22 kwietnia 2017Obrazoburca pisze:U mnie bardzo podobne spostrzeżenia, mogę trochę szerzej opisać, jak to było dokładnie.22 kwietnia 2017Ptaszyna pisze: Właśnie stary to jest problem i też mam podejrzenia, których od dłuższego czasu nie dopuszczam do siebie, że za wszystko odpowiada właśnie nawykowe, od lat hodowane przeglądanie gównostronek, ponieważ ja nie ćpam totalnie, no fap prowadzę od lat (muszę sobie ulżyć, ale to przeważnie z dziewczyną, a sam bardzo rzadko). Na 99% jestem przekonany, że to jest wina wykształcenia w sobie od dzieciństwa nawyku uzyskiwania szybkiej gratyfikacji i koncentrowania na czynnościach, które przynoszą gratyfikację i przyjemność od razu. Obowiązki domowe wykonuję, prace na jeden, czy kilka dni, ale przerażają mnie wszelkie długotrwałe, mozolne projekty, które grożą konsekwencjami.
12 lat (6-ta klasa podstawówki) - jeszcze olbrzymi zapał i pasja do nauki, pochłaniałem masę książek, średnia dużo ponad 5,0 etc. - nic nie wskazywało żadnych problemów
13 lat (1 klasa gimnazjum) - uzyskanie stałego dostępu do Internetu w domu - i tym samym zauważalnie mniejszy zapał do nauki, nasilenie lęków i frustracji, coraz większe problemy z odwlekaniem - ostatni raz w życiu czerwony pasek
14 lat - stały dostęp do Internetu + komputer prawie na wyłączność we własnym pokoju - całkowity zanik chęci do nauki, od tej pory leciałem praktycznie tylko i wyłącznie na "zdolnościach" i tym, co wynosiłem z lekcji. 90% wolnego czasu zacząłem przeznaczać na Internet i gierki, a z obowiązków wykonywałem tylko niezbędne minimum, co musiałem zrobić i nie miałem wyjścia.
Zauważyłem, że włączenie do tego wszystkiego alkoholu, mj i wielu innych niezdrowych nawyków i nałogów, wcale mocno sytuacji nie zmieniło. Siła prokrastynacji jest równie wielka, zarówno jak miałem te 14-18 lat, jak i obecnie. Pierwsze studia rzuciłem z powodu niemocy, lęku i frustracji w czasie, gdy byłem jeszcze naprawdę grzeczny. Co do NoFapu - zdecydowanie poprawił jakość mojego życia, głównie w kontekście społecznym - z nieśmiałego stulejarza srającego w gacie w obecności większej liczby osób niż 2, stałem się ekstrawertykiem, osobą pewną siebie w kontaktach społecznych. Ale co do prokrastynacji, to oczywiście to postanowienie samo w sobie nie likwiduje problemu.
Praktycznie od dziecka cała rodzinka, nauczyciele i wszyscy powtarzali, że ja to wyrosnę na jakiegoś wielkiego człowieka, że nie ulega wątpliwości, bo jestem wybitną postacią per se, każdy chciał we mnie inwestować, ja naobiecywałem złote góry, bo moje ego było mile łechtane tymi panegirykami. Moja rodzinka się zbierała, wujkowie, którzy mają firmy, wysokie stopnie wojskowe itd. każdy mi mówił, że świat będzie u moich stóp, że mnie wesprą i pomogą się wywindować, a teraz przez to ZJ*BANE zaburzenie wszystkich rozczarowałem do tego stopnia, że moja rodzina nie zaprasza mnie nawet na ważne okazje rodzinne, komunie, chrzciny etc. Nikt nie chce mnie nawet na chrzestnego swojego dziecka, bo każdy widzi nieodpowiedzialnego człowieka, który nie będzie interesował się chrześniakiem. Część mojej rodzinki, która tylko oczekiwała mojej klęski i upadku zaciera teraz rączki i orgazmu dostaje z satysfakcji, że stało się to, na co czekali długie lata. Moja własna stara jest bardziej dumna z moich kuzynów, którzy studiują medyczne, czy ścisłe kierunki niż ze mnie. Ja też studiowałem taki kierunek i po prostu zlałem się na niego ciepłym moczem. Wybranie drugiego kierunku (chooyowego i łatwego) to była asekuracja, bo resztki instynktu samozachowawczego uświadomiły, że ja sobie na innym ze swoją motywacją nie poradzę.
Jestem czarną owcą rodziny. Wszyscy moi kuzyni studiują mają jakieś wybitne osiągnięcia naukowe, studiują kierunki medyczne, wszyscy, a cała rodzina twierdziła, że ja jestem z nich wszystkich najzdolniejszy, ale oni mają silną wolę, wytrwałość. Ja p*dolę wszystko co nie daje efektów i gratyfikacji natychmiastowej. Można mieć wszystko u stóp, a jeden czynnik, czyli jepana prokastynacja i tak pozbawi znaczenia Twoje pozostałe cechy.
Na uczelni cała kadra wykładowców pokładała we mnie nadzieje, widzieli we mnie przyszłość i dostawałem różne propozycje, a teraz już i tam nikt nie wydaje się we mnie wierzyć. Gdy miałem doręczyć jakiś projekt, pracę to zazwyczaj było to robione na kolanie z nożem na gardzieli i dokańczane na szybko w drukarni na stojąco przy cudzym laptopie, bo za 4 minuty trzeba było to oddać.
Gdyby istniała taka operacja mózgu, która całkowicie zwalcza to cholerstwo, a daje tylko 50% szans na przeżycie to bym zaryzykował bez zastanowienia.
Wiecie co mnie denerwuje w rzeczywistości? Że można na coś ciężko zap*dalać przez wiele lat, a jak coś zaniedbasz krótki czas, nawet przez kilka dni to od razu wszystko się sypie.
Chciałem dokonać czegoś wielkiego, powiedzieć coś i zostać wysłuchanym przez ludzkość za swojego życia, a prawdopodobnie zostanę zapomnianym robolem fizycznym za minimalną krajową, który będzie się męczył w robocie z głąbami, piszącymi: "huj" na murach w wolnych chwilach.
Mój mózg działa już jak maszyna, której jedynym celem jest dostarczanie natychmiastowej gratyfikacji. Jak szczur, który ma ośrodki nagrody podłączone do elektrody i naciska przycisk, zaniedbując życie. Jeśli się z tego kiedyś wyleczę to będę pomagał ludziom w podobnych sytuacjach.
Pisałeś o mj, używkach, nie trzeba ćpać, by takim być. Można i bez tego tak skończyć, a ja jako człowiek, który ma na koncie przećpanych może z pięć dni w skali całego życia (dosłownie, nie w przenośni) i tak jestem wrypany w ten syf.
(...)
Zażartowałem do Julki, czy próbowała ZHARMONIZOWAĆ swój układ limbiczny z dogorywającą korą mózgową, ta rzekła wściekła, że przy mnie to nic się nie da zrobić, że życie miała fajne dopóki mnie nie poznała, to ja mówię huj ci w dupę i spierdalaj do tego swojego pięknego życia…
...do swojego ADHD team’u gdzie w najlepsze będziecie mogli kontynuować rozwijanie waszych wspaniałych układów limbicznych…
ciekawe czy może takowy mieć taką erekcję, że całą krew z mózgu wyssie i w gówno mózg sie zamieni??? No bo jeśli by było takie zagrożenie (pomyślcie! Układ limbiczny zanurzony po uszy albo i więcej w sraczce!) to środki farmakologiczne niezbędne jak przy cukrzycy, bo sraczkowa śpiączka gwarantowana.
Prokrastynacja to nowe określenie, które dziś poznałem, na schorzenie, którę już od lat znam doskonale, odkąd kiedy spotkałem moje kochanie i jego latorośl.
Jesteś świadomy, że to grypa (czy jakoś tam - zapomniałem), która nie leczona może powodować powikłania, włącznie ze zgonem w samotności i nawet rozważasz użycie leków (ja to raczej porównuję do noszenia okularów, butów ortopedycznych, lub aparatu zębowego) - użyj je teraz i jeśli w ortopedycznych okularach (z elektronowym mikroskopem oraz teleobiektywem wysokiej klasy) wytrzymasz to co zobaczysz i nie przerazi Cię perspektywa tego co jeszcze będziesz dostrzegał w przyszłości (na ulotce o leku jest ostrzeżenie na pewno - może powodować lęki), co najmniej poznasz prawdę - czy nie jest już na leczenie za późno.
25 kwietnia 2017Ptaszyna pisze: Chciałem dokonać czegoś wielkiego, powiedzieć coś i zostać wysłuchanym przez ludzkość za swojego życia, a prawdopodobnie zostanę zapomnianym robolem fizycznym za minimalną krajową, który będzie się męczył w robocie z głąbami, piszącymi: "huj" na murach w wolnych chwilach.
Jestem wewnętrznie rozdarty i wybitnie sfrustrowany. Z jednej strony mam ambicje, chciałbym się spełniać intelektualnie, robić ciekawe, kreatywne rzeczy, brać udział w interesujących projektach, przebywać z inteligentnymi ludźmi, jeździć po świecie i smakować życie, czesząc przy tym konkretne pieniążki. Z drugiej strony moje spierdolenie nie pozwala nawet o odrobinę przybliżyć się do tego marzenia, skazując mnie na wegetację i życie grubo poniżej swojego potencjału.
Ostatnimi czasy znowu próbowałem podejść do zdobycia lepszej pracy, związanej z moim wykształceniem inżynierskim.
Wiecie jak to się skończyło?
Po pierwsze to oczywiście ogromne luki w wiedzy, zapomnienie wielu tematów (cóż, jak się całe studia kompletnie opierdalało, to trudno oczekiwać czegoś innego), ale nie to było najgorsze.
Gdy dochodzi do trudniejszych zadań intelektualnych, wymagających skupienia i trzeźwego umysłu - załącza się we mnie taki stres, którego nie jestem w stanie opanować. Dzieje się to zwłaszcza pod presją czasu, gdy ktoś obok patrzy i gdy mi na czymś zależy - czyli praktycznie zawsze, a zwłaszcza na rozmowach kwalifikacyjnych. Dochodzi do takiego nerwowego zaciemnienia umysłu, totalnego zaniku klarowności myślenia i koncentracji. Przechodzę w taki stan panicznego odrętwienia, w którym mógłbym siedzieć nad czymś i tydzień i chuja bym zrobił. Frustracja wtedy sięga zenitu, a ja mam ochotę rzucać czym popadnie o ścianę, albo wypierdolić piąchę w ryj wszystkim dookoła. To z automatu przeradza się potem w stany depresyjne i jedyne, na co mam wtedy siłę, to jebnąć się na wyro i gapić się w sufit. Kiedyś raz, jak nie podołałem w innej, bardziej ambitnej pracy - po powrocie do domu totalnie się rozkleiłem, zacząłem beczeć jak dziecko i trząść się jak galareta. To było coś, co owładnęło mną całkowicie i czemu nie mogłem w żaden sposób się przeciwstawić.
I niech tylko jakiś mądry znowu pierdolnie, że prokrastynacja to zwykłe lenistwo...
Aktualną perspektywę mam taką, że też czeka na mnie gównorobota za minimalną albo niewiele ponad minimalną krajową. Jakakolwiek bardziej ambitna, wymagająca praca wymagająca pracowitości, dyscypliny, dużego zaangażowania intelektualnego, odpowiedzialności jest na chwilę obecną kompletnie nie dla mnie, gdyż przyprawi mnie o potężną frustrację i taką dawkę stresu, że chyba prędzej dostałbym od tego złośliwego raka albo przedwczesnego zawału, zanim bym cokolwiek osiągnął.
Niby wiem, co muszę zrobić, by poprawić swój nędzny los. Sam wklejałem wielokrotnie listę zaleceń - tyle że jestem obecnie tak słaby i rozmemłany, że przestrzeganie tego wszystkiego mocno mnie przerasta. Wiem, że nie powinienem żłopać kawy, ale potem okazuje się, że bez mocnej kawy nie jestem nawet w stanie zwlec się z łóżka i ogarniać podstawowych obowiązków życiowych. I tak ze wszystkim, nawet jak przez jakiś czas udaje mi się trzymać rygor i dyscyplinę, to po jakimś czasie nadchodzi mega chujowy dzień i wszystko się rozłazi, znowu wracam do złych nawyków. Ostatnio mocno się rozpiłem, co tylko dopełniło dzieła zniszczenia. Po ostatnim pijackim ekscesie, w którym nabawiłem się obrażeń ciała, trzymam się z dala od alkoholu. Cały czas łudzę się, że kiedyś się ogarnę i moje życie się zmieni. Zobaczymy, aktualnie przeprowadzam się do innego miasta i poniekąd zaczynam "nowe życie" z czystą kartą. Może to mi coś pomoże?
Ogólnie przeżywam podobne rozterki, co jakiś czas je po prostu niszcząc alkoholem (od wielu lat). Jak trzeźwieję, to wszystkich problemów jest oczywiście dwa razy więcej, a ja przez pierwszy tydzień po skończeniu ciągu nie jestem w stanie podnieść zapalniczki leżącej gdzieś w rogu pokoju - co innego, gdyby była mi potrzebna - ale nie jest.
Nie wiem jak to nazywać, czy prokastynacją, czy profanacją swojego żywotu, mi w tej całej teorii najbardziej pasuje przyzwyczajenie mózgu do gratyfikacji JUŻ, TERAZ swojej zrezanej od małego czaszki. W moim przypadku doszły do tego później dragi, alko w opór i co jakiś czas powtarzam ten sam schemat. Ciąg -> ogarnięcie się (samemu/terapia/mityngi/psychiatra/whateva -> nowa praca / jakaś inna zmiana -> znudzenie się tym wszystkim. I koło znowu się zamyka. :nuts:
Studia też spierdoliłem, bo szkoda mi było czekać roku, wolałem założyć swój biznes (dawno temu już). Ten też jak mi zamknęli (pamiętne plomby od Sanepidu w 2010) to zawinąłem się ze wszystkim na neta i do Holandii. I właściwie od tamtego momentu to już jest w ogóle równia pochyła. 7 lat bagna i nie widzę perspektyw na lepsze, tak w podświadomości.
Mądrzy ludzie piszą, że nieważny jest cel, tylko droga. #dealwithit, skoro np. mnie interesuje tylko cel. A im on dalej, tym bardziej na niego sram.
Ale i tak pierdolę, nie złamie się, będę próbował do końca swojego życia zrobić z tym cokolwiek sensownego :finger:
edit: Nie muszę dodawać, że komputer towarzyszy mi od kiedy skończyłem 5 lat, a net na stałe w domu, od kiedy miałem ok. 12? Mimo, że całymi dniami siedziałem na dworze (później już z ekipą na rogu), z boiska zapierdalałem oglądać Tsubasę w tempie ekspresowym, to i tak w pewnym momencie było "pyk" i jest pod wieloma względami dokładnie tak samo jak teraz.
Ale już jest zaraz czerwiec 2017 a ja w bólach dopiero podjąłem niedawno pierwsze kroki i otworzyłem ten znienawidzony word i pisze to chociaz nie mam zadnej pewności czy ten cały trud teraz nie pojdzie na marne i mi nie powiedza "miał pan czas, teraz to wypierdalac".
Dodatkowo, napisałem prawie 2 tyg temu do promotora i też, zero odzewu. Co mnie jeszcze bardziej niepokoi.
Pokładałem nadzieje w farmakologii wszelakiej ale niewiem czy na to spierdolenie jest jakaś metoda. W życiu bym nie pomyslał ze bede miał taki problem i że zalicze wizyty u psychiatry. Ciężko się żyje jak jedna myśl zawraca Ci głowe taki kawał czasu. I to się wszystko samo nakręca wkoło.
Co mi dały studia? Jedno wielkie gówno. Liznąłem podstawy tego i owego, ale w rzeczywistości moja wiedza jest tak nikła, że aż się śmiać chce. Sporo już pozapominałem. Poza tym, co trzeba było obowiązkowo wykonać na studiach, nie robiłem praktycznie nic. Można powiedzieć, że dosłownie zmarnowałem jakieś 7 lat życia. Gdybym 7 lat temu miał tę świadomość, którą mam dzisiaj, to wszystko mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej. A ja nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że to jest tylko równia pochyła. Zawsze sobie powtarzałem - "jakoś to będzie, kiedyś się ogarnę".
25 kwietnia 2017Ptaszyna pisze:No i doszliśmy do momentu, w którym przeanalizowałem stan rzeczy i stwierdziłem, że jestem w czarnej doopie, zaburzenie sprawia, że jestem o krok od klęski. Wiesz co najbardziej boli? Świadomość już raczej bezpowrotnie zmarnowanego potencjału i możliwości.22 kwietnia 2017Obrazoburca pisze:U mnie bardzo podobne spostrzeżenia, mogę trochę szerzej opisać, jak to było dokładnie.22 kwietnia 2017Ptaszyna pisze: Właśnie stary to jest problem i też mam podejrzenia, których od dłuższego czasu nie dopuszczam do siebie, że za wszystko odpowiada właśnie nawykowe, od lat hodowane przeglądanie gównostronek, ponieważ ja nie ćpam totalnie, no fap prowadzę od lat (muszę sobie ulżyć, ale to przeważnie z dziewczyną, a sam bardzo rzadko). Na 99% jestem przekonany, że to jest wina wykształcenia w sobie od dzieciństwa nawyku uzyskiwania szybkiej gratyfikacji i koncentrowania na czynnościach, które przynoszą gratyfikację i przyjemność od razu. Obowiązki domowe wykonuję, prace na jeden, czy kilka dni, ale przerażają mnie wszelkie długotrwałe, mozolne projekty, które grożą konsekwencjami.
12 lat (6-ta klasa podstawówki) - jeszcze olbrzymi zapał i pasja do nauki, pochłaniałem masę książek, średnia dużo ponad 5,0 etc. - nic nie wskazywało żadnych problemów
13 lat (1 klasa gimnazjum) - uzyskanie stałego dostępu do Internetu w domu - i tym samym zauważalnie mniejszy zapał do nauki, nasilenie lęków i frustracji, coraz większe problemy z odwlekaniem - ostatni raz w życiu czerwony pasek
14 lat - stały dostęp do Internetu + komputer prawie na wyłączność we własnym pokoju - całkowity zanik chęci do nauki, od tej pory leciałem praktycznie tylko i wyłącznie na "zdolnościach" i tym, co wynosiłem z lekcji. 90% wolnego czasu zacząłem przeznaczać na Internet i gierki, a z obowiązków wykonywałem tylko niezbędne minimum, co musiałem zrobić i nie miałem wyjścia.
Zauważyłem, że włączenie do tego wszystkiego alkoholu, mj i wielu innych niezdrowych nawyków i nałogów, wcale mocno sytuacji nie zmieniło. Siła prokrastynacji jest równie wielka, zarówno jak miałem te 14-18 lat, jak i obecnie. Pierwsze studia rzuciłem z powodu niemocy, lęku i frustracji w czasie, gdy byłem jeszcze naprawdę grzeczny. Co do NoFapu - zdecydowanie poprawił jakość mojego życia, głównie w kontekście społecznym - z nieśmiałego stulejarza srającego w gacie w obecności większej liczby osób niż 2, stałem się ekstrawertykiem, osobą pewną siebie w kontaktach społecznych. Ale co do prokrastynacji, to oczywiście to postanowienie samo w sobie nie likwiduje problemu.
Praktycznie od dziecka cała rodzinka, nauczyciele i wszyscy powtarzali, że ja to wyrosnę na jakiegoś wielkiego człowieka, że nie ulega wątpliwości, bo jestem wybitną postacią per se, każdy chciał we mnie inwestować, ja naobiecywałem złote góry, bo moje ego było mile łechtane tymi panegirykami. Moja rodzinka się zbierała, wujkowie, którzy mają firmy, wysokie stopnie wojskowe itd. każdy mi mówił, że świat będzie u moich stóp, że mnie wesprą i pomogą się wywindować, a teraz przez to ZJ*BANE zaburzenie wszystkich rozczarowałem do tego stopnia, że moja rodzina nie zaprasza mnie nawet na ważne okazje rodzinne, komunie, chrzciny etc. Nikt nie chce mnie nawet na chrzestnego swojego dziecka, bo każdy widzi nieodpowiedzialnego człowieka, który nie będzie interesował się chrześniakiem. Część mojej rodzinki, która tylko oczekiwała mojej klęski i upadku zaciera teraz rączki i orgazmu dostaje z satysfakcji, że stało się to, na co czekali długie lata. Moja własna stara jest bardziej dumna z moich kuzynów, którzy studiują medyczne, czy ścisłe kierunki niż ze mnie. Ja też studiowałem taki kierunek i po prostu zlałem się na niego ciepłym moczem. Wybranie drugiego kierunku (chooyowego i łatwego) to była asekuracja, bo resztki instynktu samozachowawczego uświadomiły, że ja sobie na innym ze swoją motywacją nie poradzę.
Jestem czarną owcą rodziny. Wszyscy moi kuzyni studiują mają jakieś wybitne osiągnięcia naukowe, studiują kierunki medyczne, wszyscy, a cała rodzina twierdziła, że ja jestem z nich wszystkich najzdolniejszy, ale oni mają silną wolę, wytrwałość. Ja p*dolę wszystko co nie daje efektów i gratyfikacji natychmiastowej. Można mieć wszystko u stóp, a jeden czynnik, czyli jepana prokastynacja i tak pozbawi znaczenia Twoje pozostałe cechy.
Na uczelni cała kadra wykładowców pokładała we mnie nadzieje, widzieli we mnie przyszłość i dostawałem różne propozycje, a teraz już i tam nikt nie wydaje się we mnie wierzyć. Gdy miałem doręczyć jakiś projekt, pracę to zazwyczaj było to robione na kolanie z nożem na gardzieli i dokańczane na szybko w drukarni na stojąco przy cudzym laptopie, bo za 4 minuty trzeba było to oddać.
Gdyby istniała taka operacja mózgu, która całkowicie zwalcza to cholerstwo, a daje tylko 50% szans na przeżycie to bym zaryzykował bez zastanowienia.
Wiecie co mnie denerwuje w rzeczywistości? Że można na coś ciężko zap*dalać przez wiele lat, a jak coś zaniedbasz krótki czas, nawet przez kilka dni to od razu wszystko się sypie.
Chciałem dokonać czegoś wielkiego, powiedzieć coś i zostać wysłuchanym przez ludzkość za swojego życia, a prawdopodobnie zostanę zapomnianym robolem fizycznym za minimalną krajową, który będzie się męczył w robocie z głąbami, piszącymi: "huj" na murach w wolnych chwilach.
Mój mózg działa już jak maszyna, której jedynym celem jest dostarczanie natychmiastowej gratyfikacji. Jak szczur, który ma ośrodki nagrody podłączone do elektrody i naciska przycisk, zaniedbując życie. Jeśli się z tego kiedyś wyleczę to będę pomagał ludziom w podobnych sytuacjach.
Pisałeś o mj, używkach, nie trzeba ćpać, by takim być. Można i bez tego tak skończyć, a ja jako człowiek, który ma na koncie przećpanych może z pięć dni w skali całego życia (dosłownie, nie w przenośni) i tak jestem wrypany w ten syf.
Dzieciaki,macie taki start w zycie, ze mozecie konczyc medycyny itd. i wam sie nie chce i nazywacie to ciezka choroba prokrastynacja?? Dzieci..
A odetnij sie chujku od kasy rodzicow, idz robic do Biedry, gdzie dostaniesz benefity typu siano woda chomato i wio na pole to od razu ci sie odechce..
Ja pierdole, co za dzieciuchy.. Mialbym w to wbite gdyby nie to, ze oni chodza na wybory
Opisała życie w Norwegii. "Narkotyki są tanie, a państwo opiekuńcze"
Jacht z kokainą o wartości 80 milionów funtów zmierzał w stronę Wielkiej Brytanii
Prawie tona „narkotyku klasy A” została znaleziona na jachcie płynącym z wysp karaibskich do Wielkiej Brytanii. Jej rynkowa wartość została oszacowana na 80 milionów funtów.
Handel narkotykami: Rynek odporny na COVID-19. Coraz większe obroty w internecie
Dynamika rynku handlu narkotykami po krótkim spadku w początkowym okresie pandemii COVID-19 szybko dostosowała się do nowych realiów, wynika z opublikowanego w czwartek (24 czerwca) przez Biuro Narodów Zjednoczonych ds. Narkotyków i Przestępczości (UNODC) nowego Światowego Raportu o Narkotykach.
Meksyk: Sąd Najwyższy zdepenalizował rekreacyjne spożycie marihuany
Sąd Najwyższy zdepenalizował w poniedziałek rekreacyjne spożycie marihuany przez dorosłych. Za zalegalizowaniem używki głosowało 8 spośród 11 sędziów. SN po raz kolejny zajął się tą sprawą, jako że Kongres nie zdołał przyjąć stosownej ustawy przed 30 kwietnia.