Półsyntetyczna pochodna alkaloidów krasnodrzewu pospolitego.
Więcej informacji: Kokaina w Narkopedii [H]yperreala
ODPOWIEDZ
Posty: 109 • Strona 9 z 11
  • 10 / 3 / 0
Próbowałem tylko kilka razy i nie dziwie się, ze koksik uzależnia. Na „szczęście” jest b. drogi (z drugiej strony może pojawić się pokusa substytuowania jakimiś RC) i na moje szczęście - nie jestem fanem stymulantów. Ale do rzeczy: nie wyobrażam sobie pracować, wykonywać jakichś obowiązków, załatwiać różnych spraw pod wpływem np zioła czy alko... w przeciwieństwie do koksu. Mam wrażenie, ze każda czynność wzmocniona koko będzie wykonana bardziej wydajnie. Praca, załatwianie spraw, obowiązki życia codziennego... myśle, ze nie miałbym kłopotu robić tego pod wpływem. To chyba właśnie ta „czystość” high’u i złudne uczucie trzeźwości zachęca do dalszej przygody. „W końcu co złego moze się stać, przecież nie zaniedbuje obowiązków...”.
Tak btw, po tych kilku próbach nie zauważyłem żadnych skutków ubocznych następnego dnia, czy problemów ze spaniem. Gdyby sam koks powodował jakiś gigantyczny zjazd typu: łapanie schiz itd, to pewnie bardziej by zniechęcał do następnego spróbowania.
  • 39 / 12 / 0
Na tym polega właśnie cały problem. Dlatego tylu ludzi się w koks wpierdala. Bo na początku wydaje się idealny. Do wszystkiego, do codziennych obowiązków, do zioła, do alko, na impreze jako dodatek do czegoś innego, do seksu, do zwykłej pogadanki przy piwie a na drugi dzień po spaniu nawet 3-4 godzin czujesz się świeży.
Zgubne to świństwo...
  • 51 / 17 / 0
hej
byłem w tym wątku trochę aktywny parę lat temu, chciałem się podzielić swoimi doświadczeniami z kokainą.

miałem pierwszy kontakt z koksem w wieku 39 lat, po różnych doświadczeniach z dragami, głównie psychodelikami i amfetaminą. nigdy nic kompulsywnie.

wydawało mi się, że w tym wieku raczej się nie wpierdolę w kłopoty i że to będzie kolejny narkotyk, z którym zacznę okazjonalnie romansować. otóż byłem w grubym błędzie. jestem takim książkowym przykładem, którym straszą dzieci, ponieważ wjebałem się praktycznie od pierwszego razu. nie twierdzę, że to jakaś regułą. każdy jest inny, każdy ma inaczej poukładane kable pod czaszką, inne są okoliczności, środowisko, sytuacja. ale ja po pierwszym razie przepadłem - nałożyły się na to różne czynniki. miałem dostęp do dużej ilości gotówki, zaczął się kręcić biznes, poznałem ludzi, którzy to robili regularnie, moja żona nie miała nic przeciwko temu. i wszystkie lektury na temat uzależnień i twardych narkotyków okazały się chuja warte, ponieważ zupełnie nie wiedziałem na co się przygotować i co mnie czeka.

objawy uzależnienia pojawiły się u mnie niemal od razu i to było jedno z dużych zaskoczeń, najzwyczajniej się tego nie spodziewałem, więc przegapiłem te objawy: sny, niepokój przed wyjściem na miasto (czy będą ludzie z torbami? czy posypią?), kręcenie sobie filmów, obsesyjne myśli dniami i nocami o nadchodzącym weekendzie, mega napięcia, jak się nie pojawił ktoś, kto zwykle częstował, itp.

To trwało jakieś pół roku, do roku.

Potem uznałem, że muszę ogarniać temat samodzielnie, żeby nie być zależnym od jakiś tam ludzi i chociaż bardzo tego nie chciałem, miałęm jakąś wewnętrzną blokadę, to wiadomo, okazało się to silniejsze ode mnie. dostałem telefon do dilera, potem do drugiego, potem do trzeciego. Wszystko wtedy przyspieszyło, bo nie musiałem czekać do soboty, żeby się naćpać.

gdy kupowałem już sam, to jeszcze na początku częstowałem, ale szybko zauważyłem, że moje potrzeby rosną a inni niespecjalnie chcą wydawać setki złotych na towar, zatem przestałem zrzucać się na torbę z innymi i kupowałem sam dla siebie. teraz już w tajemnicy przed przyjaciółmi i przed żoną. zatem imprezy zwykle kończyły się 1-2 gramami przerobionymi samodzielnie, trudno mnie było zaciągnąć do domu, wychodziłem zawsze ostatni.

kolejny etap to walenie w pracy, no bo po co się ograniczać, skoro jest to takie przyjemne. miałem dość luźne stanowisko i nikt się nie orientował, że chodzę ciągle naćpany na spotkania. wyrabiałem się z obowiązkami, więc nikt nie miał do mnie pretensji. na tym etapie wydawałem już 600-1000 tygodniowo, ale jeszcze na to miałem pieniądze. na tym etapie już regularnie miałam problemy z zatokami - musiałem płukać nos, używałem maści łagodzącej krwawienia, no zaczynałem odczuwać pierwsze skutki uboczne, na razie delikatne. a warto dodać, choć nie ma się czym chwalić, że dość szybko ogarnąłem naprawdę prima sort materiał i kupowałem od gościa, który nie wciskał jakiś RC czy innego gówna. facet był dyspozycyjny 24/7, tyle że gdy zauważył z kim ma do czynienia, to już się do mnie nie fatygował, wiedział, że przyjadę nawet na koniec świata.

trwało to mniej więcej rok. potem zaczął się ciąg praktycznie bez przerwy, który trwał jakieś 8 miesięcy, konkretna równia pochyła, w której straciłem kontakt z rzeczywistością. aby móc kupować narkotyki, najpierw zacząłem brać pieniądze z firmowego konta, co oczywiście było kretynizmem, ale nie myśli się przecież o konsekwencjach, tylko o tym co jest tu i teraz, a tu i teraz była potrzeba zakupu kolejnej torby. potem, gdy dziura na koncie zrobiła się dość duża, zacząłem brać kredyty - również na życie, bo moja działalność gospodarcza stałą się fikcją. nic nie robiłem, tylko waliłam od rana do wieczora siedząc przed kompem, albo jeżdżąc bez sensu furą po mieście. klienci przestali się odzywać i biznes zaczął przynosić straty. oczywiście trzeba było utrzymywać DOM, zatem szedłem do banku, a ponieważ miałem dobrą historię kredytową, to mogłem brać kolejne kredyty. łącznie na ćpanie i na życie wziąłem 360 tysięcy, aż banki powiedziały "stop" i znowu zacząłem wyprowadzać kasę z firmy.

to oznaczało dla mnie horror, ponieważ byłem wjebany po pachy. zaczynałem ćpać po odprowadzeniu córki do przedszkola, kupowałem potem 200 ml wódki, aby utrwalić trochę peak - do tego doszedł więc problem z alko, z którym wcześniej problemów nie miałem, zatem piłem i wciągałem od rana do nocy, ale w nocy również rzadko spałem, wychodziłem do drugiego pokoju z sypialni i do rana potrafiłem wciągać przy biurku albo na kanapie oglądając porno, czy jakieś głupoty.

waliłem bez opamiętania, na tym etapie nie byłem w stanie zostawić sobie nic na później, dlastego kupowałem po jednym gramie, gdybym kupował po 5g, to bym już chyba nie żył. I tak kilka razy dziennie byłem na granicy OD - z mega bólem w klatce piersiowej, zesztywniałą lewą ręką, wymiotując, albo tracąc na chwilę przytomność. zaraz jak ją odzyskiwałem, sypałem kolejne kreski. gdy mierzyłem tętno, wychodziło 170 na minutę. to jakiś cud, że nie dostałem ataku serca. siedziałem posiniały, spocony, z komórką w dłoni, szukając objawów ataku serca a w drugiej ręce miałem zrolowany banknot. koszmar.

do tego doszły paranoje i ataki paniki, z którymi poszedłem do psychiatry, ale zapisała mi leki uspokajające (oczywiście nic nie mówiłem o uzależnieniu, bo sam nie chciałem się do tego przed nikim a tym bardziej przed sobą przyznać) i te objawy zostały akurat zminimalizowane. co nie zmienia faktu, że byłem już na krawędzi - bez kasy, z rozjebaną firmą, z rozpadającym się małżeństwem. dryfowałem bez jakiejkolwiek kontroli nad swoim życiem. liczyły się tylko narkotyki.

ostatecznie gdy żona kazała mi się wynosić z domu, bo nie było ze mną żadnego kontaktu i znikałem już na całe dnie, w jakiejś malignie poprosiłem kumpla, który sam był kiedyś uzależniony, o pomoc. przyjechał do mnie do biura, gdzie siedziałem z browarami, waląc któryś dzień kokainę. wyglądało to źle. był w szoku, bo nikt ze znajomych nie wiedział co się ze mną dzieje. dał mi numer do terapeuty i kilka dobrych rad. poszedłem na terapię, na której wytrzymałem w trzeźwości 2 tygodnie i wróciłem do ćpania ze zdwojoną energią. po trzytygodniowym ciągu, gdy już wydzwaniali dilerzy, u których miałem długi, banki, wierzyciele i kurwa wszyscy, wsiadłem w samochód, kupiłem 0,7 wódki i pijąc pojechałem gdzieś za miasto do lasu się zajebać. wziąłem 20 opakowań leków, które miały zadziałać, ale obudziłem się po 48 godzinach żywy, choć koszmarnie zatruty. przesiedziałem w samochodzie w lesie jeszcze 2 dni pijąc, ale skończyła mi się kasa, pomyślałem o swojej córce i wróciłem na chatę. to było moje dno, od którego się odbiłem. wszystko wyszło na jaw, nie musiałem już nikogo okłamywać - zasadniczo było tam centrum dowodzenia, nikt nie wiedział co się ze mną dzieje, byłem zgłoszony na policji, itp.

potem - w skrócie - 3 tyg w psychiatryku, 2 mies odwyku stacjonarnego, rozstanie z żoną, sprzedaż mieszkania, spłata długów z kasy za mieszkanie, 2 operacje (zaniedbałem w międzyczasie zdrowie i musiałem trochę podreperować zdrowie), terapia grupowa.

Minęło 5 lat. jestem czysty, nie tknąłem od tego czasu koksu. miałem parę razy zapicie, ale i z tym sobie poradziłem. obecnie nie piję. jestem w kontakcie z terapeutami i nie zamierzam już nigdy w życiu sięgać po jakiekolwiek substancje zmieniające świadomość poza kofeiną i czasami nikotyną.

mam wiele wniosków z tego okresu. z jednej strony było to piekło, którego nikomu nie życzę, mogłem zabić kogoś, jeżdżąc na bani autem 120 po mieście, robiłem w chuj głupich rzeczy, z pożyczaniem kasy od bandytów włącznie. rzeczy, do których na trzeźwo nie byłbym zdolny. to cud, że żyję, że żyje moja córka. pewnych rzeczy nie dało się ocalić - trudno. z pewnością miałem jakieś deficyty i żyłem nie swoim życiem. ale mam nową żonę, nową rodzinę, wszystko się poukładało. dzięki terapii zyskałem duży wgląd w siebie i jestem w stanie przepracować nie tylko uzależnienie, ale i inne kwestie, które sprawiały, że cierpiałem i przez które nadużywałem alkoholu i narkotyków.

jeśli ktoś ma jakieś pytania, chętnie odpowiem tu albo na priv.
  • 165 / 15 / 0
^up
Nie ma czego zazdrościć.
Historia okropna ale praktycznie taka sama jak wszystkich, którzy wpadli w kokainę.... Z ta używka prawie każda opowieść wyglada tak samo, niezłe życie i pojawia się okazja, próbujesz raz, drugi... nie wiesz który, okazuje się ze zgubiłeś niewiadoma kiedy kontrole chociaż wszystko było tylko zabawa która zawsze można zakończyć. Zarobki tak dobre ze nawet koka tego nie zniszczy, uuu a jednak po czasie jest zero na kącie wraz z długami jak ch*j bo zdolność kredytowa w banku była dobra. Rodzina się dowiaduje, życie w ruinie, problemów bez końca. Terapia pomaga ale później znowu wpadasz w do gowno. Większość histori jest bardzo podobna ale zakończenia są różne, jak się pokaże charakter to będzie dobrze wiec możesz wrócić do normalnego życia jeśli się postarasz.

*opisalem sytuacje mogąca moim zdanie w przyszłość się wydarzyć, nie są to osobiste doświadczenia.
  • 31 / 3 / 0
A co myślicie o sytuacji gdzie co weekend pije się jakieś piwko/drina, jest spoko, ale raz w tygodniu posypie się sobie tez malutka kreseczkę albo dwie, okolice 30-40mg.
Wiadomo, ze lepiej nie brać w ogóle ale czy lepiej raz a dobrze, czy tak na spokojnie bez napiny, w formie kawowej wytworzyć trochę koketylu, bez potrzeby dorzutki. Od końca zeszłego roku zeszło max 2g, wliczając sylwestra gdzie sypnieto więcej i raz tez się podzielono.
To dobrze czy źle, co myślicie?
  • 1 / 1 / 0
Jeśli jeszcze masz możliwość odpuść lub wgl nie ruszaj koko. To jest dosłownie moment.

Czy da się dmuchać na "sportowo"? Może tak. Ale zbyt często ta niewinna, weekendowa przygoda kończy się właśnie tak jak pisał "promieniowanie".

Tak jak pisał wyżej kolega "promieniowanie", moja "przygoda" wygląda praktycznie identycznie.


Po raz pierwszy zostałem poczęstowany, na następne imprezy latałem z nadzieją, że ktoś będzie sypał i się załapie. Sny, zerwane noce i tworzenie sytuacji aby być tylko jak najbliżej tego syfu. W końcu złapaliśmy się ekipą, która dmuchała i dorzucała pixy. Robiliśmy wspólne nocki, wyjazdy. Już wtedy śmiali się, że mam mega ciśnienie na dmuchanie i stopowali mnie jak mogli. Na niewiele się to zdało. Zacząłem ogarniać temat sam dla siebie.

Zaniedbałem, zniszczyłem wszystko co było w moim zasięgu- związek, rodzina, zdrowie, firma, przyjaciele. 70 kg przy 190cm, blady, totalnie wypompowany z uczuć i chęci do życia, apatyczny i niewzruszony- zimny głaz.
Ale przecież było git, haj się czarował i temat był...

Straciłem 3 lata życia, praktycznie nic z tego nie pamiętam, narobiłem sobie mnóstwo kłopotów z prawem i praktycznie rozwaliłem swoją rodzinę.

Na szczęście, któregoś razu wróciłem tak zrobiony do domu, że moja kobieta zaalarmowała rodzinę. Wspólnymi siłami pomogli mi ogarnąć co się faktycznie dzieje i przypilnowali do momentu gdy choć trochę nadawałem się do podjęcia decyzji o leczeniu. Terapeuta naciskał na detox i ośrodek. Wybrałem po swojemu, nie mogłem zostawić firmy.

3 lata terapii, uczenia się emocji i relacji od nowa. A ten syf dalej za mną chodzi.
Budzę się w nocy, śpię z przekonaniem w głowie " dajesz, wstawaj, masz torbę to pięknie wlecisz w ten dzień o 4 rano".

Dzięki terapii i leczeniu mam spory wgląd w siebie, znam mechanizmy uzależnienia i w trzeźwości wytrzymałem 2 lata.

Nie uwolniłem się od niej, 2 lata czystości i złamałem się. Jak już mnie gniecie na temat to dopadam się do niego na 2,3 dni a później gorzko żałuje waląc się w łeb, na co to komu- co z tego jest, co mi to przynosi? Znowu żyję w kłamstwie i ściemie, z której mozolnie i cudem się wygrzebałem.

Każdy ma swoje życie, swój organizm, swoje wybory. Ale szczerze, gdybym mógł wrócić do momentu gdy zrobiłem to pierwszy raz bankowo bym tego nie ruszył.

Obecnie mój przyjaciel, który nie miał styczności z koko dopytywał jak to jest, jakie wrażenia i czy mu kiedyś dogram. To chyba jedna z najgorszych rzeczy, którymi można nieświadomie i z pozornie dobrymi intencjami, zniszczyć komuś życie w mgnieniu oka.
  • 3 / / 0
Prawda jest taka, że większość historii zaczyna się podobnie-niewinnie, a tego momentu kiedy wdepnie się po pachy nie da rady wyłapać. Przychodzi moment, że chodzisz w kółko po mieszkaniu elektryczny zastanawiając się o co chodzi?
Samokontrola w wypadku koko jest trudno, ale nie nie możliwa. Trzymam się zasady, by nie lecieć na drugi dzień i trzeci również. Wieczór jest wieczór a później przerwa. Czy to 5 dni czy 3 tygodnie. Byle nie robić maratonów a w miesiącu nie przeciągać więcej niż 2g samemu. Póki co się sprawdza
  • 2249 / 577 / 0
Jak jest z kokainą i benzo ?? Ktoś uzależniony powiedzmy od klona 2mg dziennie. Nawet jak sobie zrobi przerwę od brania powiedzmy 24h poczuje wgl coś koko ?? Bedzie ono działac tak fajnie i pluszowo a benzo w tle bedzie zbijac lęki czy nie ma opcji . Osoba uzależniona od benzo nigdy kokainy nie poczuje ??
  • 4 / / 0
Po niemal 10 miesiącach zamówiłem zapasik koko na sezon letni - dzisiaj zażyłem testową dawkę (na oko 0.3-0.4) aby sprawdzić towar i reakcję organizmu. Czuć delikatne działanie, pobudzenie i lekką euforię ale brakuje 'tego czegoś', charakterystycznego rushu. Źródło pewne. Czy brak pożądanego efektu może być kwestią okoliczności zażycia(posiedzenie solo z piwkiem w ręku) czy towar jednak nie tak pewny jak mi się wydaje?
  • 2714 / 508 / 0
0.3-0.4 nie jest testową dawką tylko srogim przedawkowaniem w przypadku dobrego materiału.
Odpowiadając mi na łamach forum użyj proszę funkcji mention.

Nie świadczę pomocy w załatwianiu substancji psychoaktywnych (legalnych bądź nie). Proszę, aby do mnie nie pisać w tej sprawie!
ODPOWIEDZ
Posty: 109 • Strona 9 z 11
Artykuły
Newsy
[img]
Jacht z kokainą o wartości 80 milionów funtów zmierzał w stronę Wielkiej Brytanii

Prawie tona „narkotyku klasy A” została znaleziona na jachcie płynącym z wysp karaibskich do Wielkiej Brytanii. Jej rynkowa wartość została oszacowana na 80 milionów funtów.

[img]
Handel narkotykami: Rynek odporny na COVID-19. Coraz większe obroty w internecie

Dynamika rynku handlu narkotykami po krótkim spadku w początkowym okresie pandemii COVID-19 szybko dostosowała się do nowych realiów, wynika z opublikowanego w czwartek (24 czerwca) przez Biuro Narodów Zjednoczonych ds. Narkotyków i Przestępczości (UNODC) nowego Światowego Raportu o Narkotykach.

[img]
Meksyk: Sąd Najwyższy zdepenalizował rekreacyjne spożycie marihuany

Sąd Najwyższy zdepenalizował w poniedziałek rekreacyjne spożycie marihuany przez dorosłych. Za zalegalizowaniem używki głosowało 8 spośród 11 sędziów. SN po raz kolejny zajął się tą sprawą, jako że Kongres nie zdołał przyjąć stosownej ustawy przed 30 kwietnia.