Dział, w którym omawiane są konkretne kondycje, oraz ich wpływ na i współzależności z efektami środków psychoaktywnych.
ODPOWIEDZ
Posty: 108 • Strona 7 z 11
  • 335 / 116 / 0
Mega pomysł. Serio myślisz, że nie mam za sobą "kariery" w rozmaitych gównorobotach?
Tylko w jaki niby sposób ciągłe frustrowanie się w gównorobocie ma rozwiązać dany problem psychiczny?

Widzisz, sprawa wygląda tak, że ta przysłowiowa Biedronka jest/będzie jedyną opcją, by w ogóle mieć za co żyć i z czego się utrzymać.
Nam chodzi o coś zupełnie innego - by móc się rozwijać, wykorzystywać swój potencjał, i normalnie żyć i się jako tako spełniać - bez balastu w postaci całej palety toksycznych, negatywnych emocji rozsadzających mózg, uniemożliwiających sprawne działanie.

Ty jesteś kolejnym mądralińskim, który twierdzi, że prokrastynacja to zwykłe lenistwo i jakby tacy się wzięli do roboty, to by nagle magicznie ozdrowiali. Nie ma co po raz kolejny tłumaczyć, jak mylne jest to podejście. Przypomina mi to trochę zachęcanie chorego na depresję, by wyszedł na świeże powietrze, pobiegał i wyszedł do ludzi.
  • 410 / 23 / 0
Ja tez jestem prokrastynatorem w wielu rzeczach.
Ale - męskie pytanie - jesteś w Sachsenhausen - robisz lub nie, jesteś prokrastynatorem lub nie?
Pracowalbys/lub nie za kulke?
I to jest ciekawe, panie prokrastynatorze..

nie cytuj postów bezpośrednio nad Twoim, szczególnie jeśli są takie długie / rei
Uwaga! Użytkownik krism nie jest już aktywny na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 335 / 116 / 0
Wielu prokrastynatorów bierze się do roboty, jak goni deadline, gdy ma się nóż na gardle.
Tylko co z tego? Przecież samo to nie oznacza, że problem znika. W dalszym ciągu działanie wiąże się z sporym cierpieniem, frustracją, stresem i stopniowym wypaleniem. W dalszym ciągu jest to działanie mało efektywne, gdzie końcowy rezultat jest niezadowalający. Dalej okazuje się, że gdy tego noża na gardle zabraknie, to ciężko się do czegokolwiek trudniejszego zmobilizować. No bo jak tu się mobilizować i zachęcać do czegoś, co przyprawia człowieka o wymioty i od czego pragnęłoby się uciec jak najdalej?
  • 398 / 20 / 0
heh ja też miałem epizod w takiej gówno-robocie, bo myslalem na poczatku ze to mnie jakoś zmotywuje, niewiem co kurwa jakąś lekcje da, ale efekt był tylko taki że mnie skręcało jak tam byłem i jeszcze bardziej ryło baniak. No ale cóż. To nie jest temat na takie użalanie bo też nie szukam usprawiedliwienia.

Wydaje mi się że pomocne (przynajmniej dla mnie) są niezbyt silne antydepresanty. Jak brałem trittico to jednak czułem róznice, mniej lęków, mniej tych czarnych myśli co to będzie w przyszłości, że w przeszłości zjebałem i te lata zmarnowane bo to utrudnia albo czasem wręcz uniemożliwia podjęcie i realizacje działania. No ale uboki i się rozchorowałem i musiałem odstawić.
Małe dawki NDRI też ( mi długo zajęło żeby znaleźć odpowiednią dawkę fenidatu dla mnie).
Ograniczenie neta a wręcz odłączenie i niekorzystanie z niego może też być zbawienne bo jak znam życie to wiekszosc z was (i ja też) jesteśmy wkurwe uzaleznieni od komputera. A jak ktoś siedzi na portalach społecznosciowych to juz wogole prosta droga żeby przepieprzyć cały dzień na fb a wieczorem wkurwienie bo nic nie zrobił i postanowienie poprawy następnego dnia. A następnego dnia jest... wiadomo jak xD
  • 133 / 10 / 0
23 maja 2017Obrazoburca pisze:
Wielu prokrastynatorów bierze się do roboty, jak goni deadline, gdy ma się nóż na gardle.
Tylko co z tego? Przecież samo to nie oznacza, że problem znika. W dalszym ciągu działanie wiąże się z sporym cierpieniem, frustracją, stresem i stopniowym wypaleniem. W dalszym ciągu jest to działanie mało efektywne, gdzie końcowy rezultat jest niezadowalający. Dalej okazuje się, że gdy tego noża na gardle zabraknie, to ciężko się do czegokolwiek trudniejszego zmobilizować. No bo jak tu się mobilizować i zachęcać do czegoś, co przyprawia człowieka o wymioty i od czego pragnęłoby się uciec jak najdalej?
Bez kitu, ja tak zawsze mam aczkolwiek się powoli ogarniać trzeba, nie siedź tyle na /h/ i pomyśl sobie o najbardziej zjebanej rzeczy jaką musisz zrobić no i ją zrób, idź sobie zęby umyj czy coś. Dzisiaj jedna, jutro zrób tak półtorej i zwiększaj dawkę :-D
Uwaga! Użytkownik dekoderakodyny nie jest już aktywny na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 335 / 116 / 0
Co do leków, byłbym raczej sceptyczny - nawet jeśli doraźnie pomogą, to nie zlikwidują przyczyny problemu. Aczkolwiek słyszałem, że po antydepresantach (SSRI) wielu odnotowuje właśnie problemy z motywacją i napędem do działania.

Co do Internetu - święta racja. Ja osobiście uważam, że jest to czynnik decydujący w przypadku rozwoju silnej prokrastynacji. Im bardziej ograniczam, tym lepiej się czuję i tym bardziej klarowny mam umysł. Przytaczałem to już gdzieś, ale polecam pozycje prof. Manfreda Spitzera - "Cyfrowa demencja" i "Cyberchoroby". Naukowiec wyjaśnia na wielu płaszczyznach, jak zgubny jest wpływ nadmiernego korzystania z cyfrowych mediów na ludzki mózg (na psychikę, emocje, a także zdolności poznawcze, koncentrację). Tym bardziej zgubny jest to wpływ, im prędzej zacznie się z nimi przygodę. Widzę po własnym otoczeniu, że ludzie z mojego rocznika, którzy komputer i stały dostęp do Internetu dostali stosunkowo późno, funkcjonują lepiej od tych, którzy mieli to w młodszym wieku, np. jeszcze w szkole podstawowej. Tak samo ci, którzy mieli do wszystkiego dostęp, ale mieli w domu dyscyplinę - funkcjonują lepiej od tych, którym było wszystko wolno i którzy mogli zatracić się w tym bez pamięci (np. ja).

W tym temacie też widać zależność - zdecydowana większość zmagających się z silną prokrastynacją jest mocno uzależniona od sieci, i to od wielu lat.
Jak obserwuję młodsze pokolenia, to uważam, że oni to dopiero będą mieli konkretnie przejebane. Małym gnojom daje się smartfony, tablety i siedzą całymi godzinami. Dzieciak nie zje obiadku, dopóki nie włączy się mu czegoś na tablecie. Wyją, szantażują, domagają się więcej i więcej. Słyszę wiele takich historii od młodych rodziców. Jak tylko mam okazję, to ostrzegam takich i mówię, aby mocno ograniczali swoim dzieciakom dostęp do elektroniki. Teraz jest jeszcze gorzej niż kiedyś, gdyż urządzenia mobilne w połączeniu z nielimitowanym internetem mobilnym dają możliwość korzystania z sieci wszędzie i zawsze. Kiedyś było to jakoś ograniczone, chociażby miejscem - wyjechało się na wakacje, to nie było komputera ani sieci. A teraz? Wszyscy wlepieni w ekrany jak zahipnotyzowani. Spotkania towarzyskie coraz częściej bywają drętwe, ponieważ ludzie siedzą z telefonem przed nosem i podniecają się, co tam nowego kto wstawił na Fejsa, Insta czy Snapa. Albo nakurwiają w durnowate gierki.

Nie wiem dokąd to wszystko zabrnie, ale świadomość problemu jest dalej niesamowicie niewielka. Ja mam trochę żal do całego świata, że mnie nikt nie ostrzegł, jak jeszcze byłem nastoletnim gówniarzem i z powodu braku tej świadomości uzależniłem się, zlasowałem sobie beret i utraciłem wiele możliwości. Tyle że wtedy faktycznie tej wiedzy nie było, cyfrowe media dopiero się rozwijały i nikt nie wpadł na to, że może to aż tak bardzo szkodzić. Teraz wiedza już jest, ale mało kto jest chętny, by z niej skorzystać.
  • 332 / 64 / 0
23 maja 2017krism pisze:
25 kwietnia 2017Ptaszyna pisze:
22 kwietnia 2017Obrazoburca pisze:


U mnie bardzo podobne spostrzeżenia, mogę trochę szerzej opisać, jak to było dokładnie.
12 lat (6-ta klasa podstawówki) - jeszcze olbrzymi zapał i pasja do nauki, pochłaniałem masę książek, średnia dużo ponad 5,0 etc. - nic nie wskazywało żadnych problemów
13 lat (1 klasa gimnazjum) - uzyskanie stałego dostępu do Internetu w domu - i tym samym zauważalnie mniejszy zapał do nauki, nasilenie lęków i frustracji, coraz większe problemy z odwlekaniem - ostatni raz w życiu czerwony pasek
14 lat - stały dostęp do Internetu + komputer prawie na wyłączność we własnym pokoju - całkowity zanik chęci do nauki, od tej pory leciałem praktycznie tylko i wyłącznie na "zdolnościach" i tym, co wynosiłem z lekcji. 90% wolnego czasu zacząłem przeznaczać na Internet i gierki, a z obowiązków wykonywałem tylko niezbędne minimum, co musiałem zrobić i nie miałem wyjścia.

Zauważyłem, że włączenie do tego wszystkiego alkoholu, mj i wielu innych niezdrowych nawyków i nałogów, wcale mocno sytuacji nie zmieniło. Siła prokrastynacji jest równie wielka, zarówno jak miałem te 14-18 lat, jak i obecnie. Pierwsze studia rzuciłem z powodu niemocy, lęku i frustracji w czasie, gdy byłem jeszcze naprawdę grzeczny. Co do NoFapu - zdecydowanie poprawił jakość mojego życia, głównie w kontekście społecznym - z nieśmiałego stulejarza srającego w gacie w obecności większej liczby osób niż 2, stałem się ekstrawertykiem, osobą pewną siebie w kontaktach społecznych. Ale co do prokrastynacji, to oczywiście to postanowienie samo w sobie nie likwiduje problemu.
No i doszliśmy do momentu, w którym przeanalizowałem stan rzeczy i stwierdziłem, że jestem w czarnej doopie, zaburzenie sprawia, że jestem o krok od klęski. Wiesz co najbardziej boli? Świadomość już raczej bezpowrotnie zmarnowanego potencjału i możliwości.

Praktycznie od dziecka cała rodzinka, nauczyciele i wszyscy powtarzali, że ja to wyrosnę na jakiegoś wielkiego człowieka, że nie ulega wątpliwości, bo jestem wybitną postacią per se, każdy chciał we mnie inwestować, ja naobiecywałem złote góry, bo moje ego było mile łechtane tymi panegirykami. Moja rodzinka się zbierała, wujkowie, którzy mają firmy, wysokie stopnie wojskowe itd. każdy mi mówił, że świat będzie u moich stóp, że mnie wesprą i pomogą się wywindować, a teraz przez to ZJ*BANE zaburzenie wszystkich rozczarowałem do tego stopnia, że moja rodzina nie zaprasza mnie nawet na ważne okazje rodzinne, komunie, chrzciny etc. Nikt nie chce mnie nawet na chrzestnego swojego dziecka, bo każdy widzi nieodpowiedzialnego człowieka, który nie będzie interesował się chrześniakiem. Część mojej rodzinki, która tylko oczekiwała mojej klęski i upadku zaciera teraz rączki i orgazmu dostaje z satysfakcji, że stało się to, na co czekali długie lata. Moja własna stara jest bardziej dumna z moich kuzynów, którzy studiują medyczne, czy ścisłe kierunki niż ze mnie. Ja też studiowałem taki kierunek i po prostu zlałem się na niego ciepłym moczem. Wybranie drugiego kierunku (chooyowego i łatwego) to była asekuracja, bo resztki instynktu samozachowawczego uświadomiły, że ja sobie na innym ze swoją motywacją nie poradzę.

Jestem czarną owcą rodziny. Wszyscy moi kuzyni studiują mają jakieś wybitne osiągnięcia naukowe, studiują kierunki medyczne, wszyscy, a cała rodzina twierdziła, że ja jestem z nich wszystkich najzdolniejszy, ale oni mają silną wolę, wytrwałość. Ja p*dolę wszystko co nie daje efektów i gratyfikacji natychmiastowej. Można mieć wszystko u stóp, a jeden czynnik, czyli jepana prokastynacja i tak pozbawi znaczenia Twoje pozostałe cechy.

Na uczelni cała kadra wykładowców pokładała we mnie nadzieje, widzieli we mnie przyszłość i dostawałem różne propozycje, a teraz już i tam nikt nie wydaje się we mnie wierzyć. Gdy miałem doręczyć jakiś projekt, pracę to zazwyczaj było to robione na kolanie z nożem na gardzieli i dokańczane na szybko w drukarni na stojąco przy cudzym laptopie, bo za 4 minuty trzeba było to oddać.


Gdyby istniała taka operacja mózgu, która całkowicie zwalcza to cholerstwo, a daje tylko 50% szans na przeżycie to bym zaryzykował bez zastanowienia.

Wiecie co mnie denerwuje w rzeczywistości? Że można na coś ciężko zap*dalać przez wiele lat, a jak coś zaniedbasz krótki czas, nawet przez kilka dni to od razu wszystko się sypie.

Chciałem dokonać czegoś wielkiego, powiedzieć coś i zostać wysłuchanym przez ludzkość za swojego życia, a prawdopodobnie zostanę zapomnianym robolem fizycznym za minimalną krajową, który będzie się męczył w robocie z głąbami, piszącymi: "huj" na murach w wolnych chwilach.

Mój mózg działa już jak maszyna, której jedynym celem jest dostarczanie natychmiastowej gratyfikacji. Jak szczur, który ma ośrodki nagrody podłączone do elektrody i naciska przycisk, zaniedbując życie. Jeśli się z tego kiedyś wyleczę to będę pomagał ludziom w podobnych sytuacjach.

Pisałeś o mj, używkach, nie trzeba ćpać, by takim być. Można i bez tego tak skończyć, a ja jako człowiek, który ma na koncie przećpanych może z pięć dni w skali całego życia (dosłownie, nie w przenośni) i tak jestem wrypany w ten syf.
Kurwa. sorry ze taki dlugi jest ten quote ale po prostu nie moglem skumac gdzie jeden brandzel konczy cytowac drugiego brandzla.
Dzieciaki,macie taki start w zycie, ze mozecie konczyc medycyny itd. i wam sie nie chce i nazywacie to ciezka choroba prokrastynacja?? Dzieci..
A odetnij sie chujku od kasy rodzicow, idz robic do Biedry, gdzie dostaniesz benefity typu siano woda chomato i wio na pole to od razu ci sie odechce..
Ja pierdole, co za dzieciuchy.. Mialbym w to wbite gdyby nie to, ze oni chodza na wybory
Twój pełen oburzenia, konserwatywny, archaiczny bulgot rozpierdolę jednym krótkim tekstem: Pracuję w supermarkecie i prokastynacja nie przeszła mi od tego. Pracowałem kiedyś na budowie po 10 h dziennie nosiłem kilogramy kamienia, prokastynacja mi wtedy nie przeszła. Pracowałem na magazynie i targałem zgrzewki z napojami i worki z węglem, prokastynacja nie przeszła. Co teraz powiesz mądralo? Kolejny rozwścieczony bełkot a la konserwatywny wujek półgłówek, który powie: nie istnieje depresje, dystymia, nerwica, a nawet schizofrenia i zaburzenia dysocjacyjne, to tylko lenistwo i wina obiboków...Buahahaha, jak ja gardzę takimi ludźmi, którzy tym bełkotem hamują rozpracowywanie problemów, które istnieją, ale 100 lat temu nikt ich jeszcze nie usystematyzował, nie ponazywał. Tak jak tysiące lat temu myśleli, że pioruny się tworzą, bo jacyś bogowie swoimi muskularnymi rękami miotają błyskawicami znad chmur, albo atmosfery. Ja jepię...
  • 332 / 64 / 0
24 maja 2017Obrazoburca pisze:
Co do leków, byłbym raczej sceptyczny - nawet jeśli doraźnie pomogą, to nie zlikwidują przyczyny problemu. Aczkolwiek słyszałem, że po antydepresantach (SSRI) wielu odnotowuje właśnie problemy z motywacją i napędem do działania.

Co do Internetu - święta racja. Ja osobiście uważam, że jest to czynnik decydujący w przypadku rozwoju silnej prokrastynacji. Im bardziej ograniczam, tym lepiej się czuję i tym bardziej klarowny mam umysł. Przytaczałem to już gdzieś, ale polecam pozycje prof. Manfreda Spitzera - "Cyfrowa demencja" i "Cyberchoroby". Naukowiec wyjaśnia na wielu płaszczyznach, jak zgubny jest wpływ nadmiernego korzystania z cyfrowych mediów na ludzki mózg (na psychikę, emocje, a także zdolności poznawcze, koncentrację). Tym bardziej zgubny jest to wpływ, im prędzej zacznie się z nimi przygodę. Widzę po własnym otoczeniu, że ludzie z mojego rocznika, którzy komputer i stały dostęp do Internetu dostali stosunkowo późno, funkcjonują lepiej od tych, którzy mieli to w młodszym wieku, np. jeszcze w szkole podstawowej. Tak samo ci, którzy mieli do wszystkiego dostęp, ale mieli w domu dyscyplinę - funkcjonują lepiej od tych, którym było wszystko wolno i którzy mogli zatracić się w tym bez pamięci (np. ja).

W tym temacie też widać zależność - zdecydowana większość zmagających się z silną prokrastynacją jest mocno uzależniona od sieci, i to od wielu lat.
Jak obserwuję młodsze pokolenia, to uważam, że oni to dopiero będą mieli konkretnie przejebane. Małym gnojom daje się smartfony, tablety i siedzą całymi godzinami. Dzieciak nie zje obiadku, dopóki nie włączy się mu czegoś na tablecie. Wyją, szantażują, domagają się więcej i więcej. Słyszę wiele takich historii od młodych rodziców. Jak tylko mam okazję, to ostrzegam takich i mówię, aby mocno ograniczali swoim dzieciakom dostęp do elektroniki. Teraz jest jeszcze gorzej niż kiedyś, gdyż urządzenia mobilne w połączeniu z nielimitowanym internetem mobilnym dają możliwość korzystania z sieci wszędzie i zawsze. Kiedyś było to jakoś ograniczone, chociażby miejscem - wyjechało się na wakacje, to nie było komputera ani sieci. A teraz? Wszyscy wlepieni w ekrany jak zahipnotyzowani. Spotkania towarzyskie coraz częściej bywają drętwe, ponieważ ludzie siedzą z telefonem przed nosem i podniecają się, co tam nowego kto wstawił na Fejsa, Insta czy Snapa. Albo nakurwiają w durnowate gierki.

Nie wiem dokąd to wszystko zabrnie, ale świadomość problemu jest dalej niesamowicie niewielka. Ja mam trochę żal do całego świata, że mnie nikt nie ostrzegł, jak jeszcze byłem nastoletnim gówniarzem i z powodu braku tej świadomości uzależniłem się, zlasowałem sobie beret i utraciłem wiele możliwości. Tyle że wtedy faktycznie tej wiedzy nie było, cyfrowe media dopiero się rozwijały i nikt nie wpadł na to, że może to aż tak bardzo szkodzić. Teraz wiedza już jest, ale mało kto jest chętny, by z niej skorzystać.
Zrobiłem teraz eksperyment, prawie dwa tygodnie zero przeglądania gównostronek, for internetowych i innych syfów. Efekty: napisałem połowę magisterki, byłem u promotorki i dostałem wpis, skończyłem zlecenie w robocie, poznałem nowe osoby i nowe miejsca, byłem na 1 spotkaniu w nowym kole, odnowiłem kilka znajomości, ciągłe wyjścia na zewnątrz, nieprzebywanie w domu, o wiele lepsze samopoczucie. Uważam, że gównostronki mają niedoceniany, lekceważony i silnie destrukcyjny potencjał.

Dlaczego lekceważony? Bo nikt nie traktuje poważnie niewinnego siedzenia i klikania, skoro ludzie wlewają w siebie egzogenne przyjemności, ćpają, chleją, walą konia to co taki niewinny internecik przy tym i przegladanie "wiedzy bezużytecznej" po 30 razy dziennie? Kurwa, nawet nie wiecie jakie to błędne myślenie. Ja się czułem ostatnie dwa tygodnie, jakbym wybudził się z jakiegoś transu. Właśnie ta niewinność i niepozorność stanowi największe zagrożenie, bo kliniesz kilkanaście razy to zmian większych nie będzie, ale jak klikasz 123049 tysięcy razy to tworzysz w mózgu nawyki, uzyskiwania natychmiastowej, gównianej gratyfikacji, która nic wymiernego nie przynosi. Mówię wam, bądźcie ostrożni. Nim się obejrzycie to zaprzepaścicie lata swojego czasu, podczas których moglibyście zrobić tak wiele produktywnych rzeczy.

Biję też nowy rekord no fapu (tzn. nie rekord, bo tyle na bank nie pobiję, ale staram się jak najdłużej wytrzymać), jest super, ale już nie wytrzymuję. Wracam do domu po całym dniu tyrania: uczelnia, praca, siłka, a nadal nie jestem zmęczony i po nocach nie mogę spać. Pewnie długo już nie wytrzymam, bo sperma rozsadza mi jaja jak nie wiem. Myślałem, że wytrzymam do przyjazdu dziewczyny, ale to jest za tydzień i nie ma chooya raczej.

Jednak polecam wam, ogarnijcie się i skończcie z tymi gównostronkami, bo to pożarło pewnie połowie z nas już 1/4 życia w teorii, a w praktyce 3/4 doliczając niekorzystne skutki, które to wywołuje na różnych polach. Układ nagrody przyzwyczajony do łatwej gratyfikacji nie uwolni was bez walki, ale trzeba się postawić.
  • 906 / 37 / 0
Ja już od miesiąca się przymierzam do abstynencji od świecących ekranów, ale jakoś nie mogę się za to zabrać. Niedawno tak wyraziście i w pełni (zawsze byłem o tym przekonany ale nigdy tak mocno) poczułem że jestem zakorzeniony w tych urządzeniach, mój umysł tam utknął.

Jestem śmiertelnie przerażony, bo jakby wyrzucić całą moją aktywność na tych urządzeniach w ostatnich latach, to co właściwie zostaje? Jedzenie, praca, szkoła, czasem jakieś aktywności typu siłownia, rower, basen i oczywiście narkotyki, ale poza tym... czarna dziura, nie mam wspomnień z ostatnich kilku lat, nie mam czego wspominać. Przeszedłem nową grę? Skończyłem oglądać nowy serial? Tak ma wyglądać moje życie? To chore. Tak sobie myślę że dobrym wyznacznikiem jakości naszego życia, jest ilość posiadanych wspomnień. Takich, przy których uśmiechasz się w głębi serca. Do tych pozytywnych doświadczeń nie mogę zaliczyć kilkadziesiąt tysięcy godzin spędzonych przed ekranem... tyle straconego czasu. :nuts:
297 dni czystości (05.01)
  • 335 / 116 / 0
Jutro wyjeżdżam i tym samym też chcę podjąć jak najdłuższą abstynencję od Internetu.

Po poście Ptaszyny ewidentnie widać, że to ścierwo jest głównym sprawcą problemów. Zresztą ja sam miałem podobne doświadczenia. Raz po 1,5 tygodnia odstawki gównostronek, dostałem takiego powera i motywacji, że w jeden dzień zrobiłem więcej niż zwykle przez cały tydzień. A do tego parę bonusów w postaci genialnego samopoczucia, doskonałego humoru i wyostrzonej koncentracji, jasności umysłu (miałem wrażenie, jakby mi ktoś dodał jakieś +20 punktów IQ).

Chyba nawet nie walenie konia, nie chlanie, nie bakanie - nic z tych rzeczy aż tak nie rujnuje układu nagrody i nie niszczy motywacji. A dlaczego? Ano dlatego, że chlejemy czy bakamy zazwyczaj od czasu do czasu, zwalenie konia to też jest tam x minut w ciągu dnia. A co z Internetem? Nieustanna, silna stymulacja, często non-stop przez kilka/kilkanaście godzin dziennie. I tak dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku - w naszym przypadku przez 10-15 lat całego życia! Aż strach pomyśleć, jaką ruinę w mózgu mogło to wywołać. Jakby tak zliczyć wszystkie odświeżenia gównostronek, które mamy na koncie w życiu, to byłyby tego miliony.

Policzmy:

5 dopaminowych shotów (odświeżeń, scrollów stronek i innych) na minutę (i tak zakładam optymistycznie, bo często jest tego jeszcze więcej).
Średnia 5 godzin ślęczenia przed gównostronkami dziennie (często to też się przekracza).

5*60*5 = 1500 shotów dziennie
1500*30*12*15 = 8 100 000 (słownie 8 milionów i 100 tysięcy razy).
Ot tyle razy mózg został nadmiernie pobudzony dopaminą poprzez Internet. I tak jest wytrzymały, że nie zlasował się doszczętnie.
ODPOWIEDZ
Posty: 108 • Strona 7 z 11
Artykuły
Newsy
[img]
Jacht z kokainą o wartości 80 milionów funtów zmierzał w stronę Wielkiej Brytanii

Prawie tona „narkotyku klasy A” została znaleziona na jachcie płynącym z wysp karaibskich do Wielkiej Brytanii. Jej rynkowa wartość została oszacowana na 80 milionów funtów.

[img]
Handel narkotykami: Rynek odporny na COVID-19. Coraz większe obroty w internecie

Dynamika rynku handlu narkotykami po krótkim spadku w początkowym okresie pandemii COVID-19 szybko dostosowała się do nowych realiów, wynika z opublikowanego w czwartek (24 czerwca) przez Biuro Narodów Zjednoczonych ds. Narkotyków i Przestępczości (UNODC) nowego Światowego Raportu o Narkotykach.

[img]
Meksyk: Sąd Najwyższy zdepenalizował rekreacyjne spożycie marihuany

Sąd Najwyższy zdepenalizował w poniedziałek rekreacyjne spożycie marihuany przez dorosłych. Za zalegalizowaniem używki głosowało 8 spośród 11 sędziów. SN po raz kolejny zajął się tą sprawą, jako że Kongres nie zdołał przyjąć stosownej ustawy przed 30 kwietnia.