Luźne dyskusje na tematy związane z substancjami psychoaktywnymi.
ODPOWIEDZ
Posty: 2067 • Strona 185 z 207
  • 1180 / 102 / 0
Jak przekonać Polaków do medycznej marihuany? Rozmowa z prof. Jerzym Vetulanim
WYWIAD Renata Radłowska


Narzeczeni, dzieci i wnuki, które przemycają olej z marihuany dla swoich umierających najbliższych, to bohaterowie. Z Prof. Jerzym Vetulanim rozmawia Renata Radłowska.

Olej z konopi. Błogosławieństwo dla chorych, za które grozi więzienie

marihuana jest nam kulturowo obca, powiedział mi kiedyś znajomy. Co innego, gdyby takie właściwości jak ona miał mniszek lekarski...
– Bo my jesteśmy narodem alkoholowym. Każdy naród ma swoje substancje uzależniające, my akurat procenty, i to nam w zupełności wystarcza. I wiele musi się w nas samych zmienić, żeby z tego przyzwyczajenia wyjść. Chińczycy od dawna używali konopi, także w medycynie. A my co? „Na frasunek dobry trunek”.

Czyli jednak obca.
– Powiedzmy tak: Polacy nie rozumieją marihuany. Ale sama historia jej odbioru społecznego jest arcyciekawa – pierwszy światowy zakaz spożywania marihuany wprowadzono w 1925 roku, a potem było już tylko gorzej. Kiedy USA wprowadziły prohibicję, do walki z alkoholowym podziemiem oddelegowano tysiące policjantów, a potem prohibicję zniesiono i tym świetnie wyszkolonym agentom trzeba było dać jakieś zajęcie. No to padło na marihuanę. A histerię antymarihuanową rozpętał rasista Harry J. Anslinger, pierwszy szef Federalnego Biura Narkotykowego, który wierzył, że marihuana jest straszliwym złem, po którym czarnuchom wydaje się, że są równie dobrzy jak biali; że marihuanę zażywają tylko czarni, Latynosi, jazzmani; że zwiększa popęd seksualny i to dlatego białe kobiety oddają się czarnuchom. Powstały filmy propagandowe: człowiek zapala skręta, raz się zaciąga i już leci mordować swoją żonę.

Powiem pani, że jak ja idę przez mój park Krakowski i przechodzę obok grupy młodych ludzi, od których czuć piwem, to obchodzę ich szerokim łukiem. Ale jak czuję trawę, to śmiało wchodzę w środek i czasem zagaduję. Owszem, nadużywanie marihuany powoduje kłopoty z pamięcią, koncentracją, ale to stan krótkotrwały. Nie mówię o skrajnych przypadkach, ale ich jest mało. Mniej niż po alkoholu.

Słyszał pan o ludziach, którzy przemycają olej z marihuany do Polski?
– Znam nawet konkretne przypadki, ale w tej sprawie lepiej nie zdradzać szczegółów (czasem „przemytnicy” nie wiedzieli, że popełniają przestępstwo). Na problem zwrócono uwagę po aresztowaniu Jakuba Gajewskiego za wwiezienie do Polski prawie kilograma oleju dla jego chorych rodziców. Prokurator zażądał dla niego 15 lat więzienia!

Przemyt to bohaterstwo?
– Taki – owszem. Ale tu ważny jest kontekst. Bo czy bohaterem są ci, którzy zajmują się przemytem i nieźle na tym zarabiają, czy tylko te matki i dzieci, które wiedzą, co im grozi, jeżeli policja je złapie z marihuaną, a jednak ryzykują? Moim zdaniem te matki. Narzeczeni, dzieci i wnuki, które przemycają zakazane lekarstwo dla swoich umierających najbliższych, to bohaterowie. To naprawdę okrutne i bezduszne, żeby robić przestępcę z człowieka, który chce ratować ukochaną osobę.

A olej z marihuany leczy, proszę państwa, leczy! Nieszczęściem jest to, że nie mamy porządnej medycznej dokumentacji tych wszystkich przypadków, w których marihuana pomogła – uśmierzyła ból, zniosła skurcze albo zatrzymała rozwój choroby. Dlaczego nikt tego nie zrobił? Przecież z taką dokumentacją można iść i walczyć. Widziałem kiedyś notatki matki, taki dzienniczek leczenia – wpisywała godziny podania oleju, liczbę kropli... To mogłoby się przydać.

Dużo się mówi ostatnio o tym, że zastosowanie marihuany daje zaskakujące efekty w leczeniu uważanego za morderczą chorobę glejaka, pewnie za sprawą posła Tomasza Kality. On był leczony najlepszymi klasycznymi sposobami, ale nie otrzymał oleju konopnego. A może z nim miałby szansę przeczytać dziś naszą rozmowę?

Pan mówi, żeby nie dzielić marihuany na tę leczniczą i...?
– I rekreacyjną. Ten podział prowadzi do nadużyć i hamuje wprowadzanie marihuany do celów leczniczych. Po depenalizacji nie byłoby żadnych problemów. Potwierdzają to doświadczenia Hiszpanii, Portugalii, paru stanów USA. Nikt nie próbuje wsadzaniem do więzienia ograniczyć użycia nikotyny czy alkoholu, a przecież od nich uzależnić się łatwiej i znacznie łatwiej umrzeć: według WHO w roku 2011 tytoń zabił prawie 6 milionów ludzi, alkohol – 2,5 miliona, natomiast nie doniesiono o ani jednej śmierci po marihuanie. Młodzi ludzie sięgają po pierwsze piwo, normalny etap, ale aż 15 procent z nich zostanie potem alkoholikami; z marihuaną tak nie jest. Po alkoholu człowiek zbije żonę, zmaltretuje dzieci, a po marihuanie? Będzie przyjazny, radosny, a nawet kreatywny. Więc pytam: co złego w tym, że będzie można cieszyć się nią legalnie?

Kupując alkohol, nie popełniam przestępstwa, kupując marihuanę – tak. Są kary, jest stygmatyzacja, ludziom łamie się życie. To absurd. Wie pani, jak jest dziś w Portugalii? Tam można posiadać twarde narkotyki na własny użytek; i dziś dzieje się tak, że ludzie, którzy chcą wyjść z nałogu, zgłaszają się do poradni i dostają leczenie, ale nikt nie wpisuje ich do rządowego rejestru. U nas się wpisuje i może dlatego ludzie nie idą na leczenie – ze wstydu, strachu przed stygmatyzacją.

I jeszcze jeden argument za pełną legalizacją marihuany – klient jest pewny, że dostanie produkt dobry, nieskażony i bezpieczny.

Olej z marihuany leczy czy uśmierza ból?
– Jedno i drugie. Ale uśmierzanie bólu też jest leczeniem. Niedawno czytałem pracę sugerującą, że olej konopny może świetnie leczyć osteoporozę: stymuluje komórki, które budują kości, a hamuje aktywność tych, które kość niszczą. Wiemy, że palenie marihuany rozszerza oskrzela, naprawdę. I ludzie kiedyś o tym wiedzieli, nie było takiej narkofobicznej histerii.

Moja ciotka na przykład miała astmę sercową i jak czuła, że zbliża się atak, to paliła „ziółka”, po których było jej lepiej. Mam mówić, jakie to ziółka?

marihuana hamuje wzrost ciśnienia śródgałkowego, czyli leczy jaskrę. Jest uważana za skuteczną pomoc w stwardnieniu rozsianym i zapaleniach jelit (choroba Leśniewskiego- -Crohna). Świetnie sprawdza się w leczeniu padaczki lekoopornej. I tu powinienem wspomnieć o wspaniałym człowieku, doktorze Marku Bachańskim z Centrum Zdrowia Dziecka, który leczył swoich małych pacjentów preparatami konopi, za co został wyrzucony z pracy, a dyrekcja doniosła nań do prokuratora; no dla mnie to bohater! A równocześnie człowiek pełen empatii. Bo jak inaczej miał postąpić, kiedy widział dziecko, którymi ataki padaczkowe szarpały kilkadziesiąt razy dziennie? Miał nie leczyć, bo to marihuana? Przecież tylko ona pomagała. Nie zdążył dać wszystkim leku na czas, kilkoro stracił. Pytam więc: kto bierze za to odpowiedzialność?

marihuana leczy dzieci z padaczki lekoopornej

Jak przekonać Polaków, że lecznicza marihuana jest dobra?
– Ludzie już się przekonują, powoli, ale jednak. Takie historie jak te o dzieciach doktora Bachańskiego, historia Doroty Gudaniec i jej syna Maksa, zmieniają podejście. Budzi się w narodzie inteligencja emocjonalna. Szkoda tylko, że nie w ministrze zdrowia. Mnie oburza jego zadufana pewność. Konstanty Radziwiłł mówi, że marihuana nie leczy i koniec. Że nie ma sensownych badań. No pewnie, że ich nie robiono. Wyobraża pani sobie, że badamy 1500 osób, każda z nich dostaje po trzy dawki dziennie przez cztery miesiące? To w sumie grubo ponad pół miliona działek! Jak niby to zorganizować? Kto miałby dostarczać marihuanę? Kto sponsorowałby te badania? One byłyby przede wszystkim nielegalne, czyż nie?

O Dorocie Gudaniec mówią: matka medycznej marihuany

Wracając do pani pytania, jak przekonać Polaków. Ja bym kazał się zastanowić mamie nastolatka, który przychodzi do domu pijany w sztok i ona kładzie go do łóżka, a obok niego stawia miednicę, żeby dzieciak nie zapaskudził pościeli. Co ta mama robi? Uznaje, że to normalne. A gdyby ten syn przyszedł wesoły do domu i pachnący marihuanowym dymem, i poprosił o coś do zjedzenia, to ona zrobiłaby mu awanturę albo doniosła na policję. Bo ona woli, żeby się upił, niż zapalił jointa.

Prawdy i mity na temat leczenia marihuaną

Pan lubi marihuanę, tak prywatnie?
– Ach, proszę pani, to fascynująca roślina, jest pełna paradoksów. Zacznijmy od tego, że konopi używa się w przemyśle papierniczym (na marginesie: 100 VIP-owskich egzemplarzy naszej – mojej i Marii Mazurek – książki o marihuanie jest wydrukowanych na papierze z konopi i ślicznie wygląda), w kosmetyce (doskonałe szampony), wyrabiamy z nich liny (jest na czym wieszać dilerów). A sama marihuana? Dużo się po niej mówi, dużo i często. Człowiek wędruje po różnych światach, wydaje mu się, że złapał istotę rzeczy. I dobrze. Dlatego dobrze, że człowiek powinien czasem oderwać się od rzeczywistości, żeby jakoś z nią sobie radzić. marihuana sprowadza na człowieka kreatywność. Ale tak do końca człowiek nie powinien w tę moc marihuany wierzyć. Kiedyś z grupą amerykańskich kolegów postanowiliśmy nagrać te nasze filozoficzne rozmowy toczone po użyciu marihuany.

Odkrycia warte Nagrody Nobla?
– No cóż, nie dało się słuchać tego bełkotu. Doszliśmy jedynie do odkrywczego wniosku, że śmierć jest końcem wszystkiego.


Prof. Jerzy Vetulani
– psychofarmakolog, neurobiolog, biochemik, profesor nauk przyrodniczych, członek Polskiej Akademii Nauk, Polskiej Akademii Umiejętności i Towarzystwa Naukowego Warszawskiego. Jest członkiem honorowym Indian Academy of Neurosciences, ma doktoraty honoris causa Śląskiego Uniwersytetu Medycznego i Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Zwolennik legalizacji marihuany i ogólnej depenalizacji narkotyków. Mieszka w Krakowie
Ostatnio zmieniony 23 lutego 2017 przez jan potocki, łącznie zmieniany 1 raz.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 102 / 0
O Dorocie Gudaniec mówią: matka medycznej marihuany
Piotr Pacewicz

Herbatka z marijuaną nie wchodzi Maxowi. Jest dzieckiem niepijącym, mocno plującym. Rodzice najpierw robili na maryśce kaszkę albo zupkę, ale dziś wiedzą, że najlepiej ją przyrządzić pod postacią masła. I napady praktycznie znikają. Max zaczyna się śmiać, czego nigdy nie robił

Mówią już o tobie "matka medycznej marihuany".

Poważnie? Na razie jestem matką czwóreczki dzieci. Trzy piękne córki i piękny Max. Urodził się 4 lipca 2009 r. Rodzyneczek, długo oczekiwany syn.

Ile miałaś lat?

Już trochę miałam - 37. Ale to nie była wpadka. W ciąży fantastycznie się czułam, wyniki idealne. Ginekolog sugerował badania prenatalne ze względu na wiek, ale uznaliśmy z Markiem, że mają one sens, kiedy ktoś jest gotowy na przerwanie ciąży. My nie byliśmy. No i grom z jasnego nieba!

Jesteście wierzący?

To nie dlatego! Już jako nastolatka odeszłam od Kościoła katolickiego. Po prostu po ludzku uznaliśmy, że bierzemy na klatę, cokolwiek będzie. Może dlatego, że wcześniej poroniłam i bardzo to przeżyłam? Jeśli się uda urodzić, to bez znaczenia, czy dziecko będzie miało odstające uszy, czy zeza. To nasze dziecko. Nie można być trochę w ciąży!

Mąż był przy porodzie?

Jasne, rodziliśmy po ludzku, Marek mnie trzymał za rękę, przeciął pępowinę. Max urodził się w 32. tygodniu, ale ważył 2640 g, wypasiony wcześniak. Kilka minut po porodzie przyszła pani doktor z rękami w kieszeniach i mówi: "Syn ma zespół Downa, przykro mi". Zawalił nam się świat. Zwlekam się z łóżka, krwawiąc, chcę iść do Maxa, ale nie pozwalają. Odpaliliśmy wyszukiwarkę i czytamy o zespole Downa, skręcamy się ze strachu. Potem umierałam siedem razy dziennie, za każdym razem gdy robili Maxowi badania, żeby sprawdzić, czy nie ma wad serca, choroby Hirschsprunga, niedorozwiniętego móżdżku, zrośniętego odbytu. Znaleźli tylko niedoczynność tarczycy. Wyjątkowo zdrowy downiaczek.

Ładny chłopak.

Tak. Nasz śliczny chłopak. I fajnie się rozwijał.

Powiedziałaś "bierzemy na klatę". Które z was bardziej bierze?

Jesteśmy z jednej dzielnicy Wrocławia, znamy się z podstawówki. Chodziłam do klasy wyżej, ale Marek ma starszą siostrę, z którą się przyjaźniłam. Nasze życie się ciągle splatało. Dużo gadaliśmy i do dzisiaj wszystko przegadujemy. Dobre stare małżeństwo. Najpierw głęboka przyjaźń, a potem decyzja, by założyć rodzinę i

To się chyba samo nie dzieje?

No tak (pauza). Każde z nas miało jakieś doświadczenia. O swoich wolę nie pamiętać. Marek też miał narzeczoną, ale jak w melodramacie - odeszła z jego najlepszym kumplem. Marek wyciągał mnie z depresji.

Ratujesz kogoś i zakochujesz się?

Myśmy się wzajemnie ratowali.

Poznałem cię na marcowej debacie Polskiej Sieci Polityki Narkotykowej o medycznej marihuanie. Energia aż od ciebie bije.

Nigdy nie siedziałam na tyłku. Całe moje życie to praca z ludźmi, dla ludzi. Najpierw w impresariatach - organizowałam koncerty, imprezy integracyjne. Mając naście lat, byłam w Monarze wolontariuszką.

Skąd to się wzięło?

Jeździłam na zloty hipisowskie, to była moja ideologia, ale ważniejszy był wpływ babci. Pielgrzymowali do niej sąsiedzi, znajomi. Każdego nakarmiła, choć to była komuna, kartki na mięso. Dla każdego miała dobre słowo. Mówiła, że dobro wraca stukrotnie. Nawet muchy nie zabiła. Tłumaczyła, że jeżeli zostawiamy na wierzchu kromkę chleba, to nic dziwnego, że mucha chce się poczęstować. Pamiętam jej sentencję, że lepiej dobrze zjeść, niż się byle komu podobać. Bo jako nastolatka strasznie chciałam być chuda. Babcia powtarzała, że każdy jest godny szacunku, nieważne, czy to pani sprzątaczka, czy pani profesor. Takie stare wychowanie.

KILKASET ATAKÓW DZIENNIE

Kiedy Max skończył pół roku, zaszczepiliśmy go jakąś superszczepionką typu "pięć w jednym". Po tygodniu się okazało, że ma zespół Westa, jedną z najcięższych padaczek. Szczepionka była droga. Dużo zapłaciliśmy za tę padaczkę.

Boję się takiej demagogii antyszczepionkowców.

Nikt w Polsce nie potwierdzi, że u Maxa wystąpił zespół poszczepienny. Kto ma wobec szczepionek wątpliwości - jak prof. Maria Majewska - jest uważany za oszołoma. Środowisko jest proszczepienne. Ale w mojej fundacji spotkałam dziesiątki padaczek i innych zaburzeń po szczepieniach. Polska nie dojrzała jeszcze do rozmowy na ten temat.

Świat dojrzał?

Nie bardzo. Ruchy antyszczepionkowe są wszędzie radykalne, alternatywne. Jest trochę doniesień, że szczepienia szkodzą. I dużo opracowań, że to nieprawda. Dla nas z Maxem to już bez znaczenia. Zresztą zawsze patrzę do przodu.

Pamiętasz pierwszy atak padaczki?

To była środa 27 stycznia 2010 r. Uśmiałam się, że Max robi takie fajne gesty, przypominały odruch Moro u noworodków: wyrzut rączek w połączeniu z czkawką i na moment oczka robiły mu się większe. W piątek poszliśmy na rehabilitację, a logopedka mówi, że jej to wygląda na zespół Westa. W poniedziałek wylądowaliśmy w szpitalu. Myślałam, że dostaniemy lekarstwa i OK, ale pierwsze leki nic nie dały, kolejne też. Co gorsza, zawierały kwas GABA, neurobloker, którego dzieci z zespołem Downa mają w mózgu za dużo. Wspieranie ich rozwoju polega wręcz na obniżaniu poziomu GABA.

Zwróciłam na to uwagę pani doktor. Patrząc mi w oczy, zapytała, kiedy ukończyłam neurologię. Powiedziałam: "OK. To pani go leczy". I to był jeden z moich największych błędów. Max wpadł w kompletny regres. Stracił wszystko, co osiągnął przez pół roku. A osiągnął dużo. Teresa Kaczan, światowy autorytet od zespołu Downa, opisywała jego postępy na międzynarodowych konferencjach.

Stracił nawet odruchy bezwarunkowe. Rehabilitantka na basenie postanowiła, że je wyzwoli, i zanurzyła go pod wodę. Max nie zareagował! Wtedy podjęłam decyzję - wycofujemy lek. Ale tego nie da się zrobić z dnia na dzień, a w międzyczasie Max stracił wzrok. Napadów było coraz więcej, nawet po kilkaset na dobę. Potrafiło go trzymać przez godzinę, potem dwie minuty przerwy i znowu seria. Takie drgnięcia, utraty świadomości, ciało wyginało się w łuk, cały tzw. koktajl napadowy. Konsultowaliśmy się nawet w USA. Nowojorski szpital odpisał, że nie byliby w stanie zaproponować niczego innego niż polscy lekarze. To nam podcięło skrzydła.

Załamałaś się?

Nie. Próbowaliśmy też medycyny alternatywnej - akupunktury i akupresury, bioenergoterapii.

Pierwszym sukcesem była terapia mikropolaryzacji mózgu [metoda ta polega na przezczaszkowej stymulacji ośrodków korowych mózgu poprzez pobudzanie ich prądem stałym o bardzo niewielkim natężeniu. Zabieg jest nieinwazyjny i bezbolesny].

Max odzyskał wzrok, a ja sprowadziłam tę aparaturę do swojej fundacji.

SKOK NA BUNGEE

Założyłaś fundację

w 2011 r., żeby nie jeździć, nie szukać terapeutów, specjalistów, wymyśliłam sobie, że zorganizuję wszystko na miejscu dla Maxa, a przy okazji dla innych niepełnosprawnych i chorych dzieci. Nie wiem, czy powinnam się przyznawać, ale nazwa fundacji - Krok po Kroku - mi się przyśniła. Jakiś głos powiedział: "Będziesz, Doroto, krok po kroku ogarniać problemy, choroby, niesprawności". I faktycznie, dajemy za darmo konsultacje, mamy specjalistów, innowacyjne terapie. Ale chodzi nam o coś więcej (pauza). Sąsiadka na osiedlu też ma dziecko z zespołem Downa. Kiedyś mi się zwierzyła z marzenia, żeby Dominika umarła jeden dzień przed nią. To mnie zmroziło. Jak tak można?!

Piękni dwudziestoletni. Pazury mają, ale drapać nie potrafią

Postanowiłam, że moja fundacja zbuduje wioskę integracyjną dla ludzi z różnymi deficytami. Zdrowi będą dawać wsparcie chorym, ale chorzy czy niepełnosprawni będą pracować, rehabilitować się, rozwijać. W sklepie zatrudnimy dziewczynę z zespołem Downa, kulawy chłopak będzie pakował zakupy do toreb, a ich zdrowy kierownik będzie takim "trenerem pracy".

Wyśniona republika, gdzie rządzi solidarność?

Bez przesady. Są już takie miejsca w Anglii, Niemczech. W Szwecji w podobnej wiosce pracuje jako terapeutka siostrzenica Marka. Oczywiście miałam pełno obaw, że nie dam rady, wahałam się. Zadecydowała majówka 2011. Pojechaliśmy z Markiem i Maxem do przyjaciół na Podlasie, zwiedzaliśmy Stańczyki, gdzie są dwa zabytkowe mosty, najwyższe w Europie, i okazało się, że można z nich skoczyć na bungee. A ja mam potworny lęk przestrzeni

Nie chcesz chyba powiedzieć, że

Marek też oponował. Ale postanowiłam przełamać lęk. I znaleźć odpowiedź na pytanie Tony'ego Robbinsa.

To ten dwumetrowy słynny "doradca życiowy", który "pomaga wcielać w życie marzenia"?

Tak. W jednej z książek zapytał: "A co byś zrobił/a, gdybyś przestał/a się bać?". I mnie to nie mogło wyjść z głowy. Dobre 20 minut stałam za barierką i myślałam.

Skakałaś głową w dół?

Nie, na nogi, miałam taką uprząż. Gdy już poleciałam, przyszła mi do głowy ta odpowiedź: "Wszystko". Mogę zrobić wszystko, o czym marzę. Jeżeli coś postanowię, to tak będzie. Już się nie boję.

Krzyczałaś?

Wiem, że kiedy mnie pociągnęło do góry, z gardła wydobywał się krzyk. Już nie strachu, tylko oczyszczenia, katharsis. Tego dnia wszystko było na maksa, inaczej wyglądało. Życie nabrało smaku. Po powrocie zabrałam się za fundację.

ŻYCIE NA UWIĘZI

Jak każde z was przeżywało chorobę Maxa?

Marek nigdy nie okazuje negatywnych emocji. Zawsze mówił: "Damy radę, będzie dobrze". Ja jestem człowiekiem czynu, zanim zdążę pomyśleć, już robię. Marek musi najpierw pomyśleć. Może dlatego jest wybitnym specjalistą od zdalnego zarządzania infrastrukturą informatyczną. Sprzedaje niszowe rozwiązania dla banków, ministerstw, dużych przedsiębiorstw.

Tak, życie z Maxem, choć ciężkie, nam wydawało się normalne. Nie da się cały czas żyć w poczuciu nienormalności. Tyle że zawsze miałam Relsed w torebce.

Co to jest?

Roztwór relanium, wlewka doodbytnicza, przeciwdrgawkowa. I strzykawkę z adrenaliną, do ratowania życia. Może dwa razy się zdarzyło, że wyszliśmy gdzieś z Markiem sami. Nigdy nie piliśmy jednocześnie alkoholu, bo może trzeba będzie pędzić do szpitala. Żyliśmy od lekarza do lekarza, od rehabilitacji do rehabilitacji. Suplementy, cuda-wianki, przeczesywanie internetu. Cały czas w gotowości, żeby ten atak nie okazał się jego ostatnim. Miksowaliśmy mu posiłki. Ja lepiej karmię, Marek lepiej gotuje, dba też o dawkowanie leków.

To było życie na uwięzi. Maxowi też zapadała się krtań i w jednej chwili tracił oddech, robił się siny. Kiedyś zabrakło nam czasu na dojazd pogotowia. Do szpitala w Oławie mamy osiem kilometrów! Marek dojechał w niecałe cztery minuty. Pędził nawet 220 na godzinę.

O Boże.

A ja dzwoniłam na policję, że uwaga, wieziemy umierające dziecko. Policja powiadomiła szpital, zestaw do intubacji czekał.

Żyliście w cieniu śmierci?

O tym się nie mówiło, ale jej widmo towarzyszyło nam stale. Ani Marek, ani ja ani razu nie przespaliśmy całej nocy. Budzimy się, sprawdzamy, czy oddycha, chociaż mamy monitor snu. Niedawno Marek mi powiedział, że jak Max dłużej leży nieruchomo, to go trąca, sprawdza, czy żyje. Ja robiłam to samo.

A dziewczynki? Zapłaciły za to?

Olbrzymią cenę. W jakimś stopniu straciły rodziców, zwłaszcza ja byłam skoncentrowana na Maxie, Marek był bliżej dziewczyn. Aż potrafiły mi wypomnieć, że "tylko Max i Max, a gdzie my?". Nie mogłam, nie umiałam tego zmienić, nie wiedziałam, co robić. Kiedyś je skrzywdziłam Czymś mnie zdenerwowały i powiedziałam: "Pewnie byście wolały, żeby Max umarł". Nieźle im zryłam beret, z takiej bezsilności, że się nie mogę rozerwać.

Obraziły się?

Odsunęły się. Dotknęłam je do żywego. Mają lepsze relacje z ojcem. Mają dziś 25, 15 i 12 lat, ale jeszcze dostanę za to wszystko wypłatę.

RATUJCIE MOJE DZIECKO!

A marihuana? Skąd się wzięła?

Wcześniej była dieta ketogenna. Przeczytałam o niej w książce "Nieznana medycyna" Julii Schopick: je się tyle tłuszczu, że mózg przechodzi z odżywiania glukozowego na ketonowe. W książce był wymieniony dr Marek Bachański z Centrum Zdrowia Dziecka. Skontaktowałam się z nim i w listopadzie 2013 r. przystąpiliśmy do diety. Trzeba było ważyć jedzenie i wyliczać każdy gram. Max doszedł do stosunku ketogennego 4:1, dostawał cztery razy więcej tłuszczu niż węglowodanów i białka! Zaczął nawet bywać w przedszkolu, które mamy 200 metrów od domu.

W połowie 2014 r. koleżanka z grupy internetowej poradziła mi, żeby spróbować olejku, który ma w składzie kannabidiol (CBD).

Składnik konopi, który nie jest zakazany, w odróżnieniu od tetrahydrokannabinolu (THC).

Olejek jednak niewiele pomógł, a 20 lipca stan Maxa gwałtownie się pogorszył. Na neurologii lekarze podawali mu i Relsed, i clonazepam, i chloran wodzianu, ogromne ilości. Bez skutku. W takim stanie nigdy nie był. Jeszcze znaleźli mu na głowie podejrzaną kropkę i w środku nocy przewieźli go do szpitala zakaźnego, bo to może być ospa!

Max trafił na OIOM, został zaintubowany. Już pierwszego dnia w sali obok zmarło dziecko. Nie da się opisać tego, co czułam. Maxowi przyplątało się zapalenie płuc, niewydolność oddechowo-krążeniowa, padaczka zaczęła mu wyłączać organy. Wprowadzili go w stan śpiączki tzw. thiopentalowej, żeby mózg mógł odpocząć, zregenerować się.

Po tygodniu zaczęli go wybudzać, ale bez konsultacji z neurologiem, nie zrobili nawet EEG. Skończyło się dramatem, bo Max nie podjął funkcji oddechowych, a mózg się wzbudził, i to w takim stopniu, że nie chciał się z powrotem uśpić. Powiedzieli mi, że zaraz będzie obrzęk mózgu i mam się żegnać z dzieckiem. Wpadłam w szał: "Jak to?! Nie macie już żadnych argumentów?!".

A internauci podesłali mi na Facebooku linki. Poleciałam do lekarzy i mówię, że jest! Jest lekarstwo dla syna. Sześcioletnia dziewczynka w Kolorado była w takim stanie jak Max i uratowali ją medyczną marihuaną. Żądam, żeby natychmiast sprowadzić. Potraktowali mnie jak oszołoma. Równolegle toczyła się walka, by Maxa uśpić - w końcu się udało. Leżał cały ponakłuwany, z każdego otworu jego ciała sterczała jakaś rura.

W pięć tygodni na OIOM-ie zmarło przy mnie pięcioro dzieci.

Zaczęłam szaleć, nie dawałam lekarzom spokoju. Powiedzieli, że trzeba by zwołać komisję bioetyczną, bo marihuana to niebezpieczne eksperymenty medyczne. Spytałam, co by ich mogło przekonać. Na odczepne powiedzieli, że pozwolenie z ministerstwa. Mówię: "Dobra, załatwimy". W międzyczasie Max załapał sepsę, zakrzepicę żyły głębokiej, sypał się. Okazało się, że trzeba załatwić tzw. import docelowy. Dr Bachański przysłał mi dokumenty kurierem, pani doktor, konsultant krajowy neurologii, podpisała od ręki. Mąż pojechał do Ministerstwa Zdrowia w Warszawie, dostał zgodę na import docelowy. W kilka dni mieliśmy lek.

Z Holandii?

Tak. Trochę nieformalnie, bo nie było już czasu, żeby go sprowadziła apteka. Biegnę z tym lekiem do lekarzy - i oczywiście kolejna ściana: "Nie, bo nie!". Wpadłam w szał. Chcę ratować życie dziecku i mu ten lek wcisnę nawet przez odbyt! Zagrozili mi prokuraturą. Strasznie mnie pilnowali, nie dawali mi nawet Maxowi podać strzykawką wody. W końcu zawarliśmy porozumienie: jeżeli wyciągną go z tego stanu, to poczekam i podam mu lek, gdy wyjdziemy ze szpitala. Ale jeżeli będzie zagrożenie życia, to nie pozwolę mu umrzeć.

Jak wychodziłam z OIOM-u, to najpierw musiałam się wyryczeć, a potem dzwoniłam do dr. Bachańskiego, który konsultował leczenie na odległość, choć lekarze byli oporni, bo nie będzie im doktor z Warszawki dyktował, co mają robić. Rozmawiałam z nim nawet godzinę. Mówił: "Pani Doroto, przeczytałem taki artykuł, obiecujący! Znalazłem takie wyniki. Co pani myśli?". Podtrzymywał nadzieję.

W końcu wola życia Maxa zwyciężyła. Wyszliśmy ze szpitala i 28 września 2014 r. podaliśmy Maxowi pierwszą dawkę.

NIE BÓJCIE SIĘ marihuany

W jakiej postaci?

To był Bediol, susz do robienia naparu, dwa razy dziennie po szklance. Max był pierwszym dzieckiem leczonym w Polsce z padaczki medyczną marihuaną. Dr Bachański podjął ryzyko, a tylu lekarzy mi odmówiło. Jedna z lekarek powiedziała: "Proszę zrozumieć, my też mamy rodziny. Taki strach".

Przecież mieliście zgodę z ministerstwa.

Ale susz zawierał THC. Brakowało im odwagi cywilnej. Pamiętam, jak zapytałam inną panią doktor: "A co z przysięgą Hipokratesa? Pani pozwolić dziecku umrzeć tylko dlatego, że boi się pani nieproceduralnie uratować mu życie?". Dlatego dr Bachański jest dla mnie bohaterem, bo on też ma rodzinę, pozycję, dużo do stracenia.

Jak się go słucha, to nie robi wrażenia herosa. Systematyczny, pokazuje tabelkę za tabelką, mówi cichutko.

Ale ma w sobie siłę. Odwagę, by wystąpić przeciw systemowi. To także on sprowadził do Polski dietę ketogenną, narażając się na ostracyzm, prześmiewcze docinki. A dziś nie ma chyba oddziału neurologii, gdzie by nie słyszeli o tej diecie. Rzeczywiście jest wyważony, ostrożny. To nie typ szarlatana, który by robił eksperymenty na dzieciaku.

Podajesz Maxowi marihuanę i...?

Herbatka niezbyt mu wchodzi. On jest generalnie dzieckiem niepijącym, mocno plującym, więc zaczynamy robić na maryśce kaszkę albo zupkę (śmiech), bo jeszcze nie wiedzieliśmy, że najlepiej ją przyrządzić pod postacią masła. I napady praktycznie znikają. Max zaczyna się śmiać, czego nigdy nie robił. Już radość, że jest tak dobrze - a Max dostaje zapalenia ucha, trzeba operować w narkozie. I napady wracają. Wspólnie z dr. Bachańskim podejmujemy decyzję, żeby dołożyć drugi lek z konopi - Bedrocan, który zawiera 22 proc. THC. Sprawdzamy, jakie proporcje są dla Maxa najlepsze. Owszem, napady się zdarzają, gdy Max jest zmęczony albo ma infekcję. Ale przez ostatnie pół roku było ich mniej niż kiedyś jednego dnia. Max wszedł na ścieżkę rozwoju, codziennie czymś nas zaskakuje. Rozpoznaje twarze, pokazuje, że lubi pewne smaki czy dźwięki.

A ruchowo?

Przedtem był jak żywa laleczka. Nie było z nim kontaktu, nie machał rączkami, nawet główki nie trzymał. Teraz bryka, już sobie guzy ponabijał, potrafi kilkanaście minut usiedzieć z podparciem. Łapie za szczebelki łóżeczka, próbuje się podnosić, krzyczy, kiedy ma pełną pieluchę.

Aż trudno uwierzyć w to, co tak niedawno było. Kiedyś się obudziłam, jeszcze słońce nie wzeszło, a księżyc do końca nie zaszedł, taka szara godzina. Max nie spał. Przesikał się, był cały mokry, zimny jak lód. Miał szeroko otwarte oczy i tak leżał bez ruchu, wpatrzony w przestrzeń. Aż mnie ciarki przechodzą, gdy sobie przypomnę. A w tej chwili kolega Misiek, jak ma pieluchę pełną, to krzyczy. Zaczyna gryźć, już nie muszę mu miksować posiłków. Dla nas to są lata świetlne.

Mówisz do niego "Misiek"?

Misiunio, Misiek, Maksio, Misiotaur.

Jak historia Misiotaura ma się do twojej fundacji?

Lepiej niż ktokolwiek wiem, że brak dostępu do medycznej marihuany to barbarzyństwo. Mówię "medycznej", bo trzeba ją grubą krechą oddzielić od maryśki jako używki. Oświadczam z całą mocą, że będę walczyć do ostatnich sił o prawo do leczenia marihuaną dla pacjentów neurologicznych, onkologicznych, dla ludzi, którzy nie muszą się znaleźć na łożu śmierci. Ludzie muszą mieć prawo wyboru leczenia od początku choroby, a nie dopiero w ostatnim akcie desperacji. Bo właściwie dlaczego nie można? Ryzyka praktycznie nie ma.

Na debacie Polskiej Sieci Polityki Narkotykowej, gdzie razem z dr. Bachańskim opowiadaliśmy o walce o życie Maxa, Josh Stanley z Kolorado informował, że leczy marihuaną ok. 450 przypadków lekoopornej padaczki rocznie. Nie było ani jednego przypadku, żeby konopie zaszkodziły, a pomagają w 70-90 proc. Poza tym oboje, Piotrze, wiemy, że ludzie i tak się leczą marihuaną, tyle że prawo robi z nich przestępców.

I nie wiadomo, jakie świństwo kupują na czarnym rynku.

A przecież można to uregulować. Lekarz powinien przedstawiać chorej osobie marihuanę jako jedną z terapii, niech wybiera, czy chce. marihuana jest tania, po prostu rośnie sobie odpowiednia odmiana. Lek w produkcji jest tani, skuteczny i bezpieczny. Ale koncernom wszystko się musi opłacać. Człowiek jest dla nich maszynką do robienia pieniędzy.

Ile płacicie za te leki z Holandii?

Opakowanie 5 g kosztuje 39 euro, miesięcznie zużywamy ich sześć: po trzy Bedrocanu i Bediolu, to się robi 250 euro. Taka terapia będzie Maksowi towarzyszyć pewnie całe życie, a planuję, by żył długo i szczęśliwie. Kolejny paradoks: dlaczego Holendrzy mają na tym zarabiać, a Polacy nie? To jest przecież susz z uprawy ekologicznej pod okiem specjalistów, którzy selekcjonują szczepy. Wierząca nie jestem, ale jeżeli tę roślinę stworzył Bóg, to mu się udało.

Musimy się w Polsce oderwać od postrzegania marihuany w kategoriach skręta, policjanta, dilera. Media mogą szukać sensacji i zrobić z Maxa narkomana, ale mogą też przedstawić prawdę. Moja fundacja będzie walczyć, by ludzie zrozumieli, co to jest marihuana medyczna, żeby przestali się bać. Ale na razie dręczę się, skąd wziąć na czynsz. Prowadzimy konsultacje medyczne, programy terapeutyczne, organizujemy seminaria i konferencje. Dwie były o nowych formach rehabilitacji pod hasłem "Krok po kroku sięgniemy obłoków", pod patronatem pani Anny Komorowskiej.

A konferencja o medycznej marihuanie? Pani prezydentowa dała patronat?

Nie prosiliśmy. Patronat dał nam burmistrz Oławy Tomasz Frischmann. Młody człowiek, z otwartym umysłem.

Chcesz wesprzeć fundację Doroty Gudaniec? Wejdź na www.fundacjakrokpokroku.org.pl.


Dorota Gudaniec
- z wykształcenia ekonomistka, z powołania społeczniczka. W Oławie pod Wrocławiem prowadzi fundację Krok po Kroku, która wspiera rozwój dzieci niepełnosprawnych i chorych. Matka Maxa, pierwszego dziecka leczonego w Polsce marihuaną medyczną.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 52 / 4 / 0
Escobar, czuły rzeźnik
Maciej Stasiński

[ external image ]
'Kto podniesie na mnie rękę, tego zabiję. Zabiję mu też ojca, matkę i babkę. A jeśli babka nie żyje, to ją odkopię i zabiję jeszcze raz' (FOT. AP)

W dziejach wojny domowej w Kolumbii kariera Pablo Escobara to epizod. Ale ten król gangsterów nadal fascynuje i inspiruje pisarzy, filmowców.
Jak mam się zwrócić do rodziny, którą tak skrzywdził własny ojciec? Jak mam prosić o przebaczenie naród, nie obrażając go? Jestem świadomy krzywd, które mój ojciec wyrządził krajowi i ludzkości. Proszę, żebyśmy uwolnili się od przeszłości" - napisał syn Pablo Escobara, najsłynniejszego narkotykowego bandyty kolumbijskiego, w 2008 r., 15 lat po śmierci ojca i swoim wyjeździe na emigrację.

List odebrali w Bogocie trzej synowie Luisa Carlosa Galána i jedyny syn Rodrigo Lary Bonilli. Pierwszego - pewnego zwycięzcę kolumbijskich wyborów prezydenckich - Pablo Escobar zabił na wiecu wyborczym w 1989 r. Drugiego - ministra sprawiedliwości - zastrzelił w 1984 r.

Byli dwiema spośród ok. 10 tys. ofiar terroru rozpętanego przez przywódcę pierwszego wielkiego kartelu kokainowego z Medellin. Przeszedł on do legendy jako mściwy i bezlitosny gangster, na przełomie lat 80. i 90. trzymający w szachu cały kraj, i "dobry człowiek", dobroczyńca biedoty, czuły mąż i ojciec.

Synowie kata i synowie jego ofiar spotkali się po latach i pogodzili. Chcieli położyć kres dwóm dziesięcioleciom wojny gangów narkotykowych i państwa, które pogrążyły Kolumbię w terrorze, nienawiści i żądzy odwetu.

W Kolumbii po ponad 40 latach wojna domowa dogasa, zostawiając po sobie setki tysięcy ofiar, miliony wypędzonych i obrabowanych z majątków, długi szlak ludzkiego nieszczęścia i niezaleczonych krzywd. Jej przyczyny nie wiążą się z kokainą. Ta stała się tylko paliwem, które napędzało armie i paramilitarne szwadrony śmierci, wabiąc gigantycznymi fortunami, rodząc niepohamowaną żądzę władzy i okrucieństwo.

Kariera Escobara, na początku lat 70. drobnego rzezimieszka, który w ciągu dziesięciu lat stał się krezusem i zbrodniarzem, a zarazem sterował polityką własnego kraju, by wreszcie paść od kul komandosów, jest tylko epizodem tej wojennej pożogi. Ofiary jego mściwości to jedynie kropla - oczywiście tragiczna - w rzece nieszczęść i cierpień, które przyniosła Kolumbii wojna. Ale do dziś dzieje Escobara fascynują i trwożą, rodzą powieści, wspomnienia i filmy.

Śpiewał kołysanki


Na początku lat 70. na ulicach Medellin narkobiznes dopiero raczkował. Młodociany cwaniaczek i mały lichwiarz, dotąd handlujący komiksami i wysługujący się złodziejom samochodów, odnalazł się w nim w mig. Błyskawicznie stał się numerem jeden wśród narkotykowych szmuglerów peruwiańskiej i boliwijskiej kokainy, bo ambicje miał większe niż zbijanie szybko majątku i przepuszczanie go na seks i balangi. 20-letni Pablo nie pił i się nie łajdaczył, tylko dzięki szwadronowi wiernych zbirów podporządkował sobie szefów i kolegów i już w połowie lat 70. zbudował syndykat zbrodni działający jak w zegarku.

Jako pierwszy kokainę zaczął wozić do USA nie kilogramami, lecz tonami; nie przez opłacanych detalicznych szmuglerów, ale własnymi awionetkami i odrzutowcami. Tylko w latach 1976-78 zarobił na tym 3 mld dol.

Kupił odległą wiejską hacjendę pośród tropikalnych lasów, gdzie założył bazę transportową z hangarami na samoloty i pasami startowymi, a zarazem luksusową rezydencję dla rodziny, gości i klientów z całego kraju i z zagranicy, z hotelem, willami, stajniami, sztucznymi jeziorami i parkiem dzikich zwierząt, które zwoził z rezerwatów i parków narodowych z całego świata. Kiedy na granicy skonfiskowano mu stado zebr i odesłano do zoo, kazał zawieźć tam osły, pomalować je w pasy, a prawdziwe zebry odebrać.

- Mieliśmy wszystko. Ojciec uwielbiał szastać pieniędzmi - wspomina dziś syn Pablo Sebastián Marroqu~n, który po jego śmierci pod zmienionym nazwiskiem uciekł przed nienawiścią jego wrogów do Argentyny.

Był czułym ojcem. Dzieciom śpiewał kołysanki i (całkiem udatnie) arie operowe. Syn zachował jego głos na taśmie, gdy ojciec śpiewa "La donna e mobile".

Córeczce sprawił na Gwiazdkę jednorożca: jej ulubionemu kucykowi kazał do łba przyszyć róg, a do boków - skrzydła strusia. Wkrótce zwierzę zdechło.

Kiedy latał do USA, wynajmował w Miami kilka pięter w najlepszym hotelu, gdzie przyjmował największych mafiosów z USA i zawiadywał światowym imperium kokainowym, nie wychodząc z pokoju. Woził z USA miliony dolarów w gotówce i nikt mu w tym nie przeszkadzał. Jeździł i meldował się pod własnym nazwiskiem, nieruchomości w USA kupował na siebie, był nie tylko bezkarny, ale też powszechnie szanowany jako rzekomy przedsiębiorca naftowy.

Hojny był też dla biedoty rodzinnego Medellin. Fundował boiska piłkarskie, kluby, kościoły, rozdawał ludziom pieniądze, zbudował nawet dzielnicę mieszkaniową dla 5 tys. bezdomnych, która do dziś nazwana jest jego imieniem. Tam trwa pamięć o dobrym "ojcu", który "miał serce dla ludzi".

Pod jego rozkazami w całym kraju było 5 tys. "sicarios" (siepaczy, zabójców), kupował policjantów, celników, prokuratorów i sędziów, burmistrzów, posłów i ministrów. Nieposłusznych karał kulą w łeb; w piwnicy domu, w którym mieszkał, miał katownię, gdzie sam torturował i zabijał wybranych wrogów i zdrajców.

Wojna z państwem

Wreszcie zapragnął władzy. Chciał zostać prezydentem kraju. Zaczął od kampanii wyborczej do Senatu pod hasłem "O Medellin bez slumsów". Sfinansował ją sobie sam i wygrał w cuglach. Przez dwa lata (1982-84) zasiadał w parlamencie.

Ale wtedy dwóch ludzi - Luis Carlos Galán, adwokat i znany polityk, i Rodrigo Lara Bonilla, minister sprawiedliwości - postanowiło go powstrzymać. - Dotąd w kraju rządził mój ojciec - mówi Sebastián. - Ale minister rzucił mu wyzwanie. Ojciec dostał szału.

Lara Bonilla oskarżył w telewizji senatora Escobara o narkobiznes, a ten dał mu 24 godziny na udowodnienie zarzutów. Minister nakazał nalot na największe laboratorium kokainowe i w ciągu kilku godzin Escobar stracił 12 samolotów i 14 ton czystej kokainy wartej 1,2 mln dol. Zrzekł się mandatu w marcu 1984 r., ale miesiąc później Lara Bonilla został zabity.

Escobar uciekł z rodziną do Panamy pod opiekę swojego kokainowego klienta, gen. Manuela Noriegi, a gdy ten go okradł, podążył dalej - do Nikaragui, by schronić się pod parasolem rządu sandinistów Daniela Ortegi. Uruchomił nowy szlak przemytu kokainy do USA - przez Nikaraguę i komunistyczną Kubę. Jednak za granicą nie czuł się bezpieczniej niż w Kolumbii, gdzie co prawda był formalnie ścigany, ale pozostawał bezkarny.

Wrócił do Medellin, gdzie po ulicach chodził z 40-osobową eskortą, i do hacjendy Napoles, skąd nadal zarządzał swoim imperium i gdzie nikt nie śmiał go tknąć. Ogłosił: - Kto podniesie na mnie rękę, tego zabiję. Zabiję mu też ojca, matkę i babkę. A jeśli babka nie żyje, to ją odkopię i zabiję jeszcze raz.

Wypowiedział wojnę państwu i rozpuścił po kraju komanda zabójców. W 1985 r. zginął sędzia prowadzący śledztwo w sprawie zabójstwa Lary Bonilli. Rok później - jego następca.

W 1985 r. Escobar zapłacił lewicowej partyzantce M-19 za zamach na Pałac Sprawiedliwości, siedzibę sądu najwyższego. Chodziło o to, by zniszczyć kartoteki bandytów narkotykowych, w tym samego Escobara, i udaremnić ich ekstradycję do USA. 7 listopada 1985 r. partyzanci opanowali pałac. W walkach zginęło 100 osób, w tym 11 sędziów. Kartoteki zostały zniszczone.

W 1986 r. zamordował redaktora naczelnego dziennika "El Espectador" i wysadził w powietrze siedzibę gazety za artykuł o ekstradycji narkohandlarzy do USA. W 1989 r. zamordował Galána, murowanego faworyta w wyborach prezydenckich i drugiego po Larze Bonilli swojego zaprzysięgłego wroga. 89 osób zabiła bomba podłożona pod siedzibę policji bezpieczeństwa DAS. W tym samym 1989 r. Escobar wysadził samolot pasażerski, którym miał lecieć następca Galána, César Gaviria. Nie wsiadł do samolotu, ale bomba zabiła 107 innych osób. Pod koniec lat 80. toczył wojnę z drugim kartelem narkotykowym - z miasta Cali. I tu trup słał się gęsto.

Koniec targów

Wydawało się, że wygrywa. Rząd zgodził się na targi z superbandytą. Escobar bał się jednego - ekstradycji do USA. I dopiął swego. Wymusił na rządzie i parlamencie zmianę konstytucji, która zabroniła wydawania obywateli Kolumbii innym krajom.

W zamian w 1991 r. oddał się w ręce sprawiedliwości. Ale na własnych warunkach: zamieszkał w komnatach w zbudowanej według własnego projektu luksusowej rezydencji La Catedral w Envigado pod Bogotą, z basenem, boiskiem piłkarskim, dyskoteką i restauracją. Z owej Katedry nadal zarządzał syndykatem zbrodni, przyjmował gości. Wytrzymał 13 miesięcy, po czym uciekł, a raczej wyszedł niezatrzymywany.

Paradoks polegał na tym, że widmo klęski zajrzało mu oczy, kiedy sięgnął szczytu władzy i dosłownie rzucił państwo na kolana. Miał przeciw sobie samych wrogów. Sprawy stanęły na ostrzu noża: albo Escobar, albo władze Kolumbii. Albo Escobar, albo bracia Rodriguez Orejuela z kartelu Cali. Albo herszt, albo jego zbuntowani podwładni.

Skończyły się targi. Rząd zgodził się na dzikie polowanie na Escobara przy użyciu każdej metody. Zaprzągł do tego komandosów, CIA i DEA (amerykańską agencję do walki z narkotykami) oraz prywatne komando braci Castano, zdrajców kartelu z Medellin, teraz na żołdzie Cali.

1 grudnia 1993 r. zagoniony do lisiej nory w Bogocie gangster, ale też stęskniony za rodziną ojciec i mąż, obchodził urodziny. Dotąd nigdy nie rozmawiał z rodziną dłużej niż dwie minuty, i zawsze w ruchu. Tym razem rozmawiał z synem Sebastiánem za długo i wywiad go namierzył. W kilka chwil kryjówkę otoczyło 400 ciężkozbrojnych komandosów. Zabili go, kiedy uciekał po dachu.

Oficer policji Hugo Aguilar ogłosił w telewizji: - Niech żyje Kolumbia, Pablo Escobar nie żyje.
Uwaga! Użytkownik AlfonsVanWorden jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 52 / 4 / 0
kokaina w markecie. Przegraliśmy wojnę z narkotykami, narkobiznes ma się świetnie
WYWIAD Łukasz Długowski

To klienci, mieszkańcy Londynu czy Warszawy, opłacają pensje zabójców, którzy w Meksyku odcinają ludziom głowy. Z Tomem Wainwrightem, autorem książki "Narkonomia", rozmawia Łukasz Długowski.

Widział pan serial „Narcos”? – Obejrzałem pierwszy sezon, kilka odcinków drugiego, ale oczywiście wiem, jak to się kończy. Zmieniło się coś od czasów Pabla Escobara?
– Relacja sił: kartele z Kolumbii nie są już tak potężne. Kilkanaście lat temu większe stały się meksykańskie. Mówi się nawet, że kontrolują cały proces: od uprawy liści koki w takich krajach jak Kolumbia czy Peru, przez pakowanie, przemyt i sprzedaż, m.in. w Stanach Zjednoczonych.

Czy osłabienie kolumbijskich gangów to sukces rządów USA i Kolumbii?
– I tak, i nie. Wojna z narkotykami jest o tyle specyficzna, że sukces rządu i osłabienie karteli w jednym kraju wiąże się z porażką rządu i wzrostem w siłę karteli w innym. To jest jak nurt, który próbujemy zatrzymać ręką: tam, gdzie ją postawimy, woda przestanie płynąć, ale ominie nas z lewej i prawej. Spójrzmy na Amerykę Południową we wczesnych latach 90., kiedy Peru było największym producentem kokainy. Rząd rozpoczął wojnę z kartelami, niszczył uprawy, wsadzał do więzień dilerów i odniósł sukces: kartele osłabły. Ale efekt był taki, że biznes przeniósł się do sąsiada – Kolumbii. Kiedy tamtejszy rząd podjął walkę, efektywną – palono liście koki i kokainę, wsadzano do więzień, zabijano i ścigano – biznes wrócił do Peru. Dziś Kolumbia może się chwalić sukcesem, odsetek morderstw spadł, ale wzrósł w Meksyku. Kiedy rząd byłego prezydenta Meksyku Felipe Calderóna wydał wojnę kartelom, można było zaobserwować nasilenie się przemocy w Gwatemali i Hondurasie. Nie rozwiązano problemu narkotyków, po prostu pojawił się gdzie indziej.

Za kadencji Calderóna, który wydał wojnę gangom narkotykowym, aresztowano lub zabito 25 z 30 największych bossów w Meksyku. Czy to coś zmieniło?
– Wpływ na biznes narkotykowy był minimalny. Spodziewano się, że jeśli zabiją przywódców, organizacje się rozpadną, ale kartele tak nie działają. One są jak hydra – odetniesz im głowę, w jej miejsce wyrosną dwie. Jedynym efektem było to, że poziom przemocy wzrósł, bo gangi prowadziły wojnę o władzę. Jeśli spojrzeć na działania prezydenta Calderóna z perspektywy zwykłego biznesu, to ich mierne efekty wcale nie są tak zaskakujące. Kiedy w 2011 roku zmarł Steve Jobs, ludzie wcale nie przestali kupować iPhone’ów. Tak samo działa biznes narkotykowy. Dobrze pokazuje to „Narcos” – miejsce Escobara i kartelu z Medellin zajmuje kartel z Cali.

O narkotykach pisze pan jak o zwykłym biznesie, stworzył pan nawet termin określający tę gałąź gospodarki – narkonomia.
– Kiedy w 2010 roku przyjechałem do Meksyku jako korespondent magazynu „The Economist”, myślałem, że będę się zajmował zwykłymi sprawami dotyczącymi gospodarki: turystyką, przemysłem motoryzacyjnym itp. Ale w tym samym czasie wojna przeciwko kartelom stała się najważniejszym tematem w kraju. Wkrótce połowę czasu poświęcałem na pisanie o gospodarce, a drugą o narkotykach. Im więcej się tym zajmowałem, tym bardziej zdawałem sobie sprawę, że przemysł narkotykowy to biznes jak każdy inny. Zastanawiałem się, co by się stało, gdybyśmy zaczęli pisać o narkotykach jak o biznesie zamiast jak o działalności przestępczej. Zacząłem robić wywiady z przemytnikami, baronami narkotykowymi, policjantami i zadawałem im te same pytania, które zadałbym menedżerom. Pytałem o zarządzanie personelem, dział rozwoju produktu, marketing, działalność charytatywną itp. Jeśli zaczniemy widzieć w przemyśle narkotykowym zwykły biznes, zrozumiemy, jak działa. Dopiero wtedy będziemy mogli z nim wygrać. Książka „Narkonomia” może wyglądać jak przewodnik dla baronów narkotykowych chcących odnieść sukces, ale to instrukcja, jak ich pokonać.

Ile wart jest przemysł narkotykowy?
– W skali świata to około 300 miliardów dolarów rocznie. Gdyby zmieścić go w ramach jednego kraju, zastępując narkotykami całą gospodarkę, otrzymalibyśmy Izrael, 35. gospodarkę globu. Gangi w Salwadorze w Ameryce Środkowej mają niemal tyle samo pracowników – 70 tysięcy – co General Motors w USA.

Twierdzi pan w książce, że wojna z narkotykami to nie jest efektywna strategia. Dlaczego?
– Od 1998 roku na tę wojnę wydano około biliona dolarów. Efekt jest taki, że spożycie marihuany i kokainy wzrosło o 50 procent, a opiatów niemal o 300 procent. Źródłem problemu nie jest produkcja narkotyków, ale to, że ludzie chcą je brać. Każdego roku bierze je na świecie 250 mln osób. Jeśli narkotyki są zdelegalizowane, ich cena wzrasta, stają się atrakcyjne dla przestępców. Lata walki nigdzie nas nie zaprowadziły – przemysł ma się tak dobrze jak nigdy. W Europie i USA nalega się, by narkotyki były nielegalne, ale co roku oba regiony importują narkotyki warte miliardy dolarów. Są dwa wyjścia: albo wszyscy zgodzimy się, że przestajemy je kupować, albo zalegalizujemy ich sprzedaż, przekażemy w ręce legalnych firm. Żadna z tych opcji nie jest idealna i niesie problemy.

Z wojny z narkotykami chciał zrezygnować były prezydent Gwatemali Otto Pérez Molina.
– Opowiadał mi, jak prowadził swoją kampanię prezydencką pod hasłem „Mano dura” (żelazna dłoń). Obiecywał, że będzie bezlitosny dla „narcos”. Ale kiedy został wybrany na prezydenta, jedną z pierwszych decyzji, jakie ogłosił, było zalegalizowanie wszystkich narkotyków. Molina wcześniej był generałem, m.in. szefem wywiadu wojskowego. Część kariery spędził na niszczeniu pól marihuany i maku oraz walce z gangami narkotykowymi. Jednego roku przychodził z wojskiem i niszczył pole, ale następnego znowu wszystko rosło. Po latach zrozumiał, że to bez sensu. Żeby to zrozumieć, trzeba się przyjrzeć cenie narkotyków na różnych etapach produkcji. Jeśli chcesz wytworzyć kilogram kokainy, potrzebujesz około 100 ton liści koki, co w Kolumbii kosztuje jakieś 500 dolarów. Kilo czystej kokainy w Stanach Zjednoczonych – jakieś 100 tysięcy dolarów. Na poszczególnych etapach łańcucha dostawy dochodzi do ogromnego wzrostu wartości tego towaru, szczególnie po przeszmuglowaniu za granicę. Wyobraźmy sobie taką sytuację: niszczenie upraw liści koki nagle stało się bardzo efektywne i doprowadziło do wzrostu ceny z 500 do 1000 dolarów za sto ton. Efekt byłby taki, że cena kilograma kokainy w USA wzrosłaby maksymalnie o 500 dolarów. Oznaczałoby to, że na ulicy musiałbyś zapłacić za 1 gram o 50 centów więcej. Do takiej sytuacji nigdy nie doszło i prawdopodobnie nie dojdzie, ale ten przykład pokazuje jak bezsensowna i nieefektywna jest walka z narkotykami w obecnej wersji.

W „Narkonomii” porównuję biznes narkotykowy z rynkiem dzieł sztuki i mówię: wyobraź sobie, że próbujesz podnieść cenę obrazu. Stosując logikę rządów, które walczą z narkotykami, paląc uprawy, stawiasz na podbicie ceny farby, bo przecież to ona jest główną składową dzieła sztuki. Podnosisz cenę pudełka farb z 50 do 100 dolarów i na tej podstawie oczekujesz, że cena obrazu podskoczy z miliona dolarów do dwóch. Tak się nie stanie. To samo dotyczy narkotyków.

Cena narkotyków nie podskoczy także dlatego, że kartele przenoszą koszty na rolników. Ich system działania porównuje pan do amerykańskiej sieci spożywczej Wal-Mart.
– Pojechałem do Boliwii sprawdzić, dlaczego wojna z farmerami uprawiającymi kokę nie jest efektywna. Dlaczego po zniszczeniu upraw cena pozostaje ta sama. Na miejscu zrozumiałem, że cały ten przemysł działa właśnie jak Wal-Mart. Sieć marketów w USA ma tak ogromną siłę nabywczą i taką przewagę nad rolnikami, że ci dostają zawsze po kieszeni, kiedy dochodzi do kryzysu na rynku. Załóżmy, że mamy słabszy rok przy uprawie jabłek. W takiej sytuacji normalne byłoby, gdyby rolnicy powiedzieli: podnosimy ceny. Ale Wal-Mart ze swoją ogromną siłą nabywczą mówi: przykro nam, panowie, nie będziemy płacić więcej, jeśli wam się nie podoba, możecie iść z jabłkami gdzie indziej. Rolnicy nie za bardzo mają gdzie, więc potulnie sprzedają je Wal-Martowi. Tak samo to działa w biznesie narkotykowym. W poszczególnych regionach Boliwii czy Kolumbii biznes narkotykowy zwykle jest kontrolowany przez jeden duży gang. Rolnicy nie mają wyboru, muszą im sprzedawać liście koki. Jeśli dojdzie do kryzysu, np. armia zniszczy ich pola, to rolnicy poniosą dodatkowe koszty, a nie kartele czy narkomani w USA i Europie.

Rolnicy rzeczywiście chcą uprawiać kokę?
– Niektórzy mówili mi, że woleliby hodować kurczaki albo uprawiać marchew, ale koka jest dużo bardziej opłacalna. Cena za kilogram jest wyższa, zbiory są dwa-trzy razy w roku, zbyt jest pewny.

Nic się tu nie da zrobić?
– Niszczenie pól nie działa, alternatywne uprawy mogą pomóc, ale musiałyby być równie dochodowe jak koka. Teraz rząd Boliwii prowadzi programy, którymi stara się zachęcić rolników do przejścia na inne uprawy, ale kartele zawsze oferują wyższą cenę od tego, co może dać rząd. Tak długo jak narkotyki będą nielegalne, będą rolnicy, którzy będą uprawiać kokę, bo to zapewni im dostatnie i godne życie.

To dlaczego USA inwestują w taką wojnę?
– Większość badań pokazuje, że najmniej efektywnym sposobem są działania wymierzone przeciwko dostawcom i odbiorcom. W USA udowodniono, że każdy milion dolarów zainwestowany w walkę z narkotykami w krajach je produkujących oznacza obniżenie konsumpcji w USA o 10 kilogramów. Ten sam milion wydany na przechwycenie przemytu zmniejsza spożycie o 20 kilogramów. Gdyby wydać ten milion na programy leczenia narkomanów w Stanach, to z rynku zniknie 100 kilogramów.

Ale ludzie lubią, jak politycy wołają: znajdziemy i zabijemy „narcos”!
– To wizja atrakcyjna, ale mamy dowody, że nie działa. Wydaje nam się, że źródłem narkotyków są kartele, ale to błąd. Ich źródłem są kraje w Europie i Ameryce Północnej. W USA 40 procent obywateli przyznaje się, że brało narkotyki z nielegalnego źródła. To klienci, mieszkańcy Londynu czy Warszawy, opłacają pensje zabójców, którzy w Meksyku odcinają ludziom głowy. Myślę, że powinniśmy edukować konsumentów narkotyków, co się dzieje za ich pieniądze. Może jeśli będą mieli tę świadomość, dwa razy się zastanowią przed zakupem.

W kilku stanach USA oraz w Szwajcarii zalegalizowano niektóre narkotyki. Jak to działa?
– Legalizacja marihuany w niektórych stanach USA polega na tym, że zioło jest sprzedawane każdemu, kto zechce je kupić. Sklepy z narkotykiem np. w Kolorado nie różnią się niczym specjalnym od sklepów monopolowych. W Szwajcarii model jest zupełnie inny, lekarze przepisują heroinę tylko osobom uzależnionym.

Korzyści?
– W przypadku marihuany – wyciągasz cały biznes z rąk kryminalistów. W Kolorado sprzedaż o wartości 700 milionów dolarów przeszła w ręce legalnych firm, które płacą podatki. Możesz wprowadzić regulacje określające dozwoloną siłę narkotyku i sprawdzać, czy nie są w nim zawarte inne szkodliwe substancje. Dochodzi do spadku liczby aresztowanych za posiadanie: przed legalizacją było to 30 tysięcy osób rocznie, teraz 2 tysiące, bo nadal zamyka się tych, którzy mają za dużo narkotyków albo są nieletni. Minus – ryzyko, że więcej osób zacznie palić. Badania pokazują jednak, że wzrost jest niewielki. Żeby się przed tym zabezpieczyć, rząd powinien podchodzić ostrożnie do nowych produktów zawierających substancje narkotyczne pochodzące z marihuany, takich jak batony, napoje i czekolady. Bo te produkty wytworzą rynek wśród osób, które wcześniej nie paliły, ale mogłyby chcieć spróbować czegoś w bardziej przystępnej formie.

W modelu szwajcarskim plusem jest to, że uzależnieni nie popełniają przestępstw – rabunków i napadów jest w tej grupie o 90 proc. mniej, bo nie muszą kraść, żeby zarobić na działkę. Dzięki temu programowi zmniejszyła się liczba dilerów, bo handel przestał być opłacalny. Liczba nowych uzależnionych spadła: z 850 w 1990 do 150 w 2005 roku. Trudno znaleźć minus tego programu.

Gdyby wprowadzić to w innych krajach, jaki byłby skutek dla karteli?
– Mieliby nowego, potężnego konkurenta. Szacuje się, że w pewnym momencie swojej działalności połowa dochodu kartelu Sinaloa z Meksyku pochodziła z przemytu i sprzedaży marihuany. W Kolorado urzędnicy obliczyli, że obecnie 80 procent sprzedawanej marihuany pochodzi z legalnych plantacji – kontrolowanych i opodatkowanych. Są dowody na to, że meksykańscy rolnicy, którzy wcześniej zajmowali się uprawą marihuany, obecnie przerzucili się albo na uprawy maku, opium, albo zaangażowali się w przemyt ludzi.

Polski pomysł na walkę z narkotykami to trzy lata więzienia za posiadanie 1 grama narkotyku.
– W Polsce macie około 70 tysięcy więźniów, a w dwa razy większych Niemczech jest ich mniej. Czy to wam się opłaca? Surowe prawo i ostre deklaracje polityków nie rozwiązują problemu narkotyków. W USA też mają surowe prawo dotyczące użycia narkotyków i wysoki odsetek więźniów – 698 na 100 tysięcy mieszkańców – a jednocześnie bardzo wysoki odsetek użytkowników i uzależnionych od narkotyków. Nie znam kosztów związanych z waszym więziennictwem [utrzymanie jednego więźnia w Polsce to ok. 3 tysięcy złotych miesięcznie], ale to zawsze wysoka cena: zamknąć kogoś w więzieniu, karmić go i ubierać. W tym samym czasie mógłby zarabiać i płacić podatki.

W „Narkonomii” pisze pan, że więzienia mają jeszcze jedną wadę: dla gangów są jak pośredniaki, w których mogą znaleźć nowych pracowników.
– Widać to na przykładzie Carlosa Lehdera, jednego z bohaterów „Narcos”, który był autentyczną postacią. Zamknięty za kradzież samochodu siedział w celi razem z George’em Jungiem, który trafił tam za przemyt marihuany. Przez kilka lat wspólnej odsiadki w Connecticut wymieniali się pomysłami: Jung miał doświadczenie w przemycie, a Carlos, pół Niemiec, pół Kolumbijczyk, kontakty w tym drugim kraju. Po wyjściu na wolność zajęli się przemytem kokainy dla Escobara i stali się współtwórcami kartelu z Medellin. Lehder z niegroźnego złodzieja został po odsiadce potężnym bossem świata przestępczego. Więzienia można porównać do LinkedIn. Gangi mają problem z rekrutacją pracowników, nie mogą przecież dać ogłoszenia w gazecie, dlatego szukają ich w więzieniach. Im więcej więzień i osadzonych, tym więcej pośredniaków dla przestępców. Jest spora szansa, że jeśli wsadzimy tam kogoś uzależnionego od narkotyków, nie wyjdzie jako nawrócony narkoman, ale jako diler albo członek gangu narkotykowego. Dlatego tak ważna jest resocjalizacja i leczenie narkomanów, a nie ich wsadzanie. Reforma więzień powinna być priorytetem każdego rządu, który chce walczyć z przestępczością.

Jakie więzienia są najlepsze dla rekrutacji?
– Te najcięższe, przepełnione, w których więźniowie potrzebują ochrony, a władza strażników jest iluzoryczna, jedzenie fatalne, istnieje ryzyko zamieszek. W takich warunkach dużo łatwiej przekonać kogoś do gangu. Najgorsze więzienie, jakie widziałem, było w Salwadorze, gdzie spotkałem lidera gangu Barrio18. Stare, sypiące się mury, część dachu zawalona, straszny upał w środku, smród, wysoki poziom przemocy. To były świetne wiadomości dla kartelu, bo każdy nowy, który trafiał do więzienia, automatycznie przyłączał się do gangu, by przeżyć. W więzieniach Republiki Dominikany nie dostarczano więźniom jedzenia, sami musieli je sobie zorganizować. W workach z fasolą, którą przynosili im odwiedzający, przemycana była broń i narkotyki. Rząd uznał, że taniej będzie płacić za jedzenie dla więźniów niż za wykrywacze metali i dodatkowych strażników.

Republika Dominikany zmieniła system więziennictwa.
– Słynęła z najgorszych więzień w całej Ameryce. Zatrudnili lepiej przygotowanych strażników – kiedyś byli nimi żołnierze najgorszego sortu, słabo opłacani, mało efektywni. Nowych najpierw przeszkolono, wyposażono i opłacano, żeby nie dali się przekupić. Skupili się na edukacji więźniów – uczą ich czytać, ułatwiają kontakt z bliskimi, żeby mieli do kogo wrócić po odsiadce i nie trafili w macki gangów. Dają im pracę w więzieniu i starają się ją zapewnić po zwolnieniu. W poprzednim, opresyjnym systemie w ciągu trzech lat od wyjścia zza krat 50 procent więźniów dopuszczało się przestępstwa. W nowym około 3 procent. Jeśli uderzymy w więzienia, co paradoksalnie nie oznacza pogorszenia warunków, lecz ich polepszenie, postawimy na resocjalizację i leczenie narkomanów, gangi będą słabsze. Zaczniemy rozwiązywać problem narkotyków u źródła.


Tom Wainwright

redaktor tygodnika „The Economist”, specjalizuje się w tematyce obronności, narkotyków oraz Ameryce Łacińskiej, autor książki „Narkonomia” (przeł. Maria Rogozińska, wyd. Relacja).
Uwaga! Użytkownik AlfonsVanWorden jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 52 / 4 / 0
Pablo Escobar - bandyta doskonały
Maciej Stasiński

[ external image ]
Pablo Escobar (ASSOCIATED PRESS)

Kolumbia przed Pablem Escobarem i po nim, okrutnym przywódcy kartelu narkotykowego i człowieku mającym na sumieniu śmierć ok. 10 tys. ludzi, to dwa różne kraje. Ta wcześniejsza słynęła z kawy i szmaragdów, a nie narkotyków i straszliwej przemocy. Kolumbijczycy sprzed ery Escobara sięgali do słownika, żeby się dowiedzieć, co znaczy słowo "sicario", czyli siepacz.
Kiedy w 1993 r. Escobar padł martwy od kul kolumbijskich komandosów, miał 44 lata, a jego rodacy wszelkie powody, by odetchnąć z ulgą. Zginął człowiek, który bez drgnienia powieki kazał zabijać (lub zabijał osobiście) każdego, kto stawał mu na drodze w budowie jego bandyckiego państwa w państwie. Był najokrutniejszym kolumbijskim gangsterem i jednym z najbogatszych wówczas ludzi świata.

Jak się rychło okazało, Kolumbijczycy nie mieli się co cieszyć z tej śmierci. Rak bezprawia i bezkarności zaszczepiony przez Escobara i jego kartel z Medellin przeżarł Kolumbię tak mocno, że po 20 latach powszechna przemoc oraz pogarda dla prawa i życia ludzkiego są w tym nieszczęsnym kraju wciąż rzeczą zwyczajną.


Człowiek, który kochał dzieci


- Ojciec mówił, że dobrym słowem można dojść bardzo daleko - mawiał. - Ja doszedłem do wniosku, że znacznie dalej można dojść dobrym słowem i pistoletem.

Trudno może uwierzyć, ale Escobar stosował tę zasadę tak umiejętnie, że jeszcze dziś w biednych dzielnicach Medellin miejscowi nazywają go "dobrym człowiekiem, który miał serce dla ludzi", albo "kochającym dzieci, serdecznym i prostym". Lub po prostu mówią: "nasz ojciec", jak na przykład mieszkańcy Osiedla im. Pabla Escobara, które gangster zbudował dla 400 biednych rodzin. Mówią tak też inni mieszkańcy Medellin wdzięczni za zbudowanie boisk piłkarskich, kościołów czy przychodni zdrowia.

[ external image ]
2 grudnia 1993 r. Zwłoki Pabla Escobara na dachu domu, w którym się ukrywał. Dzięki dostarczonym przez Amerykanów urządzeniom Kolumbijczycy zdołali namierzyć rozmowę telefoniczną Escobara z synem i zlokalizowali jego kryjówkę

A przecież jego zbrodnie są powszechnie znane i udokumentowane. Nie jest tajemnicą, że w piwnicach wielopiętrowego budynku Monaco, gdzie mieszkał i skąd zarządzał ogromnym biznesem kokainowym, osobiście torturował i mordował porwanych wrogów, w tym ich dzieci. A potem jechał windą do swego 300-metrowego apartamentu na siódmym piętrze i bawił się tam z dwójką ukochanych dzieci. Czcicielom "Patrona", jak go nazywali podwładni i nie tylko oni, nie przeszkadza, że u szczytu potęgi dysponował ok. 5 tys. gotowych na wszystko zabójców w największych miastach kraju: Bogocie, Cali czy Medellin, że miał w kieszeni setki policjantów, celników, prokuratorów, sędziów, radnych, burmistrzów, posłów, ministrów, dziennikarzy. I wreszcie, że pod koniec lat 80. wypowiedział wojnę państwu kolumbijskiemu, a następnie rzucił je na kolana.

Bandyta wizjoner

Zmysłem przywódczym i handlowym błysnął już w szkole, gdy handlował komiksami, zadaniami egzaminacyjnymi i pożyczał kolegom pieniądze na procent. Po maturze poszedł na studia ekonomiczne, ale rychło je rzucił, by poświęcić się innej ekonomii, uprawianej całkowicie poza prawem. Zaczynał w dzielnicach Medellin w połowie lat 70. jako chłopiec na posyłki przemytników i drobnych bandytów oraz złodziejaszek kradnący samochody.

W tym czasie kiełkował już w Kolumbii szmugiel kokainy do USA, lecz chodziło o stosunkowo drobne jeszcze interesy pośredników skupujących pastę kokainową z Peru i Boliwii i odsprzedających ją drożej (albo po przerobieniu na czystą kokainę jeszcze drożej) przemytnikom przewożącym ten towar do Stanów. Plantacji koki w Kolumbii wówczas nie było, ale w Medellin działali już pierwsi kokainowi kacykowie: Carlos Lehder, José Gonzalo Rodriguez Gacha i bracia Juan, Jorge i Fabio Ochoa.

- Był bandytą doskonałym
- mówi Jhon Jairo Velásquez "Popeye", główny zabójca gangu Escobara.
- nigdy nie wpadał ani w euforię, jak szło dobrze, ani w przygnębienie, jak było źle. zawsze postępował na zimno i rozważnie

Jak opowiada Jhon Jairo Velásquez "Popeye", główny zabójca gangu Escobara wypuszczony w tych dniach z więzienia po odsiedzeniu 23 lat, gangsterzy ci robili na kokainie majątki i przepuszczali je na zabawy, nie dbając zbytnio o przyszłość. Escobar Pablo nie pił, nie palił i nie łajdaczył się bez opamiętania. Od początku tworzył zakon zabójców, dzięki którym zamierzał egzekwować posłuch i budować imperium. Stopniowo podporządkowywał sobie pomniejszych detalistów narkotykowych i tworzył wielki gang nazywany kartelem z Medellin.

[ external image ]
Z żona Marią Victorią Henao

Okazał się nowatorem - jako pierwszy samolotami przerzucał do USA kokainę ukrytą m.in. w sfatygowanych oponach przeznaczonych do utylizacji, które trafiały do hangarów na lotnisku w Miami, gdzie towar był wydobywany i ekspediowany dalej. Pierwszy też do szmuglu zaczął używać nie awionetek, ale małych odrzutowców zabierających nie kilogramy, ale tony kokainy.

Centrala Nápoles

Zarobiwszy w dwa lata (między 1976 a 1978 r.) 3 mld dol., kupił za 60 mln dol. wielką posiadłość ziemską Nápoles położoną między Medellin i Bogotą. I tam właśnie pośród tropikalnych lasów wybudował luksusowy kompleks składający się m.in. z hotelu, bungalowów, pasów startowych dla samolotów i lądowiska dla helikopterów, hangarów, stajni, pięciu basenów i 18 sztucznych jezior zasilanych wodą z rzeki, której bieg kazał zmienić. Do tego dochodził jeszcze wielki park zwierzęcy z nosorożcami, hipopotamami, zebrami i słoniami sprowadzonymi nielegalnie z Afryki. Kiedy pewnego dnia celnicy skonfiskowali mu stado zebr i odesłali do ogrodu zoologicznego w Medellin, Escobar wysłał do zoo swoich ludzi, którzy zawieźli tam osły. Następnie pomalowali je na poczekaniu w pasy i zostawili, a prawdziwe zebry zabrali. Lubił przyrodę. W Nápoles zasadził milion drzew.

Ale hacjenda Nápoles była przede wszystkim centrum dowodzenia kartelem i kurortem, w którym zabawiał się z kamratami, a także z kolumbijskimi i zagranicznymi dygnitarzami oraz politykami (bywał tam na przykład dyktator Panamy Manuel Noriega czy szara eminencja reżimu peruwiańskiego Vladimiro Montesinos). "Patron" płacił i nie liczył się z pieniędzmi - jeśli miał chęć, to na fiestę czy orgię sprowadzał dla swych gości modelki, aktorki, pieśniarzy czy zespoły muzyczne z najróżniejszych miejsc Ameryki Płd.

W latach 1978-84 z Nápoles każdego dnia startowało kilka odrzutowców wiozących kokainę, a dzienny zysk sięgał 50 mln dol. Laboratoria kartelu produkowały miesięcznie 4-6 ton kokainy, której kilogram na ulicach Nowego Jorku kosztował 80 tys. dol., a w Miami - 50 tys. dol.

W Nápoles odbywały się nie tylko najważniejsze narady kartelu, ale też porachunki. Carlos Lehder zastrzelił tam ponoć ochroniarza "Patrona", z którym pokłócił się o kobietę, z kolei Escobar miał utopić w basenie kelnera, którego przyłapał na kradzieży srebrnej zastawy.

Kasa albo kula


kokaina przynosiła krocie, ale Escobar nie gardził również zarobkiem płynącym z porwań i wymuszeń, kierując się przy tym zasadą: "Kasa albo kula". Takie właśnie ultimatum często stawiał porwanym, a kiedy w to powątpiewali, lubił udowadniać, że nie żartuje. W taki oto sposób stawał się panem życia i śmierci panującym w mieście Medellin w prowincji Antioquia i sięgał coraz dalej - do Bogoty i innych miast.

Ojcem był nader czułym, przychylającym dzieciom nieba. Gdy córeczka zażyczyła sobie na Gwiazdkę jednorożca, do czoła jej ulubionego kucyka kazał przyszyć róg, a do boków skrzydła strusia. Dziewczynka była zachwycona, natomiast zwierzę po trzech dniach zdechło.

Senator i filantrop

Po pierwszym aresztowaniu w połowie lat 70. policja założyła mu kartotekę, ale szybko doszedł do takiej potęgi, że nikt nie odważał się go oskarżyć o zbrodnie czy handel kokainą. Na wszelki wypadek (a pewnie i z pychy) postanowił jednak się zabezpieczyć mandatem parlamentarzysty dającym nie tylko immunitet, ale też wielki szacunek. Kampanię wyborczą, którą prowadził pod hasłem: "O Medellin bez slumsów", wygrał z łatwością. Przez dwa lata (1982-84) był senatorem i m.in. znalazł się wśród członków kolumbijskiej delegacji na inaugurację hiszpańskiego premiera Felipe Gonzáleza.

W Medellin fundował kościoły, boiska, stadiony, osiedle mieszkaniowe, założył ruch obywatelski Civismo en Marcha wychwalający działalność dobroczynną gangstera. Prasa pisała o wybitnym filantropie, utalentowanym biznesmenie "Robin Hoodzie z Antioqui".

Kto podniesie na mnie rękę...


Zmowę milczenia wokół senatora znikąd przerwał Guillermo Cano, szef dziennika "El Espectador". Cano napisał artykuł o źródłach fortuny Escobara i oskarżył go o szarganie wizerunku Kolumbii, która za jego sprawą stała się największym producentem i eksporterem kokainy na świecie.

Krótko potem minister sprawiedliwości Rodrigo Lara Bonilla oświadczył z trybuny parlamentarnej, że Escobar to król narkotyków, i wszczął przeciw niemu śledztwo. Zaraz potem "El Espectador" opublikował policyjną fiszkę Escobara sprzed kilku lat. Żeby nie przeczytała tego matka, syn kazał wykupić nakład gazety w Medellin, ale rodzicielka i tak wezwała go do siebie i skrzyczała.

Tej zniewagi Escobar nie wybaczył - wystąpił na konferencji prasowej i dał ministrowi Bonilli 48 godzin na przedstawienie dowodów. Parlament jednak cofnął mu mandat.

W kwietniu 1984 r. Bonillę zastrzelili bandyci na motocyklach, a rozzuchwalony Escobar ogłosił wojnę z rządem. W przesłaniu dźwiękowym, które nagrał i dostarczył mediom, mówił: - Kto podniesie na mnie rękę, tego zabiję. Zabiję mu też ojca, matkę i babkę. A jak babka nie żyje, to ją odkopię i zabiję jeszcze raz. Decydujcie, jak chcecie. Odpowiem każdemu w ciągu 45 minut.

Zamach na sąd


Po tych wydarzeniach władze kolumbijskie zaczęły rozważać ekstradycję członków kartelu do USA. W odpowiedzi Escobar, który mawiał, że woli grób w Kolumbii niż celę w Ameryce, wypowiedział państwu wojnę i uruchomił komanda zabójców dokonujących masakr. Medellin stało się najbardziej niebezpiecznym miastem świata: jeśli w 1984 r. zamordowanych zostało 1698 osób, to rok później już 3,5 tys. W 1985 r. zginął sędzia prowadzący śledztwo w sprawie zabójstwa ministra Bonilli. Rok później podobny los spotkał następcę sędziego.

W 1985 r. do hacjendy Nápoles Escobar sprowadził szefów lewicowej partyzantki miejskiej M-19, którzy knuli atak terrorystyczny na Pałac Sprawiedliwości, siedzibę sądu najwyższego. Chcieli zemścić się na rządzie za fiasko rokowań z M-19 i dać pokaz siły. Escobarowi plan się spodobał i obiecał im 5 mln dol. na akcję, a także, że sprowadzi nowoczesną broń. Zależało mu szczególnie na zniszczeniu kartotek policyjnych bandytów narkotykowych, żeby uniemożliwić ich ekstradycję do USA, ale naturalnie korzystne było też wymordowanie sędziów prowadzących śledztwa w ich sprawie.

Terroryści, którzy przygotowywali się do akcji w hacjendzie Escobara, 7 listopada 1985 r. opanowali Pałac Sprawiedliwości, biorąc 350 zakładników. Walki z użyciem czołgów, samolotów i helikopterów trwały 27 godzin, zginęło 100 osób, w tym 11 sędziów sądu najwyższego. Kartoteki dotyczące ludzi kartelu z Medellin zostały zniszczone.

Zemsta na "El Espectador"


W 1986 r. "El Espectador" doniósł, że rząd zdecydował się na ekstradycję zatrzymanych bandytów narkotykowych do USA. - Gazetę - opowiada "Popeye" - przywieźli nam w trakcie bankietu, a artykuł mówił o "końcu zabawy z narkohandlarzami". W tym momencie Escobar skinął na dziewczyny, które włożyły staniki, goście odstawili kieliszki, kapela zamilkła. Escobar i Rodriguez Gacha wydali wyrok.

Guillermo Cano zginął pod redakcją, a siedzibę "El Espectador" zniszczył 100-kilogramowy ładunek wybuchowy. Na ulicach kolumbijskich miast co kilka dni wybuchały bomby, ludzie ginęli od kul bandziorów na motocyklach.

Jakby tego było mało, w połowie lat 80. kartel z Medellin prowadził także wojnę z kartelem braci Rodriguez Orejuela operującym z miasta Cali. Konkurenci napadli na siedzibę Escobara w Medellin, skąd ten wyjechał ledwie pół godziny wcześniej, a od bomb omal nie zginęła jego rodzina (córka częściowo straciła słuch).

Rozprawa z kandydatami

Wzniecony terror sprawił, że sprawa ekstradycji się ślimaczyła, jednak Escobar postanowił, że nie spocznie, póki rząd się nie wycofa z tych planów na dobre.

W 1988 r. kazał porwać Andrésa Pastranę, byłego dziennikarza telewizyjnego i kandydata na burmistrza Medellin, oraz - co najważniejsze - syna byłego prezydenta i prominentnego polityka potężnej partii konserwatywnej, od której głosów zależała sprawa ekstradycji. Porywacze zdybali Pastranę w restauracji w otoczeniu kilku ochroniarzy. Widząc to, "Popeye" zadzwonił do szefa, pytając, czy nie lepiej zmienić plany i porwać innego znanego polityka, który akurat też siedzi w tej samej knajpie, tyle że bez ochrony. - Pope, nie bądź debilem. Mnie interesują wyłącznie ci, którzy chcą zostać prezydentami - brzmiała odpowiedź.

[ external image ]
Jhon Jairo Velasquez

Andrés Pastrana, który z czasem zrobił wielką karierę, zostając w 1998 r. prezydentem Kolumbii, został porwany kilka dni potem spod siedziby swego sztabu wyborczego. Bandyci wpakowali go do bagażnika i na początku, żeby go uspokoić, podali się za członków M-19, sugerując, że chodzi o okup. Kiedy "Popeye" wyjawił w końcu prawdę, Pastrana zemdlał. Uratował go przypadek: został uwolniony w czasie obławy, w której zginął zamordowany przez "Popeye" inny jeniec - prokurator Carlos Hoyos.

W 1989 r. faworytem w wyborach prezydenckich był Luis Carlos Galán, od lat zaprzysięgły wróg Escobara i narkobiznesu. Na nic zdała się ochrona służb specjalnych DAS - kule z karabinów maszynowych kilkunastu zabójców dosięgły go w miejscowości Soacha w trakcie wiecu wyborczego. W całej Kolumbii od kul i bomb ginęły setki policjantów i cywilów, na przykład 89 osób straciło życie w zamachu na siedzibę DAS.

W tym samym 1989 r. ludzie kartelu wysadzili samolot pasażerski, którym, jak sądził Escobar, miał lecieć drugi kandydat na prezydenta César Gaviria. Akurat nie było go na pokładzie. Zginęło 107 osób.

W trakcie śledztwa w sprawie zabójstwa Luisa Carlosa Galána policja przesłuchała m.in. Gilberto Oreju- elę, przywódcę konkurencyjnego kartelu z Cali. - Pablo Escobar to psychopata i megaloman - zeznał jego śmiertelny wróg.

Interesy z Castro

Mimo wojny z państwem i konkurencją ani na chwilę nie przerwał interesów kokainowych. W drugiej połowie lat 80. uruchomił nowe szlaki przerzutu narkotyków do USA, tym razem przez Nikaraguę rządzoną przez lewicowych rewolucjonistów i komunistyczną Kubę. Fidel Castro przystał na to z ochotą, byle szkodzić Amerykanom, a sprawy załatwiali oficerowie kubańskiego wywiadu i kontrwywiadu. Narkotyki na Kubę przywoziły samoloty w barwach meksykańskich, a dalej, z wyspy na Florydę, woziły je szybkie łodzie motorowe. Kiedy Amerykanie przechwycili jeden z transportów, szlak kubański się skończył - w 1989 r.

Nie wybaczał zdrady czy słabości w swoich szeregach,
a winnych często własnoręcznie torturował
i zabijał. zdarzało się, że na oczach dręczonych mordował ich dzieci lub dzieciom kazał dobijać ojców

Castro nakazał rozstrzelać generała Arnalda Ochoę i płk. Antonia de la Guardię wybranych na kozłów ofiarnych i skazanych za rzekomą zdradę. Niedługo potem Escobar chciał wznowić sojusz. Jego list przekazał kubańskiemu dyktatorowi wielki kolumbijski pisarz Gabriel Garcia Márquez, przyjaciel Castro. Tym razem Kubańczyk odmówił.

Wczasy w Katedrze


Po orgii mordów z przełomu lat 80. i 90. Escobar wydawał się nie do pokonania i rząd w końcu się ugiął, wycofując się z planów ekstradycji. W tym celu zmieniona została konstytucja, z której wykreślono zapis zezwalający na ekstradycję obywateli kolumbijskich. Kilka godzin po ogłoszeniu wyniku głosowania w zgromadzeniu narodowym Escobar przyleciał śmigłowcem z kryjówki w dżungli i w eskorcie swoich ludzi przekroczył bramę zakładu zamkniętego w Envigado pod Bogotą. Ponoć była to maskarada, a debatę w parlamencie śledził w telewizji w budynku MSW w towarzystwie m.in. prokuratora generalnego i szefowej ds. walki z przestępczością zorganizowaną.


[ external image ]
Guillermo Cano

Oddając się po rocznych targach w ręce sprawiedliwości, Escobar dopiął swego - w zamian za komiczne ustępstwo polegające na obietnicy przyznania się do jednorazowego szmuglu 20 kg kokainy, dawał się zamknąć na własnych warunkach. Miał siedzieć nie w więzieniu, lecz w zakładzie specjalnym zwanym Katedrą, który zbudował dla siebie w swojej posiadłości. Miał tam basen, boisko piłkarskie, dyskotekę, restaurację, salę bankietową, salę do bilardu i komnaty, w których 19 czerwca 1991 r. zamieszkał wraz ze swoją gwardią. Z Katedry ani na chwilę nie przestał zawiadywać imperium kokainowym zachowując prawo do odwiedzin gości i prostytutek.

Koniec na dachu


Kiedy z tego powodu wybuchł skandal, rząd postanowił go przenieść do prawdziwego więzienia. Escobar mimo obecności 400 strażników i agentów pilnujących Katedry zburzył gipsowy mur i oddalił się w okoliczne góry. Próbował jeszcze raz wznowić pertraktacje z rządem, jednak tym razem władze nie zamierzały z nim rozmawiać.

Ścigali go kolumbijscy komandosi wspierani przez CIA i DEA (amerykańska agencja do walki z narkotykami) oraz potajemnie bracia Fidel i Carlos Castano, dwaj zdrajcy z kartelu z Medellin, finansowani przez rywali z Cali. Obława trwała rok. Rodzina Escobara próbowała zbiec za granicę, ale została zawrócona z lotnisk w Niemczech i Hiszpanii.

1 grudnia 1993 r. Escobar obchodził urodziny samotnie w niepozornej kryjówce w Bogocie. W poprzednich dniach dzwonił do rodziny, ale zawsze działo się to w ruchu, mówił z taksówki i nigdy dłużej niż 2 min. 2 grudnia zadzwonił do syna z kryjówki i rozmawiał z nim dłużej, a rozmowa została przechwycona. Agenci namierzyli DOM Escobara, który błyskawicznie otoczyło 400 komandosów. Wyskoczył przez okno na dach i tam dosięgły go kule.

A potem oficer policji Hugo Aguilar ogłosił w telewizji: - Niech żyje Kolumbia, Pablo Escobar nie żyje.

Koszulka z zabójcą


Jego syn Juan Pablo prosił potomków ofiar ojca o przebaczenie, ale sam żyje z majątku ukrytego w Szwajcarii i Argentynie. Po ekshumacji Escobara w 2007 r. Juan Pablo oskarżył krewniaków o handlowanie złotymi zębami wyrwanymi ze zwłok ojca. Inni członkowie rodziny usiłowali sprzedać film z ekshumacji lub rodzinne opowieści.

Porzucona hacjenda Nápoles została splądrowana, dzikie zwierzęta rozbiegły się po okolicy, teren po- chłonęła dżungla. Potem rząd zrobił z niej skansen odwiedzany przez turystów. Niektórymi innymi posiadłościami Escobara zarządza jego rodzina, sprzedając turystom bilety za wstęp i biorąc honoraria za fotografie, autografy i wywiady. Jego marmurowy grób w Bogocie jest tłumnie odwiedzany, a na ulicach Medellin koszulki z podobizną Escobara sprzedają się jak jak świeże bułeczki obok koszulek z Che Guevarą.

Żona i kochanki

W 1976 r. ożenił się z 15-letnią uczennicą Marią Victorią Henao, z którą szybko dorobił się dwójki dzieci, i choć nie stronił od luksusowych prostytutek, to zawsze wracał do żony. Po każdej zdradzie obłaskawiał ją koszem żółtych róż. Kiedy jedna spośród kochanek ośmieliła się powiedzieć, by wybierał między nią a żoną, wyśmiał ją. Inną kochankę, Wendy Chavarriagę, która wbrew zakazowi zaszła z nim w ciążę, kazał zawieźć do ginekologa i dokonać aborcji. Potem nakazał "Popeye'owi", by zaopiekował się Wendy, a główny zabójca kartelu z Medellin zakochał się w niej bez pamięci. Kiedy Escobar się o tym dowiedział, kazał mu ją zabić. Wierny zbir posłuchał.
Uwaga! Użytkownik AlfonsVanWorden jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 52 / 4 / 0
Najbardziej szkodliwe wśród dopalaczy: pentedron, alfa-PVP i etkatynon
Autor: SWPS/ rynekaptek.pl, 2015 r.

Grupa użytkowników dopalaczy jest bardzo zróżnicowana. Jest sześć zasadniczych rodzajów fanów tych używek: supermeni, naukowcy i eksperci, doświadczeniowcy, kamikadze, imprezowicze i nowicjusze.

"Supermeni" chcą zwiększać swoje możliwości (np. przetwarzania informacji), "naukowcy i eksperci" posiadają profesjonalną wiedzę (np. chemiczną) na temat nowych substancji psychoaktywnych, których celem jest poszerzanie wiedzy na ich temat.

"Doświadczeniowcy" przeprowadzają doświadczenia na sobie w celu zwiększenia intensywności doznań, poznania swego wnętrza psychicznego, zaś "kamikadze" w dopalaczach pociąga ryzyko, ich motywacją jest poznawanie własnych granic, okazywanie brawury, czemu prawdopodobnie towarzyszy silne zapotrzebowanie na stymulację.

"Imprezowicze" poszukują w dopalaczach możliwości nawiązywania relacji oraz wspólnych przeżyć w grupie rówieśniczej. Całość dopełniają "nowicjusze", zadający pytania bardziej doświadczonym użytkownikom dopalaczy i nie biorący bezpośredniego udziału w dyskusji - bierni obserwatorzy.

Poszukują oni informacji na temat działania substancji, chętnie korzystają z komentarzy „naukowców i ekspertów” czy „doświadczeniowców”. „Kamikaze” za to często są „banowani” przez tych ostatnich – wprowadzają bowiem treści, które mogą zaszkodzić zdrowiu, a nawet życiu tych mniej doświadczonych.

Do takich wniosków doszli autorzy analizy forów internetowych przeprowadzonej przez dr Dorotę Wiszejko - Wierzbicką, psycholog z Uniwersytetu SWPS, mgr Michała Kidawę z Krajowego Biura do Spraw Przeciwdziałania Narkomanii i mgr Martę Jabłońską, pod kierownictwem prof. Piotra Sałustowicza z Uniwersytetu SWPS.

Polscy użytkownicy rozpoznają dopalacze raczej jako produkty marketingowe. Prawie połowa respondentów nie umiała wskazać jaką substancje zażyła ostatnio. W większości kupowali produkty sprzedawane pod wymyślną nazwą handlową lub jako substancje nieprzeznaczone do spożycia takie jak "sole do kąpieli", "kadzidełka" czy "artykuły kolekcjonerskie".

Znaczna większość respondentów dostawała lub kupowała dopalacze od znajomych. Zakupy online stanowiły czwarty z kolei najczęstszy sposób pozyskiwania substancji. Przy wyborze sklepu badani kierowali się zazwyczaj poradą innych użytkowników lub dobrym profilem tych sklepów na forach internetowych.

Ponad 90 proc. użytkowników nigdy nie szukało medycznego wsparcia z powodu złego samopoczucia po zażyciu nowych substancji. Do odczuwania negatywnych efektów ubocznych przyznawała się prawie połowa respondentów.

Najbardziej szkodliwe okazały się: pentedron, alfa-PVP i etkatynon. Najczęściej odczuwanymi skutkami były: agresja i problemy z oddychaniem oraz duszności (zauważane przez około 1/4 respondentów); bóle mięśni, skurcze, szczękościsk oraz przegrzewanie organizmu (zauważane przez około 1/6 respondentów).
Uwaga! Użytkownik AlfonsVanWorden jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 52 / 4 / 0
Whoopi Goldberg ma odpowiedź na bóle menstruacyjne: medyczna marihuana
Red.

[ external image ]

Produkty marki Whoopi & Maya, której szefuje aktorka, zawierają cztery rodzaje konopi i są produkowane w formie balsamów, nalewek, pitnej czekolady i środków do kąpieli.
Aktorka i prezenterka talk-shows wypuściła na rynek linię produktów przeciw bólowi menstruacyjnemu, zawierających medyczną marihuanę.

Nie chcę, żeby było to odebrane przez ludzi jako żart, dla kobiet to nie jest śmieszne - podsumowała

Magazynowi "Glamour" Goldberg opowiedziała, że jej córka i wnuczki odziedziczyły po niej potworne bóle miesiączkowe. Wspomniała też, że zwróciła się do kilku mężczyzn z branży medycznej odpowiedzialnych za wdrażanie specyfików zawierających medyczną marihuanę z prośbą o pomoc przy wprowadzeniu na rynek jej autorskiej linii produktów. Wszyscy jej odmówili:

Zwykle zbywali mnie odpowiedzią, że ten pomysł jest zbyt niszowy. Połowa planety miesiączkuje, a oni mówili mi, że to zbyt niszowe! Faceci nie mają pojęcia, czym jest okres i jak działa. Trzeba by im wszystko opowiedzieć na zasadzie: jest sobie wagina i jest jajeczko...

Whoopi Goldberg ostatecznie otrzymała wsparcie finansowe od rodziny i przyjaciół. Produkty marki Whoopi & Maya, której szefuje, zawierają cztery rodzaje konopi i są produkowane w formie balsamów, nalewek, pitnej czekolady i środków do kąpieli.

https://www.youtube.com/watch?v=Y4zeO0hU_Dc
https://www.theguardian.com/culture/201 ... ?CMP=fb_us
Uwaga! Użytkownik AlfonsVanWorden jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 52 / 4 / 0
Brak dostępu do legalnej marihuany powoduje, że dziś ludzie, którzy chcą ratować bliskich od bólu trafiają za kratki.
Dotarliśmy do tych, którzy produkują olej z konopi i do tych, dla których jest on ostatnią deską ratunku. Kara za jego posiadanie to więzienie, w przypadku dystrybucji nawet 15 lat.


olej-z-konopi-blogoslawienstwo-dla-chorych

http://wyborcza.pl/10,82983,21358938,ol ... grozi.html
dzieki-medycznej-marihuanie-zaczyna-zyc-na-nowo
http://wyborcza.pl/10,82983,20995669,dz ... -nowo.html


Medyczne konopie indyjskie. Jak to działa w warszawskim hospicjum onkologicznym?
Igor Nazaruk; Zdjęcia: Jakub Bach; Montaż: Joanna Bielak

Od półtora roku Hospicjum Onkologicznym św. Krzysztofa w Warszawie działa punkt konsultacyjny dla pacjentów i ich lekarzy zainteresowanych medycznymi właściwościami konopi indyjskich. - Chcemy zwiększyć świadomość na temat leczniczego wykorzystania marihuany, zdopingować do uznania jej za lek. marihuana może pomóc m. in. przy terminalnych stadiach choroby nowotworowej, stwardnieniu rozsianym, w stanach zapalnych jelit - mówi dr Jerzy Jarosz, anestezjolog i specjalista leczenia bólu, współzałożyciel warszawskiego hospicjum. - Ludzie, którzy jej potrzebują są zdeterminowani, by ją zdobyć, a nie mają fachowych informacji, nie wiedzą co kupują i u kogo. To niedopuszczalne w cywilizowanym kraju-podkreśla.
http://wyborcza.pl/10,82983,21372095,me ... icjum.html


W momencie legalizacji domowej uprawy konopi na własny uzytek 1/3 lekarstw z aptek zniknie z rynku, głównie przeciwbólowych przeciwdepresyjnych i nasennych. Pan minister dobrze wie z której strony chlebek jest posmarowany masełkiem, dlatego takie bzdury mówi.

W kwestii dostępu do marihuany medycznej dla osób "terminalnie chorych", napisałem kiedyś, że urzędnicy utrudniający, czy wręcz uniemożliwiający im dostęp wykazują się empatią taką samą jaką mieli nadzorcy obozów koncentracyjnych dla swoich pensjonariuszy. Choć ktoś z ministerstwa zdrowia mocno obruszył się wtedy na to porównanie, to sensownych argumentów nie przedstawił. Być może w ministerstwie zdrowia nie jest zrozumiałe określenie "terminalnie chory". Pozwolę więc sobie przełożyć je na język prosty, to ni mniej ni więcej tylko delikatne określenie osoby, która umiera i nieodwołalnie zakończy swe życie w ciągu dwu, trzech, czy może większej liczby tygodni. Niestety nieodwołalnym jest owo ZAKOŃCZY. Proszę więc geniuszy z ministerstwa zdrowia o przemyślenie jaka jest różnica , czy ten ktoś, w najgorszym przypadku, nabawi się uzależnienia narkotycznego, czy nie, skoro i tak umrze. Z punktu widzenia umierającego różnica tkwi w śmierci w bolesnych męczarniach lub wolnej od bólu.
Obowiązkiem zdrowych jest dać umierającym wolność od bólu.





Medyczna marihuana tylko z importu? Twórcy sejmowego projektu krytykują poprawki PiS
Paweł Kośmiński

Po roku od złożenia w Sejmie projekt ustawy legalizującej medyczną marihuanę został skierowany do drugiego czytania. Ale po poprawkach PiS autorzy grożą jego wycofaniem z obrad.

„To straszne, że aby zrobić w mojej sytuacji wszystko, co możliwe, musiałbym łamać prawo. Oby mój post dał rządzącym do myślenia” – pisał w sierpniu 2016 r. były rzecznik SLD Tomasz Kalita, który miał zdiagnozowanego glejaka mózgu. Jego słowa były apelem do polityków o legalizację medycznej marihuany. Kilka dni później politycy Sojuszu skierowali do Sejmu petycję w tej sprawie wraz z projektem ustawy. Kalita walkę z glejakiem przegrał w styczniu. Projekt SLD do dziś nie został rozpatrzony.

Zachęta od Trybunału

Gdy SLD wystąpił z propozycją zmian w prawie w sprawie medycznej marihuany, w Sejmie od niemal pół roku w Sejmie leżał już projekt złożony przez Kukiz’15. Tyle że nikt się nie spieszył, by się nim zająć. Na początku września minister zdrowia Konstanty Radziwiłł stwierdził zresztą, że „zainteresowanie właśnie tymi substancjami ma drugie dno”, a więc „promocję tego miękkiego narkotyku, który jest śmiertelnie niebezpieczny”.

Na razie w Polsce karany jest nie tylko handel, ale również uprawa czy posiadanie marihuany na własny użytek (bez względu na to, czy do celów medycznych czy rekreacyjnych).

W bardzo ograniczonym zakresie dopuszczalne jest stosowanie leku na bazie marihuany. Środek z ekstraktem z konopi indyjskich można zdobyć tylko poprzez tzw. import docelowy. To długa i skomplikowana procedura – lek sprowadzany jest dla pacjenta z zagranicy po uzyskaniu stosownych dokumentów od dyrektora szpitala i Ministerstwa Zdrowia.

Medyczną marihuaną zajmował się nawet Trybunał Konstytucyjny. W skierowanym do Sejmu w marcu 2015 r. postanowieniu zwrócił uwagę na „celowość podjęcia działań ustawodawczych zmierzających do uregulowania kwestii medycznego wykorzystania marihuany”.

Projekt Kukiz’15 przygotowany przez Koalicję Medycznej marihuany w ostatecznej wersji zakładał, że uprawiać konopie i przetwarzać je do celów medycznych będą mogły po uzyskaniu zezwolenia wyspecjalizowane ośrodki naukowe oraz instytuty państwowe i prywatne z wykwalifikowaną kadrą.

Ustawę zniszczyły poprawki?

Jednak podczas prac w podkomisji zdrowia jej przewodniczący Grzegorz Raczak (PiS) zgłosił poprawkę, zgodnie z którą surowiec do sporządzania leku recepturowego w aptece miałby być sprowadzany z zagranicy. Preparaty (przynajmniej początkowo) nie będą refundowane.

Czego obawia się Raczak? – Założy się, że na hektarze wyrośnie ileś marihuany, a będzie zła pogoda i wyrośnie o połowę mniej. Nie wiadomo, czy to zostało gdzieś wyprowadzone, czy też nie – mówił na ostatnim posiedzeniu komisji zdrowia. – Wiele osób zgłasza obawy, że ta marihuana wycieknie i będzie marihuaną rekreacyjną – dodał.

„Pacjentom zostanie czarny rynek”

Autorzy projektu ostro krytykują poprawki PiS, a poseł Piotr Liroy-Marzec zapowiedział nawet, że rozważy wycofanie projektu ustawy z obrad Sejmu.

– Czy przy braku refundacji ktoś w ogóle będzie komercyjnie zainteresowany sprzedawaniem leku za pełną odpłatnością? Koszty będą tak wysokie, że pacjenci będą korzystali z czarnego rynku – pyta Jędrzej Sadowski, współautor projektu z Koalicji Medycznej marihuany. – Nie przewidziano żadnych procedur na wypadek, gdyby producenci nie byli zainteresowani polskim rynkiem – zauważa w rozmowie z „Wyborczą”.

Wiceprzewodnicząca zajmującej się projektem podkomisji Alicja Chybicka (PO) relacjonuje, że gotowość do produkcji preparatów zawierających odpowiednie kannabinoidy [znajdujące się w marihuanie związki wspomagające leczenie] zgłosiły Instytut Włókien Naturalnych i Narodowy Instytut Leków. – Wydawało się, że jest co do tego pełna, ponadpartyjna zgoda – mówi „Wyborczej”.

Zdaniem wiceministra zdrowia Krzysztofa Łandy uprawę w Polsce będzie można rozważyć tylko przy dużym popycie na leki. – Nie można uruchomić uprawy bez sprawdzenia, jakie jest zapotrzebowanie, ponieważ koszty nadzoru nad tą uprawą mogłyby być wyższe niż koszty wynikające z importu – przekonywał.
Uwaga! Użytkownik AlfonsVanWorden jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 52 / 4 / 0
Jakie zioła palili ci napruci winem?
Jerzy Vetulani

Dzięki wyrokom ferowanym najpierw przez sędzinę Agnieszkę Jarosz, a potem sędzinę Agnieszkę Zakrzewską, skazującymi Dodę za niezbyt rewerentny stosunek do anonimowych autorów ksiąg biblijnych, do opinii publicznej dotarło pytanie: Czy prorocy, przywódcy i zwykli mieszkańcy starożytnej Palestyny używali środków psychotropowych?


[ external image ]
O! Paczność, kolaż Aleksander Janicki


Oczywiście używali wina. Temu nawet Mahometanie, uważający wino (a stąd i inne napoje zawierające alkohol) za grzeszne i zakazane, nie mogą zaprzeczyć. Noe pił wina nawet trochę zbyt wiele (Rdz 9,21), ale to nie on, ale potomstwo oglądającego go syna, Chama, zostało ukarane (Rdz 9,25). Wino było używane powszechnie, a w przekazach biblijnych wysoko cenione. To mądrość zaprasza prostaczków do picia wina (Prz. 9,5). Pierwszym cudem Chrystusa było uzupełnienie wina, kiedy goście na weselu w Kanie wykończyli przygotowane przez gospodarzy zapasy, co oznacza, że musieli pić zdrowo (J 2,3-10).

Ale zioła? Psychotropy? W czasach biblijnych? W naszej narkofobicznej wyobraźni jakoś to się nie mieści, a uczucia Prawdziwych Polaków obraża.

Warto sobie jednak uzmysłowić, że wielu wybitnych religioznawców uważa, że korzenie chrześcijaństwa i wielu innych kultur religijnych tkwią w kulcie rozrodczości, oraz że praktyki kultowe, takie jak spożywanie substancji halucynogennych w celu zrozumienia myśli Boga przetrwały do czasów chrześcijańskich. John Marco Allegro (1923–1988), brytyjski historyk religii, twierdził, iż na kultowe stosowanie halucynogenów wskazuje analiza językowa świętych ksiąg (Allegro był ekspertem od rękopisów z Qumran). Jego książka na ten temat, The Sacred Mushroom and the Cross (1970) spowodowała masowy atak oburzonych, który zrujnował jego karierę naukową (narkofobia nie jest naszą specjalnością narodową). Rehabilitacja poglądów Allegro nastąpiła dopiero pośmiertnie, kiedy w latach 2006–2009 doceniono wartość jego pracy i niesłuszność ideologicznie motywowanych, zmasowanych ataków konserwatywnych uczonych.

Wróćmy do roślin o własnościach psychotropowych, rosnących na ziemi Izraela. Rośliny wonne, mogące wywoływać odmienne stany świadomości, są wymieniane w Biblii. Czy były wśród nich konopie, których produktem jest marihuana? Pierwszą uczoną, która tak sugerowała (w pracy magisterskiej!) była warszawianka, Sara Benetowa, która uważała, że marihuaną była występująca w Biblii trzcina wonna, używana do sporządzania świętego oleju.

Technologię produkcji shemen ha-mishchah, służącego do namaszczania Arki Przymierza i kapłanów, podaje Księga Wyjścia (Wj 30,23-25): „Weź sobie najlepsze wonności: pięćset syklów obficie płynącej mirry, połowę tego, to jest dwieście pięćdziesiąt syklów wonnego cynamonu i tyleż, to jest dwieście pięćdziesiąt syklów wonnej trzciny, wreszcie pięćset syklów kasji, według wagi przybytku, oraz jeden hin oliwy z oliwek. I uczynisz z tego święty olej do namaszczania. Będzie to wonna maść, zrobiona tak, jak to robi sporządzający wonności. Będzie to święty olej do namaszczania.”

Tak więc ucierało się około 6 kg mar deror (mirry), 3 kg kinnemon besem (słodkiego cynamonu), 3 kg keneh bosem i 6 kg kiddah (kasji) w shemen sayith (oleju z oliwek), przy czym uczeni nie zgadzają się, czy hin to cztery, czy raczej siedem litrów. O ile mirra i słodki cynamon nie budzą wątpliwości, czym były (żywica z Commiphora sp. i wewnętrzna kora z Cinnamomum sp.), a z kasją jest niewielki problem, ale najprawdopodobniej jest to też cynamon, pochodzący z Cinnamonium iners, o tyle trzcina wonna, keneh bosem wzbudziła kontrowersje za sprawą wspomnianej Sary Benetowej, która ukończyła archeologię na Uniwersytecie Warszawskim w 1935 roku, po czym przeniosła się na studia doktoranckie do USA. Zainteresowana polskimi i żydowskimi rytuałami ludowymi i wykorzystywaniem w nich roślin lokalnych, jeszcze przed wyjazdem do Ameryki wydała w Polsce w 1936 roku pracę Konopie w wierzeniach i zwyczajach ludowych, w której postawiła tezę, że biblijna “wonna trzcina” to konopie. Praca ta (bardzo ciekawa i dostępna in extenso na hyperreal.info) https://hyperreal.info/archiwum/sara-be ... z1yhyVS7bM przeszła bez echa, ale kiedy autorka, już jako Sula Benet, doktor Columbia University, opublikowała ją w 1967 roku pod tytułem Early Diffusion and Folk Uses of Hemp, została dostrzeżona i przedrukowana w wydanej przez Verę Rubin książce Cannabis and Culture (The Hague: Mouton, 1975) i stąd przedrukowana do monumentalnej, 26-tomowej Encyclopedia Judaica (Tom 8, s. 323).

Większość uczonych nie zgadza się z propozycją Benet i uważa, tradycyjnie, że wonną trzciną jest tatarak, Acorus calamus. Mam wrażenie, przeglądając dyskusje na ten temat, że wielu argumentujących przeciw identyfikacji trzciny wonnej z marihuaną czyni to ze względów ideologicznych — nie wypada, aby prorocy, królowie i autorzy świętych ksiąg działali pod wpływem narkotyku.

Chociaż, nawiasem mówiąc, stosowanie środków uważanych obecnie za nielegalne dla wspomagania aktywności mózgu, może przynieść całkiem dobre skutki. Głównie jednak chodzi nie o halucynogeny, ale stymulanty. Powszechnie wiadomo, że papież Leon XIII, twórca przełomowej encykliki Rerum novarum, był namiętnym użytkownikiem Vin Mariani, napoju będącego Red Bullem drugiej połowy XIX wieku (udekorował nawet producenta, Angelo Marianiego, złotym medalem z własnym wizerunkiem), a Vin Mariani było ekstraktem liści koka w czerwonym winie i zawierało do 100 mg czystej kokainy w kieliszku. Jedno z większych dzieł myśli społecznej Kościoła, wprowadzające idee chrześcijańskiej polityki społecznej jako odpowiedzi zarówno na marksizm, jak i na “dziki” kapitalizm, było stworzone przez wspaniały mózg dodatkowo stymulowany kokainą!

Nie ma najmniejszej wątpliwości, że produkty konopi były znane na Bliskim Wschodzie i byłoby rzeczą dziwną, gdyby wyrzekli się ich stosowania Izraelczycy. Ale nawet jeżeli tak chcielibyśmy przyjąć, to zamienienie marihuany tatarakiem jest czymś więcej niż zamianą siekierki na kijek. Tatarak, również od dawna używany w medycynie Bliskiego i Dalekiego Wschodu, zawiera liczne substancje psychoaktywne (jeszcze nieumieszczone na liście środków zakazanych, ale parlament nie śpi), wśród których dominują alfa- i beta-azaron. Olej z tataraku jest współcześnie stosowany jako dodatek do gorzkich napojów alkoholowych: gorzkich wódek, likierów i wermutów. Jego działanie hepatotoksyczne spowodowało, że dodawanie przetworów Acorus do środków spożywczych zostało w 2002 roku zakazane w Unii Europejskiej [Scientific Committee on Food. Opinion of the scientific committee on food on the presence of beta-asarone in flavourings and other food ingredients with flavouring properties. European Commission— Health & Consumer Protection Directorate, Bruxelles, Belgium, 2002]. Tym niemniej preparaty tataraku, zwłaszcza olej tatarakowy, zaczęły się cieszyć zainteresowaniem internautów, i znajdują się w ofercie 10% stron internetowych wyszukiwanych na hasło “buy legal high” lub “buy herbal high” [Dennehy CE, Tsourounis, Miller AE. Evaluation of herbal dietary supplements marketed on the internet for recreational use. Ann. Pharmacother. 2005, 39: 1634–1639]. Sprzedający sugerują, że preparat ma właściwości halucynogenne i pobudzające, ponieważ na drodze aminowania obecny w oleju beta-azaron może ulegać metabolizmowi do 2,4,5-trimetoksyamfetaminy [Rätsch C: The Encyclopedia of Psychoactive Plants. Park Street Press, Rochester, VT, 2005]. Wydaje się jednak, że taka ścieżka metaboliczna nie jest aktywna w organizmie ludzkim, gdyż w moczu młodych Szwedów zażywających olej tatarakowy obecności tej amfetaminy nie stwierdzono [Björnstad K, Helander A, Hultén P, Beck O: Bioanalytical investigation of asarone in connection with Acorus calamus oil intoxications. Anal Toxicol. 2009;33:604-609]. Tak czy inaczej, trzcina wonna, czymkolwiek byłaby, mogła odurzać, zwłaszcza w kombinacji z winem.

Trzcina wonna nie była jedynym psychotropowym składnikiem świętego oleju. Drugim była mirra. Był to produkt cenny, mógł być darem królewskim, czego dowodzi opowieść, że razem ze złotem i kadzidłem została ofiarowana przez Mędrców Dzieciątku Jezus (Mt 2,11). Nie była tylko pachnidłem — w czasach biblijnych i później używana była jako lek na wiele przypadłości, zawiera bowiem seskwiterpeny o silnych własnościach przeciwbólowych, działające na te same receptory, co morfina [Dolara P, Luceri C, Ghelardini C, Monserrat C, Aiolli S, Luceri F, Lodovici M, Menichetti S, Romanelli MN. Analgesic effects of myrrh. Nature 1996, 379, 29]. Wydaje się, iż wino z mirrą było z reguły podawane skazanym na śmierć na krzyżu aby zmniejszyć ich cierpienia. Tak więc na początku i u kresu swojej drogi życiowej Chrystus zetknął się z mirrą: na Golgocie “…dawali Mu wino zaprawione mirrą, lecz On nie przyjął.” (Mk 15,23).

W czasach kiedy spisywane były święte księgi Starego Testamentu — a większość badaczy skłania się ku opinii, że księgi Tory zaczęto spisywać w okresie niewoli babilońskiej czyli od roku 600 p n.e. — produkty roślinne o działaniu psychotropowym podobnie jak wino były w powszechnym użyciu. Niewątpliwie więc istniała szansa, że autorzy ksiąg mogli w czasie pisania znajdować się pod ich wpływem, a związki zmieniające świadomość miały według wielu badaczy, jak wspomniałem, grać istotną rolą we wszystkich prawie tradycjach religijnych. Wiele tych środków rzeczywiście opisuje Biblia.

Kanadyjski psychoanalityk i religioznawca Dan Merkur postuluje, że pierwszym produktem psychodelicznym z którym zetknął się naród Izraela po wyjściu z Egiptu była manna. Po wejściu na pustynię Sin Mojżesz i Aaron powiedzieli buntującym się Żydom: “rano ujrzycie chwałę Pana” (Wj 16,7). “Rano warstwa rosy leżała dokoła obozu. Gdy się warstwa rosy uniosła ku górze, wówczas na pustyni leżało coś drobnego, ziarnistego, niby szron na ziemi. Na widok tego Izraelici pytali się wzajemnie: «Co to jest?» — gdyż nie wiedzieli, co to było. Wtedy powiedział do nich Mojżesz: «To jest chleb, który daje wam Pan na pokarm.” (Wj 16,13-15). I gdy Izraelici “spojrzeli ku pustyni ukazała się im w obłoku chwała Pana” (Wj 16,10). Manna, nazywana też chlebem ucisku miała niewątpliwie własności psychedeliczne, jak o tym świadczy proroctwo Izajasza: “Choćby ci dał Pan chleb ucisku i wodę utrapienia, twój Nauczyciel już nie odstąpi, ale oczy twoje patrzeć będą na twego Mistrza” (Iz 30,20). Manna wywoływała wizje — pozwalała dostrzec Boga, którego oblicze w normalnych warunkach było zakryte.

O tym, że manna miała być halucynogenem, mogą świadczyć wydarzenia na uczcie syna króla Babilonu, Baltazara. Gdy ojciec jego, Nabonid, po przegranej bitwie z Persami schronił się w Borsippie, Baltazar, celem podniesienia na duchu siebie i mieszkańców Babilonu, wydał wielką ucztę, i w jej trakcie rozkazał, aby podać wino w złotych i srebrnych naczyniach, które jego dziadek, pogromca Żydów, Nabuchodonozor, zabrał ze świątyni w Jerozolimie (Dn 5:3-4). Wśród nich znajdowało się zapewne złote naczynie ze znaczną ilością manny (Hbr 9:4), którą na rozkaz Mojżesza umieścił w nim Aaron, aby zachować ten święty pokarm dla następnych pokoleń (Wj. 16,33-34). W czasie uczty nastąpiła przerażająca wizja: „ukazały się palce ręki ludzkiej i pisały za świecznikiem na wapnie ściany królewskiego pałacu” (Dn 5,5). Nakreślone słowa odczytał dopiero prorok Daniel jako „mene, mene, tekel ufarsin” (Dn 5,5), zapowiadające rychły upadek króla i królestwa. Co zresztą nastąpiło — Baltazar zginął tej samej nocy gdy do Babilonu wdarli się żołnierze króla Dariusza (Dn 5,30).

Do dziś uczeni spierają się, czym był ten niezwykły pokarm, pozwalający ujrzeć chwałę Pana w obłoku, a spór ten jest tym trudniejszy do rozstrzygnięcia, że dwa opisy biblijne tego dziwnego produktu pojawiającego się o świcie na pustyni i szybko topniejącego w promieniach słońca, a przy przechowywaniu gnijącego i pożeranego przez robaki (Wj 16,14-22 i Lb 11,7-0) różnią się.

Wśród wielu hipotez na temat istoty manny niewątpliwie atrakcyjna jest propozycja etnomikologów, zwracająca uwagę, że manna posiadała szereg właściwości podobnych do halucynogennego grzyba Psilocybe cubensis. Do tych badaczy należał amerykański etnomikolog Robert Gordon Wasson (1898–1986), z wykształcenia dziennikarz i ekonomista, znany głównie z tego, że zidentyfikował wymienianą w księgach wedyjskich świętą roślinę, somę, jako Muchomor czerwony amanita muscaria (Soma: Divine Mushroom of Immortality. 1968), charyzmatyczny amerykański filozof, psychonauta, badacz i autor Terence Kemp McKenna (1946–2000) i wspomniany już John Allegro. Psilocybe cubensis nie rośnie na terenach dzisiejszego Izraela, ale występuje tam kilka gatunków zawierających psylocybinę: Gymnopilus spectabilis, Inocybe tricolor, Panaeotina foenisecu Panaeolus ater, P. papitionaceus i P. sphinctrinus [Guzman G, Allen JW., Gartz J. A worldwide geographical distribution of the neurotropic fungi, an analysis and discussion Ann. Mus. civ. Rovereto Sez. Arch., St., Sc. nat. 2000, 14;189-280]. psylocybina, występująca w grzybach, jest w ustroju szybko metabolizowana do psylocyny, związku powodującego halucynacje podobne do obserwowanych po meskalinie i LSD. Działanie to jest związane z częściowym pobudzaniem (partial agonism) różnych typów receptorów serotoninowych, zwłaszcza 5HT2A [Passie T, Seifert J, Schneider U, Emrich HM. The pharmacology of psilocybin. Addict Biol 2002, 7: 357–364]. Zażycie psylocybiny powoduje zazwyczaj euforię, halucynacje wzrokowe i psychiczne, zmiany w percepcji, zaburzenie poczucia czasu oraz przeżycia duchowe. Opis halucynacji Baltazara, łącznie z przestrachem wywołanym ukazaniem się ręki, dość dobrze zgadza się z tym, czego można oczekiwać po zażyciu znacznych ilości psylocybiny [Griffiths RR, Johnson MW, Richards WA, Richards BD, McCann U, Jesse R. Psilocybin occasioned mystical-type experiences: immediate and persisting dose-related effects. Psychopharmacology (Berl). 2011; 218:649-665].

Bardzo interesującą analizę użycia halucynogenów, zwanych też w tym przypadku enteogenami (substancjami generującymi boskość wewnętrzną) w Biblii przedstawia wybitny uczony izraelski, Beni Shanon [Shanon B: Biblical Entheogens: a Speculative Hypothesis. Time and Mind 2008, 1; 51–74]. Hipoteza Shanona, że starożytna religia Izraela była związana z użyciem enteogenów, opiera się na analizie istotnych epizodów w życiu twórcy religii żydowskiej — Mojżesza, oraz na analizie botanicznej Izraela, a także znajomości działania amazońskiego napoju bogów — ayauaski.

Shanon zauważa, że na półpustynnych obszarach półwyspu Synaj i południowego Izraela rosną dwie rośliny zawierające substancje, które połączone dają mieszaninę o niezwykle silnych własnościach halucynogennych i psychodelicznych. Są nimi drzewa akacjowe, wśród nich Acacia albida, A. lactea i A. tortilis, które zawierają psychoaktywną dimetylotryptaminę (DMT), oraz Ruta stepowa Peganum harmala zawierająca harmalinę. Te substancje psychogenne występują razem w bardzo silnie działającym napoju halucynogennym, używanym w celach kultowych po drugiej stronie świata — na terenie Amazonii. Napój ten to ayahuasca. Shanon miał bezpośrednie i długoletnie doświadczenia z jego działaniem, i jego zdaniem jest to idealny enteogen dla formowania wierzeń religijnych.

Drzewo akacji występuje w Biblii wielokrotnie i było bardzo wysoko cenione: zarówno Arka Przymierza (Wj 25,10) jak i drążki do jej przenoszenia (Wj 25,13) miały być zrobione z drzewa akacjowego. Z tego samego materiału miał być zrobiony stół chlebów pokładnych (Wj 25,23), Przybytek (Wj 26,15), ołtarz do ofiar całopalnych (Wj 27,1) i ołtarz do spalania kadzidła (Wj 30,1).

A warto wspomnieć, że kadzidło, którego sporządzenie było w Księdze Wyjścia opisywane równie szczegółowo jak produkcja świętego oleju do namaszczania (Wj 30,34-36), też jest czynnikiem psychotropowym. Od dawna wiadomo było, że zapach kadzidła wpływa na psychikę, a szczegółowe badania własności psychotropowych jego głównego składnika, żywicy kadzidłowca Cartera (Boswellia sacrum), wykazały, że produkt ten ma liczne aktywności biologiczne [Moussaieff A, Mechoulam R. Boswellia resin: from religious ceremonies to medical uses; a review of in-vitro, in-vivo and clinical trials. J Pharm Pharmacol. 2009; 61:1281-1293], w tym silne działanie psychotropowe: przeciwdepresyjne, przeciwlękowe i uspokajające, które zawdzięcza zawartemu w nim incesolowi [Moussaieff A, Rimmerman N, Bregman T, Straiker A, Felder CC, Shoham S, Kashman Y, Huang SM, Lee H, Shohami E, Mackie K, Caterina MJ, Walker JM, Fride E, Mechoulam R.. Incensole acetate, an incense component, elicits psychoactivity by activating TRPV3 channels in the brain. FASEB J 2008; 22: 3024–3034]. W Talmudzie babilońskim (III — VI wiek) wspomina się, że wino z kadzidłem podawano skazanym na śmierć aby “przytłumić ich zmysły” lub “znieść poczucie przykrości”, natomiast dym z kadzidła był nieodłącznym składnikiem obrzędów religijnych, przetrwał w kościele katolickim i prawosławnym po dziś dzień. Podobnie jak mirra, kadzidło też było cennym darem królewskim (Mt 2,11).

Biblia o rucie stepowej, czyli harmalu, wyraźnie nie wspomina, ale roślina ta jest tak popularna w Izraelu, że Shanon, który napotkał znaczne jej ilości w okolicach Qumran, zakłada, iż musiała być znana i używana w czasach biblijnych. Encyklopedyczne teksty żydowskie z XII wieku opisują harmal jako roślinę leczniczą, Żydzi z Maroka i Iranu potwierdzają, że harmalowi przypisywano tradycyjnie moce lecznicze i magiczne, w Iranie harmal pod nazwą asfan używano był jako kadzidło do wypędzania złych duchów.

Współwystępowanie akacji i ruty stepowej jest niezmiernie istotne, ponieważ dopiero łączne zażycie ich składników psychoaktywnych powoduje bardzo silne objawy psychodeliczne, charakterystyczne dla ayahuaski.

Zawarta w akacji DMT ma własności halucynogenne. Dawniej sądzono, że działanie halucynogenne łączy się z wybiórczym pobudzaniem receptorów 5HT2A, 5HT2C i 5HT1A, obecnie jednak wiadomo, że halucynogeny to „związki brudne”, oddziałujące z bardzo licznymi typami receptorów. DMT poza pobudzaniem receptorów 5HT2A, 5HT2C i 5HT1A szczególnie silnie pobudza receptory 5HT7 i alfa1b adrenergiczne oraz dopaminowe D1 [Ray TS. Psychedelics and the Human Receptorome. PLoS One 2010, 5(2): e9019]. DMT wywołuje silne przeżycia enteogenne, z wrażeniami wzrokowymi, euforią i halucynacjami, odbieranymi jako rozszerzenie rzeczywistości , ale pobrana doustnie jest https://www.erowid.org/library/books_on ... al06.shtml tak szybko rozkładana przez enzym monoaminooksydazę (MAO), że nie zdąży się nagromadzić w ilościach wywołujących efekty halucynogenne. Z kolei harmalina, zawarta w rucie stepowej, jest silnym, odwracalnym inhibitorem MAO i jej obecność blokuje rozkład DMT i pozwala na ujawnienie jej działania [McKenna J, Towers GHN, Abbott F. Monoamine oxidase inhibitors in South American hallucinogenic plants: tryptamine and ?-carboline constituents of ayahuasca”. J Ethnopharmacol 1984, 10: 195–223].

Shanon uważa, że analiza tekstów biblijnych wskazuje, że działalność religijna Mojżesza odbywała się pod wpływem enteogenów i analizuje szczegółowo pięć epizodów z życia twórcy religii Izraela, które jego zdaniem wskazują na użycie mieszaniny akacji i ruty, występują bowiem w nich objawy charakterystyczne dla działania ayahuaski.

Pierwszy epizod miał miejsce na pustyni Synaju. Kiedy Mojżesz poprowadził stado owiec swojego teścia, Jetry, pod górę Horeb, ukazał mu się Anioł Pański w płomieniu ognia palącego się krzewu. A kiedy zdziwiony Mojżesz zaczął podchodzić, by się przyjrzeć, czemu krzew się nie spala, ze środka krzewu usłyszał głos boga (Wj 3,1-6). Otóż spotkanie z istotą boską jest jednym z najsilniejszych doznań występującym po silnym upojeniu się ayahuaską. Shanon zwraca uwagę, że widok płonącego i niespalającego się krzewu można interpretować jako dowód radykalnej zmiany stanu świadomości Mojżesza i jego poczucia czasu — aktualna chwila pod wpływem ayahuaski zmienia się w nieskończoność — płonący krzak dla Mojżesza płonie stale, podczas gdy zapewne obraz taki w świecie realnym trwał ułamek sekundy. Tak więc wizja Mojżesza łączy w sobie dwa elementy znane z odczuć szamanów Amazonii pijących ayahuaskę — kontakt z bóstwem i rozciągnięcie czasu w nieskończoność.

[ external image ]
Sébastien Bourdon: Burning bush, olej na płótnie, XVII w.

Drugi epizod z życia Mojżesza to jego spotkanie z czarnoksiężnikami faraona. Zarówno Mojżesz i Aaron, jak i Egipcjanie, Jannes i Jambres, zmieniają laski w węże (Wj 7,10-12). Występowanie węży oraz zamiana prętów i filarów w węże są częstymi wizjami przy użyciu ayahuaski. Pod wpływem ayahuaski byli zapewnie i Żydzi, i czarownicy egipscy, a może i sam faraon i jego dwór, wszyscy oni bowiem widzieli węże.

Trzeci epizod, mogący się łączyć z enteogenami, to najważniejszy fragment Biblii — teofania na Górze Synaj, w czasie której Bóg dał swoje dziesięć przykazań ludowi Izraela i zawarł z nim przymierze.

Na początku Mojżesz i jego towarzysze, po trzech dniach oczyszczenia i powstrzymania się od aktywności seksualnej, weszli na górę i ujrzeli Boga Izraela, a w obrazie tym występowały płomień i żywe kolory: „Wstąpił Mojżesz wraz z Aaronem, Nadabem, Abihu i siedemdziesięciu starszymi Izraela. Ujrzeli Boga Izraela, a pod Jego stopami jakby jakieś dzieło z szafirowych kamieni, świecących jak samo niebo” (Wj 24,10-11). „A wygląd chwały Pana w oczach Izraelitów był jak ogień pożerający na szczycie góry” (Wj 24,17). Warto wspomnieć, że taki trzydniowy okres oczyszczenia jest w Amazonii standardowym zabiegiem przed obrzędami z piciem ayahuaski, gdyż zmniejsza to niemiłe skutki uboczne zażywania halucynogenu.

Czwarty epizod z życia Mojżesza to oglądanie Boga. Mojżesz bardzo chciał oglądnąć Boga, ten jednak nie pozwolił mu zobaczyć swej twarzy, ale zezwolił na oglądnięcie od tyłu (Wj 33,20-23). Ten epizod, bardzo zresztą kłopotliwy do wyjaśnienia dla żydowskich biblistów (Czy Jahwe mógł mieć przód i tył?), bardzo dobrze koresponduje z obrazami oglądanymi pod wpływem ayahuaski — często występują tam postacie bez twarzy.

Wreszcie ostatni epizod wskazujący na użycie mieszaniny psychotropów analogicznej do występującej w ayahuasca to — zdaniem Shanona — wygląd Mojżesza schodzącego z Synaju z tablicami po raz wtóry. “Gdy Mojżesz zstępował z góry Synaj z dwiema tablicami Świadectwa w ręku, nie wiedział, że skóra na jego twarzy promieniała na skutek rozmowy z Panem. Gdy Aaron i Izraelici zobaczyli Mojżesza z dala i ujrzeli, że skóra na jego twarzy promienieje, bali się zbliżyć do niego” (Wj 34,29-30). Według obserwacji Shanona jest sprawą powszechną, że ludzie po użyciu ayahuaski wyglądają na odmłodzonych, ich cera staje się gładka, a oczy są pełne światła.

[ external image ]
AjahuŁaska?, kolaż Aleksander Janicki

W Biblii występują jeszcze inne rośliny psychotropowe. Jedną z nich jest mandragora. mandragora, oryginalnie w hebrajskiej wersji Biblii dudaim — roślina miłości, zawiera w swoim korzeniu alkaloidy i była od wieków uważana za przedstawiciela flory czarodziejskiej, lek sprowadzający miłość, płodność i sen [Cule J. The devil’s apples. Vesalius. 1997, 3, 95-105]. Sprawa mandragory dotyczyła dość skłóconego stadła — rodziny Jakuba, który, przymuszony przez swojego przyszłego teścia, Labana, ożenił się z jego córkami, Leą i Rachelą. Jakub kochał Rachelę, która początkowo nie zachodziła w ciążę, a obie siostry szczerze się nienawidziły. Pewnego ranka pierworodny Jakuba, syn Lei, Ruben, znalazł na polu mandragorę. Musiało to być cenne znalezisko, ponieważ Rachela uprosiła Leę o mandragorę, oferując jej za to noc ze swoim mężem, Jakubem. mandragora była tak cenna dla Racheli, że nie wahała się czasowo odstąpić siostrze męża, chociaż oznaczało to, że Lea znów urodzi potomka Jakubowi.

Oto dramatyczny opis tej historii: „Pewnego razu Ruben, wyszedłszy na pole, gdy żęto pszenicę, znalazł mandragory i przyniósł je swej matce, Lei. Wtedy Rachela rzekła: «Daj mi mandragory syna twego». A na to Lea: «Czyż nie dość, że mi zabrałaś mego męża, i jeszcze chcesz zabrać mandragory mego syna?» Rachela zawołała: «Niechaj więc śpi z tobą tej nocy za mandragory twego syna!» A gdy Jakub wracał wieczorem z pola, wyszła Lea naprzeciw niego i rzekła: «Do mnie przyjdź, bo nabyłam cię za mandragory mego syna». I spał z nią owej nocy. Bóg zaś spełnił pragnienie Lei: poczęła i urodziła Jakubowi piątego syna” (Rdz 30 14-17). W Biblii mandragora występuje jeszcze w Pieśni nad Pieśniami (Pnp 7,14), a w ogóle była uważana przez wieki za potężne źródło czarów: znajdujemy ją nawet w drugiej części heptalogii Harry’ego Pottera, „Komnacie Tajemnic”, jako lek uzdrawiający spetryfikowanych.

Rozważania Shanona nad ziołami używanymi w czasach biblijnych w Izraelu można podsumować następująco:

Na południowych terytoriach Ziemi Obiecanej i półwyspie Synaj występują dwie rośliny, zawierające związki, które po zmieszaniu wywierają niezwykle potężny wpływ na psychikę. Mieszanina ich, o działaniu której wiemy dużo, gdyż występuje w najsilniejszym znanym psychedeliku — amazońskiej ayahuasce, może pełnić rolę enteogenu: substancji halucynogennej powodującej szczególnego rodzaju wizje, odbierane przez przeżywających je jako bezpośredni kontakt ze światem nadprzyrodzonym. Dane botaniczne i antropologiczne z jednej strony, a opisy biblijne i późniejsze żydowskie pisma hermeneutyczne wskazują na ścisły związek religii żydowskiej z enteogenami. Zwłaszcza analiza zawartych w Biblii opisów związanych z centralnymi wydarzeniami w tworzeniu religii Izraela sugeruje, że jej twórcy, zwłaszcza Mojżesz, w krytycznych chwilach mogli znajdować się pod wpływem enteogenów.

To, a także fakt, że inne substancje psychotropowe — mirra, kadzidło, mandragora oraz haszysz lub tatarak (albo obie) były rozpowszechnione w czasach biblijnych przemawiają za tym, że księgi Pisma Świętego były pisane przez osoby używające środków powodujących odmienne stany świadomości. Powstaje więc pytanie, które postawiła publicznie Dorota Rabczewska: Czy można wierzyć pismom, stworzonym pod wpływem działania psychodelików?

Z biologicznego punktu widzenia — czemu nie? Nie wierzyłbym w prace naukowe pisane pod wpływem związków zaburzających liniowe, logiczne rozumowanie potrzebne w pracach tego typu czy rozwiązaniach konstruktorskich. Ale czy zaburzone stany świadomości, a nawet choroby psychiczne, nie mogą nam otworzyć świata w innych dziedzinach poznania? Schizofrenia El Greco dała nam wspaniałe obrazy, jakich nie wymyśliłaby osoba widząca świat “takim, jaki jest”. Artyści cierpiący na chorobę afektywną dwubiegunową (czyli psychozę maniakalno-depresyjną) i tworzący pod wpływem środków zmieniających świadomość ofiarowali ludzkości bardzo wiele, właśnie dzięki swej chorobie czy nałogowi (Jimi Hendrix, Kurt Cobain, Francis Coppola, Charles Dickens, Emily Dickinson, Ernest Hemingway, Whitney Houston, żeby wymienić tylko kilka nazwisk). Wizja religijna to także nie rozsądne myślenie związane z działaniem kory przedczołowej, ale użycie tych części mózgu, które normalnie pracują stłumione aktywnością “zdrowego rozsądku”, umożliwiająca przeżycie.

A z logicznego punktu widzenia: fałszywość przesłanek nie świadczy o fałszywości wniosku. Prosta dedukcja oparta na dwóch fałszywych założeniach: “Chleb jest kamieniem” i “Kamienie są jadalne” prowadzi do wniosku, że chleb jest jadalny, i jest to wniosek prawdziwy.

Antropologia wskazuje, że enteogeny miały wielkie znaczenie przy tworzeniu większości, jeżeli nie wszystkich systemów religijnych. Koniec końców rośliną, która umożliwiła nam wyjście z poziomu zwierzęcej niewinności i zrozumienie różnicy między złym a dobrym była właśnie roślina: drzewo poznania dobra i zła. Oczywiście narkofobi mogą zauważyć, że Bóg stworzył to drzewo, ale pod groźbą śmierci zakazał spożywania jego owoców (Rdz 2,17), jednak chęć poznania świata, chęć stania się równymi bogom i zdobycia wiedzy przeważyły. Dobrze zauważyć, że inicjatywa w kierunku rozwoju własnych możliwości, wbrew możliwym kłopotom, wyszła od kobiety (Rdz 3,6) — od początku świata płeć piękna była motorem postępu. I od czasów Ewy ludzkość wciąż poszukiwała substancji psychodelicznych i enteogenów — nie dają one zazwyczaj euforii, takiej jaka dają stymulanty czy opiaty, ale pozwalają — w naszym odczuciu — przeniknąć nieco w głąb nieznanego. A to jest — jak się wydaje — uniwersalną potrzebą naszego gatunku.
Uwaga! Użytkownik AlfonsVanWorden jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 52 / 4 / 0
Uwaga: alergia na marihuanę może zabić

Na popularną trawkę można być tak samo uczulonym, jak na produkty spożywcze – alarmują naukowcy. Wypalenie skręta możne skończyć się nie tylko niewinnym kichaniem i swędzeniem oczu, ale nawet wstrząsem anafilaktycznym, który grozi śmiercią - informuje portal "The Daily Beast".

Dotychczas wiadomo było, że marihuana ma właściwości antyalergiczne. Jednak niedawno naukowcy odkryli, że ten sam narkotyk, który jednym pomaga uporać się uczuleniami, u innych może wywoływać silne reakcje alergiczne, tak samo jak produkty spożywcze.

Ledwo badacze opracowali metodę leczenia alergii na orzechy, gdy pojawiło się nowe wyzwanie: uczulenie na marihuanę. Badacze American College of Allergy, Asthma and Immunology w opublikowanym przed tygodniem opracowaniu udowadniają, że alergia na marihuanę może być nawet śmiertelna. Choć pierwsze przypadki uczuleń odnotowano ponad 40 lat temu, problem dotychczas wydawał się marginalny. To zmieniło się w ostatnich latach wraz ze wzrostem poparcia dla ruchu legalizacji marihuany w Stanach.

Dr Thad Ocampo i dr Tonya Rans, autorzy pracy, koncentrują się w szczególności na alergii, które powodują szczepy konopi siewnych (Cannabis sativa), znane z tego, że wywołują uczucia euforii oraz powodującej senność konopi Indica. Alergia może objawiać się na wiele sposobów: od astmy, zapalenia spojówek aż po wstrząs anafilaktyczny.

Aby sprawdzić czy jesteśmy uczuleni na marihuanę należy wykonać testy skórne, dokładnie takie same jak w przypadku alergii pokarmowych. Ale aby udowodnić śmiertelne działanie narkotyku naukowcy sięgają po bardziej wyrafinowane sposoby. W celu wykrywania przeciwciał wykonywane są testy metodą in vitro.

Ocampo i Rans powołują się na konkretne przypadki: u pewnego 28 – letniego palacza uczulenie zdiagnozowano dzięki uporczywemu kichaniu i powracającej pokrzywce, alergii towarzyszył obrzęk oczu i objawy towarzyszące przeziębieniu. Inny, bardziej poważny przypadek dotyczył pacjenta, który doznał wstrząsu anafilaktycznego po zjedzeniu owoców morza nadziewanych nasionami konopi. Aby sprawdzić który ze składników wywołał tak silną reakcję naukowcy sprawdzili czy pacjent nie był uczulony na owoce morza. Negatywny wynik tego testu doprowadzi badaczy do wniosku, że to konopie siewne (o niższym stężeniu THC) były przyczyną wstrząsu.

Chociaż przypadki alergii na konopie są rzadkie, autorzy ostrzegają, że ich liczba będzie rosła wraz ze wzrostem krajów, które legalizują narkotyk. – Nawet bierne palenie może powodować alergię, zagrożeni są zatem wszyscy, nawet ci, którzy nie palą marihuany - mówi Parikha.

Nie tylko palenie marihuany jest niebezpieczne. – Istotne jest jak narkotyk przechowywany był przed użyciem. Bardzo często marihuana pełna jest niebezpiecznych roztoczy i pleśni, które także potencjalnie są silnie uczulające i mogą nasilać alergiczne działanie konopi – dodaje Parikha.

Naukowcy twierdzą, że niezbędne są dalsze badania zanim zaczniemy myśleć o alergii na marihuanę jako problemie społecznym.
Uwaga! Użytkownik AlfonsVanWorden jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
ODPOWIEDZ
Posty: 2067 • Strona 185 z 207
Artykuły
Newsy
[img]
Jacht z kokainą o wartości 80 milionów funtów zmierzał w stronę Wielkiej Brytanii

Prawie tona „narkotyku klasy A” została znaleziona na jachcie płynącym z wysp karaibskich do Wielkiej Brytanii. Jej rynkowa wartość została oszacowana na 80 milionów funtów.

[img]
Handel narkotykami: Rynek odporny na COVID-19. Coraz większe obroty w internecie

Dynamika rynku handlu narkotykami po krótkim spadku w początkowym okresie pandemii COVID-19 szybko dostosowała się do nowych realiów, wynika z opublikowanego w czwartek (24 czerwca) przez Biuro Narodów Zjednoczonych ds. Narkotyków i Przestępczości (UNODC) nowego Światowego Raportu o Narkotykach.

[img]
Meksyk: Sąd Najwyższy zdepenalizował rekreacyjne spożycie marihuany

Sąd Najwyższy zdepenalizował w poniedziałek rekreacyjne spożycie marihuany przez dorosłych. Za zalegalizowaniem używki głosowało 8 spośród 11 sędziów. SN po raz kolejny zajął się tą sprawą, jako że Kongres nie zdołał przyjąć stosownej ustawy przed 30 kwietnia.