25 kwietnia 2023jak89 pisze: ciągu działa pięknie, trzeba tylko ją mocniej wzmacniać.
Swoją drogą trochę nie podoba mi się to najpopularniejsze podejście do leczenia uzależnień typu: "To wszystko twoja wina narkomanie, narkotyk to najgorsze zło wszechświata, zepnij dupsko i nie bierz tego gówna degeneracie". O wiele bardziej przekonuje mnie podejście z książki której tytułu nie pamiętam niestety (jak sobie przypomnę to napiszę), gdzie autorka zamiast skupiać się na walce z sobą i z narkotykiem, próbowała głównie skupić się eliminowaniu powodów przez które zażywa. Pisała, że najważniejsze jest aby przeanalizować dokładnie, co nas zmusza do uciekania z rzeczywistości i dlaczego pomimo świadomości robienia sobie krzywdy dalej chcemy uciekać. Jeżeli nie będzie żadnego powodu aby brać, to na drodze dysonansu poznawczego sami przestaniemy to robić bo nie będzie po co. Moje główne problemy wynikają z trudnego dzieciństwa z mamą uzależnioną od alkoholu i końskich dawek benzodiazepin, nieobecnym ojcem i byciem niemiło traktowanym przez starsze siostry. "Radziłem" sobie z tym uciekając do własnego świata - mam dużą wyobraźnię i pod pewnymi warunkami mogę sprawić (kompletnie na trzeźwo), że widzę swoje wyobrażenia jak film. Wystarczy że włączę muzykę i będę chodził od ściany do ściany. Dużo czasu spędzałem w ten sposób albo czytając książki albo grając na komputerze. Mam wyuczoną bezradność od małego i często do tej pory wolę uciekać do własnego świata niż mierzyć się z rzeczywistością. Często towarzyszy mi uczucie braku kontroli nad własnym życiem, a nawet paranoidalne myślenie że ktoś celowo chce mnie skrzywdzić w taki sposób, abym ja o tym nie wiedział. Boję się ludzi i za wszelką cenę unikam konfliktów i rozmów z nieznajomymi. Bardzo ciężko mi zaufać innym. Często mam myśli samobójcze, a nawet mam kilka poważnych prób za sobą. Bycie ućpanym opiatami to był i jest w zasadzie sposób na bycie zawieszonym między życiem a śmiercią. To takie jakby "przewijanie życia do przodu", aby być bliżej śmierci. Nie lubię życia. Jednakże nie potrafię się skutecznie zabić. Czuję, że mimo wszystko wydoroślałem i z mniejszymi bądź większymi defektami czuję się bardziej dojrzały i odpowiedzialny za swoje życie niż kiedykolwiek wcześniej. Umrzeć można zawsze, skoro mam potrzebną cechę to spróbuję naprawić swoje życie i być szczęśliwym bez żadnych narkotyków. Dosyć dużą demotywacją jest to, że nic w życiu nie osiągnąłem. Moi rówieśnicy mają rodziny, własny DOM, niektórzy dobrą pracę i chwalą się tym gdzie tylko mogą. Oczywiście większość z nich dorastała w normalnych rodzinach i nie ma tyle zaburzeń co ja, ale kogo to obchodzi...
Tak rozpoczynam prawdziwy detox i próbę życia w całkowitej trzeźwości. Brzmi to strasznie :), ale nie mogę się za bardzo bać. W porównaniu do innych nie mam aż tak długiego ciągu (3 miesiące, przy czym na sportowo dopiero biorę od 1,5 tygodnia), a kodeina należy do słabych opioidów, więc to są okoliczności które wpływają zdecydowanie na plus. Z doświadczenia wiem, że skręt jest łagodniejszy gdy poprzedzi się go stopniowym zmniejszaniem dawek, a więc planuję przez 3 dni brać codziennie 150 mg. Teraz mam tydzień wolnego więc nie będę się musiał przez jakiś czas martwić obowiązkami.
Ja w nałogu od 17 roku życia. Oczywiście od początku nie byłem w ciągu. Najpierw raz na tydzień. Potem zazwyczaj w sobotę i w niedzielę aplikowałem. Następnie co drugi dzień narkotyzowanie się i na koniec dzień po dniu. To na przestrzeni iluś tam lat się rozgrywało. Miałem taką sytuację, że rodzice utrzymywali mnie i mój nałóg (w sumie to nałogi - jeszcze marihuana, etanol, DXM przez jakiś czas też codziennie podjadałem), więc pracy nie szukałem.
Potem to już psychicznie miałem dość kodeiny, ale zeszło się zanim przystopowałem z tym samemu. Gdy poznałem swoją dziewczynę, z którą jestem po dziś dzień, zechciałem się usamodzielnić od rodziców i ich pieniędzy. Poszedłem do pracy, miałem nawroty uzależnienia opiatowego w postaci kilkudniowych ciągów. To już było jednak za swoje.
Następne lata brałem nie za często, czasem raz na kilka mięsięcy.
Sytuacja zmieniła się z rok temu, gdy znalazłem źródło aktywnych nasion maczku. Nie żałowałem sobie. Najpierw było co drugi dzień, ale szybko przeszedłem do trybu codziennie. Nałóg mi nie przeszkadzał, kasa była, wszystko się zgadzało.
Byłem świadom, że kiedyś ziarenek zabraknie. Myślałem, że wtedy zrezygnuję z ciągu. Pierwszego trzeźwego dnia po ciągu, który trwał na pewno ponad pół roku zrozumiałem, że to nie będzie takie proste. Szybki kurs do apteki po Thiocodin, żeby "to" poczuć=)
Teraz z kolei jestem już ponad pół roku na tabletkach p-kaszlowych. Uznałem, że skoro mogę sobie na to pozwolić, to chociaż nie będę zwiększał dawki, żeby mieć nad tym jakąś kontrolę. Nie przeszkadza mi to życiu, ciężko pracuję, żeby mieć nie tylko na to. Póki co nie myślę o przerwie.
Przed obecnym ciągiem używałem Antka, teraz podjadam Thio. Na korzyść tego drugiego przemawia cena, a także łatwość przyjęcia. Wpisuje się ładnie w moją pracę, ponieważ głównie poruszam się po mieście.
Inne opiaty jakie znam to wspomniane wcześniej PST, tramal, fentanyl i Kratom.
Używam kodeiny, bo cenię ją za farmaceutyczną czystość. Wszystko lubię czyste. Narkotyki kupowane na ulicach czasem są bardzo zanieczyszczone, co mnie od nich odrzuca.
Miałem się ogarnąć, ale nic z tego... Choć udało mi się ograniczyć dawki do "jedynie" 390 mg dziennie. Nie mam żadnej motywacji do rzucania, w zasadzie gdyby nie dragi to nie wiem, czy nie zabiłbym się. Przez długi czas moją jedyną motywacją do życia była obietnica poczucia znowu opiatowego haju. Bez tego wracam do depresyjnej codzienności, cięcia się i kurewsko silnych myśli samobójczych. Więc można powiedzieć, że wyznaję taki pseudo-optymistyczny nihilizm - opiatowego haju nie poczuję po śmierci już nigdy na pewno, a dla mnie to jedyna rzecz dla której warto było się urodzić. Skoro moje życie nic nie znaczy (kto będzie o mnie pamiętał np. 100 lat po mojej śmierci?), a kiedyś umrę i trafię do tej nicości która kończy każde istnienie, to czemu by nie wykorzystać wszystkiego co mam pod ręką, aby spędzić swój czas na tym zjebanym świecie czując się dobrze? Pod każdym innym względem wolałbym się nigdy nie urodzić. No niby inni mówią, że mam jakiś potencjał, od zawsze byłem świetny z matmy i fizyki, w gimbazie jeździłem nawet na konkursy, ale byłem zbyt zdołowany i smutny aby na jakimkolwiek się starać w 100% dlatego nie osiągnąłem w nich jakiś spektakularnych sukcesów. Od kilku lat fascynowało mnie programowanie i informatyka, w szczególności cyberbezpieczeństwo i emudev (natrzaskałem dużo "retro wirusów" na win9x dla nerdów do zabawy :D, poza tym napisałem swój własny emulator NES i Chip8, a i w hakowaniu nie idzie mi źle). No ale co z tego, skoro i tak to nie przynosi mi satysfakcji. Każda satysfakcja z napisanego projektu była od razu mordowana przez trudną sytuację rodzinną albo znęcanie się w szkole... A teraz to już absolutnie nic nie przynosi mi satysfakcji. Jeżeli kodeina znacznie pogorszy mój stan zdrowia to nie idę do szpitala ani na odwyk. Po prostu uznam, że zrobiłem wszystko co w mojej mocy aby naprawić swoje życie i wykorzystać je będąc tak szczęśliwy jak tylko potrafiłem.
Chociaż pewnie i tak pójdę, nie przysługuje mi nawet te 480 miligramów szczęścia?
Edit
@g3no
Odczuwałeś jakiś dyskomfort związany z tym że rodzice utrzymywali twój nałóg? Jeśli tak to jak próbowałeś sobie z tym radzić? Moim rodzicom można wiele zarzucić, ale wiem, że nawet gdy sprawiają mi ból to robią to dlatego że chcą dla mnie jak najlepiej. Dlatego niesamowicie źle czuje się z tym że finansują (bez ich wiedzy) moje uzależnienie, szczególnie że nie należą do ludzi zamożnych, więc te 30zł co 2/3/4 dni nie są dla nich bez znaczenia. Został mi rok do skończenia edukacji, z jednej strony chciałbym przejść wtedy na swoje, z drugiej strony niesamowicie boje się, że sobie nie poradzę. Chyba najwyższa pora udać się do specjalisty.
Miałem w domu mamę i ojczyma. Kasa była. Jednynie w miarę stażu nałogu przestawało mi się to podobać psychicznie.
Teraz jem dalej świadom swojego stanu. Czuję czasem znużenie, ale ani kończyć narazie nie muszę, a też nic innego nie mam pod ręką z opio co by sobie dzień urozmaicić.
Opisała życie w Norwegii. "Narkotyki są tanie, a państwo opiekuńcze"
Jacht z kokainą o wartości 80 milionów funtów zmierzał w stronę Wielkiej Brytanii
Prawie tona „narkotyku klasy A” została znaleziona na jachcie płynącym z wysp karaibskich do Wielkiej Brytanii. Jej rynkowa wartość została oszacowana na 80 milionów funtów.
Handel narkotykami: Rynek odporny na COVID-19. Coraz większe obroty w internecie
Dynamika rynku handlu narkotykami po krótkim spadku w początkowym okresie pandemii COVID-19 szybko dostosowała się do nowych realiów, wynika z opublikowanego w czwartek (24 czerwca) przez Biuro Narodów Zjednoczonych ds. Narkotyków i Przestępczości (UNODC) nowego Światowego Raportu o Narkotykach.
Meksyk: Sąd Najwyższy zdepenalizował rekreacyjne spożycie marihuany
Sąd Najwyższy zdepenalizował w poniedziałek rekreacyjne spożycie marihuany przez dorosłych. Za zalegalizowaniem używki głosowało 8 spośród 11 sędziów. SN po raz kolejny zajął się tą sprawą, jako że Kongres nie zdołał przyjąć stosownej ustawy przed 30 kwietnia.