05 marca 2021Jamedris pisze: UPDATE co tam u dżejm słychać i dlaczego na trzeźwo wpierdala się w takie kabały, że o jezu.
@DexPL myślę, że masz pojęcie, jak bardzo użyteczne były Twoje rady z Twoim doświadczeniem i naszą znajomością. Obecnie piszę tego posta nie trzymając nóg już zawiązanych niemalże na szyi, nie pocąc się, w normalnej koszulce, krótki rękaw, bez gęsiej skórki, jedząc makaron z pesto - niewyobrażalne, gdy pisałam poprzedniego posta.
Jestem w stanie już porozmawiać przez telefon. Byłam w urzędzie. Załatwiałam sprawy. Walczyłam ze swoją post-opiatową paranoją. Każda apteka wywołuje przyśpieszone bicie serca, zwłaszcza gdy widzę 'swojego' farmaceutę lurkującego hajpa (pozdrawiam, dawno mnie nie było, ostatnio po Iporel). Odnośnie Iporelu - przecież ten lek to jest wonderdrug! Ile fentanylowych cierpień i kołowrotków ja mogłam oszczędzić bliskiej osobie, gdybym go jej podała... choc tu muszę uważać, bo jest niskociśnieniowcem, ale monitorujemy. Dla mnie domyślną dawką Iporelu były faktycznie te 3-4 tabletki 75ug (swoją drogą, to są MIKROGRAMY, wow!)
Odnośnie monitorowania - pulsykometr, ciśnieniometr. Na początku obydwa urządzenia albo nie mierzyły w ogóle, albo "Err(or)", albo czerwone światło ostrzegawcze i urządzenie się wyłącza. W pewnym kresie miałam 77/44 i puls 82 czując się bardzo dobrze... dopóki leżałam, bo jak wstałam, to doczołgałam się do kuchni po kostki cukru. Saturacja obecnie 98. Gdy leżałam tylko w letargu i prawie nie oddychałam (z relacji - sine usta, nieresponsywne oczy), oczywiście nie chciał nawet zmierzyć. Wczoraj zrobiłam sobie delikatne cardio (ostrożnie), żeby nieco się wypocić. Poszlam na spacer dalej niż po Iporel i Alpragen do apteki, spacer potrwał 60 minut, dystans malutki, ale nie mam już oczu jak 5zł i nie oślepia mnie tak wszystko.
I tu dochodzimy do clue posta - dziękuję. Nie rozjebałam się dalej od 14 lutego, choć przez pewne nieszczęśliwe zrządzenia losu (nie każdemu w mieście można odmówić pomocy w załatwieniu sprawy, jeśli wiecie, o co chodzi...) jechałam sobie wygodnym Mercem, idealnym wręcz do walenia, światełko, fotel, ogrzewanko, radyjko, jeszcze brakowało tylko, by poleciała Nirvana albo Radiohead... I na kolanach w tym śnie 7 paczek MST200 i w reklamówce pod kolanami jakieś 20 tramców 200 i kropel. Wiem, że to była też dla mnie próba, o tym jak poszło od ćpaka odbieranie długów (zakończone sukcesem) i dlaczego ostatecznie byłam zaproszona na tą przejażdżkę, to już można się domyśleć. W każdym razie - zauważyłam OGROMNY skok agresji psychicznej, słownej, zaniknięcie barier fobii przed drugim człowiekiem, skoro przyśniło mi się, że udało się odzyskać wcale niemały dług (plus oczywiście biżuteria, papiery...) palcem nikogo w tym śnie nie dotykając, a jedynie psychologicznie łamiąc kolejne bariery i kogoś dopierdalając. Z podejścia "co za kurewkę sobie tam przywiozłeś na fotelu?" do podejścia "przepraszam PANIĄ, nie wiedziałem, ja w życiu bym tak PANI nie nazwał, proszę tylko już więcej mi o czymś nie przypominać, oddam" minął może kwadrans. Wiem, co napisałeś odnośnie odcinania towarzystwa. Cóż, ten pan z czymś tak dojebał, że prawdopodobnie nie będę musiała go odcinać, zrobi to ZK. A za taką głupotę, że szkoda gadać - w stylu przejechania na czerwonym i potem na kontroli wychodzi wszystko inne. ;)
Czuję się o wiele lepiej. Nigdy nie sądziłam, że tyle wytrzymam. NIGDY. W najgorszych chwilach wchodziłam tutaj, może w logach hyperreala widać i czytałam jeszcze raz to, co napisałeś do mnie Ty oraz inni. Pomyślałam, że skoro inni włożyli WYSIŁEK SWÓJ w to, by mi POMÓC, choć nie musieli, to kurwą straszną bym była, gdybym spieprzyła tą abstynencję.
To tak w dobitnych słowach. Dziś idę na spacerek też na łąki, odstawiłam na CT baklo, pregę i alprę, już 3 dni bez tego (10mg alpry niestety mojego GABA nie usypia, wręcz przeciwnie...) - i tego się w życiu nie spodziewałam.
Mam jedynie "suche głody", tzn. obecnie mój detoks jest taką sinusoidą. Czasem budzę się rano albo wstaję rano po niespaniu i z glośnym krzykiem zrywam się z barłogu, żeby pomacać swoje ręce i wyrwać się ze snów o czerwonych kontrolkach, zapachu bezetu i makowych polach niczym w Afganistanie. Swoją igłomanię zaspokoiłam robiąc play-piercing z koleżanką. ;) Mam w portfelu czterocyfrową kwotę mimo upływu połowy miesiąca i opłacenia świadczeń.
Zostały jeszcze rowerki, drętwienie nóg, ale ćwiczę i biorę kąpiele.
Dziękuję. Bez Was bym tego nie zrobiła. W życiu. Nie czuję się pewnie, uważam że prawdziwa walka zacznie się 30 dni od ostatniego strzału albo gdy życie mnie zweryfikuje na trzeźwo.
Nie znam Cię, ale bardzo spodobał mi się sposób w jaki to opisałaś. Szczerze życzę Ci abyś szła do przodu bez żadnych używek :)
Z niewątpliwych plusów, to nie żyję już wg. zegara igły, tj. strzał na wstanie, strzał na wyjście, strzał na przyjście i zjedzenie czegoś, strzał wieczorem na wejście pod wodą i sen, a czasem przebudzanka w nocy i gorączkowe robienie czegokolwiek. Powoli obcinam niepożądane kontakty, ale z tym to wiadomo. Generalnie nie jestem teraz jakaś pro-społeczna, najchętniej zamknęłabym się w pokoju z książkami i czytała, gdyby nie to, że mieszkanie wymaga gruntownego remontu po pewnych, hm, wypadkach, a to z kolei pieniędzy. ZUS tymczasem ma mnie w dupie od końca marca. Bez zbędnej prywaty - wygląda na to, że będę musiała przerwać swoją naukę na ter. zajęciowego tuż przed egzaminem potwierdzającym kwalifikacje (państwowym), bo mieszkając w trzy osoby, renta 1300zł minus opłaty za cholerę nie wystarczy. Zakasać rękawy, pójść do dentysty, zrobić zęby choć odrobinę na NFZ, pójść do pracy... Przeraża mnie to, tzn. do tej pory dochody miałam zdalne albo z projektów/rysunków/tatuaży i to takie z doskoku, chyba, że potrzebowałam akurat więcej. Nigdy nie traktowałam tego jako głównego źródła zarobków i powoli myślę, że może warto popracować nawet w jakiejś gównożabce kilka miesięcy, ogarnąć mieszkanie, żyć na minimum absolutnym, odłożyć sobie troszkę pieniędzy, ogarnąć maszynkę za 600-800zł, potruć dupę znajomym ze studia czy nie wezmą mnie na "przynieś-wynieś" a przy okazji poobserwuj... I tak planuję się nauczyć, bo jak widzę, jaką prywatę robią niektórzy, to aż oczy mnie bolą. Krzywo, źle wbite, no patrzeć się nie da. A więc musi pęknąć bariera strachu przed ludźmi albo muszę 'wypracować' sobie maskę, jednak... Jedną maseczkę już mamy, chodzenie w dwóch jest bardzo męczące. Ech, śmiechem zbijam lodowatą pustkę przegranej. Patrzyłam już, czy da się pogodzić naukę i pracę w takiej powiedzmy Żabce. Średnio, jak jest grafik do 23, a ja mam teraz tryb wieczorowy - a tak naprawdę online- choć jeszcze w tamtym tygodniu KAZANO nam przyjeżdżać na naukę stacjonarnie. :O
Zdolności kognitywne aż tak nie ucierpiały. Oglądam filmy (nie Avengersopodobne bzdurki), czytam książki, oczywiście mam ich inny odbiór...
Bardzo źle czasowo trafiłam. Gdybym zrobiła to miesiąc temu, miałabym jako panienka z marca jeszcze ten miesiąc na regenerację itp, a tak to wszystko jest robione niejako w biegu + mieszkanie... Aż się nie chce wracać, no ale to stare budownictwo, rury itp. miały prawo mieć awarię, elektryka w całym pionie niemal padła na jednym połączeniu, a jak ktoś ma własnościowe, to zaczynają się chochliki prawne.
Plus ten covid. Gdyby nie to, nie myślałabym w ogóle o pracy we Frogshopie na dłużej niż kilka miechów, odkładałabym pieniądze - ale nie na mieszkanie czy maszynkę, no na maszynkę może bonusowo ale nie byłby to priorytet - i zostawiłabym PL ponownie za sobą. Moją najgorszą decyzja nie było wbicie sobie igły 10 lat temu. Moją najgorszą decyzją był powrót do Polski z Norwegii, teraz bardzo tego żałuję, ale wtedy byłam młoda, głupia i mocno przytłoczona tempem zdarzeń.
No, to by było na tyle. Podnoszą mnie na duchu jeszcze gierki komputerowe ( ;) ), czasem wpadnę na jakiś czat na jakiś temat i posiedzę całą noc z ludźmi, robiąc sobie jakieś community. Tego mi brakuje. Ale zrobić to samo na facebooku... To dla mnie jeszcze za wysoki poziom. Próbuję. Niektórzy nie rozumieją, że mam prawo nie odbierać, czuć się gorzej, uczyć się obierania świata niczym dziecko.
Udalo mi się załatwić jedno opakowanie pregabaliny, trzymam awaryjnie.
Ciekawostka - wszyscy mi mówili, że po rzuceniu opio mam uważać na alkohol, w sensie, szybko się upiję. I jak miałam te dni, gdzie upijałam się na smutno przy muzyce i rozmowie tekstowej z kimś, to poleciało najpierw wino - pomyślałam okej, jedno wino na kobitkę to w sumie nie jest tak dużo. Stwierdziłam, że za parę dni kupię sobie Bacardi 0,7%, rum biały 37,5%, więc nie mówimy tu o czymś słabym. Mieszany z mlekiem, mieszany z sokiem kaktusowym, aloesowym... 0,7l alkoholu 37,5% wydrynione w dość szybkim tempie w ciągu długiej rozmowy. I świta, a ja wstaję z krzesła od biurka... No i czuję w głowie lekki rausz, ale chodzę i mówię wyraźnie, nie zataczam się, wręcz nie czuję efektów alkoholu poza nieco swobodniejszą gonitwą myśli. Albo odblokowały mi się litewskie geny, albo po prostu nie da się mnie teraz przepić, a śliwowicy słynnej na razie nie mam. Oczywiście wiem, że dużo osób po opio idzie w alko, ale dla mnie w tej chwili etanol nie oferuje niczego przyjemnego. Może kupię raz na dwa tygodnie czy trzy jakieś dobre wino, Bacardi dla smaku raz na jakiś czas bo lubię bardzo, natomiast nic więcej. Próba z Bacardi 0,7l 375% była powtarzana dwa razy w odstępie dwóch tygodni. NIE ZACHĘCAM DO PODOBNYCH PRÓB, OPISUJĘ SWOJE DOŚWIADCZENIA, ZNAM OSOBY ODPADAjĄCE PO DWÓCH PIWACH PO DETOKSIE.
Aż dziwnie tak żyć i nie musieć się martwić żyłami, ropniami, igłami, aptekami itp... To doszły mi inne zmartwienia. Natura nie znosi próżni. ;)
Martwi mnie jeszcze to, że muzyka nie jest... "taka". Jest płaska, mogę na siłę nadać jej jakąś głębię podczas słuchania w głowie, ale nie o to przecież chodzi. No nie brzmi jeszcze odpowiednio, aż słuchawki nowe kupiłam bo swoją drogą stare się zepsuły, pracują dobrze, to moja percepcja muzyki zmienia się czasem z dni na dzień. Miałam kilka dni, że była "taka", to popłakałam się niemalże ze szczęścia - gdybym mogła płakać, bo zanik emocji 'wyższych' się utrymuje. Jest pustka i ten specyficzny wkurw podobny do adrenalinowego, to epinefryna i noradrenalina pewnie szaleją, wiem. Ale ode mnie zależy, czym tę pustkę wypełnię...
Boję się, że nigdy się nie da jej wypełnić. Że to już na zawsze, jak wewnętrzne i zewnętrzne blizny. @DexPL.
Co się utrzymało z objawów fizycznych? Przypominam, 14.02.21 ostatni strzał. Mamy datę jaką mamy. Tymczasem wiecznie mi zimno, ciało wyrzuciło krosty i inne brzydkie rzeczy, ten noradrenalinowy zapach potu jest dość charakterystyczny, często przebiegnie mnie porządny dreszcz, utrzymuje się lekka przeczulica do np. materiałów i ubrań (ale bez porównania z początkiem i peakiem), ciężko trochę mi wejść pod wodę, ale jak już wejdę to ciężko mnie z wanny wygonić. Z psychicznych, to ta agresja kontrująca lęk do ludzi, jedno z dwóch w końcu wygra albo skieruję ją ku sobie i to byłby najgorszy scenariusz.
Bo to, że dopiero teraz widzę, ile należy posprzątać/naprawić/zrobić, to zna każdy detoksujący się ćpun... Niestety nie wystarczy zrobić porządku z miotełką w ręku.
to satisfy total need. Because you would be in a state of total sickness, total possession, and not in a position to act in any other way.
Sam proces poszukiwań może być tym wypełniaczem, ważne tylko żeby dla odmiany nie były to już rzeczy destrukcyjne, w tym nowe nałogi w miejsce wygaszonych. To nie jest cel do osiągnięcia, nie można też w ten sposób o tym myśleć, bo cel to rodzaj projektu i w umyśle mimowolnie rodzą się "deadline'y", co przynosi jedynie frustrację z faktu, że to jeszcze się nie dokonało. Nawet nie wiadomo co konkretnie, bo nie jest to sprecyzowane, ale w gorsze dni jest to szczególnie obciążające, że "co jest, przecież rzuciłam ćpańsko, podły tryb egzystencji, powinnam się teraz czuć nie tak, jak się właśnie czuję, z poczuciem, że coś jest nie tak, że czegoś jest brak. I także w ten sposób oprócz frustracji można popaść w depresję i inne poważniejsze dolegliwości mentalne.
Szukaj zatem, powodzenia na tej drodze, nie można znaleźć sensu bez ciągłego jego poszukiwania. Trzymam za ciebie kciuki mocno
W międzyczasie rzuć okiem na książkę "Życie — piękna katastrofa", osobiście znalazłam w niej dużo dobrego dla naprostowania pewnych modeli myślowych, które były faktycznym źródłem udręk psychicznych, jakie nieintencjonalnie sobie serwowałam.
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4823036 ... roby-i-bol
Z taką różnicą, że ja redukuję dawki morph, oxy, tramu, ale biorę wciąż benzo, pregabę i kwetę. Nie dałabym rady z takich dawek zejść ze wszystkiego na raz, przynajmniej sama. Dlatego bardzo dojrzewa we mnie myśl o zamkniętym detoksie. A wygląda to tak, że paradoksalnie najpierw sama musiałam zmniejszyć dawki, by zyskać siły do życia, (tak bardzo jestem wyniszczona) a w następstwie tego móc iść na ten detox. Mam ciągłe biegunki, nie jem - ogólnie jestem na ciągłym skręcie. Kiedyś wydawało mi się, że żeby pójść na detox to muszę się porządnie naćpać na zapas i żeby nie być do końca świadoma tego detoxu - jak widać nigdy nie zdało to egzaminu.
Wlasnie testuje aticaprant na sobie
@Melodyne na tą książkę ja też chętnie zerknę, już pobrałam sobie w PDF-ie. Dzięki za podpowiedź, może i mi rozjaśni nieco w głowie.
Opisała życie w Norwegii. "Narkotyki są tanie, a państwo opiekuńcze"
Jacht z kokainą o wartości 80 milionów funtów zmierzał w stronę Wielkiej Brytanii
Prawie tona „narkotyku klasy A” została znaleziona na jachcie płynącym z wysp karaibskich do Wielkiej Brytanii. Jej rynkowa wartość została oszacowana na 80 milionów funtów.
Handel narkotykami: Rynek odporny na COVID-19. Coraz większe obroty w internecie
Dynamika rynku handlu narkotykami po krótkim spadku w początkowym okresie pandemii COVID-19 szybko dostosowała się do nowych realiów, wynika z opublikowanego w czwartek (24 czerwca) przez Biuro Narodów Zjednoczonych ds. Narkotyków i Przestępczości (UNODC) nowego Światowego Raportu o Narkotykach.
Meksyk: Sąd Najwyższy zdepenalizował rekreacyjne spożycie marihuany
Sąd Najwyższy zdepenalizował w poniedziałek rekreacyjne spożycie marihuany przez dorosłych. Za zalegalizowaniem używki głosowało 8 spośród 11 sędziów. SN po raz kolejny zajął się tą sprawą, jako że Kongres nie zdołał przyjąć stosownej ustawy przed 30 kwietnia.