Ja to żałuję, że poszedłem do psychiatry jak miałem epizod depresyjny w liceum. Nie jestem pewien czy to przez Cital, ale przed leczeniem miałem spontaniczne erekcje, byłem czuły na bodźce dotykowe w wiadomym miejscu, a odkąd leczyłem się citalem (łącznie 2 lata) to spontaniczne erekcje zanikły, członek jakby był na jakimś znieczuleniu, a po stałej erekcji to sobie mogę pomarzyć. Nawet na viagrze ciężko, choć czasem się uda (przy czym przyjemności i tak dużej nie mam, jedynie w momencie orgazmu, który i tak przy penetracji jest niewykonalny, bo zbyt słaby bodziec). Już kilka lat z tym dziadostwem staram się uporać na psychoterapii i nic. W sumie prócz Citalu jeszcze były później 2 lata wenlafaksyny (SNRE) i 2 lata Escitaploranum (też SSRI). To co mi pomogło w życiu to terapia poznawczo-behawioralna i wsparcie najbliższych, bo leki to był w sumie tylko dodatek. A teraz się martwię, że to czego doświadczam to trwałe PSSD i ciężko będzie z tego wyjść... Z pewnością
citalopram i Escitalopram pomogły mi funkcjonować poprzez redukcję lęku (dzięki czemu łatwiej mi było wprowadzić wiele zmian w życiu, osiągnąć życiowe cele, znaleźć fajną pracę), ale po tych 8 latach zastanawiam się, czy zamiast ładować kasę w medykamenty, lepiej byłoby pójść od razu na terapię CBT i skonfrontować się z lękiem i się z nim oswoić, zamiast go wygłuszać. Z drugiej strony, może gdyby nie te leki, to by mnie dziś tutaj nie było? Ciężko ocenić. Z mojego punktu widzenia Cital,
wenlafaksyna i Escitalopram to były dobre leki do walki z depresją, z myślami samobójczymi i generalnie postawiły mnie na nogi i wspomagały w trudnych okresach. Jedyny minus to te zaburzenia seksualne jakich się nabawiłem. Z drugiej strony, seks to też podstawowa potrzeba człowieka, podobnie jak głód, jedzenie, spanie i jak jest zaburzona to mocno daje o sobie znać psychicznie. Więc w moim przypadku to chyba było tak: SSRI -> Zaburzenia seksualne -> Frustracja i spadek samooceny > Jeszcze większe zaburzenia erekcji > Błędne koło emocjonalno-poznawcze > Większa depresja... Dziś w zasadzie po latach terapii to ED jest moim głównym zmartwieniem i z perspektywy czasu chyba nie zdecydowałbym się drugi raz na rozpoczęcie leczenia Citalem, gdybym miał wybór. Pewności, że to przez ten lek, nie mam, ale chyba zasugerowałbym psychiatrze, że chcę lek, który nie wpływa na sferę seksualną + od razu zapisałbym się do dobrego terapeuty (a przynajmniej poszukał takiego, bo czasem trzeba poodbijać się po różnych gabinetach, by w końcu trafić na "swojego"). Jak ktoś miał podobne doświadczenia co ja z SSRI i ED, to też z chęcią poczytam.