Luźne dyskusje na tematy związane z substancjami psychoaktywnymi.
ODPOWIEDZ
Posty: 2067 • Strona 194 z 207
  • 1180 / 102 / 0
ayahuasca - narkotyk od czarownika
Wojciech Cieśla

[ external image ]

Daje kopa, jakiego nie dają najtwardsze narkotyki. Pięć, sześć godzin oddzielenia się od ciała, wizje, rozmowy z duchami. Już jest w Polsce, a z nią jej kapłani. Niepozorny, brązowy płyn. ayahuasca.

Żeby jej skosztować, trzeba znać czarownika. W Warszawie jest ich co najmniej kilkunastu. – Niektórzy szamani przylatują z Peru, inni działają na miejscu – opowiada Michał (imię zmienione), menedżer w międzynarodowej korporacji. – Grupa zwołuje się przez znajomych. Piętnaście, dwadzieścia, dwadzieścia pięć osób. Spotkanie wieczorem. Każdy z karimatą, śpiworem, dla każdego miska na wymioty.

Polski pionier ayahuaski nazywa się Stan Tymiński. Ten Stan Tymiński.

Kim są? Różnie. Buddyści, ludzie od zdrowego jedzenia, od naturalnej medycyny. Ci, którzy szukają sposobów na oczyszczenie. Najpierw trochę muzyki i medytacji, potem szaman uzdrowiciel okadza każdego dymem i piórkami, daje do wypicia kilka łyków ayahuaski. Znów medytacja i muzyka. Ludzie reagują różnie. Często wymiotują, bo ayahuasca przeczyszcza. Ale większość ma konkretny lot. Zupełnie inny niż po narkotykach. Skąd ayahuasca? Z plastikowej butelki!

Sesje odbywają się w prywatnych domach i biurach. Michał: – Moja ostatnia? W salce konferencyjnej.

aya, cudowne ziele


Zwolennicy chwalą: po jednym kieliszku tego brunatnego napoju o gorzkawym smaku jest mocny odlot, wyjście z ciała, cztero-, sześciogodzinny trip, podróż poza siebie. Niby narkotyk, ale nie uzależnia. Podobno leczy, poszerza świadomość, nie powoduje kaca. Uruchamia nieznane moce i uśpione siły, pozwala czynić cuda.

Każdy z karimatą, śpiworem, dla każdego miska na wymioty.

Farmakolodzy o ayahuasce mówią wprost: dopalacz. Nie wiadomo, jak dokładnie działa. Nie wiadomo, jak bardzo jest niebezpieczna. Wiadomo, że wywołuje halucynacje, a mózg dostaje substancje, z którymi nie powinien się zetknąć. Jak będzie pracował ten sam mózg za 30 lat? Nikt nie wie. Natura? Muchomory sromotnikowe też występują w naturze, a jednak zabijają.

Barbara Wilamowska, koordynator ministra sprawiedliwości do spraw przeciwdziałania narkomanii: – Słyszałam o ayahuasce. Jest ekskluzywna, więc jest na nią popyt. Jaka jest skala zjawiska? Ministerstwo nie zbiera informacji o pobudzaczach świadomości.

Informacje o spotkaniach, na których szamani podają ayahuascę, rozchodzą się pocztą pantoflową. Prawdziwej ayahuaski nie sposób przyrządzić samemu. To wywar z pnącza Banisteriopsis caapi i rośliny Psychotria viridis, obie rosną w amazońskiej puszczy. Wywaru od wieków używali Indianie do uzdrowień i sesji narkotycznych, zawsze w towarzystwie szamana albo curandero – przewodnika, który objaśnia wizje.

W Warszawie działają szamani Polacy i szamani Peruwiańczycy. Bez rozgłosu, bo składniki ayahuaski są wpisane na listę substancji nielegalnych. Dlatego nalewany z plastikowej butelki płyn najczęściej jest przemycony. Szaman Andrzej (imię zmienione): – Z łatwością można obie składowe zastąpić innymi, niewpisanymi na listę. Przepisów na ayę jest tyle, co uzdrowicieli.

Wakacje z ziołami

Za jedną sesję ayahuaski w Warszawie płaci się od 400 do 800 złotych. Klienci: od studentów, przez zamożnych biznesmenów, którzy „radzą się duchów”, ludzi władzy i polityki, aż po emerytów.

Nie wiadomo, którzy z szamanów są wiarygodni. – Niektórzy każdego śniadego kolesia, który wsadzi sobie piórko we włosy, traktują z nabożną czcią – sarka Pepe, jeden z curanderos (uzdrowiciel). – Do Europy ściąga się podejrzanych fachowców, jednak europejscy samozwańczy szamani także mnożą się jak grzyby po deszczu. Degeneraci i przebierańcy. A prawdziwy szaman to omnibus, zna się na wszystkim. Nie ekscytuje się miksturą. Wie, że nie może przedawkować. Nie szuka odlotu. Ale teraz to się wymyka spod kontroli. Ludzie mylą ayahuascę z narkotykami. Duże dawki, wzmocnione ekstrakty. W Warszawie możesz trafić na dwie szkoły – peruwiańską, bardzo ludową, i europejską, wyczyszczoną z prymitywnych wierzeń.

Farmakolodzy o ayahuasce mówią wprost: dopalacz

Szamanka Aldona Miroński (działa w Holandii) narzeka: – Klienci często idą na lep „ludzi z dżungli”. Jak odróżnić wiarygodnego od niewiarygodnego, prawdziwego od nieprawdziwego? Nie wiem.

Szaman Andrzej w internecie zaprasza na ayahuascę do Czech, tu prowadzi mały ośrodek. Jest ostrożny. Mediów się boi. ayahuascę traktuje jak religię. – Realizuję misję w Czechach nie bez powodu. W Polsce byłem prześladowany ze względu na praktykę – pisze w e-mailu. – Praca z roślinami i uzdrawianie to moja pasja, praca i hobby.

Taktyka Andrzeja: robić swoje i pozostać „poza zasięgiem radarów” Kościoła i mediów. Bo Andrzej w ciągu pięciu lat chce założyć kościół ayahuaski. Podobny, o nazwie Santo Daime, działa w Ameryce. Może uda się go zarejestrować w Polsce?

Oświecenie ekspresowo

Aldona Miroński, 52 lata, została oświecona po tym, jak zbrzydła jej konsumpcja. Na zdjęciu z lat 80. zrobionym w Niemczech nosi drogie futro i pozuje przy białej limuzynie. Na zdjęciu zrobionym 10 lat później w Indiach ubrana w białą, zwiewną szatę zastyga wygięta w asanie.

Przez ostatnie ćwierć wieku na drodze do szczęścia pani Aldona próbowała właściwie wszystkiego – jogi, terapii, psychocybernetyki, tarota oraz szamanizmu. Pisała do magazynu „Czwarty Wymiar” i zgłębiała piramidologię. Ma wiele wspomnień z minionych wcieleń.

Od sześciu lat podaje chętnym ayahuascę. – Szamanką zostałam niejako z automatu – tłumaczy. – Miałam już za sobą oświecenie, więc ten, który wprowadzał mnie w obrzęd, właściwie rozłożył ręce. Wiesz już tyle, powiedział, że nie musisz nic robić. Po prostu pij.

Więc pani Aldona piła. Wkrótce na własną rękę uruchomiła w Holandii sesje ayahuaski. Sama mieszka w Niemczech, ale Holandia to jedyny kraj w Europie, w którym składniki brunatnego płynu nie są zakazane. – Jak najprościej określić ayahuascę? Wyzwalacz świadomości. Detonator. Deszyfrant. Przekroczenie zmysłów – mówi szamanka. – Uwalnia z uwięzienia w trzech wymiarach.

– Długotrwała modlitwa podobno też uwalnia – sugeruję.

– Ale w ayahuasce to się dzieje błyskawicznie! Zazwyczaj kiedy wchodzi pan na ścieżkę rozwoju, to trwa latami, całą inkarnację. ayahuasca szybko daje pojęcie, dokąd zmierzamy.

Szamanka na brak klientów nie narzeka, chociaż nie jest tania. Przelot do Holandii plus 300, 400 euro za osobę. – Ze względu na odległość i cenę nie trafiają tu ludzie przypadkowi. Wiedzą, czego szukają.

Czwarty wymiar Tymińskiego


Prawdziwy polski pionier ayahuaski nazywa się Stan Tymiński. Ten Stan Tymiński. W Iquitos, stolicy peruwiańskiej Amazonii, wystarczy powiedzieć, że jest się Polakiem. Miejscowi wiedzą, o jaką nację chodzi, jednym tchem wymieniają: – Wojtyła, Lato, Tymiński, Lewandowski!

Stan przyjechał do Peru w 1981 roku. Opowieści o telepatii wśród plemienia Jivaro przywiodły go do Iquitos. Prowadził tam interesy, zakładał pierwszą w mieście kablówkę.

Znachor Fernando del Castillo tak wspominał halucynogenną podróż z Tymińskim: „Po modlitwach i pieśniach niebieskich zapytałem, czy jest na haju. Masz wizje? – zapytałem. Tak, jestem w samolocie – odparł. Jako pilot czy jako kucharz? – spytałem. Jako kucharz – odparł. Cóż, żeby zostać pilotem, trzeba dużo czasu”.

Składniki ayahuaski są wpisane na listę substancji nielegalnych
Jivarosi uczą Tymińskiego „panować nad odległością za pomocą myśli”. W 1990 roku dogłębnie oczyszczony opuszcza dżunglę i przybywa do Polski, startuje w wyborach prezydenckich. Robią wrażenie: on, jego czarna teczka, peruwiańska żona i hipnotyzujące spojrzenie.

W 1990 r. jednym ze współpracowników kandydata Tymińskiego jest nieżyjący już dziś Roman Samsel, były korespondent „Trybuny Ludu”. Leci z Tymińskim do Peru. Notuje: „O ayahuasce pamiętałem z jego relacji. (…) Kilkakrotnie opowiadał mi o swoich doświadczeniach i zawsze z emfazą w głosie (…). Do głowy mi nie przyszło, że zechce jej działanie wypróbować na mnie”. Samsel wypija ayahuascę: „Nie zwierzyłem się z moich obaw, ale dałem Stanowi telefon do mojej żony. Zapytał, gdzie ma mnie pochować. Odrzekłem, że w Polsce. Wyraźnie się skrzywił. Wiem, że drogo kosztuje transport ciała”.

Na Samsela boski napój działał dziwnie. W psychodelicznej wizji zamiast dzikich węży i jaguarów (typowe dla sesji w dżungli) oglądał Kielce lub Radom (pewności nie ma).

Spytałem Tymińskiego na Facebooku o jego doświadczenia z ayahuascą. Nie odpowiedział.

Po dysk do Arizony

Dziki Mietek, czyli Mieczysław Sobczak, żyje w sercu dżungli w La Merced, kilkaset kilometrów od Limy.

W połowie lat 80. wyjechał do USA, żył wśród Indian Navaho, podobno był tam jednym z dwóch białych szamanów. Zaczął przewidywać przyszłość. Ziołami i kamieniami pomagał chętnym dochodzić do „balansu wewnętrznego”. Prowadził sklepik z indiańskimi pamiątkami i zajazd przy słynnej Route 66 w Wiliams. A potem wylądował w Peru. Tu, głęboko w dżungli, odnalazł raj. Uprawia rośliny, zajmuje się medycyną naturalną. Radzi mi, żebym unikał pieczywa, od pieczywa rośnie brzuch.

ayahuascę zna dobrze. – Ile razy brałem? Czterdzieści? Czterdzieści kilka – zastanawia się. – To nie ma nic wspólnego z religią. To natura. Kto szuka przygód, ten się zawiedzie.

Według niego jest kilka gatunków ayahuaski, jednak najmocniejsza jest czarna. Po niej zakrzywia się przestrzeń i czas: – Chciałem przyjaciołom pokazać zdjęcia, ale dysk ze zdjęciami zostawiłem w Arizonie. Przyjąłem czarną ayahuascę i zaraz znalazłem się w Arizonie. W jednej chwili. Jak podniosłem dysk, to za pierwszym razem mi upadł, ale w końcu się udało. Przeniosłem go do dżungli. Ile to trwało? Niedługo.

Aldonie Miroński raz przydarzyła się przykra historia: – ayahuasca działa tak, jakbyśmy nagle otwarli granice między krajami. Ktoś trafi do Liechtensteinu, a ktoś inny do Korei Północnej. Wszystko zależy, w którą stronę się wybierze. Po to są szamani, by pilnować, aby każdy wrócił z podróży w dobrym stanie. Najgorzej to przywlec ze sobą przybysza.

W kwietniu jeden z gości pani Aldony z psychodelicznego tripu przywlókł ze sobą kosmitę. Na dwóch wcześniejszych ceremoniach doświadczał nawiedzenia boga natury nirwany. Na trzeciej trafił na UFO. – Nie mogłam odpędzić tego kosmity. Przybysze lubią wejść, zamieszkać w człowieku i porządzić się po swojemu.

Dziki Mietek nie pamięta złych przygód. Chętnie wspomina, jak po ayahuasce przewidział atak na WTC. Opowiedział o tym w chicagowskim radiu u Sylwestra Skóry. Wkrótce zadzwonili do niego smutni panowie z FBI. Poprosili, żeby trzymał język za zębami. Mietek wie dlaczego: – Z wizji dowiedziałem się, że wszystko, co będzie mówione o zamachu, będzie mijać się z prawdą.

Piotrek (imię zmienione) na sesji w Warszawie miał ostatnio inną wizję: – Po prostu poczułem miłość. Że trwam od nieskończoności i do nieśmiertelności. Oddychałem haustami wielkimi jak nigdy dotąd. Czułem, że jestem w miejscu, gdzie zaczyna się wszechświat. Byłem jego częścią. Poczułem powietrze, jakbym sam był powietrzem. Czułem ciało, każdą komórkę, każdą cząstkę, aż iskrzyło. Traciłem rozum.


komentarze:

ayahuasca ma w świecie ludów Amazonii swoje miejsce. W cywilizowanym świecie od razu próbuje się zrobić z tego produkt. 400 do 800 zł za sesję? W Holandii np. - gdzie jest legalna - kosztuje po 25 Euro za porcję. Ktoś robi na tym niezły biznes.
Poza tym - aya nie może być 'dopalaczem' na imprezę, bo jest po prostu za mocna. Nie w sensie uzależnienia, ale wyciąga z człowieka całą podświadomość, a to potrafi być nieznośne. Większość osób jakie znam, które ją próbowały, mówią "dziękuję, może za rok". Zwykle wcale.

Proponuję poczytać o pochodzeniu substancji i prześledzić jej historię oraz podejście w krajach takich jak Kolumbia i Peru, jest ona uznana za napój narodowy i najsilniejsze lekarstwo, nie uzależnia, a efektem ubocznym są jedynie wizje i wymioty. Oświecenie owszem, może nastąpić, ale żeby określać to jako dopalacz świadczy o nieznajomości spektrum tematu jakim jest ten lek. Proponuję obejrzeć francuski film dokumentalny o Ayahusca, a potem się rozpisywć. Panie dziennikarzu, co to jest narkotyk? Proszę zacząć od definicji, bo ayahusca nie uzależnia.

"farmakolodzy mówią dopalacz" na szczęście tylko ci ignoranci. Bo ci, którzy ją zbadali mają już inne opinie. Cyt.:
Farmakolog Dr Jordi Riba wraz ze swoim zespołem zbadał aktywność mózgową podczas działania ayahuaski i odkrył ciekawe zależności:
ayahuaska sprawia, że hiperaktywna staje się najbardziej rozwinięta kora nowa (neocortex), część mózgu, która odpowiada za to, że jesteśmy ludźmi. Ta część mózgu sprawia, że spostrzegamy, kwestionujemy i podejmujemy decyzje. ayahuaska również stymuluje/aktywuje ciało migdałowate, które jest jakby przechowalnią wczesnych emocjonalnych wspomnień, szczególnie najbardziej traumatycznych i znaczących w naszym życiu. Aktywuje również wyspę (insula) , która jest utożsamiana z naszymi funkcjami kognitywnymi, emocjami, świadomością, mostem pomiędzy impulsami emocjonalnymi i możliwościami decyzyjnymi. Co najciekawsze ayahuaska hiperaktywuje część mózgu odpowiedzialną na przechowywanie całej naszej emocjonalnej pamięci i sprawia, że uwolnione zostają nawet dawno zatarte, ale znaczące wspomnienia. Ta hiperaktywacja pozwala na ponowne zrewidowanie dawnych ścieżek neuronalnych zapisów i tworzy nowe połączenia neuronowe, a co za tym idzie, stworzenie nowych ścieżek neurochemicznych. Często wiąże się to z przedefiniowaniem starych lęków, pojawianiem się nowych perspektyw i możliwości wyeliminowania problemu, który wcześniej wydawał się bardzo problematyczny do rozwiązania. Oznacza to, że ayahuaska dosłownie tworzy nowe połączenia neuronowe w mózgu.




Prastary napój szamanów. Dla jednych narkotyk, dla innych lek. ayahuasca to psychodeliczna podróż do podświadomości
Karolina Pochwat

[ external image ]
Szaman w tradycyjnym stroju przed seansem ayahuasci.

Największą wartością jest miłość. Wszystko poza nią jest iluzją. Otaczający nas świat jest subiektywny. Istnieje tylko teraźniejszość. Według ludzi, którzy odbyli szamański seans, po ayahuasce świat staje się lepszy, a życie nabiera sensu. Ale najpierw trzeba przeżyć piekło.

Wizje

– Pierwszym wezwaniem tego żeńskiego głosu było: Jedyną rzeczą, którą naprawdę musisz wiedzieć, to „nieskończona miłość jest jedyną prawdą”. Wszystko inne to iluzja. Spojrzałem na swoją rękę i zdałem sobie sprawę, że nie potrafię określić granic własnego ciała. Lewa półkula zamykała się, nie dekodowała rzeczywistości w sposób, w jaki normalnie to robiła i przez to inne poziomy świadomości mogą być postrzeżone, ponieważ proces dekodowania nie ma na nie już wpływu – opowiada David Icke, brytyjski publicysta w filmie zamieszczonym na YouTube. Takich "świadectw" w sieci jest bardzo dużo.

https://www.youtube.com/watch?v=yqtvuzcL84M

O ile autor tych słów nie zawsze jest traktowany jakby był w pełni rozumu (jest zwolennikiem wielu teorii spiskowych, między innymi o Illuminati), to jego doświadczenia podobne są do doświadczeń innych ludzi, którzy są bardziej wiarygodnym źródłem informacji. W podobnym tonie wypowiadają się nawet lekarze neurolodzy, którzy z ciekawości czy dla celów naukowych wzięli udział w seansie zażywania ayahuaski.

Wielu twierdzi, że w stanie ayahuaski ich ciało staje się energią, rozpływa się. Tak jakby go nie było, jakby istniała tylko świadomość. Chociaż Icke twierdzi, że jest to związane z ciałem - komputerem. To podobno bardzo piękne uczucie. Wszelkie napięcia, stres i żale znikają. Zostaje tylko to, co w człowieku dobre. „Budzi” się z przeświadczeniem, że jest kochany, otoczony troską, o której nawet nie zdawał sobie sprawy, spokojny.

Doświadczenie z zaświatów

ayahuasca nazywana jest często hormonem śmierci, a uczucia po jej zażyciu uznaje się czasem za zbliżone do tych, których człowiek doświadcza podczas śmierci. Co kryje się pod tym ekscytująco brzmiącym psychodelikiem? ayahuasca w języku keczua to pnącze dusz. Podczas ceremonii zażywa się ją w formie napoju.

To często kombinacja roślin, które zawierają w sobie DMT - czyli związek chemiczny, który jest dwumetylową pochodną tryptaminy, która w małych ilościach występuje w ludzkim organizmie, a w stężeniu, w jakim występuje w ayahuasce, jest potężną substancją psychoaktywną wywołującą intensywne halucynacje.

Oprócz tego napój zawiera w sobie harmalinę, która w małych dawkach jest substancją przeciwdepresyjną, a w dużych psychoaktywną. Jest inhibitorem MAO, czyli związkiem pomocnym w leczeniu depresji i nadciśnienia tętniczego. Te substancje wytwarzane są również przez ludzki mózg podczas głębokiego snu. Nie pozostawiają po sobie śladu w organizmie.

Królestwem Ayahuasci jest Peru, chociaż również w Europie (na przykład w Holandii) można wziąć udział w ceremonii. Indianie sporządzają napój, szamani piją go aby wprowadzić się w trans, wyleczyć się, czy nawiązać kontakty z mityczną pamięcią plemienia, lub umożliwić jasnowidzenie. Ceremonia odbywa się pod czujnym okiem osób trzecich - napój pije osoba, która potrzebuje pomocy oraz szaman. Według Indian to duchy dyktują, jak ma przebiegać kuracja.

Biznes

ayahuasca ostatnio stała się modna. Kuszą doniesienia osób, które były w Ameryce Południowej i brały udział w ayahuascowym seansie. Sama znam kilkoro, którzy wybrali się na weekend w Holandii, podczas którego relaksowali się i pili ayahuascę pod okiem specjalistów, którzy wiedzę zdobywali przez wiele lat - często u szamanów.

Taki weekend kosztuje zwykle koło tysiąca euro. W trakcie spędza się czas z obcymi ludźmi, a każdy od narkotyku chce czegoś innego - lepiej poznać siebie, wyjść z uzależnień, wyleczyć się z chorób. Po seansie opowiadają o swoich przeżyciach - nieraz traumatycznych i szczęśliwych jednocześnie. Przez cały czas obecni są opiekunowie, którzy powtarzają - "wszystko jest dobrze, jesteś bezpieczny" - i trzymają za rękę. Skutki uboczne - wymioty.

To nie zachęta


Celem tego tekstu nie jest zachwalanie tej substancji. ayahuasca, mimo że znana ludzkości od tysięcy lat, zyskuje drugą młodość i przechodzi do popkultury. Coraz więcej ludzi marzy o tym, żeby ją wypić i stać się nowym człowiekiem. Ostatnio w mediach pojawiła się informacja, że piosenkarka Kasia Kowalska po kilku latach ciszy wraca na scenę. Okazało się, że zmagała się z boreliozą, ale podczas pobytu w Ameryce Południowej wypiła ayahuascę - i teraz czuje się o wiele lepiej. Ile jest prawdy w plotkach, że wyleczyła się z boreliozy, prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy.

Piosenkarka napisała nawet utwór na cześć psychodelika - „aya”. „Rzuć za siebie/Zwątpień czarnych garść/Będzie lepiej/Z tłem jaskrawych barw” - zachęca artystka. Te barwy, które można obejrzeć w duckduckgo Grafika pod hasłem DMT, kojarzą się z kiczowatymi grafikami. Najpopularniejszym artystą, który uwiecznia ayahuascowe wizje na obrazach jest Pablo Amaringo. Jaskrawe kolory, zdeformowane twarze, jakieś potwory. Podobno właśnie tak mogą wyglądać halucynacje po wypiciu psychodeliku. W teledysku do „Ayi” Kowalska używa rekwizytów z wykorzystywanych podczas seansów z szamanami.

W zeszłym roku pojawiły się informacje, że ayahuasca dostępna jest w Polsce, a ludzie, których stać na tę przyjemność, popijają ją sobie po pracy. Jednak to skrajnie nierozsądne, ponieważ prawdopodobieństwo oszustwa i wypicia jakiejś innej, szkodliwej substancji jest bardzo duże. Jeśli już chcemy tego doświadczyć - zaplanujmy podróż do Ameryki, Holandii, Czech, gdzie pod okiem osób wyszkolonych i doświadczonych przeżyjemy bardzo intensywne i intymne wizje.

Nikogo do tego nie namawiamy, nie twierdzimy, że ayahuasca to ósmy cud świata, który jest niegroźny dla życia i zdrowia. To psychodelik znany szamanom od tysięcy lat, który w ostatnim stuleciu zyskał status kultowego obiektu pożądania.



ayahuasca. Nowy modny narkotyk czy stara szamańska mądrość?

Jan Bedarz

[ external image ]

„Molekuła boga”, „pnącze duszy”, „liana duszy”. Nazw na południowoamerykańską substancję psychodeliczną jest wiele. W Polsce funkcjonuje zwykle pod nazwą ayahuasca. Wyzwala, oczyszcza i pozwala wejść w głąb siebie. Rytualna substancja sakralna, co raz częściej spotykana jest w Polsce. Nowa moda dla bogatych czy mistyczny rytuał?

https://www.youtube.com/watch?v=3lnJ0uvbSK8

„Poczułam się jak nowo narodzona, ale to nie był koniec. Ceremonia trwała, a ja umierałam, lub raczej rodziłam się na nowo”, „ogarnęło mnie uczucie jakiejś nieokreślonej lekkości”, „nie mogłam myśleć, myśl się rozpływała”. To fragmenty relacji osób, które zażyły tajemniczą substancje. W ich opowieściach powtarza się słowo „wyzwolenie”, „oczyszczenie” i „poznanie”. Wszyscy jednogłośnie stwierdzają, że zażycie substancji pozwoliło im poznać siebie i na chwilę odejść od przyziemnych problemów. Rzeczywiście rytuał przyjmowania ayahuasci w dużej mierze przypomina medytację. Ceremonii towarzyszą szamani, gra na bębenkach, mantry i modlitwy. Nie jest to jednak zwykłe, transowe spotkanie, bo do rytuału trzeba się specjalnie przygotować.

– Na dwa tygodnie przed wyjazdem dostałem maila z instrukcjami – opowiada mi chłopak, który brał udział w takim spotkaniu w Polsce. – Były w nim bardzo konkretne wytyczne. Zakaz spożywania mięsa, kontaktów seksualnych i innych używek. Do tego specjalna dieta z naciskiem na dużą ilość wody – wspomina. Specjalne obostrzenia nie dziwią, w końcu o tej substancji mówi się „molekuła boga”. Istnieje nawet teoria, że pod jej wpływem został napisany Stary Testament. Zanim więc się zażyje, lepiej się przygotować.

Dieta to jednak nie wszystko. – ayahuasca to substancja tradycyjnie sakralna. – tłumaczy mi Kamil Sipowicz. – W Brazylii są tylko dwa kościoły, w których można wziąć udział w rytuale przyjmowania jej. Całość odbywa się pod przewodnictwem nauczyciela duchowego. Nie jest to substancja, którą można przyjąć ot tak. Trzeba się przygotować. Jej przyjmowanie jest przeżyciem absolutnie mistycznym. Jeżeli przyjmujemy ją pod okiem szamana, to nie jest niebezpieczna, choć osoby, które nigdy wcześniej nie miały do czynienia z żadnymi psychodelikami, mogą być początkowo w lekkim szoku – dodaje Sipowicz.

Do Polski substancja przyjechała wraz z południowoamerykańskimi szamanami. Choć jest nielegalna, to co raz częściej można o niej usłyszeć. Mój rozmówca dowiedział się o niej od znajomych. – Koleżanka interesowała się tym od jakiegoś czasu. W końcu udało jej się ściągnąć kapłanów aż do Polski. Zorganizowaliśmy mistyczny weekend pod miastem. Były śpiewy, gra na bębenkach i medytacje. Grono osób, które wiedziała o tym było ograniczone. W dużej mierze znajomi i kilka osób zza granicy. Przyjmując ayahuasce trzeba zadbać o odpowiednie towarzystwo, oprawę muzyczną, a nawet kolory. Najlepiej zażywać ją na łonie natury albo w przyjaznych wnętrzach. Wszystko ma znaczenie – tłumaczy mi mój rozmówca.

Czy ayahuasca to nowy rodzaj wyzwalającej używki? Czy zastąpi alkohol, papierosy i inne przyjemności? Trudno powiedzieć. Jej dostępność jest ograniczona. Jednak Kamil Sipowicz mocno wierzy w to, że kiedyś wszystkie substancje psychodeliczne na powrót zostaną zalegalizowane. – Miłosz powiedział kiedyś, że trzecie tysiąclecie będzie należało do doświadczeń psychodelicznych – mówi mi Sipowicz. – Ja absolutnie się z nim zgadzam. ayahuasca to lek na całe zło tego świata. Leczy silne uzależnienia, pomaga w depresji i pozwala wejść wgłąb siebie. Rytuał przyjmowania tej substancji to taka zbiorowa autoposychoanaliza. Oczywiście, jak wszystkie pomocne substancje, ayahuasca jest zabroniona w wielu krajach. Zupełnie tego nie rozumiem – dodaje. Ja też nie zrozumiem, dopóki nie spróbuje.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 102 / 0
„Alicja w krainie czarów” – narkotyki, pedofilia, seks
Janina Królikiewicz

[ external image ]

Pierwsze wydanie „Alicji w krainie czarów” ukazało się dokładnie 147 lat temu. Książka od lat utrzymuje się na szczycie list dziecięcych bestsellerów, jest uwielbiana zarówno przez małych, jak i przez dorosłych. Interpretacji, inscenizacji i ekranizacji „Alicji” było chyba tyle, ile jej wydań. Podobnie jak kontrowersji z nią związanych.

Pedofil czy artysta z wyobraźnią?

Fani Lewisa Carolla oburzają się, gdy ktokolwiek śmie twierdzić, że pisarz miał skłonności do małych dziewczynek. Jednak wątpliwości może budzić jego styl życia – Carroll słynął z zapraszania do domu dziewcząt, którym robił zdjęcia w lubieżnych pozach, a które zostawały u niego w domu na noc, bez żadnej opieki. Istnieje również anegdota, że zaproponował małżeństwo jedenastoletniej Alice Liddell, która była pierwowzorem postaci Alicji.

Już w 1933 Anthony Goldschmidt opublikował artykuł, w którym zarzucał autorowi mocno seksualny wydźwięk jego powieści rzekomo przeznaczonej dla dzieci. Według Goldshmidta spadanie w głąb króliczej nory jest oczywistym nawiązaniem do penetracji seksualnej, a wybór przez Alicję nienaturalnie małych drzwi prowadzących do cudownego ogrodu ma nawiązanie do upodobań pisarza.

Jak było naprawdę? Pewnie nigdy do końca nie będziemy pewni. Wiadomo, że wielkie kinderbale, na które zapraszał nawet po 100 nieletnich dziewcząt były nawet w jego czasach, w których nie znano słowa „pedofilia”, uznawane za dziwactwo. Czy wykorzystywał dziewczęta? Nie ma na to żadnych dowodów, pojawiły się natomiast przesłanki, by wątpić w tak postawioną tezę. Okazuje się, że Carroll okazywał atencję dojrzałym, a przynajmniej pełnoletnim kobietom. Pisarza oskarżano już nawet o bycie Kubą Rozpruwaczem, także wszystko jest możliwe – niczego w jego przypadku nie można wykluczyć.

Alicja – lesbijka?

Książkę o Alicji upodobało sobie również środowisko homoseksualne, dla którego postać bohaterki oraz bajkowy charakter powieści są inspiracjami do coming outów („przejście na drugą stronę lustra”) czy licznych sesji zdjęciowych, na których pary dziewczyn upodobniają się do dziewczynki. Świat LGBTQ interpretuje również powieść Carrolla w sposób erotyczny, a na bazie stylizacji powieści powstało kilka pornograficznych filmów lesbijskich.

[ external image ]

Dlaczego homoseksualiści przygarnęli Alicję do swojego popkulturowego światka? Kamila Żyźniewska, filmoznawczyni i stylistka, mówi: "Warto zwrócić uwagę na freudowską analizę tekstu. Freud twierdził, że kobiety odczuwają kompleks braku fallusa. W 'Alicji...' kobieta jest znacznie silniejszą jednostką, czego przykładem jest Królowa i jej poddani – mężczyźni. Carroll odwraca znaczenie teorii Freuda i w jego wydaniu posiadanie fallusa nie oznacza władzy." Być może właśnie dlatego ta książka jest kultowa w środowisku lesbijskim.

[ external image ]

Na haju?

Królicze nory, dziwne kształty i zmienna wielkość postaci, różowe flamingi i mówiące zwierzęta w wyimaginowanym świecie – krytycy Carrolla są przekonani, że to nie bogata wyobraźnia autora, lecz zażycie grzybków halucynogennych wprawiło małą dziewczynkę w tak niezwykły stan. W chińskiej prowincji Hunan książka w 1931 roku trafiła na zakazaną listę, gdyż urzędnikom nie spodobały się konwersacje dziewczynki z czteronogami.

Są też tacy, którzy zarzucają Carrollowi bycie pod ciągłym wpływem opium w czasie pisania powieści. Wtedy właśnie w głowie tego wybitnego matematyka, którym był z wykształcenia, miałyby powstać szalone wizje, które w połączeniu z jego zainteresowaniem młodymi damami postanowił przelać na kartkę.

Jak było naprawdę, pewnie nie dowiemy się nigdy. Sam fakt, że postać Lewisa Carrolla budzi do dziś kontrowersje świadczy o sile jego przekazu. "Alicja w krainie czarów" jest niewątpliwe wyjątkową lekturą zarówno dla najmłodszych, jak i najstarszych. Mnogość znaczeń, osadzenie kulturowe postaci oraz barwne opisy jak dotąd nie znalazły rywala w bajkowym świecie książek dla dzieci.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 102 / 0
W 33 krajach za handel i przemyt narkotyków karzą śmiercią. Jest jeden region, gdzie robią to często
Michał Gostkiewicz, Berlin

Koniec kwietnia 2015 r., indonezyjska wyspa Nusakambangan. Osiem osób, w tym obcokrajowcy, staje przed plutonem egzekucyjnym - za handel i przemyt narkotyków. Wybucha skandal, ale protestuje głównie Zachód. Bo większość z 33 krajów, gdzie za narkotyki grozi śmierć, leży w Azji. I nie widzą tam nic złego w tej karze.

Pluton żołnierzy był skuteczny. Według policji egzekucje przebiegły zgodnie z planem, bez żadnych przeszkód. Protesty Zachodu nie pomogły, bo w kulturze Indonezji kara śmierci za przemyt narkotyków jest szeroko akceptowana. Kraj posiada najostrzejsze na świecie przepisy antynarkotykowe, a mieszkańcy (około 75 proc.) je popierają. W 2013 r. wznowiono wykonywanie orzeczonych wyroków śmierci po nieoficjalnym moratorium, które obowiązywało przez cztery lata.

Azja bez litości dla narkobiznesu


W Singapurze, jeśli mamy przy sobie narkotyki powyżej ustawowych limitów (np. 30 g kokainy czy 500 g marihuany), prawo zakłada, że nimi handlujemy. A za to grozi kara śmierci. Od 1991 r. wykonano ją 326 razy. W ostatnich latach Singapur zaprzestał wykonywania wyroków, ale kara pozostała w kodeksie. Z kolei w Wietnamie w 2011 r. w związku z narkotykami skazano na karę śmierci co najmniej 27 osób. W Malezji w 2011 r. za przemyt narkotyków aresztowano 3845 osób. Wykonano 83 wyroki śmierci, w tym 22 na obcokrajowcach.

Dla porównania: w USA kara śmierci grozi za przemyt i handel na naprawdę dużą skalę, kwalifikują się tu zatem głównie bossowie potężnych karteli narkotykowych. Dlaczego śmierć za narkotyki to domena Azji?

Michał Gostkiewicz: Dlaczego w wielu kulturach azjatyckich sprzedaż i przemyt narkotyków są karane śmiercią?

Dr Rahul Sagar*: Są dwa powody: kulturowy, czyli odpowiedzialność i zobowiązania wobec społeczeństwa, i praktyczny - chęć powstrzymania rozwoju narkobiznesu.

Stosowanie kary śmierci ma podłoże kulturowe?


- Gdy w Europie ktoś bierze narkotyki, to swoją postawą mówi: "To jest mój wybór, ja zdecydowałem o podjęciu tego ryzyka". Z azjatyckiego punktu widzenia to nie jest twój wybór, ponieważ twoje zażywanie narkotyków będzie miało skutki dla innych ludzi - możesz im zrujnować życie. Charakterystyczna dla społeczeństw w tym regionie jest kultura porządku społecznego: przekonanie, że ludzie mają wobec swoich dzieci, partnerów, rodziców, sąsiadów i w szerokim rozumieniu społeczeństwa pewne zobowiązania.

Na przykład rodzinne?


- Dokładnie. W rozumieniu wielu kultur tego regionu rodzina jest chyba najważniejszym zobowiązaniem, jakie może mieć człowiek. A zatem twoje osobiste pragnienia powinny zostać podporządkowane porządkowi społecznemu. Ludzie, którzy uzależniają się od narkotyków albo po prostu ich używają, często robią to kosztem swojej rodziny i swoich sąsiadów, czyli przedkładają swoje pragnienia nad obowiązki wobec społeczeństwa.

A co z prawem jednostki do życia?

- W naszym rozumieniu społeczeństwo nie jest zobowiązane do zapewnienia jednostce konkretnego traktowania czy troski, skoro ta jednostka pokazała, że nie troszczy się o społeczeństwo. Jeśli ludzie angażują się w tego rodzaju antyspołeczne działania, to społeczeństwo nie jest im nic winne. Nie musi się nimi opiekować, opłacać np. pobytu w więzieniu przez całe życie.

Dlatego tak akceptowane jest przyznawanie sobie prawa do pozbawienia kogoś życia?


- Wschód rozumuje tak: jeśli popełniasz drobne przestępstwo, jesteś traktowany z godnością, zgodnie z literą prawa. Ale jeśli handlujesz narkotykami, stanowisz dla społeczeństwa zagrożenie, złamałeś swoje zobowiązania. Zażywanie narkotyków jest destruktywne, ma negatywne skutki dla innych ludzi i chcemy, by było jasne, że nasz kod społeczny nie może być łamany.

To wydaje się brutalne - skazać kogoś na śmierć. Ale jeżeli społeczeństwo ma karmić, ubierać i monitorować kogoś, kto jest zagrożeniem nie tylko dla siebie, ale też dla społeczeństwa, to jest to oceniane jako jeden krok za daleko.

Na Zachodzie coraz łagodniej traktuje się narkotyki, w szczególności marihuanę - niektóre kraje, a także część stanów USA, zalegalizowały jej użycie. A Wschód wykonuje wyroki.

- Singapur i kilka innych krajów azjatyckich rozróżnia oczywiście różne klasy narkotyków. Ale czy miękkie narkotyki mają być zalegalizowane? W USA ta debata dopiero się zaczęła. Myślę, że kraje takie jak mój będą ostrożne i będą czekać na naukowe analizy szkodliwości marihuany, raporty psychologów czy pracowników socjalnych dotyczące skutków społecznych legalizacji w innych krajach.

Chcą poczekać i zobaczyć?

- W pewnym sensie stan Kolorado to teraz laboratorium, które Singapur może obserwować (śmiech). Singapurczycy wierzą w naukę i opierają swoje decyzje na przesłankach naukowych. Jeśli pojawią się mocne dowody naukowe, że marihuana szkodzi mniej niż np. papierosy czy alkohol (a te towary są w Singapurze ze względu na swoją szkodliwość bardzo wysoko opodatkowane), mogą zmienić zdanie. Ale to ten typ społeczeństwa, który będzie niechętny zmianie, chyba że właśnie otrzyma mocne dowody, że może to zrobić.

Czy ekspansja zachodniej kultury, która dosięga także Azji, zmienia podejście do kary śmierci?


- Kraje Azji Wschodniej upodabniają się w wielu aspektach życia społecznego do Zachodu, coraz większa jest różnorodność rodzajów związków, preferencji seksualnych, tego, czy ludzie się żenią, czy nie, czy mają dzieci, czy nie. Już rośnie status jednostki. Ale jest kilka kwestii, w których dezaprobata dla chaosu, społecznego nieuporządkowania jest duża, w tym narkotyki. To pokłosie historii regionu. Wiele krajów Azji Południowo-Wschodniej doświadczyło nieporządku, chaosu i przemocy, np. Chiny.

Wasalizacja wobec mocarstw europejskich, wojny opiumowe...


- Dokładnie tak. Historia wciąż wywołuje emocje. A na dodatek jest aktualna do dzisiaj. To jest drugi powód istnienia kary śmierci za narkotyki w azjatyckich kodeksach karnych: chęć powstrzymania rozwoju całego procederu w krajach azjatyckich. Smutna rzeczywistość wygląda tak, że Azja ma problem - narkotyki u nas po prostu rosną. W Europie ten problem nie jest aż tak duży. A u nas - Afganistan, opium w Indiach, "złoty trójkąt": Birma, Laos, Kambodża. To nadal w tych miejscach zaczyna się wiele światowych szlaków transportu narkotyków. Podobnie jak Ameryka Południowa, tak i Azja Południowo-Wschodnia to miejsce, gdzie znajduje się wiele wytwórni. I to sprawiło, że rządy krajów azjatyckich bardzo ostro walczą z handlarzami i z samym handlem.

Liczą, że wyeliminują ten biznes?

- Nie łudzą się, że wyeliminują, ale mają nadzieję, że go zmniejszą. Spożycie narkotyków w Hongkongu czy Singapurze jest prawie zerowe. A wyższe w takich krajach jak Wietnam, Laos czy Kambodża. Zastosowanie kary śmierci daje rządowi możliwość wysłania sygnału: "Będziemy powstrzymywać handel, a dla tych, którzy w nim uczestniczą, wzrosną koszty".

Władza chce pokazać, że nie żartuje?

- Tak. Społeczeństwa azjatyckie, w tym Singapur, próbują poprzez używanie kary śmierci powstrzymać rozwój narkobiznesu. Od lat w Singapurze nie wykonujemy wyroków śmierci - ale kara wciąż jest w arsenale środków i można po nią sięgnąć, gdy chcemy pokazać, że są takie przestępstwa jak handel narkotykami, które nie będą tolerowane. Może pan jechać z niedozwoloną prędkością, kraść, korumpować, oszukiwać. To są przestępstwa. Ale narkotyki niszczą tkankę społeczną. Po prostu nie są akceptowane.

Dr Rahul Sagar wykłada nauki polityczne w Yale NUS College (kooperacja Yale i NUS, czyli Narodowego Uniwersytetu w Singapurze) oraz w Katedrze Polityki Publicznej im. Lee Kuan Yew na NUS. Wcześniej był adiunktem na Uniwersytecie Princeton. Zajmuje się głównie teorią polityki i polityką publiczną, pisał o problematyce tyranii, władzy i realizmu politycznego. Jego pierwsza książka - "Tajemnice i przecieki: Dylematy tajemnicy państwowej" - otrzymała wiele prestiżowych nagród i wyróżnień, m.in. CHOICE Outstanding Title i National Academy of Public Administration's 2014 Louis Brownlow Award. Dr Sagar publikował bądź wypowiadał się dla m.in. CNN, BBC, ABC, Foreign Affairs, New York Review of Books, Washington Post, Guardian, The Atlantic, Forbes i Sydney Morning Herald.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 102 / 0
Łowcy głów? To już przeszłość. Ale u plemienia Naga wciąż łatwiej o opium niż telefon komórkowy
AB, Reuters

Birmańskie plemię Naga było kiedyś znane jako "łowcy głów". Choć członkowie ludu nie kolekcjonują już tak makabrycznych trofeów, wiele dawnych tradycji przetrwało do dziś. Nagowie palą opium, polują i zbierają czaszki zabitych zwierząt. Dostęp do cywilizacji? Według zapowiedzi, komórki będą mieć dopiero za dwa lata.

Plemię Naga - albo Nagowie, jak inaczej określa się jego członków - to lud zamieszkujący przygraniczne tereny Birmy i północno-wschodnie Indie. Choć jego historia jest już nieco zapomniana, w przeszłości klany słynęły z bycia tzw. "łowcami głów".


[ external image ]
Na zdjęciu chłopcy grają w piłkę na tle zachodu słońca i gór północnej Birmy

[ external image ]
Nagowie przypisywali zdobytym szczątkom - zwłaszcza czaszkom - magiczne właściwości. Właśnie dlatego zabierali głowy zabitych wrogów jako trofea wojenne

[ external image ]
Obecnie Naga nie słyną już z takich praktyk; styl życia członków plemienia na przestrzeni lat nie uległ jednak drastycznej zmianie, a licząca ok. 120 tys. członków społeczność nadal utrzymuje się głównie dzięki rolnictwu i polowaniom

[ external image ]
Jednym z kilku wyjątków jest jednak rybołówstwo: Naga tradycyjnie korzystali z sieci rybackich bądź zabijali ryby dzięki specjalnemu proszkowi pozyskiwanemu z rozdrobnionych, trujących liści. Teraz zdarza się, że mężczyźni wrzucają do rzeki materiały wybuchowe, a w zęby łapią martwe ryby

[ external image ]
Nagowie nadal wywieszają też na specjalnych rusztowaniach czaszki zabitych zwierząt - ma to im przynieść pomyślność podczas kolejnych polowań. Niektóre praktyki kulturowe ulegają jednak zmianie - przykładowo, "młodzi" zastąpili tradycyjne przepaski biodrowe spodniami

[ external image ]
Kolejną tradycją, która przetrwała mimo upływu lat, jest uprawa opium. Większość zbiorów jest przeznaczana do użytku prywatnego i na rynek lokalny; część substancji trafia jednak do sprzedaży

[ external image ]
Kobiety Naga nie palą opium. Robi to jednak większość mężczyzn

[ external image ]
Mężczyźni zażywają narkotyk najczęściej podczas polowań czy prac w polu. W tym celu Nagowie gotują surowy sok mleczny. Później pozostawiają go do wyschnięcia na specjalnej szmatce i podgrzewają z wodą, by uzyskać pastę

[ external image ]
Niektórzy mężczyźni palą też opium w tradycyjnych, bambusowych rurach. Tu fotograf uchwycił Nagów w bazie wypadowej na polowania

[ external image ]
"Pewnego dnia, gdy szukałem historycznych zdjęć z Birmy, natknąłem się na pochodzące z 1960 roku czarno-białe zdjęcie kobiety z plemienia Naga. Wtedy zacząłem się zastanawiać, jak zmieniło się życie tego ludu. Czy nadal żyją w ten sam sposób, czy może stali się bardziej nowocześni?" - pisze o zrobionych przez siebie zdjęciach fotograf agencji Reutera

[ external image ]
"Gdy później szukałem informacji o Nagach, zobaczyłem zdjęcia z noworocznego festiwalu plemienia, na którym było wielu turystów. Ale na żadnej z fotografii nie widziałem scen z ich codziennego życia i właśnie to sprawiło, że postanowiłem tam pojechać" - wspomina Soe Zeya Tun

[ external image ]
Fotograf agencji Reutera podkreśla, że chciał udokumentować życie plemienia za nim nowoczesność zmieni ich kulturę i tradycję. "Obecnie mieszkają daleko od cywilizacji: nie mają zasięgu sieci komórkowej czy dobrej komunikacji. Do wielu osób nie da się też dojechać tradycyjnymi drogami. Ale to się zmienia" - opowiada


Soe Zeya Tun dodaje, że regionem zamieszkiwanym przez Nagów interesują się firmy telekomunikacyjne. Według prognoz telefony komórkowe rozpowszechnią się wśród szczepu w ciągu niecałych dwóch lat

[ external image ]
Birmański rząd planuje też budowę nowoczesnych domów, w których mogliby mieszkać członkowie plemienia

[ external image ]
Nowe domy są niezbędne do rozwoju plemienia. Według tradycji Nagów, gdy mężczyzna się żeni, dobudowuje zadaszony "pokój" do domu swoich rodziców. W ten sposób w jednej z wiosek powstał ''DOM'', w którym mieszkały jednocześnie 73 rodziny. Ci, którzy go widzieli wspominają, że budynek przypominał swoim wyglądem pociąg

[ external image ]
Władze Birmy planują też budowę nowych dróg, by ułatwić poruszanie się po regionie. Już niedługo po nowoczesnych trasach mają też zacząć jeździć państwowe autobusy; wcześniej Nagowie nie mieli takich możliwości przemieszczania się po kraju

[ external image ]
"Moja wyprawa nie była łatwa, bo mieszkańcy plemienia są odizolowani od świata zewnętrznego. By do nich dojechać, musieliśmy przemieszczać się samochodami z napędem na cztery koła i motorami, potem trzeba było iść. Nie jestem piechurem, a ponieważ musiałem dźwigać ciężki sprzęt fotograficzny, byłem naprawdę zmęczony - zwłaszcza, że podczas drogi często musieliśmy się wspinać" -- tłumaczy fotograf agencji

[ external image ]
"Kiedy w końcu dotarliśmy do jednej z wiosek, Nagowie byli bardzo otwarci i ciekawi. Wieść o naszym przybyciu szybko się rozniosła, a tubylcy urządzili nawet ucztę na naszą cześć. Gdy musieliśmy już ruszyć w drogę powrotną, mieszkańcy pytali mnie, czy będę mógł wrócić i przynieść im wydrukowane zdjęcia. Mam nadzieję, że już niedługo będę w stanie odwiedzić ich ponownie" - opowiada autor zdjęć
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 102 / 0
Choroba Saturna
Daria Chmiel

"Jeżeli lęk i złe samopoczucie trwają długo, jest to melancholia" - stwierdził Hipokrates, odkrywając istnienie niezwykłej choroby. Przez następne dwa tysiące lat kolejne pokolenia badaczy bezskutecznie poszukiwały przyczyn zabójczego smutku.


Płacz mi się stał pożywieniem, z oczu jak woda łzy płyną"- lamentował po utracie wszystkiego bohater znajdującej się w Starym Testamencie Księgi Hioba. Współcześni badacze twierdzą, że zapis skarg Hioba jest prawdopodobnie najstarszym szczegółowym opisaniem stanu depresyjnego - znanego przez stulecia pod nazwą melancholii.

Dolegliwość tę jako pierwszy opisał Hipokrates. Określany mianem ojca medycyny, w praktyce lekarskiej co jakiś czas natykał się na ludzi gnębionych przez długotrwały smutek. Byli oni zniechęceni do życia, nie mieli apetytu, cierpieli na bezsenność, nie potrafili odczuwać radości. W stan ten popadali czasami zupełnie bez powodu, a potrafili - by uciec od czarnej rozpaczy - popełnić samobójstwo. Hipokrates sądził, że o zdrowiu i zachowaniu człowieka decyduje stan równowagi między czterema różnymi płynami ustrojowymi, wypełniającymi ciało. Doszedł więc do wniosku, który przedstawił w traktacie "O powietrzu, wodzie i miejscowościach", iż zły nastrój powoduje nadmiar czarnej żółci - po grecku melan chole. Słowo melancholia wkrótce weszło do języka potocznego, zaś za patrona tej przypadłości uznano boga Saturna (w mitologii greckiej - Kronosa). Jego syn Zeus odebrał mu władzę, wykastrował go i strącił do Tartaru. Tam zakuty w kajdany czeka, aż rządy uzurpatora przeminą. Nic zatem dziwnego, że zatracił radość życia, pogrążając się w melancholii.

Hipokratesowską teorię czarnej żółci starożytni uczeni traktowali długo jako niepodważalną, ale rozbudowywali ją, dodając własne obserwacje. I tak Aretajos z Kapadocji zauważył, że długotrwały smutek dotyka najczęściej ludzi o usposobieniu ponurym i refleksyjnym, zaś ludzi z natury wesołych dosięgają różnego rodzaju manie. Z kolei wielki znawca przyrody, a zarazem polityki Arystoteles w swych "Problematach" postawił tezę, że wszyscy niezwykli ludzie wyróżniający się w filozofii, polityce, poezji i sztuce są melancholiczni. Jako wychowawca Aleksandra Macedońskiego z bliska mógł się o tym przekonać, gdyż jego ucznia często gnębiły napady złego nastroju. Nawet w chwili największego triumfu, gdy władca Macedonii podbił cały znany Grekom świat, "spojrzał na ogrom swych ziem i zapłakał". Cierpienia geniuszy skłaniały starożytnych do przypisywania także zwykłym chorym na tę dolegliwość nieprzeciętnej mądrości. Dopiero w I wieku p.n.e. aleksandryjski lekarz Asklepiades i jego uczeń Caelius Aurelianus odrzucili teorię Hipokratesa i uznali melancholię za jedną z wielu chorób psychicznych, mających siedlisko w mózgu.

"Na jawie nie jest w stanie spożytkować swego umysłu, sen zaś nie uwalnia go od trwogi. Umysł jego jest przyćmiony, lęki zawsze wybudzone. Nie ma on dokąd uciec przed własnym lękiem" - opisywał zachowanie typowego melancholika sto lat później Plutarch. W tym czasie uczeni szukali przynoszących ulgę terapii. Zdaniem Areteusza z Kapadocji nic nie działało na melancholika lepiej od stanu szczęśliwego zakochania. Natomiast Rufus z Efezu zalecał wyjazdy w cieplejsze strony, zwłaszcza wczesną wiosną i późną jesienią kobietom, u których objawy depresji sezonowej występowały kilkakrotnie częściej niż u mężczyzn.

Chylenie się starożytnego świata ku upadkowi przerwało badania nad przyczynami melancholii, a stare teorie poszły w zapomnienie. W końcu ludzi dotkniętych depresją zaczęto postrzegać jako opętanych przez złe duchy. Nowe spojrzenie na tę przypadłość przyniósł dopiero rozkwit medycyny w świecie arabskim. Żyjący w XII w. uczony Maimonides, prowadząc obserwacje melancholików (często trafiali do azylów dla chorych psychicznie, tworzonych przy klasztorach derwiszów), uznał ich dolegliwość za rodzaj manii. By pomóc nieszczęśnikom, nakazywał im słuchać muzyki, przymuszał do zabaw oraz zalecał wąchanie przyjemnych zapachów. W Europie, gdzie wiedza starożytna i odkrycia arabskie mieszały się w chrześcijańskim tyglu, finezyjne terapie przybierały czasem bardziej toporny kształt. Sławny mnich i medyk Arnold z Villanovy wpadł np. na pomysł usuwania czarnej żółci bezpośrednio z głowy. W tym celu zalecał trepanację czaszki i ręczne czyszczenie mózgu ze szkodliwej substancji. Na szczęście dla melancholików we wczesnym średniowieczu zwykle traktowano ich bardzo przyjaźnie. Ich stan ducha kojarzył się z medytacją i modlitwą, a te dwie czynności prowadziły prostą drogą do świętości. Albo uznawano ich za chorych umysłowo, a w tym czasie ludzi, którym Bóg odebrał rozum, postrzegano jako bezgrzesznych (nie odpowiadali ze swe czyny). Skoro zaś melancholik za życia dostępował zbawienia, narodziła się moda na udawanie depresji. Do tego jeszcze od XIII w. narastał w Europie lęk przed czarami. Walczące z siłami nieczystymi sądy inkwizycyjne, przed którymi stawały głównie oskarżone o konszachty z szatanem kobiety, uznawały je za niewinne, gdy dowiodły, że to nie diabeł sprawuje nad nimi władzę, lecz po prostu cierpią na melancholię. Depresja ratowała więc życie i pozwalała zgodnie z dominującymi ideami nieustanne kierować myśli ku śmierci. Ten stan rzeczy odmieniło nadejście nowej epoki.

"Melancholia jest zaburzeniem teraz bardziej powszechnym, niż dawniej bywało. Przyczyną tego są samowola i rozwiązłość, które nazywa się dzisiaj melancholią" - ze zgrozą opisywała zachodzące w XVI w. zmiany św. Teresa. Nie tylko Kościół katolicki, ale i uczeni odrzucili akceptację depresji i znów poczęli zgłębiać jej tajemnice. A były one tym bardziej frapujące, iż renesans przyniósł Europie niespotykany wcześniej wysyp geniuszy, często gnębionych napadami smutku. Powstało wówczas nawet pojęcie "szału melancholicznego", pchającego wielkich artystów do tworzenia arcydzieł.

"Melancholia jest moją radością, a niepokój jest moim wypoczynkiem" - twierdził w swoim sonecie wielki artysta Michał Anioł. Po przeanalizowaniu tych przypadków Thomas Cogan w 1584 r. ogłosił, że chorobę powoduje... nadmiar nauki. A jako antidotum zalecał upusty krwi oraz ciepłe kąpiele. Ta odpowiedź nie usatysfakcjonowała badaczy. Diagnozę bliższą prawdy starał się postawić anglikański kanonik Robert Burton, który zebrał całą wiedzę ludzkości na temat dziwnej przypadłości i opublikował w 1621 r.

"Nie ma nic słodszego, nic bardziej przeklętego, nic smutniejszego, jak melancholia" - twierdził w "Anatomii melancholii". Burton uważał, że stany depresyjne są jedną z najistotniejszych sił, kierujących ludzkim życiem. Ich przyczyn szukał we wszystkim, co dotykało człowieka: złym dzieciństwie, problemach w młodości, nieszczęśliwych miłościach, kłopotach ekonomicznych itd. Znał to z autopsji, bo jak przyznawał: "Piszę, by przez zajęcie uniknąć melancholii".

Kompendium Burtona przyśpieszyło badania nad depresją. Pod koniec XVII w. Timothy Rogers zaobserwował i opisał przypadki dziedziczenia tej choroby po przodkach. Ale nieco wcześniej niejaki Smollius wpadł na pomysł uznania za siedlisko melancholii śledziony (po angielsku spleen). Wprawdzie to nawiązanie do teorii Hipokratesa odrzucili poważni uczeni, ale przekonanie, że długotrwały smutek jest wynikiem złej pracy śledziony, święciło triumfy wśród ludzi, zaś słowo "spleen" stało się określeniem specyficznego stanu ducha. Traktat ten umocnił przekonanie, że depresja dotyka ludzi, gdy coś zaczyna źle funkcjonować w ich organizmie. Zepsutą maszynerię ciała próbowano naprawiać za pomocą: kamfory, chininy, preparatów fosforowych, związków arsenu, środków przeczyszczających i wymiotnych. Mniej ortodoksyjni lekarze zalecali chorym: zimne i ciepłe kąpiele, wysiłek fizyczny, długi sen, a nawet częste stosunki płciowe. W 1792 r. angielski medyk Birch wpadł na pomysł, żeby mózgi melancholików poddawać wstrząsom za pomocą przykładanych do głowy elektrod, zawierających ładunki elektrostatyczne. Natomiast szwajcarski fizjolog von Haller leczył ich, podając opium.

W dobie romantyzmu depresja stała się bardzo pożądaną przypadłością. Epokę kształtowała wizja "Cierpień młodego Wertera" Goethego. Dotknięty melancholią bohater wybrał samobójstwo, nie mogąc znieść bólu istnienia. Stąd szerząca się na początku XIX w. moda na kluby samobójców, skupiające pragnących śmierci desperatów. Ideowy romantyk, jeśli miał pecha i melancholia się go nie imała, musiał umieć ją symulować.

W wiktoriańskiej Anglii popularnym tematem debat publicznych stała się psychoza strachu przed szaleństwem, która ogarniała spodziewające się dziecka młode matki, w efekcie czego popadały one w długotrwałe okresy przygnębienia. Po porodzie smutek nie mijał, a wręcz się pogłębiał. Jako antidotum zalecano odpoczynek, zdrową dietę i odcięcie się od źródeł zmartwień. Choć niektórzy medycy proponowali też terapię niekonwencjonalną, polegającą na stymulowaniu łona kobiety silnym strumieniem wody, mającym doprowadzić je do rozładowującego nerwowe napięcie orgazmu. Natomiast długo nie starano się walczyć z depresją u kobiet w okresie menopauzy. Uważano ich przygnębienie za naturalne i zalecano poddanie się swemu wiekowi.

"Ich postać została naznaczona znamieniem czasu, a narządy płciowe cechą niepłodności" - podkreślano w brytyjskim kompendium medycznym "Choroby kobiece", wydanym w 1850 r. Jednak zmiany obyczajowe w drugiej połowie XIX stulecia sprawiły, że zaczęto szukać środków zaradczych również na melancholię u starszych pań. Popularnym lekiem okazał się specyfik Lady Pinkham. Był on jednym z pierwszych preparatów szeroko reklamowanych w mediach (wcześniej niż aspiryna), a miał likwidować depresję u kobiet w okresie menopauzy. Oprócz licznych ziół zawierał ponoć proszek z rogu jednorożca, ale chyba najważniejszym komponentem okazał się alkohol (w stężeniu ok. 18 proc.). Panie z dobrych domów szybko pokochały nalewkę Lady Pinkham, poprawiającą im humor, acz przy zbyt częstym spożyciu stającą się przyczyną zupełnie nowych kłopotów.

Zainteresowanie badaczy problemem melancholii przyniosło w końcu fundamentalne odkrycia. Niemiecki pionier psychiatrii Emil Kraepelin stworzył szczegółowy opis powstawania, przebiegu i skutków, jak to określił, psychozy maniakalno-depresyjnej. Zawarte w wydanym w 1883 r. "Compendium der Psychiatrie" wnioski płynące z badań do dziś uznaje się w dużym stopniu za trafne. Wiek XX przyniósł kolejne ustalenia, odzierające depresję z aury tajemniczości i ukazujące ją jako skomplikowaną chorobę psychiczną. Nadal jednak trudno ją leczyć. Pozbawiona nimbu niezwykłości pozostaje jedynie bólem duszy, przed którym trudno uciec.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 102 / 0
Afgańczycy po uszy w maku
Wojciech Jagielski, Nangarhar, wschodni Afganistan

W Dżelalabadzie nie mogą się nachwalić swojego gubernatora. Gul Agha niby słucha rozkazów rządu z Kabulu i Amerykanów, ale dba przede wszystkim o dostatek poddanych, którzy od lat bogacą się głównie na narkotykach

Doktor Mohammed Samin ze szpitala w Dżelalabadzie uważa, że losy jednego z jego pacjentów, 70-letniego Sardara Mohammeda mogą służyć za alegorię najnowszej historii Afganistanu. Starzec od prawie 30 lat jest uzależniony od narkotyków, a lekarz przynajmniej raz w roku odtruwa jego organizm, ratując mu życie.

Opuszczając szpital, Sardar Mohammed zawsze solennie obiecuje, że już nigdy tu nie wróci, że zerwie z nałogiem. Na razie zawsze wraca w to samo miejsce.

Sardar Mohammed wraca i ucieka

Położony u bram Przełęczy Chajberskiej milionowy Dżelalabad tętni życiem. Od świtu do zmierzchu, w upale i tumanach przyniesionego z pustyni piasku i kurzu bogate bazary i wąskie zaułki stolicy afgańskiej prowincji Nangarhar rozbrzmiewają gwarem, dzwonkami rowerów i klaksonami ciężarówek, samochodów i motorowych riksz, wśród których przeciskają się dwukołowe konne bryczki. Z rzadka głównymi ulicami przechodzą wielbłądzie karawany koczowników z pasztuńskiego plemienia Kuczi, którzy od wieków wędrują między Afganistanem i Pakistanem, nie zwracając zupełnie uwagi na dzielącą je granicę.

W Afganistanie, na który składają się głównie kamieniste pustynie i nagie, surowe góry, Dżelalabad położony nad rzeką, w zielonej oazie i wśród palmowych zagajników jest wyjątkiem. Dostatek wody sprawia, że brudnoszara w reszcie kraju ziemia tutaj pokrywa się zielenią. Właśnie dlatego afgańscy królowie wybrali sobie przed laty Dżelalabad na zimową stolicę. Królowie dawno odeszli w przeszłość, a Dżelalabad na swoją stolicę przejęli przemytnicy i narkotykowi baronowie panujący też w Peszawarze leżącym po pakistańskiej stronie Przełęczy Chajberskiej.

Do niedawna Dżelalabad mógł uchodzić co najwyżej za ubogiego krewnego bogatego Peszawaru, który uchodzi w dodatku za stolicę pasztuńskich plemion zamieszkujących afgańsko-pakistańskie pogranicze. Dziś role powoli się odwracają. Kupcy z dżelalabadzkiego bazaru przyznają, że swój rozkwit miasto i cała prowincja Nangarhar zawdzięczają gubernatorowi Gul Adze Szerzajowi sprowadzonemu do Dżelalabadu z Kandaharu.

W połowie lat 90., gdy Afganistan pogrążony był w domowych wojnach o łupy i miedzę toczonych przez rozmaitych partyzanckich komendantów, którzy wcześniej zmusili do kapitulacji Armię Czerwoną, Gul Agha wyróżniał się okrucieństwem i chciwością. Pod jego rządami Kandahar stał się jaskinią zbrodni i grzechu.

Partyzanci Gul Aghi łupili karawany, przemycali narkotyki i porywali dla rozpusty dziewczęta i chłopców. Zbójeckie rządy wywołały w końcu przeciw komendantowi zbrojne powstanie, na którego czele stanęli talibowie.

Sardar Mohammed też pochodzi z Kandaharu i twierdzi, że zaczął palić opium, haszysz, a w końcu heroinę, gdy w Afganistanie zaczęły się trwające do dziś wojny. Narkotyk dodawał mu odwagi, odganiał złe myśli, pozwalał zasnąć. Z czasem stał się potrzebny do życia tak jak powietrze.

Nawet gdy Sardar Mohammed uciekł przed wojną z Afganistanu do pakistańskiej Kwetty, nie potrafił żyć bez narkotyku. Nic nie zmieniło się pod tym względem także wtedy, gdy wrócił z wygnania do Kandaharu, w którym rządy objęli już talibowie.

Nie potrafiąc zerwać z nałogiem, który talibowie uznali za śmiertelny grzech, Sardar Mohammed znów wyjechał do Kwetty. Jeszcze raz wrócił do kraju, kiedy Amerykanie przegnali z niego talibów. Tym razem przysiągł sobie, że nie sięgnie po narkotyki. Chłopi w jego rodzinnej wiosce w powiecie Pandżwaj siali jednak tylko mak, skupowany na pniu przez kupców z Peszawaru i Kwetty. Uprawiając mak na opium, staruszek nie potrafił się oprzeć pokusie.

Ukryte pola maku


Jesienią 2001 r. Gul Agha pomógł Amerykanom pokonać talibów. Jako nagrody zażądał posady gubernatora Kandaharu i - ku przerażeniu mieszkańców miasta - ją otrzymał. Protesty i lamenty kandaharczyków sprawiły, że prezydent Hamid Karzaj postanowił w końcu przenieść Gul Aghę z Kandaharu do Dżelalabadu.

Dostał zadanie, by zaprowadzić porządek w mieście i prowincji, w której po obaleniu talibów groził wybuch nowych bratobójczych wojen o władzę i wpływy. Ucieczka talibów, a także awans do Kabulu dotychczasowego króla Nangarharu, partyzanckiego weterana hadżiego Abdula Kadira, a potem jego zabójstwo latem 2002 r. sprawiły, że w Dżelalabadzie zapanowało bezkrólewie.

Gul Agha sprawił się dzielnie, a z dzikiego watażki przemienił się w statecznego męża stanu. Wprawił sobie nawet nowe zęby na przedzie, które stracił przed laty w bójce. Wszystkich miejscowych pretendentów do tronu i potencjalnych rywali wyprawił na posady do Kabulu lub do prowincji na północy kraju, sam zaś zajął się handlem, godzeniem wszystkich powaśnionych, a przede wszystkim utrzymaniem sprawiedliwej równowagi między najważniejszymi w Nangarharze plemionami Szinwarich, Mohmandów, Chugianich i Dżabbar Khel.

Kupcy z dżelalabadzkich bazarów, właściciele wielkich ciężarówek wożących przez granicę towary, a także rolnicy z zielonych wsi Nangarharu nie mogą się nachwalić swojego gubernatora. Przede wszystkim za to, że niby słucha rozkazów rządu z Kabulu i wspierających do Amerykanów, ale dba głównie o dostatek poddanych. Ci zaś od lat bogacą się przede wszystkim na narkotykach.

Narkobiznesem zarazili ich rodacy z Pakistanu jeszcze w latach 80., gdy radzieckie bombowce zniszczyły w Nangarharze kanały irygacyjne i ryżowiska, a większość chłopów uciekła z kraju do obozów uchodźców w Peszawarze. Odtąd nangarharscy rolnicy sadzili niemal wyłącznie mak, który dostarczali do sekretnych heroinowych rafinerii w jaskiniach na górzystym pograniczu. Pod względem wydajności w narkotykowej produkcji w Afganistanie wyprzedzał Nangarhar tylko Helmand, światowe zagłębie heroiny.

Kiedy naciskany przez Amerykanów rząd Karzaja poleciał Gul Adze, by kazał swoim żołnierzom zaorać makowe pola, gubernator posłusznie przytaknął. Ale w Dżelalabadzie, zebrawszy żołnierzy i urzędników, kazał im niszczyć tylko te poletka, które widać z najważniejszych dróg, by nie kłuły w oczy.

Naprawdę nie mamy nadziei

Wdzięczni kupcy sami opodatkowali się na fundusz, z którego Gul Agha płaci za budowę asfaltowych dróg, mostów i szpitali, takich jak ten, do którego trafił dziadek Sardar Mohammed, gdy sam przed sobą przyznał, że własnymi siłami nie wygra wojny z nałogiem. O szpitalu w heroinowej stolicy Dżelalabadzie dowiedział się z radia, które miał jeden z jego sąsiadów. Nazajutrz wsiadł do autobusu i nikomu nic nie mówiąc, ruszył w drogę do Nangarharu po ratunek.

Specjalny oddział do oczyszczania organizmów narkomanów z toksyn utworzono w szpitalu w Dżelalabadzie dopiero w styczniu. W czystych, choć ubogich izbach 20 łóżek jest wciąż zajętych. Oprowadzając po oddziale, doktor Mohammed Samin przedstawia pacjentów. Najmłodszy z tych, których leczył, miał zaledwie dziewięć lat.

- O Afganistanie mówi się wyłącznie jako o zagłębiu narkotykowym zagrażającym Europie i Ameryce, a narkotyki stają się śmiertelną zarazą także w Afganistanie. Mamy coraz więcej narkomanów, w nałóg wpędzają ich stres, strach przed wojną, bieda, beznadzieja - mówi lekarz. - Bogaci zawsze sobie jakoś z tym poradzą, a my jak zawsze będziemy zostawieni sami sobie.

Gubernator Gul Agha patrzy przez palce na uprawy maku nie tylko w trosce o dostatek poddanych, ale przede wszystkim o własne bezpieczeństwo. Gdyby kazał żołnierzom zaorać makowe pola, wywołałby przeciwko sobie zbrojny bunt. A ubodzy rolnicy, przemytnicy i narkotykowi baronowie wystąpiliby przeciwko niemu tak jak dziś występują znani z rewolucyjnego radykalizmu i pobożności studenci z dżelalabadzkiego uniwersytetu, którzy co miesiąc demonstrują w mieście, życząc śmierci Karzajowi i jego urzędnikom, a przede wszystkim Ameryce.

Sardar Mohammed na szpitalnym łóżku przeklina heroinę i przysięga, że za półtora tygodnia, gdy zostanie wypisany, znajdzie w sobie siłę, by z nią wygrać. Doktor Mohammed Samin kiwa głową, ale na korytarzu wyznaje, że nie podziela wiary staruszka.

- My nie leczymy naszych pacjentów z nałogu, nie stać nas na kurację odwykową. Przez miesiąc, jaki u nas przebywają, tylko ich odtruwamy, myjemy, doprowadzamy do porządku - mówi. - Kiedy ich wypisujemy, udajemy, że postawiliśmy ich na nogi i mogą zacząć wszystko od początku. Ale tak naprawdę nie mamy nadziei. Pocieszamy się, że przynajmniej przedłużamy i ułatwiamy im życie. Bo zanim znowu zatracą się w heroinie, będą mogli zaczynać od mniejszych dawek. To przynajmniej mniej kosztuje.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 102 / 0
Tania morfina bez maku? mak bez morfiny?
ola

[ external image ]
Mak lekarski (Fot. JULIE JACOBSON AP)

Kanadyjskim naukowcom udało się odkryć geny maku lekarskiego odpowiedzialne za produkcję morfiny i kodeiny - donosi "The Guardian".

Obecnie morfinę i kodeinę, powszechnie używane w medycynie jako środki przeciwbólowe, przeciwkaszlowe i przeciwbiegunkowe, otrzymuje się głównie w wyniku przetworzenia makowin. Wiążę się to jednak z poważnymi kosztami ekologicznymi, ponieważ uprawa maku wymaga dużych przestrzeni. Może też niekorzystnie wpływać na żyjące w pobliżu zwierzęta (np. w Tasmanii, która jest największym producentem legalnego opium, coraz częściej farmerzy donoszą o przypadkach zwierząt zatrutych makowinami).

Dzięki badaniom naukowców z University of Calgary udało się zidentyfikować konkretne geny odpowiedzialne za produkcję morfiny i kodeiny. Umożliwi to np. produkcję środków przeciwbólowych w laboratoriach biotechnologicznych, z wykorzystaniem specjalnie zaprojektowanych mikroorganizmów zamiast drogich i nieekonomicznych makowin. W podobny sposób wytwarza się już np. syntetyczną insulinę dla cukrzyków.

Co więcej, dzięki usunięciu genu odpowiedzialnego za produkcję morfiny można stworzyć zmodyfikowaną odmianę maku lekarskiego, z którego nie sposób wytworzyć opium. Tak przygotowana odmiana maku ma szansę stać się użytecznym narzędziem w walce z nielegalną produkcją narkotyków.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 102 / 0
Narkotykowe zagłębie w komunistycznej Korei Północnej
Robert Stefanicki

Tylko w ub.r. Chiny przechwyciły metaamfetaminę z Korei Północnej o wartości 60 mln dol. - To tylko czubek góry lodowej - mówi dyplomata, z którym rozmawiała południowokoreańska gazeta "Dong-A Ilbo".

- Skala narkohandlu jest o wiele większa i znacząco wzrosła w ostatnim roku. Chiny są wkurzone - dodaje rozmówca "Dong-A Ilbo". To południowokoreański wywiad pomaga Chińczykom w walce z tym przemytem. Dotychczas Pekin nie ujawniał tego procederu, nie chcąc psuć relacji z reżimem Kim Dżong Ila, wyczulonym na wszelkie oskarżenia. Doniesienia o przechwyceniu narkotykowych transportów w przygranicznej prowincji Jilin oględnie mówiły, że ich źródłem jest "sąsiedni kraj".

Prowincja Jilin jest jednym z największych konsumentów narkotyków syntetycznych w Chinach. Ubiegłoroczny raport Brookings Institution opisuje sytuację w powiatowym mieście Yanji, 80 km od granicy z Koreą Północną. 20 lat temu zarejestrowano tam 44 narkomanów, w ub.r. było ich 2,1 tys. - 90 proc. z nich jest uzależnionych od pochodnych amfetaminy. Lokalne władze uważają, że prawdziwa liczba narkomanów jest pięć-sześć razy większa.

Choć pochodzenie amfetaminy ciężko jest udowodnić, a tegoroczny raport Departamentu Stanu USA mówi, że nie ma dowodów na to, by w ostatnich dwóch latach północnokoreański reżim był zaangażowany w handel narkotykami na dużą skalę, to Pekin nie ma wątpliwości, że większość towaru pochodzi z Korei Północnej. Jest najwyższej jakości, co oznacza, że nie mogła go wyprodukować pojedyncza osoba. Chińczycy uważają, że to produkcja fabryczna kontrolowana na szczeblu krajowym.

Zaangażowanie Korei Północnej w handel narkotykami wyszło na jaw w 1995 r., kiedy Rosjanie aresztowali we Władywostoku dwóch Koreańczyków z ośmioma kilogramami heroiny. Powiedzieli tajniakom, że to próbka i że są gotowi dostarczyć 2-3 tony.

W 2002 r. policja na Tajwanie przejęła 79 kg heroiny o wartości 5 mln dol. Dochodzenie wykazało, że towar przypłynął w rybackiej łodzi z Korei Północnej, a na morzu trafił na umówiony statek tajwański. W 2003 r. australijska policja przechwyciła 125 kg heroiny na północnokoreańskim statku handlowym. W zeszłym roku chińska straż graniczna aresztowała sześciu handlarzy z Północy.

Według zeznań uciekinierów z Pjongjangu w latach 80. Kim Dżong Il postanowił uzupełnić dziurę budżetową zyskami z narkotyków. W czasie gdy tysiące Koreańczyków umierały z głodu, reżim polecił każdemu kołchozowi wydzielić co najmniej 10 ha na uprawę opium. Cytowany przez amerykańskiego "Newsweeka" Szin Dong Hjuk, uciekinier z łagru, opowiada, że na polecenie władz opium uprawiano w obozach koncentracyjnych, a nawet w szkołach, rękami uczniów.

Był to powrót do przedwojennej świetności, kiedy Półwysep Koreański był jednym z głównych dostawców opium do Chin i Japonii. Szacunki sprzed paru lat mówiły, że obszar pól makowych zmniejszył się od tego czasu o połowę, do 3-4 tys. ha.

Przebojem ostatniej dekady w całej Azji jest metaamfetamina. Według Szina koreańskie zagłębie produkcyjne mieści się w Hamheung, gdzie podczas II wojny światowej Japończycy zbudowali kompleks chemiczny. Podobno Koreańczycy nauczyli się produkcji tego narkotyku od Birmańczyków.

Z założenia produkcja przeznaczona jest na eksport - głównie do Chin i Japonii - bo północnokoreański reżim potępia narkomanię. W 2002 r. Kim Dżong Il ogłosił, że każdy, kto używa narkotyków lub je sprzedaje, stanie przed plutonem egzekucyjnym, a chińscy handlarze mają być bici kijami. Jednak Koreańczycy z braku leków często używają narkotyków jako środka przeciwbólowego i na poprawę samopoczucia. Niektórych bieda wplątuje w handel. Gram metaamfetaminy kosztuje w Korei Północnej ok. 15 dol., w Chinach można go sprzedać kilkakrotnie drożej.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 102 / 0
Aborcja przez setki lat nie budziła większych emocji, choć stosowano ją powszechnie
Ewelina Lohte

Już w czasach starożytnych lekarze wykonywali zabiegi przerywania ciąży, co jest dobrze poświadczone w źródłach. Zachowały się również liczne świadectwa domowych sposobów spędzania płodu stosowanych przez kobiety. Wśród najpopularniejszych antycznych receptur można znaleźć miód, opium, cynamon i odchody myszy. Ciche przyzwolenie na te praktyki skończyło się wraz z upowszechnianiem się chrześcijaństwa, które od początku wyrażało bezkompromisowy sprzeciw wobec uśmiercania życia poczętego.

Kiedy zaczyna się życie?

W świecie, w którym powszechne było porzucanie dzieci, aborcja nie budziła szczególnego potępienia. Usunięcie ciąży mogło być karane w szczególnych sytuacjach. W świecie greckim o losie kobiety decydował kyrios (pan), zwykle mąż albo inny prawny opiekun, który mógł się czuć poszkodowany, o ile kobieta podjęła taką decyzję bez jego zgody. Podobnie w wypadku spędzenia płodu niewolnicy. Ktoś, kto dokonywał zabiegu bez wiedzy pana, czynił mu szkodę, pozbawiając okazji do powiększenia żywego „inwentarza”.

W prawie rzymskim regulacje prawne w tej dziedzinie pojawiają się późno, w III w. n.e., chrześcijańscy cesarze również nie byli aktywni na tym polu. Znacznie więcej wiemy o próbach wyznaczenia granicy życia przez ówczesnych filozofów i lekarzy. I tak wedle jednej z koncepcji płód zaczynał żyć w momencie pierwszego poruszenia w łonie matki, czyli około 40 dni po poczęciu. Empedokles (V w. p.n.e.) uznał, że dusza wstępuje do ciała dopiero w chwili wyjścia na świat, wraz z pierwszym oddechem. Arystoteles (IV w. p.n.e.) twierdził, że płód męski do 40. dnia od poczęcia pozostaje ledwie bezkształtną masą, a żeński jeszcze dłużej. Dla stoików (III w. p.n.e.) płód aż do urodzenia stanowił część matki. Lekarz Galen (II w. n.e.) początek życia łączył z pierwszym uderzeniem serca.

Trujące płyny lub tampony

Starożytna medycyna znała cały arsenał przyrządów ginekologicznych, w tym również takie, które wykorzystywano do spędzania płodu. Chrześcijański apologeta Tertulian (II w. n.e.) tak opisuje jedno z nich: „Toteż wśród narzędzi lekarskich znajduje się nie tylko instrument do otwierania siłą, przy pomocy ruchu obrotowego, części rodnych, (…) lecz także lancet z brązu do zabicia płodu, do popełnienia na ślepo morderstwa rabunkowego; zwie się ów lancet embriosfastes, jako że nim zabija się żywe dziecię. Posługiwali się tymi narzędziami Hipokrates i Asklepiades, i Erasistratos i Herofil (…)”. Wydaje się, że lekarze najczęściej uśmiercali płody, gdy ciąża stanowiła zagrożenie dla matki. Częściej jednak słyszymy o aborcji dokonywanej za pośrednictwem trujących płynów, które bądź wypijano, bądź nasączono nimi „tampony”.

Zachowało się sporo antycznych receptur, ale część ingrediencji pozostaje dla nas nieczytelna, głównie ze względu na trudności z identyfikacją konkretnych składników. Wśród dających się odczytać trafiają się zarówno substancje obojętne (np. miód), potencjalnie działające (np. opium czy cynamon), jak i zupełnie kuriozalne, jak odchody myszy. Ze źródeł antycznych wiemy, że zarówno tampony, jak i napoje nie należały do bezpiecznych metod i niekiedy skutkowały bezpłodnością albo wręcz śmiercią kobiety. Inne sposoby nie były lepsze.

Dostrzegano, że istnieje związek pomiędzy ciężką aktywnością fizyczną i wstrząsami ciała podczas ciąży a poronieniem. Część kobiet dokonywała więc aborcji, wykonując tzw. lacedemońskie skoki. Zauważono też, że śmierć płodu mogą spowodować obrażenia cielesne. Wreszcie, starożytni mieli świadomość skuteczności długotrwałej głodówki. Ten najstarszy sposób na poronienie Rzymianki doprawiały po swojemu, po kryjomu zażywając rtęć rozrobioną w garum – popularnym słonym sosie ze sfermentowanych ryb. Inne, wzmiankowane przez źródła sposoby, jak np. jedzenie kruczych jaj, wydają się raczej świadectwem dawnych zabobonów niż zdobyczy medycyny.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 102 / 0
Macierzyństwo w oparach opium
Aunohita Mojumdar, Kabul, Afganistan

[ external image ]
Zbiór opium pod Kandaharem (Fot. NOOR KHAN AP)

22-letnia Mariana leży na szpitalnym łóżku w klinice Sanga Amaj w Kabulu. Oprócz niej mała, duszna sala pomieściła jeszcze 12 innych uczestniczek 45-dniowego odwyku narkotykowego. Kobieta jest w 5 miesiącu ciąży. To będzie jej czwarte dziecko. Zaledwie roczny syn Mariany, podobnie jak jego mama uzależniony od opium, śpi w pokoju obok.
Mariana to jedna z miliona mieszkańców Afganistanu, którzy nie umieją żyć bez substancji odurzających. Według Biura ONZ ds. Narkotyków i Przestępstw z problemem narkotykowym boryka się tam aż 8 procent społeczeństwa. To dwa razy więcej, niż wynosi średnia dla przeciętnego kraju.

Młodej matki przyjaźń z opium. Bo nie było leków

Narkotykowy nałóg Mariany nie jest wynikiem młodzieńczego eksperymentu. Podobnie jak tysiące Afganek, sięgnęła po zabronione i wysoko uzależniające opium, ponieważ nie miała dostępu do środków przeciwbólowych i należytej opieki medycznej. Jej "przyjaźń" z opium zaczęła się cztery lata temu, tuż po narodzinach pierwszego dziecka. - Straciłam dużo krwi podczas porodu. Rodziłam w domu bez pomocy lekarza. Później zaczął mi doskwierać ból nóg i pleców, a nie było nas stać na lekarstwa - wyjaśnia Mariana.

Nie ma pracy, za to jest co palić

Rejon Dasht-e-Barchi, w którym mieszka kobieta, to jedna z najbiedniejszych dzielnic Kabulu. Tutaj większość ulepionych z błota "domów" stoi przy wyboistych i dziurawych jak sito ulicach. Tylko bardzo nieliczni mają szansę doświadczyć dobrobytu, jaki niesie ze sobą bieżąca woda czy elektryczność. Większość mieszkańców wegetuje za to, co zarobią na - niepewnej - pracy fizycznej.

Dostęp do opium jest za to powszechny. Choć oficjalnie opium jest zakazane, łatwo je kupić spod lady w małych sklepikach na większości bazarów w całym Kabulu. Najpopularniejsza jest pasta, którą otrzymuje się gotując i destylując sok mleczny z maku aż do uzyskania kleistej konsystencji. W takiej postaci opium może być żute tak jak tytoń.

Kobieca metoda na ból

Mariana na początku używała nieco innej metody. Bardziej "kobiecej". - Zaczęłam brać opium z herbatą - opowiada. - Bez niego nie mogłam uśmierzyć bólu, nie mogłam sprzątać, gotować ani opiekować się dzieckiem. Od roku jest głęboko uzależniona. Musi brać narkotyk codziennie. Nie ukrywa, że ma łatwy dostęp do opium. Afganistan odpowiada za ponad 90 procent światowej produkcji. Według badań przeprowadzonych w 2010 roku przez Biuro ONZ ds. Narkotyków i Przestępstw pod uprawę maku przeznaczonych jest około 123 tys. hektarów pól w tym kraju. Mimo wieloletnich wysiłków ze strony ONZ i USA, które próbują przekonać afgańskich rolników do zaniechania "narkotykowej tradycji", rezultatów brak. Chociaż w tym roku produkcja opium nieco zmalała, spowodowała to raczej choroba roślin, a nie świadoma decyzja Afgańczyków. Jak przestrzega ONZ, ze względu na niskie ceny pszenicy i wysokie ceny opium na rynku światowym, szacuje się, że w przyszłym roku produkcja narkotyku znowu wzrośnie.

Bastion talibów źródłem opium

Najwięcej, bo aż 87 proc., upraw, znajduje się w południowym Afganistanie. To najbardziej niestabilny region kraju. Duża część produkcji pochodzi z prowincji Kandahar i Helmand, gdzie międzynarodowe siły zbrojne toczą intensywne walki z talibami.

- Te regiony są zdominowane przez rewolty i zorganizowane grupy przestępcze. Trend, który można zaobserwować od 2007 roku, uwidacznia związek wzrostu uprawy maku z niestabilną sytuacją Afganistanu - komentuje ostatni raport ujawniający najnowsze statystyki dyrektor Biura ONZ ds. Narkotyków i Przestępstw Yuri Fedotov.

Narkotykowe dzieciństwo


Mariana nie jest jedyną uzależnioną osobą w rodzinie. Nie mogąc poradzić sobie z trójką dzieci, zaczęła podawać opium najmłodszemu synowi, co miało ułatwić mu zasypianie. W rezultacie dziecko, które nie potrafi już normalnie funkcjonować bez narkotyku, razem z matką trafiło do na odwyk. Przypadek chłopca nie jest odosobniony. - W Afganistanie istnieje tradycja użycia opium do uspokajania dzieci - tłumaczy Gilberto Gerra, kierownik jednostki do zapobiegania uzależnieniom od narkotyków, która działa w ramach Biura ONZ ds. Narkotyków i Przestępstw. - Trudno jest wyznaczyć granice między tradycyjnym zastosowaniem, a tym prowadzącym do uzależnienia. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że znajdują się już po drugiej stronie i od tej pory może być już tylko gorzej - dodaje.

Wojna niszczy rodzinne więzi

W Afganistanie palenie i żucie opium, używanego jako środek uspokajający czy przeciwbólowy, jest bardzo powszechne. Wielu Afgańczyków sięga po opium, aby uśmierzyć ból kręgosłupa, powstały przy wyplataniu dywanów, pracy popularnej szczególnie wśród najbiedniejszych rodzin. Na dodatek narkotykowe tendencje nasiliły się w wyniku trawiącej kraj wojny. Dawniej obowiązki związane z utrzymaniem domu były dzielone pomiędzy członków wielopokoleniowych rodzin. W wyniku wojny wiele takich rodzin rozpadło się, a Afgańczycy, szukając schronienia i pracy, opuścili dawne miejsce zamieszkania. Średnia długość życia w Afganistanie wynosi tylko 43 lata. Młodzi ludyie nie mogą już, jak kiedyś, liczyć na pomoc rodziców i dziadków, którzy dawniej brali na swoje barki dużą cześć obowiązków.

Ukryta narkomania

Liczba uzależnionych Afgańczyków wciąż rośnie. Według najnowszych statystyk, od 2005 roku, w którym przeprowadzono ostatnie badanie, użycie opium wzrosło o 53 proc., a heroiny aż o 140 proc. Jak jednak twierdzi ONZ, prawdziwa liczba uzależnionych jest jednak znacznie większa, bo statystyki nie uwzględniają tzw. "ukrytej narkomanii". Dotyczy ona przede wszystkim kobiety i dzieci. Pośród objętej badaniem populacji Afganki stanowiły jedynie 3 proc. ogółu. - Obostrzenia związane z kulturą utrudniają nam dotarcie do uzależnionych kobiet - przyznaje Sarah Waller, konsultant ONZ do walki z narkomanią. - Kobiety używają opium w zaciszach swoich domów. A takie osoby jest wyjątkowo trudno objąć statystykami.

Jak przekonać męża, by zezwolił na terapię żony

Mariana miała wiele szczęścia. Jej rodzina zgodziła się na leczenie i pobyt kobiety w klinice odwykowej. - To bardzo trudne zadanie: przekonać mężów i ojców, żeby ich żony i córki mogły spędzić 45 dni na terapii - mówi Dr Latifa Hamidi, która koordynuje program odwykowy w Sanga Amaj. - Mężczyźni nie czują się dobrze, kiedy kobiety mieszkają poza rodzinnym domem, zwłaszcza ze względu na napiętnowanie takiej sytuacji przez otoczenie. Klinika Sanga Amaj musi dbać o bezpieczeństwo i anonimowość swoich pacjentek. Nie ogłasza nawet swojego adresu. Lekarze starają się ograniczyć wizyty "obcych" do minimum. Dziennikarze, którym z wielkim trudem udaje się dostać do wnętrza szpitala, są pod stałym nadzorem. Czas na rozmowy jest bardzo ograniczony.

Pieniądze idą na ograniczenie produkcji opium, zamiast na uzależnionych

Jak twierdzą pracownicy Sanga Amaj, międzynarodowe fundusze wydaje się głównie na ograniczenie produkcji opium, a znacznie mniej uwagi poświęca problemowi uzależnienia. - Istnieje wielka luka, jeśli chodzi o leczenie odwykowe - przyznaje Sarah Waller. Obecnie w Afganistanie działa jedynie 40 klinik, które mogą pomieścić w sumie 760 pacjentów. Mimo ograniczeń, w 2010 roku kliniki takie jak ta w Kabulu otoczyły opieką aż 10,216 pacjentów, z których część była leczona w ambulatoriach i w domach.

- Liczba miejsc, gdzie prowadzone są terapie odwykowe, nie jest wystarczająca - podkreśla Robert Watkins, przedstawiciel Sekretarza Generalnego ONZ, Ban Ki-Moona. Watkins wskazuje, że zapobieganie uzależnieniom wymaga takiej samej uwagi jak ich leczenie. - Potrzebujemy więcej czasu, aby przyjrzeć się przyczynom takiego stanu rzeczy. Są one o wiele bardziej złożone i o wiele trudniejsze do wyeliminowania, a wynikają przede wszystkim z biedy i braku dostępu do podstawowej opieki medycznej. O trudnościach w walce z narkomanią mówi też konsultant ONZ do walki z narkomanią: - Przyznanie funduszy, które wystarczą na rok, nie pozwoli nam rozwiązać problemu. Potrzebne są stałe, długoterminowe nakłady finansowe - mówi Sarah Waller.

Rozwiązanie uszyte na miarę


Przed ponownym wzrostem liczby uzależnień przestrzega kierownik jednostki ds. zapobiegania uzależnieniom od narkotyków w ramach Biura ONZ ds. Narkotyków i Przestępstw. - Ryzyko ponownego pogorszenia się sytuacji jest bardzo wysokie, kiedy pacjenci wracają do tych samych warunków, które doprowadziły do nałogu - mówi Gilberto Gerra. - Program walki z narkomanią musi być uzupełniony przez ustabilizowanie sytuacji życiowej Afgańczyków.

- Odpowiednie rozwiązanie powinno zostać "uszyte dla Afganistanu na miarę" - podsumowuje Watkins. - Trzeba w nim ująć nie tylko pomoc medyczną związaną dla uzależnionych, ale także leczenie problemów psychicznych populacji uwikłanej w konflikt.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
ODPOWIEDZ
Posty: 2067 • Strona 194 z 207
Artykuły
Newsy
[img]
Jacht z kokainą o wartości 80 milionów funtów zmierzał w stronę Wielkiej Brytanii

Prawie tona „narkotyku klasy A” została znaleziona na jachcie płynącym z wysp karaibskich do Wielkiej Brytanii. Jej rynkowa wartość została oszacowana na 80 milionów funtów.

[img]
Handel narkotykami: Rynek odporny na COVID-19. Coraz większe obroty w internecie

Dynamika rynku handlu narkotykami po krótkim spadku w początkowym okresie pandemii COVID-19 szybko dostosowała się do nowych realiów, wynika z opublikowanego w czwartek (24 czerwca) przez Biuro Narodów Zjednoczonych ds. Narkotyków i Przestępczości (UNODC) nowego Światowego Raportu o Narkotykach.

[img]
Meksyk: Sąd Najwyższy zdepenalizował rekreacyjne spożycie marihuany

Sąd Najwyższy zdepenalizował w poniedziałek rekreacyjne spożycie marihuany przez dorosłych. Za zalegalizowaniem używki głosowało 8 spośród 11 sędziów. SN po raz kolejny zajął się tą sprawą, jako że Kongres nie zdołał przyjąć stosownej ustawy przed 30 kwietnia.