- Moja historia to opowieść z morałem. Przecież trafiłem do więzienia, była to katastrofa, zawodowo i prywatnie - uważa Jordan Belfort (fot. Robin Platzer/Twin Images/BE&
AMP;W)
Gra go DiCaprio, reżyseruje Scorsese, zapraszają do talk-show, a 1,5 tys. oszukanych przez Jordana Belforta inwestorów wciąż czeka na 100 milionów dolarów
Ze wszystkich narkotyków pod błękitnym bożym niebem ten jest moim absolutnie ulubionym - mówi tytułowy bohater ''Wilka z Wall Street'' Jordan Belfort, wyliczywszy wcześniej wszystkie nielegalne substancje, które bierze. - Dostateczna ilość tego gówna sprawi, że będziesz niepokonany - będziesz mógł podbić świat i zniszczyć swoich wrogów. Nie, to nie
kokaina. Mówię o pieniądzach.
Film, w którym Belforta zagrał Leonardo DiCaprio, zarobił 300 milionów dolarów i w niedzielę powalczy o pięć Oscarów.
***
Londyńscy kiniarze nie pamiętali podobnego zainteresowania. W okolicach premiery ''Wilka z Wall Street'' ceny wynajęcia sali na prywatny pokaz podskoczyły trzykrotnie. Klienci - banki z City - nie mieli jednak większych problemów z zapłaceniem 4,5 tys. funtów za salę na event integracyjny. Wielu bankierów, maklerów i brokerów, żeby lepiej wczuć się w klimat filmu, przyszło na seans w strojach stylizowanych na kultowe w tej branży lata 90.
Simon Taylor z agencji rekrutacyjnej Spencer Ogden: - W naszym biznesie chodzi o sprzedaż, a to była też działka Belforta. W ''Wilku '' widzimy więc kogoś, kto zasadniczo robi to samo co my - oczywiście oprócz nielegalnych rzeczy.
***
Prawdziwy Jordan Belfort,
http://historia.org.pl/2014/01/12/prawd ... ll-street/ chętnie szczerzący białe zęby, to dowód na to, że życie jest niesprawiedliwe, występek popłaca, a kara to pojęcie bardzo względne. Ma 51 lat, wygląda na dziesięć mniej - mimo dekady spożywania narkotyków w ilościach, które według jego własnych słów ''znieczuliłyby Gwatemalę'' - u boku ma młodszą i wyższą o pół głowy narzeczoną i bierze czterocyfrowe sumy za wykłady motywacyjne. W zeszłym roku zgarnął 1,8 miliona dolarów za książkę, w której z bezwstydną szczerością opisuje, jak bez mrugnięcia okiem pozbawiał drobnych ciułaczy oszczędności życia, robił przekręty, wręczał łapówki, a w międzyczasie urządzał orgie z prostytutkami i demolował apartamenty w Las Vegas.
- Tylko pomyśl: gra cię najlepszy aktor na świecie, film reżyseruje Martin Scorsese - jak byś się czuł? Każdy chce zrobić z nim wywiad, jest wszędzie i traktuje się go jak Robin Hooda, a przecież facet ukradł babciom i dziadkom 200 milionów dolarów. To zwykła szumowina - podsumował były pracownik Belforta Bo Dietl.
http://www.businessinsider.com/bo-dietl ... 014-1?IR=T
***
Urodził się w 1962 roku na nowojorskim Queens. Zawsze interesowały go pieniądze, dziewczyny i używki, niekoniecznie w tej kolejności. Gdy rodzice odkryli w jego szafie uprawę
marihuany, próbował im wmówić, że to praca domowa. Szybko uznał, że w jego przypadku (170 cm wzrostu i uroda niezbyt filmowa) dziewczyny łączą się bezpośrednio z pieniędzmi: jeśli zarobi dość, same przyjdą.
Spełniając ambicje matki, poszedł na stomatologię, ale zrezygnował już pierwszego dnia, kiedy dziekan powitał studentów stwierdzeniem: ''Złoty wiek dentystów się skończył, nie oczekujcie, że się wzbogacicie''. Po serii mniej lub bardziej udanych interesów zatrudnił się w firmie brokerskiej L.F. Rothschild. Na wejściu usłyszał: ''Jesteś niżej niż szumowina na stawie'' - to zdanie zresztą otwiera jego książkę - i postanowił, że jak najszybciej zmieni ów status. Na ''Pana Wszechświata''.
Dzień po odebraniu przez niego licencji maklera, w poniedziałek (zwany później czarnym poniedziałkiem) 19 października 1987 roku, akcje na nowojorskiej giełdzie spadły o 500 punktów. L.F. Rothschild padł, Belfort znalazł się na bruku. Desperacko szukając pracy, trafił do obskurnej firmy maklerskiej, która handlowała tzw. pink sheets, czyli niewiele wartymi akcjami małych spółek. Dla Belforta było to jak objawienie: nie dość, że prowizja od transakcji była dużo wyższa, to jeszcze kupowali je drobni inwestorzy mający niewielkie pojęcie o giełdzie. Człowiek obdarzony jego bajerem mógł wcisnąć im wszystko.
Szybko odłożył dość pieniędzy, żeby założyć własną firmę. Choć mieściła się nie na Wall Street, ale na dużo mniej prestiżowym Queens, miała nobliwą nazwę Stratton Oakmont. W autobiografii Belfort stwierdził, że powinna się raczej nazywać Sodoma i Gomora, bo praca w niej była jedną wielką imprezą z elementami orgii, z ''dziwkami w piwnicy, dilerami na parkingu, egzotycznymi zwierzętami w gabinecie zarządu i konkursami w rzucaniu karłami''. By ogarnąć jakoś libido pracowników, Belfort ogłosił główny open space ''strefą bez seksu''. Wynagrodził im to jednak, zapraszając na wieczór kawalerski do Vegas - rachunek za zniszczony hotel wyniósł 700 tysięcy dolarów.
https://www.youtube.com/watch?v=730XH4WwYR0
Skruszony i zadowolony - Jordan Belfort w talk-show Piersa Morgana
***
Do połowy lat 90. interes kręcił się świetnie. Firma stosowała prosty jak konstrukcja cepa nielegalny proceder zwany ''pump and dump'', czyli ''pompuj i rzuć''. Kupujesz tanio akcje jakiegoś przedsiębiorstwa, zwykle ''pink sheets'', i wciskasz naiwnym inwestorom jako niesamowitą okazję, podbijając tym samym cenę. Gdy ta dostatecznie wzrosła, Stratton Oakmont sprzedawał własne akcje, a gdy kurs spadał, a zawsze spadał, klienci zostawali z plikiem bezwartościowych papierów.
''W roku, w którym skończyłem 26 lat, zarobiłem 49 milionów dolarów, co mnie wkurzyło, bo brakowało tylko trzech do miliona tygodniowo'' - mówi Belfort w filmie. Wydawał je z przytupem: kilka posiadłości, jacht należący wcześniej do Coco Chanel i nowa żona, Nadine (w filmie Naomi), wysoka blondyna z imponującym biustem i akcentem, którego polskim odpowiednikiem byłaby maniera dziewczyn z ''Warsaw Shore''. To było życie, którego zawsze pragnął: ''Jeżdżenie najbardziej luksusowym samochodem, jedzenie w najmodniejszych restauracjach, noszenie najlepszych ubrań i mieszkanie w rezydencji''.
Gdy rosła sława i wpływy Stratton Oakmont, firma zaczęła zarabiać naprawdę poważne pieniądze. Nie wszystkie były legalne, więc Jordan postanowił ukryć część zysków na szwajcarskim koncie. Pieniądze były przemycane do Zurychu w walizkach lub przyczepione taśmą klejącą do ciał rodziny i przyjaciół Belfortów. Dobra passa skończyła się, gdy transakcjami Stratton Oakmont zainteresowała się Komisja Papierów Wartościowych i Giełd oraz FBI. Ziemia paliła się Belfortowi pod stopami, uciekł w narkotyki. Gdy zatrzymano go za jazdę pod wpływem, miał we krwi
kokainę,
metakwalon, benzodiazepiny,
amfetaminę,
MDMA, opiaty i
marihuanę - koktajl, który powaliłby nosorożca. Jego małżeństwo zaczęło się sypać; podczas jednej z kłótni zrzucił żonę ze schodów, zabrał córkę i o mało nie zabił obojga, wjeżdżając autem w drzwi garażu.
W 1998 roku, zagrożony wyrokiem rzędu 20 lat za pranie brudnych pieniędzy i oszustwa, Belfort ratował własny tyłek, sypiąc kolegów. Kilku nagrał nawet ukrytym mikrofonem. Ostatecznie dostał 22 miesiące w lekkim więzieniu i nakaz zwrócenia oszukanym inwestorom 110 milionów dolarów.
Po zakończeniu odsiadki zaczął wykładać, ''jak etycznie zmotywować każdego do wszystkiego''. Na swojej stronie internetowej Belfort twierdzi, że nauczy cię zwiększyć swój dochód, sprzedaż i pewność siebie. Napisał dwie książki o swojej przeszłości: ''Wilk z Wall Street'' i ''Polowanie na Wilka z Wall Street''. Z rezydencji na Manhattan Beach ma widok na ocean, od 16 lat jest trzeźwy, a DiCaprio mówi o nim, że jest ''wybitnym przykładem ambicji i ciężkiej pracy''. Niejaką rysą na tym sielskim obrazku jest to, że 1,5 tys. oszukanych przez niego inwestorów wciąż czeka na spłatę zasądzonych odszkodowań - w ostatnich czterech latach ze 100 milionów oddał im jedynie 250 tysięcy.
W 2013 roku do kin trafił ''Wilk z Wall Street'', a Belfort zaczął pojawiać się w amerykańskich talk-show w roli skruszonego grzesznika. - Moja historia to z pewnością opowieść z morałem. Przecież trafiłem do więzienia, była to katastrofa, zawodowo i prywatnie - przekonuje, uśmiechając się szelmowsko.
***
''Zawodowa i prywatna katastrofa'' w filmie Martina Scorsese nie wygląda szczególnie katastroficznie. To raczej bal na ''Titanicu'', z całym jego przepychem i luksusem, niż to, co się dzieje po zderzeniu z górą lodową. ''Wilka z Wall Street'' ogląda się jak film o zmierzchu cesarstwa rzymskiego (zanim barbarzyńcy stanęli u bram), tyle że w dekoracjach z wczesnych lat 90.: ociekające złotem rezydencje, jachty, opalenizna, której nie powstydziłby się Andrzej Lepper, dużo seksu,
alkoholu i jeszcze więcej
kokainy, a w ramach podkładu muzycznego ''Insane in the Brain'' Cypress Hill. Wulgarne? Oczywiście. Niemoralne, nielegalne i niezdrowe? Nie ma wątpliwości. Ale też ekscesy Belforta w wydaniu DiCaprio są dość krępująco - bo przecież moralnie obrzydliwe i estetycznie wątpliwe - atrakcyjne. Wręcz kuszące. I na tym, jak dowodzi gorąca debata w USA, polega problem.
https://www.youtube.com/watch?v=iNVLDB2_46c
Wierni uczniowie Belforta - zwiastun ''Chciwości'', dramatu o pierwszym dniu kryzysu na Wall Street
''Trzy godziny oglądania okropnych ludzi robiących okropne rzeczy i przyznających się do tego, że są okropni. Ale i tak masz im zazdrościć, ponieważ alternatywą jest praca w McDonaldzie i jeżdżenie metrem'' - uważa ''New Yorker''. ''Pochwała nieposkromionej chciwości'' - oburza się Associated Press. ''Jordan Belfort wyciągnął ogromne pieniądze od wielu ludzi - w tym wielu biednych. Następnie wydał je na
kokainę, dziwki, samochody i jachty. Dokumentowanie jego wyczynów może być wielkim kinem, ale jest granica między wyśmiewaniem ekscesów Wall Street a celebrowaniem jego stylu życia'' - ostrzega ''Business Insider''. ''Trzygodzinne bachanalia pełne seksu, narkotyków i ostentacyjnej konsumpcji'' - podsumowuje ''New York Times''.
Najostrzej o filmie wypowiedziała się córka jednego z prawdziwych ''wilków z Wall Street'', Toma Prousalisa - prawnika, który współpracował ze Stratton Oakmont i w 2004 roku został skazany za oszustwa. Christina McDowell (zmieniła nazwisko) napisała list otwarty do twórców filmu, w którym zarzuca im ''potęgowanie narodowej obsesji na punkcie bogactwa'' oraz ''gloryfikowanie chciwości i psychopatycznych zachowań''. ''Jesteście niebezpieczni. Wasz film to lekkomyślna próba udawania, że takie historie są zabawne - nawet wtedy, kiedy nasz kraj zatacza się po kolejnej rundzie skandali z Wall Street. Czy naprawdę chcemy zatracić się w kolejnych >>seksapadach<< i kokainowych balangach fałszywych finansistów? Przecież to właśnie ich zachowanie powaliło Amerykę na kolana'' - pisze. I dodaje: ''Nie wspominając nawet o tym, jak wasz film degraduje kobiety i jakie mizoginiczne, wsteczne przesłanie wysyłacie młodemu pokoleniu mężczyzn''.
***
Gwałtowne reakcje, które wywołuje ''Wilk z Wall Street'', wynikają z tego, że Scorsese trafił w dziesiątkę. Nie dlatego jednak, żeby orgie w Stratton Oakmont oddawały obecny styl pracy w biurach JP Morgan Chase czy Goldman Sachs (chociaż, sądząc po entuzjastycznych brawach nowojorskich maklerów przy co bardziej spektakularnych ekscesach Belforta, kto wie?). Nie dlatego nawet, żeby Wall Street stosowała dziś identyczne praktyki (szwindle Belforta na akcjach drobnych spółek w porównaniu ze spekulacjami na rynku nieruchomości i obracaniem ryzykownymi kredytami to jak kradzież jabłka ze straganu i opróżnienie skarbca w Ford Knox). Scorsese zrobił cyniczny film o chciwości, która nie tylko jest dobra, ale przede wszystkim jest głównym, o ile nie jedynym motorem jednostki.
Publicystka ''New Yorkera'' Rachel Syme porównała ''Wilka...'' do innego filmu z ubiegłego roku, w którym DiCaprio gra opalonego dorobkiewicza urządzającego ekstrawaganckie imprezy w rezydencji na Long Island, czyli ''Wielkiego Gatsby'ego'' Buzza Luhrmana. Różnica polega na tym, że Jay Gatsby zarabiał i wydawał pieniądze w nadziei, że dzięki temu zdobędzie serce Daisy Buchanan. Jordan Belfort nie ma żadnej zewnętrznej motywacji. Zarabia po to, żeby mieć więcej - używek, kobiet, domów, samochodów i jachtów - liczy się tylko bezmyślna konsumpcja. ''Wilk Scorsesego jest Gatsbym, którego domaga się obecna Wall Street - jego mrocznym kuzynem i perwersyjnym odbiciem. Nie ma w nim głębokiej miłości, tylko pożądanie'' - pisze Syme.
https://www.youtube.com/watch?v=XvRMmkglor0
Ich pensje to publiczna kradzież - rozmowa o zarobkach bankierów z brytyjskim ekonomistą Markiem Littlewoodem
Prawdziwy Belfort przy całym swoim cynizmie stara się w książce zachować pozory moralności. Opisawszy barwnie i ze szczegółami, jak dobrze się bawił, kłamiąc, kradnąc i cudzołożąc, dodaje: ''Mam szczerą nadzieję, że moje życie posłuży jako przestroga dla bogatych i biednych, dla każdego, kto wciąga kreskę za kreską i łyka tabletki jak tic-taki; dla każdego, kto zdecyduje się przejść na ciemną stronę mocy i żyć życiem nieokiełznanego hedonizmu. I dla każdego, kto myśli, że jest coś wspaniałego w byciu znanym jako Wilk z Wall Street''.
Tyle że z filmu to nie wynika. W filmie bycie Wilkiem z Wall Street jest wspaniałe: luksus, piękne kobiety, dzikie imprezy i zero konsekwencji. Przestępstwo nie ma kary - no, może lekkie pacnięcie po rękach - za grzech nie trzeba odpokutować, no to niby dlaczego nie grzeszyć? I to też jest odbicie amerykańskiej rzeczywistości. Sześć lat po bankructwie Lehman Brothers, które rozpoczęło kryzys 2008 roku, widać wyraźnie, że ludzie, którzy do niego doprowadzili - szefowie największych banków i agencji ratingowych, politycy, którzy często zaczynali karierę w sektorze finansowym, a jeszcze częściej tam ją kończą, wreszcie uniwersyteccy ekonomiści, którzy popierali deregulację rynku finansowego - nie zapłacili za swoje błędy. Scorsese, uważają jego krytycy, powinien takie zachowania piętnować, a nie gloryfikować ich cynizm i bezkarność. Zwłaszcza że ''Wilk z Wall Street'' jest przyjmowany entuzjastycznie w środowiskach, które teoretycznie powinny być najbardziej oburzone przedstawionymi tam praktykami (bo bezpośrednio ich dotyczą), czyli wśród finansistów.
***
Cztery lata temu Oscara za najlepszy dokument dostała ''Wewnętrzna robota''; film, który właśnie to robi - piętnuje i oskarża. Jej reżyser Charles Ferguson przekonująco pokazuje przyczyny i przebieg kryzysu 2008 roku, a przy okazji zadaje niewygodne pytania bankierom, politykom i ekonomistom. Film, którego twórca nie kryje gniewu i oburzenia na Wall Street i wszystko, co reprezentuje, kończy się apelem: ''Sektor finansowy odwrócił się plecami do społeczeństwa, skorumpował nasz system polityczny i spowodował globalny kryzys. Ogromnym kosztem uniknęliśmy katastrofy. Ale ludzie i instytucje, które spowodowały ten kryzys, wciąż są u władzy - i to należy zmienić. Powiedzą nam, że ich potrzebujemy i że to, co robią, jest zbyt skomplikowane, byśmy to zrozumieli. Powiedzą nam, że to się nie powtórzy. Wydadzą miliardy, żeby walczyć z jakąkolwiek zmianą. Nie będzie łatwo. Ale o niektóre rzeczy warto walczyć''.
Na razie wygrywa Wall Street.
''Wilka z Wall Street'' zamyka scena, w której Belfort, już po odsiadce, robi mały motywacyjny show. DiCaprio zostaje przedstawiony przez prawdziwego Belforta (''oto największy skurwysyn, jakiego znam'') widowni złożonej z aspirujących sprzedawców. - Sprzedaj mi ten długopis - mówi Belfort-DiCaprio, wpatrując się z hipnotyzującą intensywnością w oczy kolejnego jelenia, który chciałby być wilkiem. Najlepiej wilkiem z Wall Street.
Morału brak.
https://www.youtube.com/watch?v=vS0hj4kiqsA
Turbokapitalizm od kulis - rozmowa z autorem dokumentu ''Inside Job'' (''Wewnętrzna robota'')
"Wilk z Wall Street" wychwala psychopatyczne zachowania?
mk
[ external image ]
"Jesteście niebezpieczni, powinniście się wstydzić. Chwalicie ludzi, których zachowanie powaliło Amerykę na kolana" - przekonuje w liście do Martina Scorsese i Leonardo DiCaprio córka finansowego oszusta z Wall Street. Jej ojciec współpracował z Jordanem Belfortem, którego historię opowiada ich najnowszy film.
"Marty i Leo, w czasie kiedy biegacie na imprezy i spotkania z prasą i nie możecie się doczekać sezonu rozdawania filmowych nagród, pozwólcie, że powiem wam parę słów prawdy" - pisze w liście opublikowanym w "Los Angeles Weekly" córka finansisty, który współpracował z Belfortem. Ojcem Christiny McDowell, dawniej Prousalis, jest Tom Prousalis, przeciw któremu Belfort zeznawał, współpracując z FBI. Przyznaje, że musiała zmienić nazwisko, kiedy okazało się, że ojciec wykorzystał jej tożsamość do prania brudnych pieniędzy.
Czego uczycie młodych Amerykanów?
"Pewnego dnia przyszłam do domu i okazało się, że dostaję mnóstwo telefonów od wierzycieli i prawników grożących mi procesem. Ojciec narobił na moje nazwisko blisko 100 tys. dol. długu. Odszedł i nawet mi o tym nie powiedział" - napisała w swoim liście. Nie podoba jej się, że uzależniony od narkotyków i alkoholowych balang Belfort, skazany w 1998 r. r. na więzienie za pranie brudnych pieniędzy i wyłudzenia, przedstawiony jest w filmie w taki sposób, żeby obudzić sympatię widzów.
"Jesteście niebezpieczni. Wasz film to lekkomyślna próba udawania, że takie historie sa zabawne. Nawet wtedy, kiedy nasz kraj stoi na skraju kolejnego skandalu z Wall Street. Czy naprawdę chcemy zatracić się w kolejnych 'seksapadach' i kokainowych balangach fałszywych finansistów? Przecież to właśnie ich zachowanie powaliło Amerykę na kolana" - pisze.
Zarzuca twórcom filmu "potęgowanie narodowej obsesji na punkcie bogactwa i statusu i gloryfikowanie chciwości i psychopatycznych zachowań". I namawia Amerykanów do bojkotu filmu. "Nie chcę nawet wspominać o niezrozumiałym sposobie, w jaki wasz film degraduje kobiety, jaką mizoginiczną, zacofaną wiadomość przekazuje młodym mężczyznom" - oburza się.
Matka płakała i wymiotowała
"Czy w ogóle pomyśleliście o przekazie kulturowym, jaki wysyłacie, robiąc taki film? Udało wam się stanąć w jednym rzędzie z doświadczonym kryminalistą, facetem, który do dziś nie zadośćuczynił swoim ofiarom" - przekonuje.
W swoim liście Christina opisuje też bolesne, osobiste wspomnienia jej i jej rodziny, związane z oszustwami ojca i jego aresztowaniem. Opowiada, jak jej matka "płakała i wymiotowała w łazience, kiedy ojca zabrali do więzienia", jak młodsza siostra uciekła z domu, starsza - z trudnością skończyła szkołę. Sama Christina była czasem tak głodna, że musiała nocą podkradać jedzenie z lodówki swojego chłopaka. "To przedziwne przeżycie - pamiętasz jeszcze, jak latałaś z ojcem prywatnym samolotem, a teraz on przychodzi do ciebie i prosi o parę groszy, żeby kupić sobie kolację" - wspomina.
"Najgorsze jest to, że cały czas mu wierzyłam - że idzie do więzienia z winy rządu, że zostawia swoją małą księżniczkę z winy Belforta. Wierzyłam nawet, że kiedy brał w moim imieniu karty kredytowe, próbował mnie ratować. Przestałam wierzyć dopiero wtedy, kiedy spróbował zrobić to wszystko jeszcze raz, a mnie samej zaczęło grozić aresztowanie" - pisze.
Albańska żona i reality show
McDowell zapowiada, że wyda książkę, w której opisze więcej wspomnień związanych z ojcem. Kończy swój list informacją, że jej ojciec w tej chwili robi interesy z rządem Albanii i jest "prawdopodobnie żonaty z 30-letnią albańską tłumaczką". - Tacy ludzie zawsze, zawsze spadają na cztery łapy - stwierdza.
Christina opublikowała swój list, kiedy okazało się, że w związku ze swoją nowo nabytą popularnością Belfort weźmie udział w telewizyjnym reality show.