Luźne dyskusje na tematy związane z substancjami psychoaktywnymi.
ODPOWIEDZ
Posty: 2067 • Strona 201 z 207
  • 1180 / 102 / 0
Psychotropy i landrynki
Grzegorz Szymanik

[ external image ]

79-letnia kobieta cierpi na pięć schorzeń. Musiałaby brać 12 leków w 19 dawkach w pięciu różnych porach dnia. Czy to jest, proszę pana, w ogóle możliwe? Z Jarosławem Woroniem , lekarzem z Uniwersyteckiego Ośrodka Monitorowania i Badania Niepożądanych Działań Leków, rozmawia Grzegorz Szymanik

Czy żyjemy w farmokracji? W cywilizacji pigułki, gdzie antybiotyki łyka się na wszelki wypadek, a psychotropy jak landrynki, żeby polepszyć sobie nastrój? Jesteśmy lekomanami?

- Lubimy się leczyć. Codziennie dostajemy ogromną porcję reklam na temat leków i suplementów diety. W reklamie widzimy chorego na grypę - jest ledwo żywy. Ale zażywa jedną saszetkę leku i od razu zdrowy, biegnie grać w piłkę. Człowiek myśli: on wypił jedną saszetkę, ja też, ale wcale mi nie przechodzi. Może wypiłem za mało? Więc może dwie? Albo kupię inne saszetki? Które zawierają zazwyczaj to samo. Paracetamol jest jednym z najbezpieczniejszych leków przeciwbólowych, ale w statystykach jest jedną z najczęstszych przyczyn zatruć, bo pacjent zażywa pięć różnych leków, a w każdym jest paracetamol.

Polska jest w czołówce statystyk zażywania leków przeciwbólowych, antybiotyków, leków na receptę. Rośnie przyjmowanie przeciwlękowych. Dlaczego?

- Człowiek się obawia, że jak zachoruje, będą kłopoty z dostaniem się do specjalisty, do szpitala, na zabieg. Ma wrażenie, że za pomocą zażywania leków będzie mógł zapobiec chorobie albo zmniejszyć jej ryzyko. Nikt tego nie dementuje, o lekach, suplementach mówi się dobrze. Rzadko wspomina się o chorobie polekowej. O tym ze powikłania polekowe są w sześćdziesiątce najczęstszych przyczyn zgonów. Zapomina się o zasadzie, że lek pomóc nie musi, a zaszkodzić może. Leki nie są odpowiedzią na wszystko. Prestiżowy tygodnik Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego "JAMA" opisał przypadek 79-letniej kobiety, która cierpiała na pięć schorzeń. Jeżeli leczyć ją zgodnie ze wszystkimi wytycznymi, to musiałaby przyjmować 12 leków w 19 dawkach w pięciu różnych porach dnia. Czy to jest, proszę pana, w ogóle możliwe? A polski pacjent nie ma żadnego dokumentu mówiącego, jakie leki przyjmuje. Często leczy się u kilku lekarzy, którzy nic o sobie nie wiedzą.

A psychotropy, które w USA stały się już fetyszem. Jeśli poskarżę się na złe samopoczucie, w Polsce też je bez problemu dostanę?

- Nie mogę wykluczyć, że tak, nawet bez większego starania. Podczas pierwszej wizyty lekarz ma ograniczoną możliwość sprawdzenia, czy pan nie kłamie. Choć instrukcje mówią, jak długo taki lek stosować, najwyżej cztery-sześć tygodni. Między innymi dlatego, że uzależnia. Widać to na całym świecie: uzależnienie od leków z grupy benzodiazepin, przeciwlękowych, rośnie. Dlatego lekarz powinien być ostrożny. Jednak często woli przepisać lek i mieć pacjenta z głowy. Ale to, że takich leków bierze się coraz więcej, to także wynik zmian w naszym życiu: żyjemy w większym stresie, biegniemy w wyścigu coraz szybciej. To się musi odbijać na organizmie, psychice. A kontakt z drugim człowiekiem, psychologiem, chcemy zastąpić tabletką. To niemożliwe. Nie ma takich samych pacjentów, więc dziś zaczyna się stawiać na personalizację leczenia. Farmakologia szyta na miarę w przyszłości ograniczy stosowanie zbyt wielu leków.

A czy to etyczne, że najniżej uposażeni testują leki na lęki tych bogatych, dla firm, które, jak każda, chcą po prostu zarobić na produkcie?

- A czy etyczne jest, że pani w supermarkecie pracuje kilkanaście godzin za marne pieniądze, a większość zysków idzie do kieszeni właściciela? Na wiele rzeczy możemy się nie zgadzać, ale przecież nikt pacjenta do udziału w badaniu klinicznym nie zmusza. Leki produkuje przemysł farmaceutyczny, a życie bez leków jest dziś niemożliwe. Wydłużenie życia to nie tylko kwestia zmiany jakości tego życia, ale też stosowanie nowych i bardziej skutecznych technologii medycznych, w tym leków. Warto ostrzegać, ale nie można przesadzić, bo zaraz ludzie w ogóle nie będą leków brać i to też źle się skończy. Przemysł spożywczy też chce na panu zarobić, co nie oznacza, że na ulicy spotyka się samych otyłych ludzi. Po to są agencje rządowe, by dbać o to, żeby leki były skuteczne i bezpieczne. Jest program monitorowania działań niepożądanych. Dzięki temu niektóre są wstrzymywane. Lekarz też nie powinien ulegać presjom, choć czasem w poradni nie ma czasu na dyskusje i dla świętego spokoju przepisuje antybiotyk, o który tak prosi pacjent. Powstał nawet narodowy program ochrony antybiotyków, bo dochodzi do tego, że są infekcje wrażliwe tylko na jeden, dwa antybiotyki.

Panie doktorze, z tego wszystkiego właśnie zaczęła mnie boleć głowa. To mam coś łyknąć czy jednak nie?

- Jeżeli ma pan przed sobą cały dzień pracy, to czasem lepiej nie ryzykować, ból może się rozwinąć. Jeśli zdarzy się to dwa razy w miesiącu, nic złego się nie stanie. Jeżeli częściej, to istnieje coś takiego, co nazywa się polekowym bólem głowy. To zespół chorobowy, który wynika z nadużywania leków. Bez zażycia tabletki nie możemy normalnie funkcjonować. I już tak naprawdę nie wiadomo, co było pierwsze, czy ból, czy tabletka?
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 102 / 0
Polska wódka podbija świat. Eksport najwyższy w historii
Karol Bogusz

Od czasu wejścia Polski do Unii Europejskiej wartość eksportu mocnych alkoholi wzrosła dwukrotnie, do ponad 176 mln euro. Ilościowo było to 54,5 mln litrów mocnych trunków, co daje ponad trzykrotny wzrost.
Iga Wasilewicz, rzeczniczka prasowa Związek Pracodawców „Polski Przemysł Spirytusowy” zauważa w wypowiedzi dla dziennik.pl, że osiągnięte wyniki są przejawem stabilizacji na rynku mocnych alkoholi. Po podwyżce akcyzy na napoje spirytusowe od stycznia 2014 roku, zaczęła spadać sprzedaż na rynku krajowym. Producenci musieli się skupić więc na nim, ograniczając eksport. Zagraniczna sprzedaż odbiła o 2-3 proc. dopiero w 2016 roku.

Największymi rynkami eksportowymi polskiej wódki są Francja (86 mln euro w 2016 roku), USA (23,1 mln euro), Kanada (3,5 mln euro), Wielka Brytania (3 mln euro) i Meksyk (2,5 mln euro). Jeśli chodzi o zagraniczną sprzedaż wyrobów spirytusowych pierwsza piątka wygląda nieco inaczej. Otwierają ją także Francja i USA, na kolejnych miejscach są: Węgry, Niemcy i Wielka Brytania.

Zdaniem cytowanego przez dziennik.pl Andrzeja Szumowskiego, prezesa Stowarzyszenia Polska Wódka, krajowe marki mają dobrą reputację za granicą, dlatego klienci są w stanie więcej za nie płacić. Średnia cena eksportowa polskiego mocnego alkoholu wyniosła w ubiegłym roku 9,53 euro za litr. W 2015 r. było to 9,16 euro, a w 2014 r. – 8,71 euro.

Wyzwania na 2017 rok

2017 rok będzie dla polskich eksporterów mocnych alkoholi trudniejszy, przede wszystkim w związku z rosnącym protekcjonizmem w Unii Europejskiej. Np. na Węgrzech w 2015 r. wszedł w życie podatek zdrowotny na wszystkie wyroby spirytusowe z wyjątkiem tych, które zawierają zioła. Od tego roku nowe przepisy objęły wódki, także ziołowe. Eksport na Węgry może być w związku z tym nieco mniejszy. Węgry w 2016 r. wyparły Niemcy z trzeciego miejsca największych odbiorców polskich mocnych trunków.

Krajowi producenci będą szukać nowych rynków zbytuw Wietnamie, Indiach, RPA i krajach Ameryki Południowej.


Jak zmienia nas alkohol. Od wódki rozum krótki?
Irena Cieślińska

Wódka jak każdy alkohol sprawia, że emocje ustępują kalkulacji, świat zdaje się nam piękniejszy, my sami - ciekawsi i przystojniejsi.

Siedzisz z przyjaciółmi w miłej i gwarnej restauracji. Nagle słyszysz dziwne dźwięki. Odwracasz się. Facet przy sąsiednim stoliku jest czerwony i wygląda, jakby się dławił. Rzucasz się na pomoc? Raczej nie.

Najprawdopodobniej nikt się nie rzuca. Im więcej ludzi, tym bardziej spada prawdopodobieństwo tego, że ktoś się ruszy. To zjawisko nazywane jest w psychologii efektem widza. Chodzi nie tylko o to, że gdy jest nas więcej, liczymy na innych, zamiast samemu przyjść z pomocą.

Nie pomagamy, bo obawiamy się, że źle oceniliśmy sytuację (może jest czerwony na twarzy, bo ma gorączkę?). Boimy się reakcji innych (będzie głupio podejść i walnąć kogoś w plecy), zastanawiamy się, dlaczego właśnie my mamy wyjść przed szereg, podczas gdy nikt inny tego nie robi. Kontrolujemy się i roztrząsamy, zamiast spontanicznie wyciągnąć rękę.

Woda ognista znaczy swoboda

Gość przy stoliku obok może się więc spokojnie zakasłać na śmierć. Chyba że jego sąsiedzi jedzą obiad dobrze zakrapiany alkoholem. Ich skłonność do interwencji gwałtownie wzrośnie i nie będą się wówczas oglądać na innych.

alkohol sprzyja zadzierzgnięciu więzi społecznych. Zmniejsza zahamowania (co może też niestety prowadzić do aktów agresji). Wpływ alkoholu jest widoczny w tych sytuacjach, kiedy oglądamy się na innych. Już parę drinków uwalnia nas od obsesyjnego zastanawiania się, jak nas widzą inni i co sobie o nas myślą. Ba! Nawet już samo przekonanie, że jesteśmy podchmieleni, sprawia, że czujemy się mniej skrępowani.

alkohol jest postrzegany jako jeden z najważniejszych wyznaczników zachowań antyspołecznych, takich jak wandalizm i przemoc. Ale przecież nie zawsze prowadzi do burd i przestępstw. Badania Marca van Bommela i jego współpracowników z Uniwersytetu w Amsterdamie prowadzone w zeszłym roku w amsterdamskich barach pokazują, że w niektórych sytuacjach spożywanie alkoholu prowadzi do zachowań prospołecznych. W szczególności ludzie na rauszu wydają się niepodatni na efekt widza – przychodzą z pomocą szybciej i chętniej niż trzeźwi. Badanie Marii Testy z Uniwersytetu Stanowego w Nowym Jorku pokazało też, że skłócone małżeństwa łatwiej rozwiązywały swoje problemy nad szklaneczkami z wódką żurawinową niż na trzeźwo. alkohol zmniejszał wzajemną wrogość, zmiękczał riposty i zwiększał wzajemną tolerancję.

Od kielicha zimna logika


Dwa lata temu filozof Aaron Duke i psycholog Laurent Begue zadręczali pijących w Grenoble pytaniem, czy byliby skłonni poświęcić czyjeś życie, by uratować pięć osób. To problem znany jako dylemat wagonika: w dół po torach jedzie rozpędzony wagonik kolejki. Na jego drodze znajduje się pięć osób. Możesz przestawić zwrotnicę i skierować wagonik na drugi tor, gdzie jest tylko jeden człowiek. Co zrobisz?

Większość osób w tej sytuacji wybiera „mniejsze zło” i przestawia zwrotnicę. A jeśli, aby zatrzymać wagonik, musiałbyś zepchnąć z mostku nad torami przypadkowo napotkanego tam grubasa? To działanie już – choć z matematycznego punktu widzenia sytuacja jest identyczna – napotyka sprzeciw. Racjonalnemu wyborowi przeciwstawia się emocjonalna niezgoda na osobiste i bezpośrednie wyrządzenie krzywdy. Ale jedynie na trzeźwo. Bo - jak ustalono podczas badań terenowych w Grenoble - im wyższy procent krąży we krwi, z tym większym prawdopodobieństwem indagowani współbiesiadnicy deklarowali, że posłużyliby się ciałem grubasa, żeby zatrzymać pociąg. Naukowcy przepytali 102 osoby różnej płci (jeden z uczestników został wykluczony z badania, bowiem, jak opisano w raporcie, „postępował niezgodnie z instrukcjami prowadzącego obserwacje”. Zważywszy na to, że wszyscy byli pijaniusieńcy, wynik ten należy uznać za wysoce imponujący).

Skłonność do utylitarnych, wykalkulowanych wyborów nie oznacza oczywiście, że procenty we krwi podnoszą nasze zdolności analityczne i rachunkowe. Jedyny wniosek, jaki można wyciągnąć z tego doświadczenia, to taki, że upojenie zmniejsza empatię i wrażliwość emocjonalną wobec czyjegoś bólu.

Prawdopodobnie dlatego, jak pokazują badania Luki Corazziniego z Uniwersytetu w Padwie we Włoszech, pod wpływem alkoholu stajemy się mniej altruistyczni. Corazzini brał swoje króliki doświadczalne pod lupę w warunkach laboratoryjnych, racząc sokiem brzoskwiniowym wzmocnionym (lub – w grupie kontrolnej – niewzmocnionym) spirytusem. Aby utrudnić badanym zorientowanie się po smaku, co dokładnie piją, „znieczulał” ich kubki smakowe, podając mentolowo-eukaliptusowe cukierki Fisherman’s Friend. Następnie każdy uczestnik badania otrzymywał 20 dol. i brał udział w grach badających refleks, cierpliwość, skłonność do podejmowania ryzyka oraz poziom optymizmu. Na koniec miał zadecydować, czy jest gotów przeznaczyć część swojego wynagrodzenia na rzecz charytatywnej organizacji Lekarze bez Granic.

Ci, którzy pili sok bez wódki, byli zdecydowanie hojniejsi.

Po lampce wina - śliczna dziewczyna


Mocno zakorzenione jest przekonanie, że po alkoholu świat pięknieje, a bliźni wydają nam się bardziej atrakcyjni. Anglicy mają na to w języku specjalny termin – mówią o piwnych okularach, na podobieństwo różowych okularów noszonych przez optymistów. Czy jednak faktycznie ten efekt zachodzi, trudno powiedzieć – niektóre badania potwierdzają jego obecność, a inne – wręcz przeciwnie – pokazują, że pijany czy trzeźwy z równym sceptycyzmem podchodzi do urody towarzyszy i towarzyszek.

Bezsprzecznie udało się natomiast ustalić, że alkohol podnosi naszą atrakcyjność w naszych własnych oczach, i to niezależnie od tego, czy ów alkohol piliśmy, czy też... tylko nam się tak wydaje. Pilotażowe badania przeprowadził Laurent Bègue w jednym z barów w Grenoble. Trudno tu oprzeć się refleksji, że bary nadzwyczaj często występują jako miejsce badań terenowych profesora Begue, który zapewne znacznie rzadszym gościem jest na macierzystej uczelni. Notabene to oddanie kwestii piwa zostało wynagrodzone uhonorowaniem Laurenta Begue nagrodą IgNobla, parodią Nobla przyznawaną przez redakcję satyrycznego pisma „Roczniki Badań Nieprawdopodobnych”.

W nagrodzonej pracy Bègue pytał współbiesiadników, jak wysoko oceniają własną atrakcyjność, a następnie prosił ich o dmuchnięcie w balonik. Wyszła mu wyraźna korelacja: im komuś bardziej dymiło ze łba, tym czuł się fajniejszy, bystrzejszy i piękniejszy. Nie był to jeszcze dowód na to, że alkohol podnosi samoocenę – w końcu mogło się zdarzyć tak, że atrakcyjni ludzie częściej zaglądają do kieliszka. Aby ostatecznie rozstrzygnąć tę kwestię, kolejny test przeprowadzono już w laboratorium. Zebrano 86 ochotników, którzy mieli w imię nauki pić w warunkach kontrolowanych. I pili! Przy czym nie bezinteresownie, bo tym razem za swoje picie otrzymywali wynagrodzenie – 14 euro za godzinę. Niektórzy pili miętowo-cytrynowe drinki z wódką (w sumie blisko pięć i pół kieliszka), inni – miętowo-cytrynowe drinki bez wódki (ale z kieliszków, które zostały dla niepoznaki spryskane alkoholem). Niezależnie od tego, czy byli podchmieleni, czy tylko wydawało im się, że powinni być, oceniali się lepiej niż kontrolna grupa abstynentów. Zatem to nie alkohol sprawia, że czujemy się lepsi, tylko nasze wyobrażenie o tym, jak alkohol powinien na nas działać!

Co ciekawe, kiedy jesteśmy na lekkim rauszu, to nie tylko sami sobie wydajemy się fajniejsi. Również nasze otoczenie – jak wynika z badań Jany Van Den Abbeele ze Szkoły Psychologii Eksperymentalnej w Bristolu – skłonne jest podtrzymywać tę opinię. Uwaga: kluczowe jest tutaj określenie "lekki rausz". To znaczy po jednym drinku, podchmieleni na tyle, by czuć się rozluźnionym i towarzyskim. Żadne badania nigdy nie sugerowały, że jesteśmy interesujący, kiedy leżymy pod stołem w resztkach sałatki.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 102 / 0
Nieprzeczytany post autor: jan potocki »
Za agresję po spożyciu mogą odpowiadać geny
Michał Skubik

http://www.nature.com/tp/journal/v5/n11 ... 5170a.html

Fińscy naukowcy zidentyfikowali mutację genetyczną, która powoduje, że jej nosiciele są bardziej podatni na zachowania impulsywne, lekkomyślne i agresywne, zwłaszcza po spożyciu alkoholu.
Odkrycie było możliwe dzięki współpracy naukowców z Uniwersytetu Helsińskiego z amerykańskim Narodowym Instytutem ds. Alkoholizmu (NIAAA). Badania przeprowadzono na podstawie zebranych w Finlandii danych dotyczących alkoholików i ich rodzin.

Problem alkoholizmu w Finlandii jest dość powszechny. Większość mieszkańców tego kraju zna kogoś, kto po spożyciu alkoholu zachowuje się w sposób nieprzewidywalny. W skrajnych przypadkach ludzie ci nie są w stanie zapanować nad piciem i już niewielka ilość alkoholu powoduje, że występują u nich objawy upojenia. Ponieważ rozkład tej cechy wydaje się w miarę stały, naukowcy podejrzewali, że musi się ona wiązać z jakimś czynnikiem biologicznym.

Badania przeprowadzone przez dr. Roope Tikkanena w 2015 r. ujawniły, że mutacja genu kodującego receptor serotoniny 2B może powodować u jego nosicieli skłonność do impulsywnych zachowań. Dodatkowo mogą one przybierać na sile po spożyciu alkoholu. Poprzedziły je wcześniejsze badania, które przyczyniły się do odkrycia tej mutacji wśród Finów.

- Wyniki badań wskazują, że nosiciele tej mutacji zachowują się w sposób bardziej impulsywny, nawet gdy są trzeźwi, a dodatkowo częściej występują u nich wahania nastroju i problemy z samokontrolą - powiedział Tikkanen.

Wiedza na temat funkcjonowania tego receptora jest dość ograniczona, jednak naukowcy podejrzewają, że jest on połączony z impulsywnymi zachowaniami, które mogą być oznakami wielu chorób psychicznych. Według badań w Finlandii nosicielami tej mutacji jest 100 tys. osób, co stanowi 2,2 proc. populacji kraju.

- Wpływ pojedynczego genu w przypadku zjawisk złożonych jest zazwyczaj niewielki. Jednak w przypadku Finlandii łatwiej go określić ze względu na dość jednorodną pulę genów spowodowaną wielowiekową izolacją - uważa Tikkanen.

Jeśli wyniki badań klinicznych potwierdzą się na większej próbie pacjentów mających problem z kontrolą zachowań impulsywnych, będzie to znak, że można podjąć działania zapobiegawcze. Pierwszym i najważniejszym środkiem będzie kontrola dostępu do alkoholu. Poza tym osoby, u których problemy z samokontrolą są skutkiem mutacji tego genu, będzie można podjąć terapię poznawczo-behawioralną lub zastosować w ich leczeniu farmaceutyki.

Niezależnie od efektu, który może on powodować u mieszkańców Finlandii, już samo odkrycie mechanizmu działania genu kodującego receptor serotoniny 2B może być kluczowe dla ustalenia jego roli w ludzkim organizmie. To z kolei może doprowadzić do opracowania odpowiednich leków regulujących jego wadliwe działanie.


Pijesz piwo, szybciej ujrzysz szczęście

Michał Skubik

Na twarzach innych - tak twierdzą naukowcy, którzy badali wpływ spożycia alkoholu na umiejętność odczytywania emocji u innych ludzi. Ale na tym nie koniec.
Zdecydowana większość dorosłych ma za sobą pierwsze doświadczenie związane ze spożyciem alkoholu - substancji, która w umiarkowanych dawkach działa zazwyczaj bardzo przyjemnie - a wielu pija go dość regularnie. Mimo to niewiele prac naukowych poświęcono jego wpływowi na przetwarzanie przez ludzi informacji emocjonalnych i tych dotyczących podniecenia seksualnego. Niewiele też można znaleźć informacji na temat wpływu alkoholu na ludzką empatię.

Odpowiedzi na pytanie, jak zawarty w piwie alkohol wpływa na sposób, w jaki odnosimy się do innych, oraz na nasze pobudzenie seksualne, postanowili poszukać naukowcy ze szpitala uniwersyteckiego w Bazylei.

Badanie przeprowadzili na 60 zdrowych dorosłych osobach (30 kobietach i 30 mężczyznach) w wieku między 18 a 50 lat. Połowie z uczestników dali do wypicia piwo. Ilość napoju dobrali tak, by stężenie alkoholu u badanych wyniosło 0,4g/l. W tym samym czasie grupie kontrolnej podano napój bezalkoholowy.

Następnie pijących piwo poddano szeregowi badań, w tym testowi rozpoznawania twarzy, testowi na empatię oraz tym sprawdzającym pobudzenie seksualne. Na samym końcu zamieniono obie grupy między sobą i testom poddano grupę kontrolną.

Oto jaki wynik otrzymano: spożywający piwo szybciej dostrzegali szczęśliwe twarze i mieli większą potrzebę współuczestniczenia w radosnych sytuacjach. Wykazano też, że alkohol silniej działał na kobiety oraz na osoby, które są bardziej zablokowane społecznie. Na tym nie koniec, okazało się też, że jego spożycie ułatwiało odbiór obrazów zawierających sceny o zabarwieniu seksualnym (zwłaszcza widoczne to było u kobiet), jednak nie powodowało zwiększenia popędu seksualnego.

Badanie wykazało również, że poziom oksytocyny, hormonu, który uważany jest za kluczowy dla aspektów poznawczych i budowy zaangażowania, u uczestników nie uległ zmianie pod wpływem alkoholu.

- To bardzo ciekawe badanie, które dowodzi powszechnemu przekonaniu, że alkohol działa socjalizująco, a jego umiarkowane spożycie powoduje, że ludzie są szczęśliwsi, bardziej towarzyscy i mniej zahamowani w sytuacjach o podtekście seksualnym - skomentował wyniki badania profesor Wim van den Brink.

Wyniki badania przedstawiono podczas międzynarodowej konferencji European College of Neuropsychopharmacology w Wiedniu.



Chcesz być ładniejszy? Napij się, ale z umiarem

Michał Skubik

http://www.livescience.com/50009-alcoho ... ctive.html
https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/25716115

Brytyjscy uczeni z University of Bristol przeprowadzili badania na 40 studentach. Udowodnili, że po wypiciu jednego drinka wydajemy się być bardziej atrakcyjni dla współrozmówcy. Ale lepiej się pilnować, każdy kolejny drink burzy nasz wizerunek.
Naukowcy postanowi sprawdzić, w jaki sposób alkohol wpływa na ocenę krótkoterminowych zmian w wyglądzie osób spożywających alkohol. Studenci poddani badaniu byli ochotnikami, którzy na jego potrzeby zgodzili się lekko wstawić. Podczas eksperymentu naukowcy robili studentom trzy zdjęcia. Pierwsze z nich, kiedy studenci byli trzeźwi, następne po spożyciu ilości alkoholu odpowiadającej kieliszkowi wina i ostatnie po wypiciu drugiego drinka. Za każdym razem proszono, by uczestnicy badania zachowywali neutralny wyraz twarzy.

Następnym krokiem było pokazanie zdjęć grupie heteroseksualnych studentów i studentek. Zobaczyli oni pary zdjęć złożone ze zdjęcia osoby trzeźwej w połączeniu ze zdjęciem po spożyciu jednego lub dwóch drinków.

Okazało się, że o wiele lepiej oceniane były osoby, które na zdjęciach były po spożyciu jednego drinka. Drugą pod względem oceny grupę stanowiły osoby przed spożyciem jakiejkolwiek ilości alkoholu, natomiast najniżej ocenione zostały osoby po spożyciu dwóch drinków. Podczas opisywanego badania wszyscy oceniający byli trzeźwi.

- Może to oznaczać, że ludzie wydają się bardziej atrakcyjni po spożyciu niewielkiej ilości alkoholu - powiedział Marcus Munafo, prof. psychologii biologicznej na University of Bristol. - Ale jeżeli na tym nie poprzestaną, nie będą już tak dobrze oceniani - dodał.

Nie jest do końca jasne, dlaczego jedna lampka wina może wpływać na poprawę wyglądu, ale zespół prof. Munafa ma kilka sugestii. Jednym z wyjaśnień może być rozszerzenie się źrenic pod wpływem alkoholu. Ta cecha jest przez współrozmówcę zazwyczaj postrzegana jako zaleta. Może być to również związane z relaksacją mięśni po niewielkiej dawce alkoholu. Rozluźnienie mięśni twarzy także sprawia, że wyglądamy atrakcyjniej.

Innym proponowanym wyjaśnieniem jest zaróżowienie policzków, które jest następstwem rozszerzania się naczyń krwionośnych pod wpływem alkoholu. - Cera osób, które spożyły niewielką ilość alkoholu, ulega lekkiemu zaróżowieniu (w porównaniu z ich cerą ze zdjęć na trzeźwo i po spożyciu większej ilości alkoholu) - zauważył Munafo. - To zaróżowienie z kolei wpływa na zwiększenie atrakcyjności, ponieważ zazwyczaj świadczy o dobrej kondycji fizycznej - dodał.

Według badacza nie oznacza to, że spożywanie alkoholu jest zdrowe. Oznacza tylko tyle, że alkohol w pewien sposób wpływa na poprawę pewnych cech czy rysów twarzy, które inni ludzie uznają za atrakcyjne.

Wcześniejsze badania wykazały, że ludzie po spożyciu alkoholu uznają innych za bardziej atrakcyjnych, niż wydawali się przed wypiciem kilku drinków. Eksperymenty te zazwyczaj przeprowadzane są w warunkach kontrolowanych.

Poza warunkami laboratoryjnymi ludzie piją z tymi, którzy również piją, co może powodować trudności w ocenie, co miało wpływ na atrakcyjność współrozmówcy. - Pijesz, więc postrzegasz drugą osobę jako bardziej atrakcyjną, ale jednocześnie sam stajesz się bardziej atrakcyjny, bo spożywasz alkohol. I właśnie dlatego nie wiemy, jak to działa w prawdziwym świecie - powiedział Munafo.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 571 / 26 / 0
Uwaga! Użytkownik thepass nie jest już aktywny na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 619 / 44 / 0
Jak to dzisiaj rano przeczytałem to myślałem, że skisnę.
400(!) kartonów nowego narkotyku 25C-NBOMe :D
  • 1180 / 102 / 0
Raper O.S.T.R. odznaczony przez Łódź. Wszystkie partie były za
Karol Sakosik

[ external image ]

O.S.T.R. odbierze odznakę "Za Zasługi dla Miasta Łodzi". Wniosek o przyznanie raperowi odznaczenia poparły wszystkie partie polityczne. To pierwszy taki przypadek.
– O.S.T.R. promuje Łódź w całej Polsce. To wyróżnienie należy mu się jak mało komu – przekonuje radny Sebastian Bulak.

„Pracownik miesiąca”


Ostrowski urodził się 15 maja 1980 roku w Łodzi. Jego matka związana jest z Akademią Muzyczną w Łodzi. Ojciec jest germanistą, wykłada na Uniwersytecie Łódzkim, jest też miłośnikiem elektronicznych instrumentów klawiszowych.

Jeśli wierzyć rodzicom, Adam już w wieku trzech lat grał na skrzypcach. Mimo że szybko poznał hip-hop, nie odstawił skrzypiec i pod kierownictwem profesor Iwony Wojciechowskiej ukończył Akademię Muzyczną. Pierwsze próby z hip-hopem to rok 1992 – wtedy jeszcze chałupniczo, z pomocą domowego radiomagnetofonu. Niedługo później z kolegami z podwórka założył grupę BDC, przemianowaną później na LWC. Gdy grupa zawiesiła działalność, muzyk otarł się o projekt Obóz TA i zarejestrował solowy materiał, który w 2000 roku ukazał się na kasecie „Saturator”. To ona przyniosła mu opinię świetnego freestyle’owca.

– Kiedyś nie było dwudziestu wytwórni i miliona raperów, więc człowiek nie myślał o wydawaniu płyt, tylko o dobrej zabawie oraz zdobywaniu szacunku za swoje umiejętności. Najważniejsze było reprezentowanie stylu, a nie możliwość wydania płyty. Dzięki temu od zawsze czułem się spełniony jako muzyk, bo robiłem to dla siebie i ziomów. Karierę to miałem skrzypka, hip-hop dla mnie to przygoda – zaznaczał Ostrowski.

Wypatrzył go Tytus z prężnie rozwijającej się wytwórni Asfalt Records. „Masz to jak w banku”, który wspólnie wydali, okazał się jednym z najciekawszych ówczesnych debiutów.

O.S.T.R. ma opinię jednego z najbardziej pracowitych muzyków w Polsce. W XXI wieku nie było roku, żeby nie wydał albumu. – Muzykę tworzę nawet w aucie. To jest etat, dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu – podsumowuje.

Odpowiedzialny ojciec

Młodego O.S.T.R.-a wychowało blokowisko na Bałutach. – Nie chcę nigdzie wyjeżdżać. Robię to, co kocham. Mógłbym komponować wszędzie, ale na Bałutach jest mi dobrze. Jak nie muszę kupować butów czy ciuchów, nie jadę do centrum – mówił kilka lat temu „Wyborczej”. Dla łodzian prowadził warsztaty z produkcji muzyki. Po niefortunnej wypowiedzi Bogusława Lindy o „mieście meneli” upomniał się o honor Łodzi: – Reprezentant polskiej kultury powinien zachowywać poziom, a nie pier... takie głupoty na moje miasto – mówił podekscytowany ze sceny podczas koncertu, a zachęcony brawami dodał: – Jak zobaczę Lindę, to mu sprzedam plaskacza od was wszystkich.

Jego piosenki opowiadają o miłości do muzyki i najbliższych. Raper nie chce popełnić błędów rodziców. – Moi rodzice się rozwiedli. Mam szansę stworzyć szczęśliwy DOM i nie chcę tego spier... – deklaruje. – Teraz w moim życiu poza rodziną nic się nie dzieje.

To właśnie najważniejsze przesłanie płynące z jego muzyki. Jest wyjątkowe, bo temat ojcostwa niemal nie pojawia się w polskim rapie. O.S.T.R. nie tylko opowiada o żonie Natalii i synach Janie Pawle i Nikodemie, ale też rapuje z tym pierwszym.

– Jeśli jesteś dzieciakiem i coś odwalisz, zaliczysz jakiś dołek czy coś, to na osiedlu robią z ciebie bohatera. Jak masz żonę, dziecko i trzydzieści lat na karku i jak wtedy wrócisz do domu pijany, z obitą mordą, to jesteś nieodpowiedzialnym dzieciakiem. (...) Biorę odpowiedzialność za każde słowo na mojej płycie – mówi.

Na jednym ze spotkań z fanami podkreślał: – Żyję bardzo intensywnie, gdybym pił, nie dałbym rady tego wytrzymać. Z alkoholu zrezygnował w wieku 19 lat. Chociaż to on jest autorem utworu „Ja i mój lolo” i wielokrotnie deklarował, że bez marihuany nie byłoby jego rapu, w końcu zerwał też z tym uzależnieniem. Choć wcześniej nie wyobrażał sobie tworzenia bez marihuany, płytą „Życiem po śmierci” nie tylko udowadnia, że jest to możliwe, ale też, że wyszło mu to na dobre.

Nie ma wątpliwości, że O.S.T.R. to dziś jeden z najpopularniejszych raperów w Polsce. Od 2004 roku wszystkie jego płyty trafiały do czołówki najlepiej sprzedających się krążków w kraju. Ma na koncie kilkanaście złotych i platynowych płyt. Kilka Fryderyków oraz nominację do Paszportu „Polityki”. Jest skromny. Sukcesy w piosence „Ty sobie możesz” kwituje: „chociaż mam złotą płytę nie żyję jak Bóg/ bym jej nie dostał tylko ktoś obniżył próg/ znów życia ironia złota płyta po piętnastu tysiącach/ wyróżnienie jak pracownik miesiąca”.

Ostatni album O.S.T.R.-a „Życie po śmierci” był najczęściej kupowaną płytą 2016 roku. Przy sprzedaży przekraczającej 100 tys. egzemplarzy przebił w Polsce takich artystów jak Adele, Metallica i Leonard Cohen. Sukces jest tym większy, że Asfalt Records uwzględnia jedynie sprzedaż nośników oraz plików, nie bierze natomiast pod uwagę streamingu poszczególnych utworów.

Nie będzie wstydu

Muzyka to efektywne narzędzie promocji miasta. Wyróżnienia takie jak odznaczenie „Za Zasługi dla Miasta Łodzi” przyznawane artystom muzykom w żaden sposób nie dziwią. Co innego, gdy mamy do czynienia z raperem. Ta muzyka nie może być grzeczna, wywodzi się z buntu. Twórczość O.S.T.R.-ego od początku była mocno nacechowana politycznie, a przy tym nie miała żadnych konkretnych barw. Raper w swoich wczesnych albumach kąsał po każdej stronie politycznej sceny, uderzając w hipokryzję, zakłamanie i zdradę niesionych na sztandarach ideałów. Radni zagłosowali na niego jednogłośnie ponad podziałami. To dobry wybór. W przypadku tego muzyka lepszego momentu nie można było wybrać. Jest na szczycie. Właśnie zaczyna nowe – lepsze – życie. Nie będziemy wstydzić się takiego reprezentanta.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 538 / 64 / 0
Najdalsza podróż - Stanislav Grof
Artykuł z 49 numeru Gazety Konopnej SPLIFF

[ external image ]

Zachęcamy do lektury fragmentu wznawianej pozycji Stanislava Grofa - pioniera badań nad zastosowaniem środków psychoaktywnych w psychoterapii.

Historia przypadku Johna

Kiedy po raz pierwszy spotkaliśmy Johna na wydziale onkologicznym Szpitala Synaj, znajdował się on w ciężkiej depresji spowodowanej nieznośnym bólem. Od kilku tygodni był przykuty do łóżka. Nie mógł nawet samodzielnie pójść do toalety. Bardzo rzadko zdarzało mu się coś zjeść, nie słuchał radia, nie czytywał też książek ani gazet. Nie ciekawiło go oglądanie telewizji, chociaż jego teść kupił specjalnie dla niego kolorowy odbiornik. Pochłaniała go natura i intensywnośc odczuwanego przez siebie bólu. Narzekał na to, że bez względu na ułożenie ciała, był on kompletnie nie do zniesienia i z każdym momentem przybierał na sile. Obawiał się nawet najmniejszych zmian pozycji. Ból dosłownie go paraliżował. Poświęcał mu całą uwagę.

Rok wcześniej lekarze zdiagnozowali u niego nowotwór złośliwy miąższu prawej nerki. Od razu zdecydowano się na przeprowadzenie nefrektomii, zabiegu polegającego na chirurgicznym usunięciu nerki dotkniętej chorobą. Niestety, zdążyły już pojawić się przerzuty. Na przestrzeni następnych miesięcy u Johna pojawiły się kolejne guzy. W momencie, gdy spotkaliśmy go po raz pierwszy, nowotwór rozprzestrzenił się wzdłuż kręgosłupa powodując liczne problemy neurologiczne.

John miał trzydzieści sześć lat, był żonaty i miał trójkę dzieci. Razem z małżonką uważali swoje małżeństwo za ponadprzeciętnie szczęśliwe. Od czasu do czasu sprzeczali się co do sposobu wychowania dzieci, ale u swoich podstaw ich rodzina opierała się na głębokim oddaniu, pragnieniu współpracy i czułości. Jego żona, Martha, przychodziła do szpitala codziennie koło dziesiątej rano i pozostawała tam aż do wieczora, pomimo tego, że mąż prawie wcale nie nawiązywał kontaktu i nie wykazywał jakiegokolwiek zainteresowania sprawami rodzinnymi. Gdy tylko przestawał odczuwać działanie silnych środków narkotycznych, uniemożliwiających mu jakąkolwiek rozmowę, zaczynał narzekać z powodu nieznośnego bólu, który przeszywał jego ciało. Martha zawsze przynosiła do szpitala coś, co wypełniało jej czas i przesiadywała milcząco w fotelu, gotowa spełnić każdą potrzebę Johna.

Martha dowiedziała się o diagnozie męża niedługo po jej postawieniu. Stawiała czoła tej sytuacji z niesamowitą odwagą. Przez wiele miesięcy ukrywała rozpoznanie i dalsze prognozy przed Johnem, aż do momentu w którym uznała, że to ją przerasta. Kiedy poznaliśmy Johna, planowała powiedzenie mu prawdy. John zdawał sobie sprawę z tego, że chorował na raka, a swoją przyszłość postrzegał oscylując pomiędzy niepoprawnym optymizmem a skrajnym przygnębieniem. Często wspominał o swojej śmierci i przekazał nawet żonie wskazówki dotyczące skromnego pogrzebu, aby oszczędzić pieniądze dla dobra dzieci. W innych chwilach snuł dalekosiężne plany dotyczące swojej pracy i mówił o wakacjach, które mieliby spędzić, gdy poprawi się stan jego zdrowia. Krótko po tym, jak Martha powiedziała Johnowi prawdę, planowała także otwarcie omówić całą sytuację z jego matką. Postanowiła jednak nie informować o tym Johna, ponieważ według niej „John zamartwiałby się tym, jak wiele smutku przyniosłaby ta wiadomość jego matce”.

John był dość problematycznym pacjentem, jeśli chodzi o terapię psychodeliczną, w której przygotowanie psychologiczne i współpraca są niezbędne dla osiągnięcia satysfakcjonujących wyników. Unikał jakichkolwiek kontaktów i podtrzymywania rozmowy. Albo przytłaczał go nieznośny ból albo znajdował się pod wpływem substancji przeciwbólowych i uspokajających, przez co nie był w stanie skupić się na prowadzeniu dyskusji. Nie chciał omawiać swojej sytuacji życiowej, historii osobistej ani psychologicznych aspektów terapii psychodelicznej, ponieważ nie widział żadnego bezpośredniego związku pomiędzy tego rodzaju tematami a odczuwanym przez siebie bólem.

Z tego względu postanowiliśmy skrócić okres przygotowawczy do niezbędnego minimum, a podstawowe informacje na jego temat zdobyliśmy od Marthy. W takiej sytuacji mieliśmy poważne wątpliwości, czy dobrym pomysłem jest przeprowadzanie sesji, ponieważ nie czuliśmy się na siłach budować atmosferę wzajemnego zrozumienia, co uznawaliśmy za podstawowy element bezpiecznej i skutecznej terapii. W końcu z mieszanymi uczuciami postanowiliśmy rozpocząć procedurę. Szalę przeważyły naciski ze strony Marthy, a z drugiej strony zgoda Johna na uczestnictwo w jakiejkolwiek formie leczenia, które nawet w najmniejszym stopniu może zmniejszyć odczuwany przez niego ból.

Sesja Johna z DPT

W dzień sesji John otrzymał domięśniowo 60 miligramów DPT – dawkę niższą niż zazwyczaj, ponieważ nie byliśmy pewni, czy jest wystarczająco przygotowany na mocniejsze doświadczenie. Kiedy wystąpiły pierwsze efekty działania substancji, przekonaliśmy Johna do założenia opaski na oczy i słuchawek. Zrobił to niechętnie, kilka razy podkreślając, że zniesie tylko łagodną, spokojną i wyciszoną muzykę. Takie miał nastawienie do wszelkiego rodzaju dźwięków, a także wszystkich działań w codziennym życiu. Najlepiej wypoczywał w ciszy i całkowitych ciemnościach. Jakiekolwiek bodźce wizualne i dźwiękowe potęgowały ból i wywoływały rozdrażnienie.

W początkowej fazie sesji z DPT John często narzekał na odczuwany przez siebie dyskomfort fizyczny, wrażenie gorąca i niechęć do słuchanej przez siebie muzyki. Czuł silne nudności i kilka razy wymiotował. Nie miał żadnych szczególnych wizji. Przez długi czas walczył z oddziaływaniem DPT i za wszelką cenę próbował zachować kontrolę nad doświadczeniem. Niezwykle trudnym zadaniem okazało się w jego przypadku przezwyciężenie mechanizmów obronnych i dopuszczenie do siebie treści wydobywających się z nieświadomości. Materiał, który pojawił się podczas sesji, sprawiał dość powierzchowne wrażenie, w większej części składały się na niego wydarzenia z jego własnej biografii. John przywołał w pamięci różne chwile ze swego życia i przeżył ponownie kilka traumatycznych wydarzeń z okresu dzieciństwa. Należał do nich wypadek kolejowy, którego był świadkiem w dzieciństwie oraz cierpienie jego trzyletniej siostry, kiedy wjechała sankami w drzewo i złamała sobie nogę.

John przeżył też kilka innych wizji brutalnych scen walki, które następnie przywołały w jego pamięci pewne wspomnienia z jego służby wojskowej. W innym momencie sesji John ujrzał wzburzony ocean, zatopione statki i tonących ludzi. Następnie z jego pamięci wypłynęło wspomnienie pewnego wydarzenia w Zatoce Chesapeake: John razem z kilkoma osobami z najbliższej rodziny wypłynął w krótki rejs, podczas którego o mały włos a zderzyliby się z japońskim frachtowcem. W drugiej połowie sesji, John czuł coraz bardziej wyraźne zmęczenie i miał ochotę pozbyć się słuchawek i opaski. Nie odczuwał jakiegokolwiek przełomu. Działanie substancji stopniowo ustępowało, a on odczuwał jedynie rozczarowanie sesją. Jedynym wartym uwagi aspektem jego doświadczenia było pozornie banalne, przyjemne wspomnienie dużego dzbana wypełnionego mrożoną herbatą. Wizja ta posiadała dla niego wielkie znaczenie. Wiązała się chyba z jakąś ważną sytuacją lub problemem z jego dzieciństwa. Podczas naszych rozmów przeprowadzanych po sesji z psychodelikiem, John często wracał do tego obrazu. Chociaż nigdy nie udało mu się pojąć jego znaczenia, wspomnienie to wzbudzało w nim ekscytację.

Kiedy nazajutrz po sesji odwiedziliśmy Johna w szpitalu, leżał w swoim łóżku osłabiony, wycieńczony i prawie niezdolny do nawiązania jakiejkolwiek rozmowy. Jego stan potwierdzał jedynie nasze wcześniejsze przypuszczenia, że sesja nie przyniesie pożądanych skutków. Jednak drugiego dnia jego samopoczucie uległo gwałtownej poprawie, a wraz z nim nastrój Johna. Uśmiechał się do ludzi. Zagadywał członków swojej rodziny i personelu. W rozmowie ze swoją żoną po raz pierwszy od kilku miesięcy wykazał spore zainteresowanie sprawami dzieci. Poprosił o przyniesienie mu radia i długo słuchał spokojnej muzyki. Zaczął też włączać telewizor, czasem nawet na kilka godzin.

Zniknął odczuwany przez niego ból, co było tym bardziej zaskakujące, że jeden z przerzutów, znajdujących się w kręgosłupie, zaczynał atakować jego nerw rdzeniowy. John mógł teraz samodzielnie pójść do toalety, a nawet spacerować po szpitalnym korytarzu. Przestał mówić o swoim cierpieniu, podejmujące chętniej tematy związane z polityką, kwestiami społecznymi i rodzinnymi. Według Marthy, sprawiał wrażenie „kompletnie odmienionego”. Zdarzało mu się nawet śmiać, żartować i wykazywać zainteresowanie bardzo rozległą tematyką.

Niezwykle interesujące informacje dotyczące sesji Johna pojawiły się dziesięć dni po jej przeprowadzeniu, kiedy analizowaliśmy odpowiedzi udzielane przez niego na pytania zawarte w Kwestionariuszu Doświadczenia Psychodelicznego (PEQ). Zauważyliśmy, że zakreślił on najwyższą możliwą ocenę w rubryczce „Wizje wielkich postaci religijnych (Jezusa, Buddy, mahometa, Sri Ramany Maharisziego itd.)”, czyli 5 w skali od 0 do 5. Zaskoczyło nas to, ponieważ bezpośrednio po zakończeniu sesji pytaliśmy go o pojawianie się w niej jakichkolwiek motywów religijnych, czemu stanowczo zaprzeczył. Kiedy poruszyliśmy z nim kwestię owej rozbieżności, powiedział nam: „W pewnym momencie widziałem wielkie orientalne posągi z brązu i złota... jak one się nazywają... Buddowie. Były tam także jakieś napisy, ale w nieznanym mi języku łacińskim. Dlatego też uznałem, że nie ma sensu o nich opowiadać”.

Niedługo po przeprowadzeniu sesji John przestał przyjmować leki i przez następne dwa miesiące, aż do swej śmierci nie odczuwał żadnego bólu. Doświadczenie, które początkowo wzięliśmy za całkowitą porażkę, okazało się być jednym z największych sukcesów w całych naszych badaniach. Sprzeczność pomiędzy treścią i przebiegiem sesji, a rezultatami terapeutycznymi w doskonały sposób ilustruje nieprzewidywalny charakter wpływu psychodelicznej terapii na odczuwany przez pacjentów ból.
This world makes us sick
Listen man, we are the night
Raise them now, bongs and knives

Biore: :pacman: :strzykawka: :papieros: :lsd: :wino: :ghb: :kreska: :nos: :hel:
  • 1180 / 102 / 0
Filipińczycy giną w samosądach na ulicach. Tak prezydent walczy z narkotykami. "Zastrzel go, a dam ci medal"

[ external image ]


Filipińskie ulice spływają krwią, a policja i przestępcy wymierzają sprawiedliwość po swojemu, bez oglądania się na sąd i jakiekolwiek dowody. Panuje atmosfera strachu, codziennie ginie nawet kilkadziesiąt osób.

Prezydent Rodrigo Duterte objął władzę 30 czerwca. Filipińczycy doskonale wiedzieli, co ich czeka. Polityk zapowiadał, że będzie bezlitośnie rozprawiał się z ludźmi związanymi z narkotykowym biznesem.

To nie były słowa rzucone na wiatr. Policja lub niezidentyfikowani sprawcy związani z policją zabili ponad 8 tysięcy osób. Giną ludzie podejrzani zarówno o handel nielegalnymi substancjami, jak i zażywanie narkotyków. Policja w oficjalnych komunikatach bierze odpowiedzialność jedynie za co trzecią ofiarę.

- Zastrzel go, a dam ci medal - mówił Duterte w czerwcu ub.r. do obywateli. https://www.washingtonpost.com/news/wor ... 99a46f91d7 Zaznaczył, że każdy obywatel ma prawo zabić dilera, który opiera się aresztowaniu bądź grozi innym bronią. - Jeśli są w twojej okolicy, zadzwoń do nas, na policję albo zrób to sam, jeśli masz broń. Masz moje poparcie - dodał.

Jak alarmuje organizacja Human Rights Watch, podejrzani o przestępstwa narkotykowe nie są przesłuchiwani lub stawiani przed sądem. Są zabijani w tajemniczych okolicznościach, według HRW policja fałszuje też dowody. https://www.hrw.org/report/2017/03/01/l ... -war-drugs

Do większości zabójstw dochodzi na uboższych terenach, a lokalni mieszkańcy boją się o własne życie. Walkę z narkotykowym światem przestępczym doceniają bogatsi i lepiej postawieni - ta grupa czuje się bardziej bezpiecznie pod rządami Duterte.

Najpopularniejsze narkotyki na Filipinach to shabu - odmiana metamfetaminy - i marihuana. Problem, jak wskazują światowe rządy i organizacje, nie jest jednak tak ogromny, jak mogłoby się wydawać. Uzależnionych od narkotyków jest co prawda 1,7 mln Filipińczyków, ale stanowi to zaledwie 1,6 proc. całej populacji. https://www.state.gov/j/inl/rls/nrcrpt/ ... 253301.htm

Obecnie 72-letni Rodrigo Duterte wygrał w maju wybory prezydenckie, bo obiecał rozprawienie się z korupcją, przestępczością, biedą i narkomanią na Filipinach. Zdobył ok. 16,6 milionów głosów (o 6,6 mln więcej niż jego główny oponent).

Duterte nie był postacią anonimową. Wcześniej przez łącznie 22 lata był burmistrzem miasta Davao (w latach 1988-1998, 2001-2010 i 2013-2016). Już wtedy dał się poznać jako bezwzględny polityk, dla którego od przejrzyście działającego systemu sprawiedliwości ważniejszy był populizm i rządy twardej ręki.

Za jego rządów w Davao działał "szwadron śmierci", który sam "wymierzał sprawiedliwość" i zabijał osoby, które podejrzewano o drobne przestępstwa, szczególnie związane z narkotykami. Ówczesny burmistrz Duterte akceptował działania szwadronu, przyznał też, że był z nim bezpośrednio związany. Był też wprost oskarżany o wydawanie rozkazów zabójstw. http://newsinfo.inquirer.net/434243/dav ... ikes-again

Wiadomo o przynajmniej tysiącu ofiar szwadronu. - Jeśli zostanę prezydentem, ta liczba zwiększy się z tysiąca do 100 tysięcy - obiecywał Duterte w kampanii wyborczej. A gdy został prezydentem Filipin, zaczął wcielać swój krwawy plan w życie. http://www.sunstar.com.ph/davao/local-n ... als-409246

Na efekty decyzji Rodrigo Duterte nie trzeba było długo czekać. Do sierpnia, a zatem w ciągu zaledwie kilku tygodni sprawowania urzędu, w wojnie z narkotykami zginęło 2 tysiące osób. Nie ma dowodów na to, by prezydent bezpośrednio planował lub zarządzał bezprawne egzekucje. Jego wypowiedzi bezpośrednio wskazują, że to działania inspirowane właśnie przez niego.

Jak odbywają się egzekucje? Bliscy ofiar zdradzają częsty scenariusz: kilku lub kilkunastu napastników ubranych w cywilną odzież i z zakrytymi twarzami wpada do domu. Ofiara jest bita i zabierana na zewnątrz, gdzie padają strzały. Ofiary mają też niejednokrotnie skrępowane ręce i głowy zakryte folią.

Organizacje walczące o prawa człowieka przekonują, że policjanci fabrykują dowody na miejscu strzelaniny. Ofiarom podrzucana jest broń, która ma sugerować, że to podejrzany pierwszy zaczął strzelać do funkcjonariuszy.

Dwóch płatnych morderców zdradziło organizacji Amnesty International, że za zlecenie zabójstwa od policji otrzymują 5000 peso (100 dolarów amerykańskich) za każdego zabitego narkomana oraz do 15000 peso (do 300 dolarów amerykańskich) za każdego dealera. https://amnesty.org.pl/filipiny-smierte ... z-ubogimi/

Na egzekucje na Filipinach nieustannie reaguje świat. Decyzje filipińskiego przywódcy potępiła Organizacja Narodów Zjednoczonych. Wzburzony prezydent Duterte wcale nie spokorniał, a wręcz przeciwnie - zapowiedział, że jego kraj opuści ONZ. Tę deklarację wycofał jednak jeden z filipińskich ministrów, który ostudził atmosferę.

Doszło także do skandalu na linii Filipiny-Stany Zjednoczone. Kilka miesięcy ówczesny prezydent USA Barack Obama potępił morderstwa na filipińskich ulicach. - Za kogo on się uważa? Nie jestem marionetką Amerykanów. Jestem prezydentem niezależnego kraju - mówił we wrześniu wzburzony Duterte. Wtedy też nazwał prezydenta USA "su**nsynem".

Obama zareagował po swojemu: odwołał wtedy spotkanie z Duterte, do którego miało dojść podczas szczytu Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej.

Mimo atmosfery strachu i bezprawia notowania prezydenta Filipin wciąż są zaskakująco wysokie. Według marcowych badań Pulse Asia Research Inc., ufa mu 76 proc. obywateli, a 78 proc. popiera jego decyzje. To spadek o kilka punktów procentowych w stosunku do grudnia. Badanie przeprowadzono na 1200 osobach.

Mimo to w społeczeństwie narasta jednocześnie atmosfera strachu i niepewności. Narkomani zeszli do jeszcze głębszego podziemia, boją się korzystać z państwowej służby zdrowia. A to może w efekcie doprowadzić do zwiększonej liczby zachorowań m.in. na AIDS i zapalenie wątroby typu C.

Mieszkańcy Filipin twierdzą, że oprócz osób podejrzanych giną też całkiem przypadkowe ofiary. Tak zdarzyło się według relacji rodziny w przypadku Danici Mae Garcii. Kobieta zginęła w domu z rąk zamaskowanego napastnika, gdy ten próbował zastrzelić jej dziadka.

Duterte nie wystraszył się krytycznych głosów, nie przeraża go też skala przestępczego procederu, do którego sam nawoływał. Planuje prowadzić swoją kampanię antynarkotykową do końca kadencji, czyli do 2022 roku.

Śmierć i zabijanie to częsty motyw jego przemówień. W sierpniu mówił do dealerów narkotykowych: "Moim rozkazem jest zastrzelenie was. Nie obchodzą mnie prawa człowieka, wierzcie mi".

Przed objęciem urzędu wprost ostrzegał, że zabije ludzi związanych z narkobiznesem. - Lepiej stąd uciekajcie - mówił. Padły też następujące słowa: "Nie mam cierpliwości, nie ma żadnych kompromisów, albo wy zabijecie mnie, albo ja zabiję was, idioci".
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 102 / 0
Dr Feelgood z Fordonu podawał amfetaminę Kennedy'emu
Aleksandra Lewińska

[ external image ]
Ul. Bydgoska w Fordonie na początku XX w.

Wychował się w Fordonie, potem emigrował z rodzicami do Stanów i podawał zastrzyki z narkotykami m.in. prezydentowi Kennedy'emu i Marilyn Monroe. O doktorze Feelgood i innych fascynujących osobowościach usłyszą uczestnicy spaceru z okazji Roku Wisły.

Aleksandra Lewińska: Fordoniacy wiedzą, że doktor Feelgood czy też Miracle wychował się w ich dzielnicy?

Daria Kieraszewicz*: Damian Rączka, społecznik z Fordonu, pierwszy wpadł na jego trop. Powiedział mi kiedyś, że mieszkał tu facet, który doprowadził do śmierci wielu celebrytów. Zaczęłam szperać, dotarłam do jego biografii.

I kto to był?

– To lekarz, który podawał narkotyki wielu sławom: prezydentowi Kennedy’emu, Marilyn Monroe czy Elvisowi Presleyowi. Nazywał się Maks Jacobsohn, był synem rzeźnika z Fordonu – Louisa Jacobsohna.
Stosował mieszankę sterydów i amfetaminy, podawał ją w zastrzykach. Czasem nawet przez dziesięć lat. Skutecznie leczył złe samopoczucie celebrytów, ale, co oczywiste, rujnował przy tym ich zdrowie.

Antybohater.

– Z pewnością Amerykanów inspiruje – powstało na jego temat wiele artykułów, jedna z grup muzycznych nazwała się Dr Feelgood. Metaamfetamina, gdy ją podawał, nie była substancją zakazaną. Od niektórych, np. od Kennedy’ego, nie brał pieniędzy. Skromnie żył, nie liczył na zysk. Przypuszczam, że chciał dobrze. Ale doktor budzi kontrowersje nie tylko z tego powodu. Był szarą eminencją amerykańskiej polityki lat 50. ubiegłego wieku. Secret Service założyły mu teczkę, nadały mu wtedy przydomek Dr. Feelgood, czyli Dobre Samopoczucie. A on sam zachwalał się, że uzależnił samego Hitlera. To niepotwierdzone, ale był w latach 30. w Niemczech, więc możliwe.

[ external image ]
Max Jacobsohn, czyli doktor Feelgood


W biografii Jacobsohna jest mowa o Bydgoszczy?

– Dość zabawnie. Miasto jest wspomniane jako miejscowość pod jego rodzinnym Fordonem! (śmiech). Polskie dzieje doktora Miracle nie są jeszcze dokładnie zbadane. DOM, w którym mieszkała jego rodzina, pewnie już nie istnieje, ale wiemy, że uczył się w żydowskiej szkole, więc w archiwach jakieś informacje o nim muszą być. Emigrował do Stanów w 1936 r., razem z rzeszą fordońskich Żydów wyjeżdżających z powodów ekonomicznych. Założył prywatną praktykę na Manhattanie.

O nim i wielu innych postaciach napisałaś w pierwszym profesjonalnym przewodniku po Fordonie „Sztetl”.

– Nie czuję się odkrywcą. Spisałam historie, które krążyły wśród ludzi. I miałam poczucie, że jeśli ktoś teraz tego nie zrobi, to one wkrótce przepadną, odejdą wraz z pokoleniem. „Sztetl” to raczej spacerownik, nie przewodnik. Największym odkryciem podczas zbierania informacji do niego był dla mnie był doktor Feelgood. Ale niejedynym. W Fordonie wychował się też m.in. Heinrich Caro, który po studiach chemicznych w Berlinie opatentował metodę produkcji barwnika indygo, używanego potem do przedłużenia trwałości szminek. Fordon to kopalnia ciekawostek, nieopowiedzianych dotąd historii. W najbliższy piątek zabiorę czytelników „Wyborczej” na premierowy spacer tym szlakiem. To będzie wycieczka w przeszłość, sto lat wstecz. Trasa jest przewidziana na półtorej godziny.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 3174 / 492 / 1
Spoko info o dr Dobre samopoczucie
"Które dragi brać, żeby nie musieć brać żadnych dragów?"

"Rutyna to rzecz zgubna "
ODPOWIEDZ
Posty: 2067 • Strona 201 z 207
NarkoMemy dodaj swój
[mem]
Artykuły
Newsy
[img]
Jacht z kokainą o wartości 80 milionów funtów zmierzał w stronę Wielkiej Brytanii

Prawie tona „narkotyku klasy A” została znaleziona na jachcie płynącym z wysp karaibskich do Wielkiej Brytanii. Jej rynkowa wartość została oszacowana na 80 milionów funtów.

[img]
Handel narkotykami: Rynek odporny na COVID-19. Coraz większe obroty w internecie

Dynamika rynku handlu narkotykami po krótkim spadku w początkowym okresie pandemii COVID-19 szybko dostosowała się do nowych realiów, wynika z opublikowanego w czwartek (24 czerwca) przez Biuro Narodów Zjednoczonych ds. Narkotyków i Przestępczości (UNODC) nowego Światowego Raportu o Narkotykach.

[img]
Meksyk: Sąd Najwyższy zdepenalizował rekreacyjne spożycie marihuany

Sąd Najwyższy zdepenalizował w poniedziałek rekreacyjne spożycie marihuany przez dorosłych. Za zalegalizowaniem używki głosowało 8 spośród 11 sędziów. SN po raz kolejny zajął się tą sprawą, jako że Kongres nie zdołał przyjąć stosownej ustawy przed 30 kwietnia.