Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

2c-e - całkiem wesoło!

detale

Substancja wiodąca:
Chemia:
Dawkowanie:
20 mg, 70 kg wagi
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Mieszkanie znajomego. Specyfik zjedzony o 21.00, koniec wszelkich doznań po ok. 10 godzinach.
Wiek:
20 lat
Doświadczenie:
alkohol, nikotyna [bardzo często], marihuana [bardzo często], haszysz, amfetamina, MDPV, kokaina, piguły, MDMA [kryształ], LSD – mój niekwestionowany faworyt!, 25D-NBOMe, powój hawajski, DXM, benzydamina, dopalacze (LZD, Mitsu, Buszek, Shiva, Mitseez, coś tam coś tam, nic ciekawego)

raporty czerwona

2c-e - całkiem wesoło!

Moją przygodę z 2C-E rozpoczęłam od przyjęcia dawki 20mg – ok. 2/3 połknęłam, 1/3 zaaplikowałam donosowo po upływie jakichś 20 minut od zjedzenia „bomby”. Już kilkanaście minut po wciągnięciu kreseczki poczułam pierwsze efekty. Żałuję, że nie zaaplikowałam sobie więcej tą drogą, bo wiem że w moim przypadku zjadanie narkotyku daje kiepskie efekty, lecz kolega nastraszył mnie, że proszek straszliwie żre w nos. Okazało się, że moje obawy były mocno przesadzone – specyfik rzeczywiście nie był najprzyjemniejszym, co wciągałam, ale nie plasował się też w czołówce najgorszych. Smakował jak kiepski spid. Spływ praktycznie niewyczuwalny.

Prawie natychmiastowe drętwienie nosa i twarzy wskazało na silne działanie specyfiku. Ucieszyłam się i czekałam na dalsze efekty, podekscytowana obiecanymi kwasowymi wzorkami i kolorkami. Minął jakiś kwadrans, gdy zobaczyłam pierwsze efekty wizualne – siatka delikatnych pęknięć w obiciu fotela zaczęła układać się w skomplikowany geometryczny wzór, który wirował delikatnie i jarzył się intensywnie. Z lubością obserwowałam znane kształty pojawiające się na ścianach, w słojach drewna, na moich rękach. Czułam chłód – w mieszkaniu było otwarte okno. Bałam się nieco, że zimno będzie mnie rozpraszać i psuć moje doznania, zaproponowałam więc przeniesienie się do drugiego pokoju. Mój głos brzmiał bardziej głęboko niż zwykle, miałam wrażenie, jakby echo odbijało się po wnętrzu mojej czaszki. Dużo rzeczy już się wyginało, muzyka brzmiała ciekawiej, intensywniej.

Podróż do sąsiedniej sypialni była już w pełni psychodeliczna. Małe pomieszczenia potęgowały moją fazę, nagromadzenie bibelotów stymulowało mózg i dostarczało morza nowych bodźców. Nie mogłam się oczywiście skupić na jednej rzeczy, ponieważ ich ilość dokoła mnie rozpraszała. Doszła znana mi niechęć do palenia papierosów (ich zapach i posmak, jaki zostawiają w ustach, odrzucały mnie mocno) i obojętność na marihuanę. W jointach przeszkadzała mi jedynie domieszka śmierdzącego (wtedy) tytoniu.

Praktycznie już od samego zaaplikowania specyfiku towarzyszyły mi mdłości. Fale nudności nadchodziły regularnie, ale nie były tak silne, bym zdecydowała się na zwymiotowanie zawartości żołądka. Szkoda mi było połkniętej dawki proszku, choć efekty już były raczej zadowalające. Nudności ustąpiły po ok. półtorej godziny i już nie wróciły. Wytłumaczyłam brzuchowi na spokojnie, że nie ma szans na rzyganko – szkoda proszku i koniec.

Rzeczą, na którą muszę zwrócić uwagę, są przedziwne doświadczenia z czasem, które miałam przez cały trip. Wydawało mi się miejscami, że czas cofa się – widziałam, jak wypalony przed chwilą papieros kumpla wraca do jego ust, wydłuża się, a dym wraca do płuc. Gdy „spalił” papierosa od końca do początku, wszystko zamigotało na chwilę – pet znów leżał w popielniczce. Zupełnie, jakbym na chwilę zaczepiła się jednym momencie czasowym, po czym cofnęła się z niego kilkadziesiąt sekund wstecz i wróciła znów do punktu początkowego. Pamiętam, jak zachwycałam się w tym momencie siłą umysłu i wpływem różnych przyjmowanych substancji na działanie mózgu i postrzeganie rzeczywistości.

Czas w ogóle płynął wolno – 5 minut odczuwałam jako 2 godziny. Z resztą, moi trzeźwi (prawie) koledzy również – śmiałam się, że moja faza przechodzi na nich, jak po LSD. Zachowywali się przedziwnie, śmiali histerycznie, ogółem nastrój szampański. Wszystko było niezwykle zabawne i ciekawe. Mówili mi później, że wyglądałam jak szczęśliwe dziecko… Uwielbiam ten stan. Kumpel, który jadł ze mną 2C-E (taka sama dawka) nie odczuwał jeszcze żadnych efektów wizualnych [minęły ze 3 godziny od zjedzenia specyfiku] – jego weźmie dopiero, gdy mi się skończy, czyli kolo 6-7 rano. Najwyraźniej „zjadłam” całą fazę przez intensywność doznań…

Około godziny 1 w nocy moja psychodela mocno się pogłębiła. Silne efekty wizualne (wzory geometryczne na rzeczach, wyginające się kontury, migające światła i powidoki),  poczucie „dziwności” i „nietypowości” wszystkiego, zagłębianie się we własnych rozkminach i rozjeżdżanie się torów myślowych wszystkich obecnych doprowadziło mnie do stanu ostrego zagubienia w sobie i świecie ;) Kolega po 2C-E utrzymywał, że czuje się normalnie, ale kompletnie nie był w stanie wykonać najprostszych czynności, typu skręcenie bata, co zwykle robi na pamięć. Skręcałam w końcu ja – z zamkniętymi oczami, bo przy otwartych bletka wydłużała się i skracała, uniemożliwiając mi pracę J Byłam przekonana, że znajduję się w jakiejś grze, gdzie muszę wykonać pewne czynności, by „przejść dalej”. Jedną z takich misji było właśnie skręcenie blanta – rzeczywiście, potem szybko się zebraliśmy z wyjściem z domu. Jeden z kolegów (palący jedynie) optował za wyjściem do klubu. Drugi (po dużych białych pigułach) zakochał się w pluszowym kotku Filemonie i odmawiał kategorycznie wyjścia bez puchatego przyjaciela. Trzeci siedział ze srebrną tacą na kolanach, gdzie trzymał przybory do kręcenia batów, palił któregoś z kolei szluga i histerycznie śmiał się, próbując zrolować joya. Wszyscy mieli swoje światy, ja także – wtedy zdarzyło mi się zapomnieć, że jestem po wpływem narkotyku…

Odbyliśmy chyba kilka podróży po papierosy – nie wiem, ile dokładnie, bo mój czas wyczyniał przedziwne salta, skoki, cofania się i zapętlenia. Na dworze było zimno, padał deszcz, wszędzie jeździła policja – niedaleko odbywał się jakiś koncert i pokazy. Ciężka psychodela towarzyszyła mi przez kilka dobrych godzin – nie byłam pewna, czy jestem w świecie rzeczywistym, czy może w mojej głowie. Koledzy zachowywali się (wg mnie) nienaturalnie – tak, że zaczęłam powątpiewać w ich realność. Za bardzo zagłębiłam się w fazę, pozwoliłam, by wymknęła mi się spod kontroli. Powoli jednak dochodziłam do siebie i po kilku próbach wrócenia do „normalnego” stanu umysłu już umiałam sobie wytłumaczyć, że np. przestrzeganie zasad ruchu pieszych na drodze może być mi pomocne. Za to moi koledzy mnie w tym przekonaniu nie utwierdzali, co zdecydowanie nie pomagało ;) Nie mogli też świadomie sprowadzić mnie na ziemię, ponieważ nie próbowali wcześniej podobnych specyfików i nie rozumieli wagi wyznania „Ej, chłopaki, ja muszę usiąść i pomyśleć nad sobą. Mam bad tripa”. Na szczęście sobie poradziłam z własnymi myślami i po raz kolejny zachwyciłam się potęgą umysłu ludzkiego, pięknem doznań, siłą i mocą efektów w mojej głowie. Ciężko mi opisać wszystkie wspaniałe rozmyślania, jakim się oddawałam. Wystarczy rzec, że każdy przedmiot miał dla mnie wymiar kosmiczny. Piękny. Widziałam kosmiczne koneksje wszelkich rzeczy pomiędzy sobą, widziałam więź moją ze światem. Doświadczyłam też uczucia oderwania się od ciała – przeszłam ok. 300 metrów jakby unosząc się nad ziemią. W ogóle nie czułam pod stopami gruntu, było mi ciepło, bezpiecznie, wszystkie dźwięki dochodziły jakby zza ciężkiej, atłasowej kotary. Siedziałam na wysokościach, z życzliwym uśmiechem kontemplując poczynania świata pode mną ;)

Jakoś ok. 3 w nocy udaliśmy się do klubu. Muzyka elektroniczna i kolorowe światła doprowadziły mnie na skraj synestetycznej rozkoszy, który miał mi ofiarować magiczny proszek 2C-E. Rzeczywiście, słuchanie wibrujących, stożkowatych i metalowych elektronicznych dźwięków przenikało moje ciało dreszczem o żelaznym posmaku. Polecam wtedy piwo z sokiem malinowym, dodające purpurowej słodyczy. Wybuchy pluszowego basu w żołądku, igiełki wysokich dźwięków… Cóż, w dość intymnych miejscach. Mmm. Trudno opisać. Trzeba to poczuć. Polecam.

Silne wizuale miałam jedynie na początku fazy, później ustąpiły one drogi doznaniom psychicznym, przemyśleniom. Narkotyk wyraźnie usiłuje pokazać się ciału jako nieprzyjemny – mdłości, boleści, osłabienie ewidentnie na podłożu jedynie psychicznym, bo po odpowiedniej argumentacji, przedstawionej samej sobie, bóle ustawały. Wyraźnie przejścia z bad tripa na good tripa – przy uspokojeniu się i poprawie humoru kolory stają się weselsze, dźwięki milsze, ludzie bardziej przyjaźni. Miejscami trip obojętny, jest się nastawionym na kontemplację. Dobry specyfik do wyjść, spacerów – nie w zamkniętych pomieszczeniach, bo po prostu źle nastawiają. Polecam muzykę elektroniczną, osobiście zachwycałam się 8-bitami :D Śliczne wzorki na rzeczach, śliczne kolorki, fajnie zniekształcone głosy innych i własny. Bardzo ciekawe podróże w głąb własnych odczuć. Doskonale się opowiada o tym, co się widzi, nie ma większego problemu z wysłowieniem się. Pamiętam bardzo wiele szczegółów z tripu. Dotyk, smak, słuch niezwykle wyczulone, wręcz do granic wcześniej nieodkrytych. O 4-5 rano już zero wzorków itd., tylko miłe uczucie po fajnym tripie. Doskonały sen, odżywczy, bez snów. Rano pełnia sił psychicznych i fizycznych.

Ogółem specyfik polecam. Na pewno powtórzę ten eksperyment, ale tym razem w dzień, gdy będzie ciepło J   

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
20 lat
Set and setting: 
Mieszkanie znajomego. Specyfik zjedzony o 21.00, koniec wszelkich doznań po ok. 10 godzinach.
Ocena: 
Doświadczenie: 
alkohol, nikotyna [bardzo często], marihuana [bardzo często], haszysz, amfetamina, MDPV, kokaina, piguły, MDMA [kryształ], LSD – mój niekwestionowany faworyt!, 25D-NBOMe, powój hawajski, DXM, benzydamina, dopalacze (LZD, Mitsu, Buszek, Shiva, Mitseez, coś tam coś tam, nic ciekawego)
chemia: 
Dawkowanie: 
20 mg, 70 kg wagi

Odpowiedzi

O widzę ng NG coraz więcej kobiet publikuje swoje raproty. Bardzo bardzo dobrze. :) 

Czy przypadkiem dopalacz, który był sprzedawany pod nazwą LZD nie zawierał substancji czynej 2c-e? 

 

Yep my man :)

2ce bylo w LZD. z tego co wiem 20mg substancji na tabsa. z tad dziwi mnie ta twoja mega fazka po tym xD bo ja najwiecej testowalem 3 paczki zatem 6 tabsow = 120mg i mialem duzo slabsze doznania. ale przylaczam sie do ztwierdzenia ze jest to super fajna substancja tylko lipnie sie ładuje (mdlosci etc)

pozdro triperzy :)

Niemożliwe, żeby tyle tego było, bo LZD wciągałam [jedną pigułę tylko, w opakowaniu chyba po dwie było] i kompletnie nic mnie nie wzięło... może akurat tego dnia byłam niewrażliwa :P Pamiętam tylko potworne mdłości po tym LZD... Ohydny smak, najobrzydliwszy spływ w życiu... 

Se me olvido

@shini11 

Dawkowanie 2c-e to 10-25mg. Dawka rzędu 120mg byłaby ogromną przesadą. Ja po 25mg 2c-e miąłem bardzo silny trip, podobny do tego opisywanego przez Czerwoną. 

W tym wypadku LZD musiało zawierać albo mniej 2c-e, ablo jakaś inną fenyloetyloaminę o podobnym działniu. 

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media