Napój o działaniu psychodelicznym, zawierający DMT – sposoby przyrządzania, opisy rytuałów, rady i wątpliwości.
Więcej informacji: Ayahuaska w Narkopedii [H]yperreala
ODPOWIEDZ
Posty: 235 • Strona 23 z 24
  • 4 / / 0
Czytam te wasze posty i napiszę jakie jest moje wrażenie odnośnie ich - na ogół te opisy przeżyć to uduchowione pieprzenie. Czasami zdania nie układają się nawet w logiczną całość, czasami się układają, ale nie tworzą jakiejś sensownej konstrukcji myślowej.
Piszę, bo może niektórych zaciekawi jak wasze przemyślenia odbiera ktoś z zewnątrz. Notabene sam próbowałem Ayahuasci (dlatego z ciekawością czytam tutejsze posty), ale widzę, że jej wpływ był odmienny niż generalnie wypowiadających się tu. Ale czytając te posty ("uduchowione pieprzenie") nie mam ochoty próbować więcej Ayahuasci, bo wysoko sobie cenię racjonalność myślenia i nie chcę, żeby mój umysł się przełączył na takie nie do końca racjonalne myślenie. Chociaż z drugiej strony możliwe, że z tą swoją nieracjonalnością myślenia jesteście szczęśliwsi np. ode mnie, czy generalnie od ludzi którzy nie próbowali Ayahuasci.
  • 1392 / 8 / 0
Jedno "małe" ale - know your body, know your mind. Innymi słowy, na Ciebie akurat nie działa tak, jak na większość, czyli "uduchowienie pieprzących". I z Twojej perspektywy może to tak wyglądać, bo sam doświadczyłeś czegoś innego.
You can't understand a user's mind, but try, with your books and degrees. If you let yourself go and opened your mind, I'll bet you'll be using like me. And it ain't so bad...
  • 75 / / 0
Miałem taki sen.
Przygotowanie mi się przyśniło w innym temacie. Wypiłem to o 21.25. Uczucie lekkości w kończynach to fajna rzecz, o ile się chodzi, na siedząco/stojąco tego nie ma. Po ok. godzinie było już całkiem inaczej. Od rana był upał, gdzieś tak od popołudnia zaczęło padać, a na moment przyjęcia przypadła porządna ulewa. Dźwięk deszczu uderzającego w dach stał się mechaniczny, to chyba najlepsze określenie, jakby jakiś pradawny rytm zwiastujący nadejście przejścia. Światła były pogaszone, jedynie monitor chodził, dokumentowanie na bieżąco to jest to, ale szybko stwierdziłem, że i tak wszystko będę pamiętał, więc odpaliłem icaros i olałem dokumentację. Deszcz plus icaros, to były moje dźwięki z zewnątrz. I tutaj pierwsza uwaga - lepsze są własne kompozycje, bo coś, co tylko ładnie brzmi, niekoniecznie musi ładnie prowadzić, a icaros prowadzą, lepiej wcześniej wiedzieć dokąd. Druga uwaga - lepiej rzygnąć, kiedy idzie. Wstrzymywanie spowodowało uczucie ociężałości i dyskomfort psychiczny. Kiedy w końcu udałem się w kierunku łazienki, stwierdzając znaczący brak równowagi i zapaliłem światło, pojawiły się charakterystyczne wzorki, świetliste, na całej ścianie, rodem z dawnych kultur. Myśl czy to bardziej Toltekowie czy może raczej Mazatekowie zajęła mnie tylko na chwilę, bo wnet puściłem pawia. Zgniłozielona ropucha łypnęła na mnie swoim okrągłym, czarnym okiem, po czym dała nura w odmęty klopa, zostawiając za sobą jakieś wijące się coś. Mogłem od razu spuścić wodę, ale wtedy prawdziwą misją było wydostanie się z tej pułapki światła, lepiej było w ciemności. Potem, leżąc na ziemi, pod kocem, pojawiły się różne przemyślenia i właśnie, to nie tyle była podróż, co właśnie przemyślenia, np. jak to czasem dziwnie się wygląda w pewnych sytuacjach, czasem wręcz śmiesznie, chociaż wydaje się, że jest na odwrót. Sytuacji nie będę opisywał, bo każdy miewa inne. Kiedy już się kładłem spać, po dwóch godzinach, bo nudne to już było, pojawiła się myśl o tym, jak to niektórzy strzelają sobie w głowę i przeżywają, lepiej przecież byłoby w serce, tylko kwestia odpowiedniego ustawienia. Myśl ta była następstwem pewnego przemyślenia, o ludziach, kiedy idą do roboty, potem wracają do jakiegoś miejsca, które dla nich jest domem, żrą, szczają, srają i idą spać, a potem od nowa - żałosne. Zaznaczam - to była tylko myśl i tylko wtedy, na drugi dzień już tego nie było. Był tylko lekki ucisk w głowie, pewnie efekt zjedzenia mięsa przygotowanego dwa dni wcześniej, nic poważnego.
Dwell in the twilight.
  • 94 / 8 / 0
cebex pisze:
Zauwazylem ze Aya powoduje egoizm oraz odciaga od Boga, sugerujac ze jestesmy sami we wszechswiecie. To nie jest dobre.
Typowe. Doświadczyłeś czegoś wspaniałego, tylko nie wiedziałeś jak to potraktować. To o czym mówisz świadczy o tym, że Twoje doświadczenie było głębokie i ważne. Z tego powodu, opierając się na poglądach włożonych Ci do głowy, zacząłeś czuć wyrzuty sumienia. To jest takie właśnie uczucie bycia nie w porządku i nie umiejętność udźwignięcia tego.
Miałem to po LSD kiedys i błogosławię moment, w którym stwierdziłem "a huuu... idę dalej". Najgorsza jest myśl o tym, że wpadniesz do czarnej niekończącej się przepaści. Doświadczenie też bywa przerażające. Ale im bardziej odważnie się to puści, tym piękniejsze są tego skutki. Z tym, że nie powinno się tego robić na hurra, tylko wiedzieć na ile sobie możemy pozwolić w danym momencie.
Scalam. dsn
wojcieszekn pisze:
Dalszy stopień to przeżycie poza własnym JA. Póki co nie ma na to skrótu, może być OEE Out of Ego Experience.
wojcieszekn pisze:
Póki co nie ma na to skrótu, może być OEE Out of Ego Experience.
Skrótu nie potrzeba. Jest od daaaawna wiele terminów. Szukam właśnie lepszego niż podam, ale póki co nie mogę sobie przypomnieć.
Ale wystarczającym jest "samadhi". Co prawda jest to różnie rozumiane, ale jak najbardziej podstawowym znaczeniem oprócz "stanu błogości", jest "zjednoczenie (z przedmiotem medytacji)", co tym samym oznacza osiągnięcie stanu nie-ja. Ów stan błogości, który jest pozornie innym znaczeniem, tak na prawdę jest po prostu innym aspektem dokładnie tego samego stanu, ponieważ kiedy doświadcza się tak zrównoważonego, spokojnego stanu, pozbawionego "ja", automatycznie odczuwa się błogość.
Oczywiście w przypadku wszelkiej maści tripperów błogość pojawia się już najczęściej od razu, gdy zaczyna działać substancja. Może być tak dlatego, że błogość, a błogość, to nie to samo - inny może być jej wymiar (rozróżnienia: fizyczny vs psychiczny; psychiczny-ja vs psychiczny-Umysł-bez-ja).
Może też być i tak, że co wrażliwszy tripper po prostu automatycznie osiąga samadhi, gdy zaczyna działać środek (punkt powiedzmy kuklminacyjny) - nawet nie mając określonych nastawień i wiedzy na ten temat. Dzieje się tak, bowiem samadhi tłumaczone jako "zjednoczenie z przedmiotem medytacji", to w najdoskonalszym przykładzie zjednoczenie z czymś co nagle zauważamy, a mianowicie, że natura umysłu jest pusta (siunjata, anatman). Umysł np. po LSD jest tak 'plastyczny' czy 'wrażliwy', że - przynajmniej w moim przypadku - cały trip to medytacja, albowiem jeśli skupiam się (za duże słowo - po prostu patrzę) na drzewo, już się nim staję. Jeśli skupiam się na dźwiękach, nimi się staję. Ale jeśli skupiam się na umyśle, który jest pusty, staję się pustką (właściwiej pełnią [możliwości]). Właściwie we wszystkich tych sytuacjach przeżywa się stan bez-ja. Jest tak, ponieważ bez względu na "proces" (dziejący się w "ułamku sekundy") prowadzący do tego doświadczenia, zawsze w rezultacie doświadczamy stanu, w którym już nie jesteśmy osobą. Nawet jeśli stajemy się czymś innym, mamy już bardzo czysto pokazaną właściwość umysłu - pustą, a więc pełną możliwości (stania się czymkolwiek lub niczym). I tak można sobie dalej się bawić słowami ;)

Niestety DMT jeszcze nie znam. Jestem w posiadaniu B.Caapi dawno kupione, no ale to za mało..... - zgapiłem się. Chciałbym to o czym piszę pogłębić poprzez DMT. Jeśli mi się to uda, wszyscy usłyszycie moje hurrrrra - taka głośno krzyknę z radości ;)

PS.
Termin zawierający słowa "out of ego" byłby trochę niefortunny, ponieważ to nie ja wychodzę z ego. Właściwie nic z niczego nie wychodzi. Raczej coś się rozwiewa. A jeszcze poprawniej: wszystko zostaje na miejscu, ale zmienia się perspektywa. Zauważcie wszakże, iż, gdyby stan nie-ja był zniszczeniem wszystkiego (całego umysłu), to nie możliwe byłoby zauważenie takiego stanu i pamiętanie go. Zatem, przy okazji taka konkluzja do zbadania (nie przemyślenia!) dla tych, którzy teraz tego zdania nie zrozumieją: "jeśli znika ja, które rozróżnia i którego istnienie powoduje, że można mówić o istnieniu jakiegokolwiek doświadczenia, to jak to możliwe, że po jego pozbyciu się, nadal jesteśmy świadomi?). To bardzo piękne - zastanowić się nad tym (wystarczy sekunda - tylko zapytanie ;) gdy się to właśnie przeżywa. Bardzo pięknie wtedy patrzy się na Ludzkość i Życie.

(popłynąłem trochę nie? ;)
Pozdrawiam
Owoc żywota Twojego je ZUS.
  • 235 / 26 / 0
Tutaj jest 340 tripów po DMT opisanych po angielsku http://www.serendipity.li/dmt/340_dmt_trip_reports.htm

A tu koleś palił DMT w vaporyzerze (omijąc w ten sposób układ pokarmowy a więc i MAO nie rozkłada DMT) Typo mówi że poznał doświadczył tripie wspomnień jakie miał jego nowy pies wcześniej maltretowany http://www.reddit.com/r/Drugs/comments/ ... th_my_dog/
Nieraz ludzie na tripie gadają w dziwnych starych językach.

Jeden koleś na forum prawda2.info przestrzegał przed tripami po ayahuasce mówił że te rytuały indian to okultyzm i moze się skończyć to opętaniem :rolleyes:
Ostatnio zmieniony 06 listopada 2014 przez xxyzyxx, łącznie zmieniany 1 raz.
  • 4022 / 356 / 949
Na tym forum też: ayahuasca-new-age-t33317.html ;-)
  • 3 / 2 / 0
Ja ze spotkania pamiętam, kiedy po zamknięciu oczu wszyscy zamienili się w barwy. W fale kolorowych Energii. Uświadamiałam to sobie; wtedy to stawało a ja.. gubiłam się - jakby wszystko w mojej głowie się spotykało w formie przebłysku/gwiazdy. Poprzednio płynące "fale" spotykały się w tym jednym miejscu, jakby "mojej energetycznej głowie" - tam gdzie mogłaby być głowa i świeciły jasnym białym światłem. I tak cały czas... Pomyślałam o tym, że cudowny byłby seks wszystkiego z wszystkim (tych Energii) na tym poziomie energetycznym. Te Energie - ich zatrzymywanie i patrzenie jak krążą, łączą się, a tam się tworzą historie męczyło mnie. Chciałam się "odciąć", "polecieć" - poleciałam w jedną stronę tych Energii, za jedną z nich - te Energie były czerwone, w kształcie ósemki, a we mnie czułam jak białe światło trafia do mojej głowy, żarzy z niej, na głowie mam jakby taki "kikut"; cała jestem biała i świecąca i... rozchylam nogi, kładę się na ziemi - nogi idealnie leżą rozchylone na bokach, na ziemi. Czekam na otrzymanie nasienia, na ten cud. Cud życia. To miejsce na ten cud, na ten prywatny mikro i makrokosmos w jednym. Czułam się bosko. Jak w świątyni i niczym świątynia. Odczuwałam przyjemność... Taaak...
...Aaale.... - tu pojawił się strach. Strach, że ja tak nie mogę, nie dam rady, nie mam z kim - Partnera to nie interesowało, był w swoim Świecie. To nie on jest tym, z którym mogę tak się połączyć, na tym kosmicznym poziomie. To było tak cudownie "czyste", po prostu mieniliśmy barwami w aurze, które w środku było białym światłem. Czekałam na nasienie. Zrozumiałam, że nie on, nie Partner, z którym jestem. Tutaj był jeden mężczyzna, z którym teraz mogłabym, którego nasienie mogłabym przyjąć... I tu strach jeszcze większy, bo on nie był sam.. Był tu z rodziną, która też brała udział... Poza tym jak mogłam "zdradzić w myślach" Partnera?! Poza tym: jak mogłam pomyśleć, że w ogóle mogę wybierać Partnera seksualnego, ojca, "dawcę nasienia", Partnera Kosmicznego Połączenia wśród tych mężczyzn tu, jeszcze zajętych. Jak dziwka. Co ja sobie wyobrażam...

Już wcześniej zaczynało męczyć mnie to, że mogłam coś skupiać w swoim umyśle (te Energie). Wystraszyłam się trochę tego, że to może moje Ego tak robi; wydaje mu się, że jest centrum, "a przecież tak nie jest". Bardzo nie chciałam, żeby moje Ego "wygrało"... "Co ja sobie wyobrażam?!" - myślałam.

Nie chciałam się dołować... "Puść to, nie dołuj się" - myślałam.

Zobaczyłam co robią inni. Może ja też "puszczę" po prostu i spróbuję tańczyć jak jedna z Kobiet? Wstałam na chwilę i "może spróbuję" - myślałam. Niestety... kiedy tylko chciałam lekko ruszyć biodrem poczułam co za tym stoi: przecież to Kobiecość, to seksualność - jak śmiem?! Jak dziwka... Spojrzałam na Szamana i jego partnerkę. Jak śmiałam - oni na pewno widzą moje intencje, że chciałam ich oszukać, a pod tym tańcem na pewno kryły się nierozwinięte jeszcze pobudki... Wszyscy wiedzieliśmy jak to się mogło skończyć... Seks, seks... Rozebranie się, "puszczenie" wszystkiego. A przecież tu mężowie z żonami, partnerzy, a tak... gdybym się przystawiała?! Jakbym to miała zniszczyć... "O czym ja w ogóle myślę" - jak śmiem? Oni mają swoje rozumy, może nie zgodziliby się na seks ze mną... Jeszcze ta myśli o nielojalności wobec Partnera. On jest dla mnie tu i teraz najlepszy przecież.
Zamieszanie - nie wiedziałam co robić. Chciałam już się uwolnić, tańczyć, nie myśleć, nie pamiętać. Krąg ciągłego wpędzania czy nawet "wpętywania" się w poczucie winy był dla mnie trudny.

Ehhh... potem zobaczyłam takie samo jasne światło, jak wcześniej "w miejscu głowy" - było na górze, po prawej stronie; prowadziło do góry. Odkryłam, że "tam" jest wyjście. Chciałam tam iść/wpłynąć/ulecieć; poczułam, że to DOM, że to spokój. Że to jest Ono. Spojrzałam na Szamana (miał swoją "normalną", Ludzką postać) a on tylko patrzył prosto na mnie. Czułam w tym surowość jego spojrzenia. Widziałam też surową partnerkę Szamana, która patrzyła jakby z wyższością... Miała skrzydła kruka. Była pół-krukiem. "Co ja sobie wyobrażam - on na pewno słyszy i rozumie moje myśli", "jak śmiem?!" i przepraszałam go i wszystkich: "o Boże, pewnie wszyscy to widzą..." a ja się sobą zajmuję i chcę wszystko "zgarnąć w jedno miejsce zamiast współgrać ze wszystkimi" i z nimi "pływać"... "Ja nie mogę do tego Światła, i to jeszcze po tym jak chciałam się uwolnić i być może "seksić", że myślałam o tym, że to w ogóle możliwe..." - rozpłakałam się... Poczułam się brudna, niewarta, niegodna. A jeszcze myśl o dziecku? Jak mogę?! "Przecież nie jestem gotowa i nie mam z kim, muszę dorosnąć!"

Płakałam. Chciałam umrzeć. Pomyślałam o tym, że mogę się powiesić. Był śnieg na zewnątrz, tam mógłby mnie ktoś zobaczyć z zewnątrz i Ludzie zaczęliby się interesować... Mogłam się powiesić w łazience, albo utopić. Nie zdecydowałam się jednak, bo przecież i ci Ludzi, tutaj, na Ceremonii mieliby potem problemy... Gdyby moje ciało mogło zniknąć, albo może dogadać się z kimś, jakieś oświadczenie napisać, że to nie ich wina, ani Roślin... Nie wiedziałam jak się siebie pozbyć, żeby nie był to problem dla nich, ani potem Rodziny, kiedy się dowie. Rozpłakałam się jeszcze bardziej... Nie miałam jak... Przepraszałam też Boga/Wszechświat, bo przecież jestem na tym Świecie, a tak nie szanuję tego... Powinnam jakąś misję spełnić... Radować się z tego, szanować... Było mi jeszcze gorzej... Matkę szanować powinnam za to, że mnie wychowała mimo trudności... A tak bym chciała zrobić, żeby umrzeć?! Masakra.
Nagle wszystko się zmieniło. Weszłam w 100% w wizje, bez świadomości przestrzeni w której się znajdowałam, bez świadomości Matki tu rodzonej, Ludzi wokół i w życiu. Weszłam w noc. Byłam w lesie z "dzikimi", egzotycznymi roślinami, w Kręgu Kobiet. Pośrodku ognisko. Nie mówiłyśmy do siebie językiem konkretnym, wypowiadając słowa. Takie "mentalne rozmawianie". Wiedziałyśmy, że muszę odejść, oddalić się. Nie mogłam zostać z plemieniem; zdecydowałam się złamać tradycję; usunąć dziecko. Musiałam się pogodzić z konsekwencjami - wydaleniem z plemienia i koniecznością odejścia w dżunglę.
Z jednej strony nie chciałam odejść, być wydaloną. Tu czułam się częścią, ale wiedziałam też, że nie zdołam wychować sama dziecka; nie czułam się odpowiednio dorosła, dojrzała i w pełni sił. Nie mogłam ujawnić kto jest ojcem; sama nie byłam pewna czy wiedziałam jak to się stało. Po prostu było dziecko we mnie. Ja to wiedziałam - jak, skąd, od kogo - to takie niepewne intuicyjnie nasuwające się energie wokół tych pytań, nie same te skonkretyzowane pytania. Czułam takie zagubienie, wrzucenie na głęboką wodę i to niezależnie od wyboru. Wolałam konsekwencje ponosić sama, a nie jeszcze skazywać na trudy życia dziecko, skoro sama miałam "zamieszanie" i odczuwałam trudności i niepewności.

Nagle zrobiło się jeszcze ciemniej; czarno. Przez chwilę pojawiła się myśl: nie bój, przecież "w każdej ciemności jest Światło", może to jakieś przejście, coś w tym jest... Tymczasem... Dół spiralnie ściągał, "spadał mnie" w dół. Płakałam jakby przeszywał mnie ból, rozdzierał - bólu nie czułam, ale... emocjonalnie do tego mogę przyrównać. Do takiego zagłębiania w przepaść, smutek, strach, rozpacz, żal, podziemie - wszelką ciemność, którą trudno mi opisać. Generalnie trudno i ciężko. Przez chwilę poczułam jak jestem tym dzieckiem... tym nienarodzonym, w środku.

Potem doświadczałam krótkich "migawek" - spojrzenia na swoje rączki, domu rodzinnego od str ojca, ale tam same postacie Kobiet - Babki, ciotki, zapłakanej Matki, która odczuwała strach i żal z tego, że jednak jestem, ale też obwiniającej się od razu po odczuwaniu tego, że tak odczuwała. Takiego samego "błędnego koła" jak u mnie... Potem widziałam siebie - małą, w "rzeczywistym" świecie - taką jakąś czarną, "zagłębioną" dziewczynkę, mądrą tak głęboko... Jakby przekazywała tym narodzeniem coś Matce, żeby ona jednak odnalazła sens... Serio to przebłyski scen były tylko, ale odczucia, bezsłowne jakby "informacje" to to co między tym do mnie docierało w ułamkach sekund... (I, cholera przez chwilę pojawiła się myśl: aha! To po to się narodziłam, przyszłam, po to mój cel, by nie dać umrzeć/pomóc w odnalezieniu sensu Matce - poczułam takie oszukanie, że to "tylko tyle", ale później też wdzięczność, przyjęcie i zrozumienie tej roli). Widziałam też scenę z tego jak miałam kilka lat i samochód zatrzymał się przede mną na ulicy - zdążył. Jak wybuchł mi fajerwerk w dłoni, jak pies z wielkim pyskiem zatrzymał-zacisnął szczęki 1,5 cm przed moim nosem i oczyma, jak mama wyciągnęła mi skórkę od pomidora, która dostała się do wlotu tchawicy, jak próbowałam łapać oddech po upadnięciu na płuca i w końcu się udało... Było kilka takich sytuacji... W większości były przy nich Mama lub Babcia z jej strony. Przez chwilę widziałam powieszoną babcię w stodole (w "rzeczywistym" tak było, choć nie tego widziałam - miała moje imię). Zawsze po każdej z nich "w realu" przypominałam sobie, że "mamy 7 albo 9 żyć" i ile mi zostało. Teraz też przez chwilę ta myśl. Dalej: myśl o kocie. Dalej: myśl o mojej kotce. To ja nie dostarczyłam jej należytej opieki, przeze mnie umarła. Uratowała mnie. Zmarła na to co teraz mi jest... Znów poczucie smutku, obwiniania. "Najpierw dziecko, potem kotka" - w wielkim skrócie całości. Czułam się strasznie.

I tu chciałam z tego wyjść... Otworzyłam oczy. "To się musi skończyć" pomyślałam. Zobaczyłam Partnera i tu... obudziła się moja pożądliwość seksualna. Przyznam, że jej nie pamiętam. Więcej z opowiadań Partnera, który stwierdził, że było to dla niego lekko uciążliwe. Podobno wyciągałam język na zewnątrz na całą długość, kręcąc nim we wszystkie strony...
Ja pamiętam jak myślałam o tym jak opisywałam wyżej - starałam się sobie wmówić, że on jednak chciałby ze mną, że "jednak mnie kocha", ale był w swoim świecie. Z 1 str to rozumiałam, ale z drugiej nie przeszkadzało mi to dalej "lecieć" w wyobrażenia "mlaskania się języczkiem wzajemnie" (sorry - to mi tak teraz idealnie opisowo przychodzi do głowy).

I tak obwinianie x seksualne wyobrażenia w koło-macieju. Czułam się wyczerpana..
Jedna z Kobiet miała twarz smoka, jakby chciała do mnie przemówić. Nie chciałam zwymiotować, trzymałam, cholera, bo się wstydziłam. Wstydziłam za siebie. I znów.... w seks... i znów w str.Partnera - podobno zaczęłam go dotykać/skubać w jakąś (nieintymną) część ciała, co zaburzyło jego tripa. Koniecznie podszedł do mnie Szaman i... mną potrząsnął. Wtedy "obudziłam się" z wkręcenia w seksualną pożądliwą machinę z... jarzmem wstydu. Potrzebowałam się wysikać. Chyba cały czas trzymałam, bo wstydziłam się wstać - że przejdę, kiedy wszyscy wszystko widzą, patrzą, a ja będę "krzywa, bolesna i brudna" - zauważą moją "zdzirowatość" i skłamaność w tym wszystkim. Wyszłam zatem na zewnątrz, na śnieg i podeszła do mnie suka, która była z gospodarstwa obok. A z Partnerem przywiązywaliśmy ją i drugiego psa wcześniej do płota (psy zewnętrzne, cały rok mieszkały na zewnątrz), żeby podczas Ceremonii nie szli do Ludzi - gości. Ona do mnie podeszła, co wydało mi się nietypowe - nie robiła tak wcześniej. I spojrzała na mnie. Miała jakby "dwie warstwy" - jedna z nich była takim prawdziwym wilkiem. Spojrzała i patrzyła i jakby przekazała mi: "nie musiałaś nas/mnie wiązać, to nie było potrzebne". To była tylko informacja, bez wyrzutów, taka... dojrzała. Już miałam się obwiniać, kiedy to przypomniałam sobie, że potrzebuję siku. Ona była cały czas obok. Czułam to, że jest. Kiedy przez chwilę wróciłam do takiego "codziennego, typowego, płytkiego, realnego" stanu ona odwróciła się i już po tym nie czułam na powrót tego połączenia z nią, takiego "kosmicznego, bez słów..." zrobiłam, podziękowałam... Poczułam "coś wielkiego" między nami, w nas... Cudowne.

Wróciłam do pomieszczenia, w którym zbliżało się do ewaluacji. Mówiliśmy w Kręgu, Ludzie dziękowali; ja czułam się zmieszana, wystraszona, trochę może i oszukana?, pogubiona, i że trudno mi było podziękowania przecedzić bezpośrednio do tego człowieka... Choć tego nie rozumiałam i czułam poczucie winy, i wstydu, i takiej... nierówności, że ja się gdzieś pogubiłam... Było mi wstyd.

Podziękowałam mimo to za prowadzenie (choć sama go nie odczułam, ale kumam, może moje zaślepione Ego/Umysł nie dopuściły i nie pozwoliły słuchać głosu Szamana) i Wszechświatu za tę "Wielkość".



Pytanie: czy ktoś z Was miał jeszcze takiego "pomąconego" tripa bez fraktali i ze zmąconym/zamglonym (i jeśli był to trudno zauważalnym) "happy endem"?
Pomyślałam, że może za bardzo Jej nie uszanowałam dostatecznie, albo miałam niesformułowaną intencję, nieodpowiednio się przygotowałam, albo mam karmiczne kwestie związane z kobiecością, rodzicielstwem i ktoś to w rodzie musi "ogarnąć"/"odpracować"...?
Pierwsze to, co do mnie przyszło to: no tak - cudem, zjednoczeniem, jest możliwość "roli Boga" - posiadanie dziecka. Ale... przecież ja też jestem z tego. I tu: ile w tym mojego zakamuflowanego Ego, które niby ma się ciężko i się nie widzi w "wielkich", ale prowadzi jednak taką grę, żeby dopuszczać takie myśli a potem się obwiniać, przez co tak się być może po prostu broni przed rozpadem? Może to nie tak, że ono jest jakoś mega "złe" i mąci, kręci, by nie widzieć Prawdy (takie mam przekonanie), ale że się jednak "bidne" po prostu tylko broni i lepiej je zostawić, i "a niech ma i niech sobie poużywa"?
  • 3 / / 0
Mam pytanie do chrzescijan, co myslicie o Bogu po wypiciu ayu?

Wierzycie dalej, jak widzicie to wszystko?

Jestem wierzacy i nie wiem czy to pic... Wszystko juz mam
  • 7 / 1 / 0
Jestem tutaj nowy więc grzecznie buty wycieram i witam serdecznie :)

Miałem okazję uczestniczyć w ceremonii z ayahuascą miesiąc temu. Prowadzona w Czechach. Miałem niewielkie doświadczenie z psychodelikami wcześniej, ale nic poważnego. Mam dużo praktyki medytacyjnej, więc byłem dość pewien siebie i swojego spokoju. aya uderzyła mnie bardzo silnie, bardzo szybko (max 10 minut). Jako że wizje nie były przyjemne i przesłaniały całą przestrzeń, moje doświadczenie zen jednak zawiodło i wpadłem w totalną panikę. Bałem się postradania zmysłów, bardzo mocno odczuwałem istnienie zła/demonów. Atak trwał ponad godzinę, może półtorej. Naprawdę wątpię, czy udałoby mi się to opanować bez pomocy ekipy prowadzącej. I to jest moja pierwsza obserwacja, rada dla ludzi niedoświadczonych - naprawdę warto za pierwszym razem zainwestować w profesjonalny wyjazd, chociażby dla bezpieczeństwa w takich przypadkach. A już na pewno mieć przy sobie zaufaną osobę.

Jednakże happy end był. Po strachu przyszła radość, zaufanie, muzyka. Wizji oczywiście mnóstwo, jednak jakoś żadne nie utknęły mi w pamięci. To co zostało, to niesamowite otwarcie na emocje, które trwa do tej pory. I to jest zdecydowanie więcej warte (przynajmniej dla mnie), niż nowe, abstrakcyjne punkty widzenia, wizje czy przepowiednie. To po prostu wydaje się nie być ważne, gdy wychodzi się na zewnątrz i oddycha pełną piersią... Ciekawa sprawa, może dla innych to oczywiste ale dla mnie - skrajnego racjonalisty- zupełnie nowy świat.

Z tej perspektywy wydaje mi się (odnośnie posta wyżej), że bycie osobą wierzącą w niczym nie przeszkadza - raczej pomoże osadzić, zintegrować pewne uczucia wobec miłości i świata.
  • 19 / / 0
Ja swoją pierwszą noc spędziłem w mocnym cierpieniu fizycznym. Ból, smutek, rozczarowanie... Szaman powiedział że muszę nauczyć się przekształcac te uczucia w miłość.

Druga noc i już po pierwszym kubku mega wizję jak w matrixie. Wszędzie hexagony. Wszystkie żywe organizmy świeciły dla mnie energia, fluorescencyjny kolor. W sumie byla to impreza życia, ale żadnych większych duchowych przeżyć. Znajomi co siedzą głębiej w temacie zaczęli naprawdę głęboko wchodzić w swoją duchowość. Mi tego zabrakło. Ceremonie odbyłem 3 podczas 2 tygodniowego pobytu w Kostaryce.
Uwaga! Użytkownik Kubackjeee nie jest już aktywny na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
ODPOWIEDZ
Posty: 235 • Strona 23 z 24
Artykuły
Newsy
[img]
Jacht z kokainą o wartości 80 milionów funtów zmierzał w stronę Wielkiej Brytanii

Prawie tona „narkotyku klasy A” została znaleziona na jachcie płynącym z wysp karaibskich do Wielkiej Brytanii. Jej rynkowa wartość została oszacowana na 80 milionów funtów.

[img]
Handel narkotykami: Rynek odporny na COVID-19. Coraz większe obroty w internecie

Dynamika rynku handlu narkotykami po krótkim spadku w początkowym okresie pandemii COVID-19 szybko dostosowała się do nowych realiów, wynika z opublikowanego w czwartek (24 czerwca) przez Biuro Narodów Zjednoczonych ds. Narkotyków i Przestępczości (UNODC) nowego Światowego Raportu o Narkotykach.

[img]
Meksyk: Sąd Najwyższy zdepenalizował rekreacyjne spożycie marihuany

Sąd Najwyższy zdepenalizował w poniedziałek rekreacyjne spożycie marihuany przez dorosłych. Za zalegalizowaniem używki głosowało 8 spośród 11 sędziów. SN po raz kolejny zajął się tą sprawą, jako że Kongres nie zdołał przyjąć stosownej ustawy przed 30 kwietnia.