...czyli jak podejść do odstawienia i możliwie zminimalizować jego konsekwencje
ODPOWIEDZ
Posty: 3790 • Strona 283 z 379
  • 591 / 144 / 0
Droga podania nie ma znaczenia. Jedynie można to traktować w kategorii personalnego sukcesu, bo mechanizmy chorobowe są wszędzie takie same.
Igła też nie znaczy ostateczności i drogi bez powrotu. Mimo kilkunastoletniego stażu na herze po kilkukrotnym IV i tak wolałem ganiać krople po lotnisku. Pod koniec ćpania klonów raz na jakiś czas strzelałem je dla urozmaicenia i z nudów w kabel. Szału nie było.
Uwaga! Użytkownik thermogrippp nie jest już aktywny na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 2198 / 709 / 0
Ale przyznasz że są osoby u których podawanie iv tak wryło się w psychę że walą potem wszystko w kabel: emke, fete, benzo. Nawet jak to nie są ich ulubione substancje i biorą je okazjonalnie. Zresztą Jamedris pisała kiedyś że zdarzało się jej nawet samą sól fizjologiczną podawać dla zaspokojenia psychiki jak detoksowała.
Edit: moj ziomek kiedyś stuknal nawet meskaline w prochu w kabel. Piekło jak chuj, dzialalo dobrze jak kogoś interesuje. Przeżył też.
Autor tego posta jest żywym (?) przykładem że selekcja naturalna nie działa.
Nie bierzcie moich rad poważnie, konsultujcie to z bardziej obeznanymi osobami a najlepiej lekarzem. Słuchacie mnie na własną odpowiedzialność.
  • 591 / 144 / 0
Oczywiście. Z drugiej strony ja np miałem takie okresy, że mj z blachy paliłem, każde benzo sprawdzałem czy pływa, bupre, oxy, fentanyl ganiałem po lotnisku, lub zaspokajałem swoje głody sypiąc na blache cukier, glukoze i patrząc jak pływa.
Uwaga! Użytkownik thermogrippp nie jest już aktywny na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 549 / 169 / 0
Ahhh IV, IV! Magia, no naprawdę. I droga bez powrotu - jak ktoś jest całkowicie ogarnięty życiowo, cały czas waląc IV opio, to naprawdę wielki szacun. Dlatego nie wchodźcie na IV za szybko i dla niedobrych do podawania IV substancji. Nie kalkuluje się. Najpierw się nacieszcie PO, a biorąc morfinę czy heroinę to IV czeka tuż z rogiem i nie ma co przyspieszać nieuniknionego. Powodzonka. I dla tych, którzy z własnej woli z IV rezygnują, jak i dla tych, co dopiero zaczynają; żeby sobie za dużej krzywdy nie zrobili.
Here is my tribute to morphine
You will always be in my dreams
The last and final moment is yours
My agony is your triumph
  • 468 / 98 / 0
Często jest tak, że jak ktoś wchodzi na IV to powtarza "wiem co robię, ogarniam sytuację, będę walić na sportowo, kto jak kto ale ja się nie uzależnię". Gówno prawda.

Ja jestem idealnym przykładem.
If I could be free from the sinner in me
  • 591 / 144 / 0
Każdy opio ćpun jest idealnym przykładem, który myślał że przechytrzy tę substancje.

Z takich śmiesznych sytuacji to jak przeszła pierwsza fala heroiny w Warszawie w bodajże 96' na moim osiedlu wiele osób myślało, że grypa panuje, bo mięśnie, stawy napierdalały z nosa się lało...
Uwaga! Użytkownik thermogrippp nie jest już aktywny na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 549 / 169 / 0
20 lutego 2020kanda pisze:
Często jest tak, że jak ktoś wchodzi na IV to powtarza "wiem co robię, ogarniam sytuację, będę walić na sportowo, kto jak kto ale ja się nie uzależnię". Gówno prawda.

Ja jestem idealnym przykładem.
No tak, to znany schemat myślowy, mimo że mało dla mnie zrozumiały. Jak ja zaczynałam walić IV to się cieszyłam jak dziecko i w sumie nigdy mi nie przeszło. Wiedziałam, że się wpierdolę, to było jaśniejsze niż słońce, raziło po oczach. No i miałam rację.

Nieważne, co myślicie - i tak się wpierdolicie! ;)
Here is my tribute to morphine
You will always be in my dreams
The last and final moment is yours
My agony is your triumph
  • 317 / 77 / 0
20 lutego 2020kanda pisze:

Teraz jest zupełnie inaczej. Czuję, że osiągnęłam jakiś rozwój. Jak byłam sama czułam się zagubiona, w chuj. Jak ma się w życiu jakiś sens, plany, miłość to życie nabiera barw, chcesz być lepszym człowiekiem. Niestety należę do osób, które źle znoszą samotność, w sensie taką bezzwiązkową. Wiem, że nie powinnam uzależniać swojego szczęścia od drugiej osoby, bo różnie w życiu bywa. Zazdroszczę ludziom, którzy są szczęśliwi sami ze sobą, taka wewnętrzna równowaga, to jest ekstra, naprawdę. Chciałabym do czegoś takiego dojść w życiu.
Kandzia, Ty wiesz, że ja Cie lubię, ale no niestety zgadzam się z przedmówcami. Wiesz zresztą dobrze, że mi zawaliło się wszystko w jednej chwili, gdy pozornie wszystko zaczęło sie układać- byłam ślepo zakochana, pokochalam na nowo swoją pasję, dostałam pracę w zawodzie, zaczęłam mieć konkretne cele. A z końcem roku wylądowałam na toksykologii po próbie samobojczej, straciłam mieszkanie, postarzyłam rodziców o jakieś 10 lat, zostałam sama, w szpitalu, atakowana na każdym kroku, oskarżana o cuda nie z tej ziemi, chciano mnie pozbawić wszystkiego, na czym mi zależało i dla czego jeszcze żyłam: studiów, pasji, przyjaciół, związku, miasta, które kocham i które dało mi tożsamość.
Ale chyba to było suma sumarum potrzebne, bo ostatecznie teraz żyję już tylko dla siebie. Przestałam oglądać się na kogokolwiek, przestałam poświęcać się w imię obiecywanej bajkowej przyszłości z wielkim domem i dwójką dzieci. Bo ta przyszłość to chyba sama się miała zbudować, nie wiem. Doszłam do etapu, w którym zdałam sobie w końcu sprawę i zaakceptowałam fakt, że pokonanie uzaleznienia fizycznego to nie tylko pierwszy krok, ale nawet nie zawsze jest to krok w dobrą stronę, bo często te detoksy u mnie były tylko bardzo ładną zasłonką i przykrywką, że coś robię oraz dawały złudne poczucie kontroli i PEWNOŚCI, graniczącej wręcz z pychą, że doznałam cudownego oświecenia i absolutnie nigdy już do tego nie wrócę no bo przecież szczerze nie chcę, mam inne wartości, jestem silna, mocna i cała reszta tych pięknych, patetycznych bzdur.
Nie chcę mówić tu o żadnym kluczu, bo przestałam już wierzyc w jakiekolwiek dogmaty, bo one zwyczajnie nie istnieją w tym uzależnieniu, chociaż tak pięknie sie za nimi podąża i tak fajnie odwracają uwagę od tego całego gniotącego poczucia całkowitego zniszczenia które czuje się w środku ALE bardzo wzmacniająco podziałał na mnie moment, w którym zaakceptowałam i pogodziłam się wewnętrznie z tym, że opio zawsze będzie dwa kroki przede mną i że to poczucie całkowitej kontroli jest tak naprawdę przejawem kompletnego jej braku. Zobaczyłam, że to moje patetyczne wymachiwanie szabelką jest trochę jak starcie Dawida z Goliatem i, że rzucając się na tego Goliata z pięściami, jestem natychmiastowo przez niego miażdżona. Zaczęłam powoli szukać igieł które można wbić mu między oczy i jedną z pierwszych była umiejętność zaakceptowania własnej ostatecznej bezradności wobec mechanizmu, którego rozwoju nie jesteśmy w stanie przewidzieć i który tylko czeka na najmniejszą szczelinę, w którą może sie ponownie wślizgnąć, kompletnie niezauważony przez nikogo. Bo nieważne, jak dużo czasu minęło, jak bardzo będziemy heroiczni (sic! xd) w swojej walce, jeżeli wciąż bedziemy dokładać kolejne warstwy emocjonalnego pancerza to zamiast go utwardzać tylko robimy w nim dziury. Sztuka polega raczej na tym, żeby poprzez terapię powoli ten pancerz rozkładać na czynniki pierwsze, co jest oczywiscie dużo trudniejsze, bo wymaga swego rodzaju obnażenia przed samym sobą i u chyba większości osób do powrotu do emocji z czasów dzieciństwa, bo to zazwyczaj przed nimi chroniły nas opiaty. Ale przynosi dużo trwalsze efekty niż wszystkie wcześniejsze krótkotrwałe zrywy.
Oczywiscie to jest tak, ze ja sama do końca nie wiem, co akurat w tamtym momencie zadziałało- może być tak, że to kwestia poczucia stabilizacji, którą dała mi bupra, otwierając tym samym przestrzeń do realnym zmian w nawykach i schematach myślenia, którą wykorzystałam albo to tak skrajne doświadczenia zadziałały na mnie w ten sposób. Nie wiem i nie będę udawać, że wiem, bo może być tak, że to kolejna ułuda, w którą dałam się złapać, bo opio jest zawsze dwa kroki w przód i nie jestem w stanie przewidzieć która mała szczelina może stać się katalizatorem przyszłego nawrotu. Pewnie sprawa częściowo sie rozjaśni po odstawce bupry, biorę więc pod uwagę możliwość cofnięcia się wszystkiego do punktu wyjscia, chociaż muszę wierzyć w prawdziwość zmian, które zauważam, bo bez tego moje poczucie sprawczości całkowicie by upadło. W mojej sytuacji, biorąc pod uwagę zdiagnozowaną przewlekłą depresję niemożliwe jest utrzymanie się w pełnej trzeźwości, jeżeli nie nabiore wcześniej przekonania, że życie na trzeźwo może byc też szczęśliwe a nie być jednym wielkim niekończącym się cierpieniem. I tak właśnie traktuje okres substytucji- jako moment na utrwalenie się w tym przekonaniu, ale znów: wiem tylko, że nic nie wiem.
Podsumowując ten mój monolog, bo znów mnie poniosło: akceptacja wyżej od euforii a pokora wyżej od pychy. I nie traktujcie każdej wpadki jak końca świata i bezapelacyjnego powrotu do punktu wyjscia. Każdą taką sytuację trzeba przepracować, ale przepracowanie nie równa się samobiczowaniu się i wykonywaniem na sobie wyroku, bo to nie żaden wyrok tylko kolejna ćpuńska wymówka.
A jak nie wyjdzie? To najwyżej przeczytam sobie tego posta za jakiś czas i będę mieć ubaw z własnej naiwności. A każdy wysiłek, nawet nieskuteczny jest lepszy niż nie podejmowanie go w ogóle lub oszukiwanie samego siebie, że jest zupełnie inaczej.
Nie odbieraj tego Kanda jako ataku- ja ci zawsze życzę jak najlepiej i to moje gadulstwo to bardziej z własnej potrzeby niż z próby udzielania jakichkolwiek rad, bo i tak każdy musi przepracować wszystko sam.
  • 468 / 98 / 0
Tak szczerze, przeczytałam naprawdę dużo postów tutaj. Wiele, które napisała taurinnn albo Jamedris, bo to właśnie one mają tendencje do pisania wartościowych, treściwych postów. W większości tematów się nie wypowiadam, bo nie czuję takiej potrzeby, ale Twój post powinien być przypięty gdzieś na szczycie tego piekła dla opiatowców. Wszystko co napisałaś, jest pozornie proste, jak już się za to zabrać - zajebiście trudne, ALE TAK CHOLERNIE PRAWDZIWE.

Bardzo się utożsamiam z tym, co napisałaś. Czyli, żeby wygrać, trzeba się trochę poddać. Walczyć, ale bez wkładania w to całej energii życiowej.

Ktoś wyżej to pisał, albo w innym temacie - uważam też, że bardzo ważna jest organizacja czasu. Jak ma się za dużo wolnego to dużo się myśli o różnych rzeczach, często o tych złych. Potem przychodzi depresja. Trzeba się naprawdę czymś zająć, czymś co pochłonie umysł w 100%.

Tak naprawdę to chyba przestanę się udzielać na tym forum. Doceniam wszystkie wasze posty i nie jestem rozwydrzoną gówniarą, która tylko swoje zdanie stawia na pierwszym miejscu i nie przyjmuje do siebie krytyki, ale chyba faktycznie całkowite odcięcie się od tematu będzie skutecznym (dla mnie) detoksem.
If I could be free from the sinner in me
  • 239 / 50 / 0
zycze powodzenia w postanowieniach
ale blednym jest przekonanie ze zajmowanie sie czyms jest pomocne, to najzwyklejsza ucieczka, bo tuz po skonczeniu np pracy mysli wroca z jeszcze wiekszym natezeniem bo wolne i sie nalezy etc., kluczem do wygranej jest stanac na przeciw wroga i sie go nie bac trywialnie mowiac
ja nawet nie chodze
ja latam
ODPOWIEDZ
Posty: 3790 • Strona 283 z 379
Artykuły
Newsy
[img]
Jacht z kokainą o wartości 80 milionów funtów zmierzał w stronę Wielkiej Brytanii

Prawie tona „narkotyku klasy A” została znaleziona na jachcie płynącym z wysp karaibskich do Wielkiej Brytanii. Jej rynkowa wartość została oszacowana na 80 milionów funtów.

[img]
Handel narkotykami: Rynek odporny na COVID-19. Coraz większe obroty w internecie

Dynamika rynku handlu narkotykami po krótkim spadku w początkowym okresie pandemii COVID-19 szybko dostosowała się do nowych realiów, wynika z opublikowanego w czwartek (24 czerwca) przez Biuro Narodów Zjednoczonych ds. Narkotyków i Przestępczości (UNODC) nowego Światowego Raportu o Narkotykach.

[img]
Meksyk: Sąd Najwyższy zdepenalizował rekreacyjne spożycie marihuany

Sąd Najwyższy zdepenalizował w poniedziałek rekreacyjne spożycie marihuany przez dorosłych. Za zalegalizowaniem używki głosowało 8 spośród 11 sędziów. SN po raz kolejny zajął się tą sprawą, jako że Kongres nie zdołał przyjąć stosownej ustawy przed 30 kwietnia.