż mi ktoś wezwał policję skuli mnie i obudziłem się w izolatce przypięty pasami w szpitalu ogólnie trzymali mnie 2 tyg na obserwacji codziennie myślałem o tym co się w ogóle stało i dostałem do domu pernazyne nie wiem na huj to komu gorsza trucizna niż ten bieluń ...

to co opisałem to są tylko 'urywki' (coś jak urwany film po alko pamiętanie tylko niektórych zdarzeń) sklejone w sensowną całość

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
18 lat
Set and setting: 
Zwykły dzień
Ocena: 
Doświadczenie: 
Nieznane
Dawkowanie: 
Nie istnieje bezpieczna dawka

Odpowiedzi

Substancje w Bieluniu zaliczane są do grupy A, czyli do trucizn, oraz do grupy B, tj. środków silnie działających. Natomiast z grupą N, czyli z narkotykami to nie ma nic wspólnego. Równie dobrze można eksperymentować na małych dawkach cjanku potasu, a szanse przeżycia są nieomal podobne.
.
Efekty po zażyciu Bielunia nie należą do przyjemnych, bo chyba przyjemnością nie są silne fizyczne cierpienia, ból w całych drogach oddechowych, ból w przewodzie pokarmowym oraz poczucie wielkiej słabości, tak że tylko położyć się na chodniku, bo brak sił na dalszą drogę do domu.
.
Usta, gardło i całe drogi oddechowe są w stu procentach suche jak papier na słońcu, przez co dym z papierosa powoduje silny ból pieczenia. Przewód pokarmowy jest tak samo strasznie suchy, że łyk coca coli powoduje ból w ustach w gardle i w żołądku, bo to jest napój gazowany... W tamtych czasach był taki napój imitujący coca cole- Polo Cokta- czy coś w tym rodzaju, to znowu ten napój spowodował u mnie jeszcze większy ból ust i gardła z powodu dużej zawartości kwasu fosforowego. Od tamtego wydarzenie ani razu już nie ruszyłem tej imitacji coli, bo przez lata pamiętam ból po pierwszym łyku. Tamtą coca cole i tamtą imitacje coli wysiłem tylko po jednym łyku. Potem piłem już tylko wodę, ale chodzi o to, że woda ta zupełnie nie gasiła mi pragnienia! Woda spływała do żołądka i znowu wszystko było suche, mimo że brzuch już był pełen wody. Wtedy zacząłem tylko brać wodę do ust i ja wyplówać. Tak zwilżałem usta, gardło. Od tego czasu minęło już 35 lat, ale cierpienia i ból pamiętam jakby to było dzisiaj. Za to nie miałem omamów czy halucynacji, tylko mocno rozszerzone żrenice, co powodowało rozmyty obraz przez chyba 3 dni.

Bo ja wiem? Po skopolaminie, atropinie i hioscyaminie można spodziewać się niezłych efektów odurzających, ale taka mieszanka jest po prostu zabójcza. Próbowałem kiedyś nalewki z mandragory - dosłownie pół cienkiego plasterka na kieliszek wychodziło objętościowo (wypiłem jeden kieliszek) a bombę miałem po tym taką i takie delirium że nie pamiętam nawet co się działo. Chyba dalej ją mają w sklepie magicznyogród. Efekty były nawet podobne do wyżej opisanych ale znacznie słabsze i bardziej hipnotyczne niż halucynogenne. Kiedyś nalewki z mandragory używano w celach znieczulenia i trzeba przyznać że działa, ale nawet jakby mieli mnie kroić to bym sobie nie dał tego więcej podać...
Skopolaminę używano kiedyś (może dalej się używa?) jako serum prawdy. Podobno gdzieś w Ameryce Południowej ekstrahują ją z brugmansji (taka roślinka której kwiaty przypominają trąbki) i używają do robienia z ludzi zombie. Gość do ciebie podchodzi, dmucha ci tym proszkiem w twarz i prosi cię grzecznie żebyś wpuściła go do mieszkania, dała wynieść telewizor, podała mu PIN itd. a ty wszystko grzeczenie i posłusznie robisz - niemalże z uśmiechem na twarzy i po jednym dniu nic nie pamiętasz. Nie wiem w jakim stopniu to prawda, ale jest o tym film dokumentalny:

https://www.youtube.com/watch?v=ToQ8PWYnu04

Ogólnie nikomu nie polecam przygód z alkaloidami tropanowymi. Delirium, haluny, ciężkie zatrucie, suchość w mordzie... "Czerwony jak cegła, rozgrzany jak piec" - tak bym to podsumował. Łatwo się przekręcić. 

Bardzo dobrze, że są takie raporty, bo faktycznie prze**bane po bieluniu. Sam nie kosztowałem i nie żałuję. Problemem jest masa głodnych wrażeń, nieracjonalnych amatorów, których bieluń może pociągać- po przeczytaniu powyższego chyba przestanie ;)

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media