Luźne dyskusje na tematy związane z substancjami psychoaktywnymi.
ODPOWIEDZ
Posty: 2067 • Strona 156 z 207
  • 1180 / 102 / 0
Ravi Shankar, mistrz indyjskiego sitaru
Robert Sankowski

[ external image ]
George Harrison i Ravi Shankar, 1967 r. (Fot. Uncredited AP)

Zawsze wierny własnej tradycji, został muzycznym guru Beatlesów, grał z Menuhinem i Glassem. Hinduski wirtuoz sitaru Ravi Shankar zmarł w 2012 r. w USA w wieku 92 lat w wyniku powikłań po operacji serca.

- Był naszym narodowym skarbem i światowym ambasadorem indyjskiej tradycji - mówi o nim premier Indii Manmohan Singh. Politycy, wspominając artystów, zwykle popadają w przesadę. Nie tym razem.

Zachód usłyszał o Ravim Shankarze dzięki dwóm przypadkowym spotkaniom. Najpierw zainteresował się nim skrzypek Yehudi Menuhin, który poznał muzykę Shankara, gdy po raz pierwszy występował w Indiach w latach 50. - Delhi było wtedy zupełnie innym miastem niż dziś, na ulicach praktycznie nie było samochodów, wszędzie pełno było kobiet w bajecznie kolorowych sari - wspominał wirtuoz skrzypiec kilkadziesiąt lat później. - To był egzotyczny świat, taka też wydawała mi się indyjska muzyka. Byłem nią bardzo zainteresowany, więc znajomi zaprosili mnie na prywatny, domowy koncert pewnego sławnego lokalnego muzyka. To właśnie był Ravi.

Dwaj muzycy szybko znaleźli wspólny język. Niezobowiązujące rozmowy o jodze i teorii kompozycji zaowocowały trwającą wiele lat współpracą, w ramach której zrealizowali serię płyt pod tytułem "West Meets East". - To była jedna z największych przygód mojego życia - mówił potem Menuhin. Zarażony jego entuzjazmem oraz zachęcony powodzeniem innych indyjskich artystów, którzy za sprawą protekcji Amerykanina zaczęli grać na Zachodzie, Ravi także postanowił spróbować sił poza Indiami. Dzięki występom w Europie, Stanach i Australii podpisał kontrakty płytowe z zachodnimi wytwórniami. W jednej z nich w połowie lat 60. jego utwory przypadkowo usłyszeli muzycy grupy The Byrds. Gitarzysta formacji David Crosby natychmiast wychwycił w nich podobieństwo do jazzowych improwizacji Johna Coltrane'a i postanowił wykorzystać hinduskie brzmienia oraz skale we własnych nagraniach. Jednym z najsłynniejszych przykładów tej inspiracji są psychodeliczne utwory The Byrds "Eight Miles High" oraz "Why".

George Harrison - sitar lesson with Ravi Shankar
https://www.youtube.com/watch?v=t79aI-I6ucA

Byrdsi nie tylko sami inspirowali się muzyką Raviego, ale też zainteresowali nią innych muzyków. Lider zespołu Roger McGuinn wspomina, że właśnie dzięki jego grupie o hinduskim muzyku usłyszeli Beatlesi - grał im własne wersje utworów Shankara podczas mocno podkręconego LSD party w Los Angeles. - Nikt wcześniej nie zrobił na mnie aż tak wielkiego wrażenia - mówił potem George Harrison. Gitarzysta The Beatles został wielkim entuzjastą Shankara, wkrótce także jego uczniem, a obsługiwany przez Harrisona sitar zaczął pojawiać się w nagraniach liverpoolskiej grupy. - Gdy przyszedł do mnie po raz pierwszy, nie wiedziałem, co myśleć - opowiadał Shankar. - Widząc sitar w rękach muzyków pop, zawsze byłem trochę zakłopotany. Ich gra nie miała nic wspólnego z naszą muzyką klasyczną. Ale George był inny. On naprawdę chciał się uczyć.

Znajomość z Bitelsem zrobiła swoje. - Jeśli ktoś chce mówić, że to Harrison dał mi popularność, to jest w tym sporo prawdy - żartował Ravi. Nagle stał się gwiazdą popkultury. W pewnym sensie jako artysta narodził się po raz drugi. Od kilkudziesięciu lat miał przecież silną pozycję w rodzinnych Indiach.

Ravi Shankar at Monterey Pop
https://www.youtube.com/watch?v=HsuFlxxrX8k

Urodzony w 1920 r. Shankar praktycznie od zawsze związany był ze sztuką. Wychowywał się w artystycznej rodzinie, jeszcze przed II wojną światową występował w Europie i Ameryce razem z taneczną trupą kierowaną przez swojego brata. Pod koniec lat 30. porzucił taniec, aby zająć się studiami nad tradycyjną muzyką Indii oraz grą na sitarze - klasycznym hinduskim instrumencie. Pisał utwory na potrzeby teatru i filmu, występował i nagrywał płyty, przez kilka lat był dyrektorem muzycznym rozgłośni radiowej All India. Teraz nieoczekiwanie został najpopularniejszym żyjącym hinduskim artystą na świecie.

Rodząca się kontrkultura w jego płytach widziała emanację mitycznego Wschodu. Powierzchownie zachwycano się ich egzotyką, traktowano je jako świetny podkład dla psychodelicznych eksperymentów. To głównie dlatego w 1967 r. organizatorzy festiwalu Monterey Pop Festival zaprosili Shankara na koncert, który przeszedł do legendy jako symboliczny początek hipisowskiego lata miłości. Na jednej scenie obok siebie wystąpili wówczas m.in.: Janis Joplin, The Who, Otis Redding i Jimi Hendrix. Występ Shankara przed masową białą amerykańską publicznością otworzył nowy rozdział nie tylko w jego karierze, ale też historii recepcji muzyki hinduskiej w zachodnich społeczeństwach, nawet jeśli sam muzyk podchodził do tego z dystansem. Po latach wspominał, że wygląd hipisowskiej publiczności był dla niego szokiem, a wyczyny Hendrixa na scenie - nieomal świętokradztwem. - Gdy podpalił swoją gitarę, dla mnie to było już za wiele. W Indiach traktujemy swoje instrumenty z szacunkiem. Są dla nas niczym cząstka Boga - mówił.



Dwa lata później wystąpił jeszcze na festiwalu Woodstock, ale coraz bardziej dystansował się od ruchu flower power. - Mam nadzieję, że tak samo będzie się wam podobało, gdy już zaczniemy grać - rzucił do publiczności, która na jednym z koncertów zgotowała jego zespołowi entuzjastyczną owację, choć muzycy dopiero stroili instrumenty.

Shankar wykorzystywał swoją popularność do propagowania muzyki indyjskiej. Jednak widząc, jak naiwnie i bezrefleksyjnie hipisowska publiczność przyjmuje jego twórczość, abdykował z funkcji muzycznego guru pokolenia lata miłości. Zamiast tego postawił na edukację i stał się jednym z ojców chrzestnych współczesnej world music. Zamieszkał z rodziną w Kalifornii, wykładał teorię muzyki hinduskiej na amerykańskich uczelniach, nagrywał z tak różnymi artystami jak Harrison czy Philip Glass. Pisał też muzykę do filmów, w tym do biograficznego "Gandhiego" (reż. Richard Attenborough).

Mimo coraz bardziej podeszłego wieku wciąż koncertował, a w jego zespole grała m.in. córka Anoushka. Ostatni wspólny występ dali w listopadzie, zaraz potem Ravi przeszedł operację serca w szpitalu w San Diego.

Muzyczny talent Shankara odziedziczyły wszystkie jego dzieci. Poza Anoushką tradycyjną muzykę Indii grał również syn Raviego, zmarły w 1992 r. Shubho. Nieślubną córką Raviego jest natomiast popularna amerykańska wokalistka Norah Jones.

Trzy razy Ravi Shankar

"Improvisations" (1962), EMI Classics
Shankar rusza na spotkanie z Ameryką i próbuje flirtować z jazzem. Jedna z płyt nagranych dla wytwórni World Pacific, które otworzyły Raviemu drogę do światowej popularności.

Live At Monterey (1967), EMI Classics
Wschód spotyka Zachód. Jedna z najsłynniejszych płyt w dyskografii Shankara - zapis występu na słynnym hipisowskim festiwalu.

Full Circle: Carnegie Hall 2000 (2001), EMI
Zgodnie z tytułem - Ravi jako dojrzały mistrz, który przekazuje pałeczkę zaproszonym na scenę młodszym uczniom, wśród nich także swojej córce Anoushce.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 102 / 0
Bazylia, gandzia, majeranek
Grzegorz Szymanik

"Pytają mnie aplikanci radcowscy i adwokaccy: - Pomożesz maryśkę skołować? Pomóż. Mama prosiła, chce spróbować" Rozmowa z Andrzejem Dołeckim - prezesem Wolnych Konopi, Jakubem Gajewskim - wiceprezesem i Steliosem Alewrasem - sekretarzem


[ external image ]
Manifestacja Wolnych Konopi. Warszawa, 26 maja 2012 r.

Pierwszy - właśnie wyszedł po trzymiesięcznym areszcie. Oskarżony - twierdzi, że bezpodstawnie - o kupno 3 kilogramów marihuany. Gdy siedział, sprawie przyglądała się Helsińska Fundacja Praw Człowieka, a gimnazjaliści chodzili w koszulkach "Uwolnić więźnia politycznego!". Pali marihuanę od 14. roku życia.

Drugi - projektuje ogrody, sprzedaje namioty do uprawy trawki, a dwa razy do roku przewodzi kilkunastotysięcznej manifestacji. Pali codziennie od 15. roku życia.

Trzeci - jest aplikantem adwokackim w Szczecinie i członkiem włoskiej Mensy. Pali od 21. roku życia.

Prezes, wiceprezes i sekretarz Wolnych Konopi, które od 2006 roku domagają się uregulowania kwestii posiadania i uprawy konopi indyjskich, rok temu o mało nie dostali się do Sejmu z drużyną Palikota. Kilka razy w roku organizują manifestacje za legalizacją marihuany, na które przychodzi więcej ludzi niż na Parady Równości, demonstracje związkowców i miesięcznice katastrofy smoleńskiej. Na początek chcą niekarania za niewielkie ilości. Niewielka ilość to według Wolnych Konopi 30 gramów. Dziś sąd może ukarać za każdą ilość.

Ile kosztuje gram w areszcie?


Andrzej Dołecki, prezes Wolnych Konopi: 50 złotych. Narkotyki wnoszą pracownicy więzienia i osoby na widzeniach. Paliłem tam trawę raz, była niedobra. Jak masz kasę, możesz codziennie. Nawet w więzieniu możesz. Marihuana nie zniknie, bo tak chcą politycy.

A wy czego chcecie?

Stelios Alewras, sekretarz Wolnych Konopi: W przyszłości - odrębnej ustawy. Żeby każdy pełnoletni mógł uprawiać i sprzedawać marihuanę, jeśli najpierw zgłosi rozmiar i miejsce plantacji. I kupi banderolki na woreczki z trawką. Podobnie jak w ostatnich sejmowych pomysłach o wytwarzaniu bimbru. To nasz cel. Wcześniej chcemy określenia, ile marihuany można mieć na własny użytek. Postulujemy 30 gramów i trzy krzaki. Działamy: manifestujemy dwa razy do roku w Warszawie, w większości dużych miast i kilku mniejszych. Wydajemy płyty z muzyką marihuanową - propaganją - i gazetę konopną "Spliff" (40 tys. nakładu). Rozsyłamy dziesiątki tysięcy ziaren konopi, bo ziarna są w Polsce legalne. Palimy też marihuanę pod Sejmem, udzielamy pomocy prawnej zatrzymanym za posiadanie. Współpracujemy z Polską Siecią Polityki Narkotykowej i Ruchem Palikota przy ustawie liberalizującej prawo narkotykowe.

Ile mieliście lat?


A.D.: Jak zaczęliśmy? 14. Ktoś ze szkoły poczęstował.

Rety.


Jakub Gajewski "Siou", wiceprezes Wolnych Konopi: Pierwszej gandzi spróbowałem z ciekawości. Wracałem z kosza. Miałem 15-16 lat. Teraz palę codziennie.

S.A.: 21 lat. Drugi rok studiów prawniczych. Na imprezie zapytali, czy jaramy. No spoko, jaramy.

Stelios Alewras. Skąd to?


S.A.: Dziadek ze strony ojca był Grekiem. W 1945 roku trafił do greckiej partyzantki komunistycznej. To znaczy do wioski wjechał czołg i wszyscy chłopcy zostali komunistami. Potem komuniści przegrali z aliantami i towarzysze z Hellady przypłynęli do Polski. Mieli tu sporo przywilejów. Dziadek poznał babcię Polkę. Ja zgodnie z tradycją jako pierworodny dostałem imię po dziadku Greku.

J.G.: Stelios jest przykładem, który chcemy promować. Zaczął jako pełnoletni, jest aplikantem w kancelarii. Patrz, jak zdrowo wygląda. My byliśmy młodziutcy i nierozwinięci. I od razu zaczęliśmy nadużywać. Bez sensu.

Taki łatwy mieliście dostęp?


J.G.: Teraz jest jeszcze łatwiej. Tylko że i policja ma większą wiedzę. Przed ustawą z 2001 roku, która zakazała posiadania każdej ilości marihuany, jeżdżono do wiosek, gdzie były hodowle krzaków. U nas w Jeleniej Górze ludzie pędzili do Wolimierza, tam była produkcja gandzi niesamowita. Krzaki wszędzie, przyjeżdżało się z reklamówkami. Kiedy weszła prohibicja, policja też na początku nie zatrzymywała, przyzwyczajeni byli do starych przepisów. Kolejka do dilera ustawiała się w Jeleniej pod zegarmistrzem. Obok był komisariat. Zanosiliśmy też jako małolaty krzaki do instytutu roślin, bo nam chorowały liście, a oni tam mówili, jaka to choroba.

A.D.: W liceum pojechaliśmy z kumplem na wieś po krzaki. Zatrzymała nas policja, a w bagażniku plecak z krzakami. Co to? Rośliny dla królika. Aha, to spoko. Dopiero potem się okazało, że łapanie małolatów z jointem to priorytet.

Rodzice nie widzieli?

A.D.: Sami za młodu próbowali samosiejki. Potem przestali. Dowiedzieli się, że palę, jak miałem 18 lat. Byli przerażeni. Rany boskie, skończysz z heroiną! Tak mówili w telewizji. Kiedy zacząłem organizować marsze za legalizacją, otworzyli się. Zbadali temat, organoleptycznie też. A matka, widząc, jak wyglądam po alkoholu, a jak po joincie, powiedziała: już wolę, żebyś palił, niż pił. Pewnie, że nie podoba im się nadużywanie. To nigdy nie jest dobre. Ale sami chodzą na marsze. Tata lubi gandzię. Rzucił papierosy, więc woli w ciastkach. Matka zrobiła kiedyś ponury eksperyment i poczęstowała tymi ciastkami koleżanki.

Prosiły o przepis?

A.D.: Jedna wróciła z pracy spacerem, z Centrum na Żoliborz. Druga z mężem całą noc gadała, a od 15 lat z nim mieszka i już prawie się nie odzywali.

J.G.: Ja miałem kochanych rodziców, ale ojciec wpadł w alkoholizm. Wtedy już paliłem i widziałem, co z ojcem się dzieje, a co ze mną. Obraziłem się na system. Bo alkohol, który niszczył mi ojca, mogłem kupić w każdym sklepie, a za trawę groziło mi więzienie. Chyba zostałem przy gandzi ze względu na to. Alkoholu nie ruszam.

"Małolaty domagają się wolnych konopi".


A.D.: Jak to?

Cytuję nagłówki gazet o was.

S.A.: Ja jestem aplikantem adwokackim, pracuję w kancelarii.

A w kancelarii co mówią?

S.A.: Pani mecenas napisała doktorat o przeciwdziałaniu narkomanii. Wie, czym się zajmuję. Są plotki, że jakiś członek palestry pisał skargi, ale z radą adwokacką nie miałem problemów. Koleżanka, która pracuje w innej kancelarii, mówiła, że według jej patrona należy mi się dyscyplinarka. Za to, że na manifestacji podawałem jointa Palikotowi. Ale przecież gdy palę, nie robię tego w koszuli z emblematem adwokatury polskiej. Udzielam też darmowych porad zatrzymanym, z całej Polski dzwonią. Adwokaci powinni zajmować się obroną.

J.G.: Ja jestem architektem krajobrazu. Kiedyś z tego żyłem, potem otworzyłem sklep konopny. Wiesz, sprzęt do hodowania, literatura. Aktywistą jestem od 2002 roku, a sklep założyłem 1,5 roku temu. Po prostu musiałem być bardziej dostępny, skupić się na działaniu.

A dlaczego w swoim sklepie sprzedajesz też bazylię i majeranek?

J.G.: To też zioła, można je wyhodować i czerpać z nich korzyści.

S.A.: Trzeba jakoś żyć. Ale przede wszystkim działamy dla idei.

A.D.: Ale nie chcemy dla idei umrzeć z głodu. Dorobić się też nie chcemy. Przed zatrzymaniem miałem dorywczą robotę - rozbiórkę domów. Byłem też animatorem kultury. Pracowałem na wysokościach. Z przyjacielem mam teatr uliczny. Złom zbierałem.

Kiedy w liceum wygrałeś konkurs wiedzy o policji, to już paliłeś?


A.D.: Tak. Zawsze interesowały mnie resorty siłowe, to, jak funkcjonuje państwo. Walką o konopie też zająłem się, między innymi, bo wkurzało mnie, że aparatura państwowa zwalcza roślinę.

I ta roślina warta jest demonstracji?

S.A.: Ja nie byłem bojownikiem. Działałem w młodzieżówce Platformy Obywatelskiej, kiedy zatrzymano z marihuaną dwóch jej działaczy, przewodniczącego sejmiku i radnego. Robiący karierę, fajni, mądrzy ludzie. W jeden dzień zostali nikim.

J.G.: Zostali banitami, człowieku.

S.A.: Wyrzuceni z partii, z uczelni. Mieli kredyty. Od jednego przez zarzuty odeszła żona. Mówił mi: mogłem powiedzieć o wszystkich ludziach z PiS-u, z PO, którzy ze mną jarali. O tym europośle, który tak marihuanę krytykuje, a sam palił. Ale to byłby jeden strzał. Wszyscy zapewniali: przeproś, pomożemy. Przeprosił. Teraz pracuje gdzieś w urzędzie, ale do polityki nie ma powrotu. Potem napisałem pracę magisterską na temat prawa narkotykowego i się wciągnąłem.

J.G.: Kiedy byłem 16-letnim małolatem i zaangażowałem się w legalizację, to tak naprawdę chciałem sobie jedynie legalnie zajarać. Potem zrozumiałem, że zajaranie jest najmniej ważną rzeczą.

A co jest najbardziej ważną?

J.G.: Chodzi o głupotę przepisów. I najważniejsze jest też używanie maryśki w celach medycznych.

A.D.: My palimy, bo chcemy. Jak nie zapalimy, to się napijemy kawy i też fajnie. Ale są chorzy, którzy bez tego cierpią. Cały świat wie, że to pomaga, tylko u nas politycy się śmieją.

J.G.: Na czele manifestacji jadą wózkowicze, chorzy, którzy są za legalizacją w celach medycznych. Gandzia skutecznie leczy glejaka mózgu, przeciwdziała bólom neuropatycznym w stwardnieniu rozsianym, gdzie leki przeciwbólowe nie działają. To fakty.

W USA to chorzy wywalczyli sobie dostęp, a nie goście, którzy palą rekreacyjnie, jak my. W Polsce chorzy stosują maryśkę sami, nielegalnie. Idą do lekarza, a on pyta, skąd poprawa. Mówią albo nie mówią. Jeden zrozumie, inny przestanie leczyć. A sam poda gorszą chemię, legalną.

Pierwsze manifestacje Wolnych Konopi...


A.D.: Czekaj. Najpierw były manifestacje zaraz po zaostrzeniu przepisów w 2001 roku. Potem była organizacja Kanaba, pierwsza duża manifestacja 2005 rok, 1500 osób. Zapał, bo ludzie obudzili się, a tu każda ilość nielegalna. Potem na rok pojechałem do Amsterdamu i zobaczyłem, że można inaczej. Kręciłem tam jointa, widziałem policję, to z przyzwyczajenia chowałem. Co chowasz, pytali. Marihuanę? To nie chowaj.

J.G.: Gdy rok temu Janusz Palikot wyszedł z propozycją współpracy, powstały u nas fronty. Część ludzi miała za złe, że się sprzedajemy politykom. A myśmy chcieli iść do przodu, zmieniać prawo. Każdy z nas startował do Sejmu dopiero z siódmego miejsca. Ale mimo to Andrzej miał trzeci wynik w Warszawie, zaraz za Palikotem i Wandą Nowicką. Michał Kabaciński pierwszy w Lublinie, to jedyny poseł Wolnych Konopi. Ale on w przeciwieństwie do nas należy do partii. Mnie wpadły 3 tysiące głosów i też trzecie miejsce.

S.A.: Ja zdobyłem 6378 głosów, zabrakło 0,7 proc. na całą listę i miałbym mandat. Traktowałem to poważnie, choć dla większości wybory to była bardziej promocja niż rzeczywista próba opanowania Sejmu.

Nie głupio wam, że na wasze marsze przychodzi więcej osób niż na protesty w sprawach socjalnych, na Parady Równości, na demonstracje w sprawie emerytur?

A.D.: Mnie jest głupio, bo robię też inne manifestacje. Antywojenne. Na Konopie przychodzi 15 tysięcy, a na antywojenną 200 osób. Dziwnie się czuję. Ale ludzie są hedonistami. Awanturują się, jak ktoś im zabiera alkohol, używki.

J.G.: Albo pornosy zabroni ściągać z internetu. Wojna ich nie interesuje.

Niedobrą macie opinię o swoich zwolennikach.


A.D.: Dobrą mamy. Ale przychodzą też chamy, buraki, nawaleni, agresywni. Tacy, jakie społeczeństwo. Przychodzą i anarchiści, i konserwatywna prawica. Pewnie, że chciałbym, by ludzie się więcej angażowali w inne rzeczy. Ale co mogę?

J.G.: Wojna gdzieś tam ich bezpośrednio nie dotyka. A problem prawny z gandzią tak.

S.A.: 35 tysięcy osób jest zatrzymywanych rocznie za posiadanie, głównie niewielkich ilości. 80-100 osób dziennie. Trafiają na dołek, mają przeszukane mieszkania. Nowe przepisy - od pół roku prokuratorzy i sędziowie mogą odstępować od ścigania za posiadanie niewielkich ilości marihuany - zaczynają działać. Jest trochę umorzeń, ale to są ilości do 1 grama. Ludzie chcą się policji tłumaczyć. Mówią: kupiłem w Holandii. To jeszcze dostaną za przemyt. Albo że sami krzaczek wyhodowali. To wtedy zarzut uprawy i przetwarzania znacznej ilości. To od trzech lat więzienia.

J.G.: Z nas problemy ma głównie Andrzej. Siedział teraz trzy miesiące.

A.D.: 1 maja. Szósta rano. Kolbami w drzwi. Aresztowany przez Wydział Przestępstw Narkotykowych Komendy Stołecznej Policji. Trzy razy byłem aresztowany, zatrzymany sześć. Nazwisko mam Dołecki i na dołku już tyle razy byłem.

Kupiłeś 3 kilogramy marihuany.

A.D.: Lipa, nic nie kupiłem. Człowieka, który na mnie zeznawał, nigdy nie widziałem.

W zeznaniach jest napisane, że chłopak znalazł mnie w internecie. Zadzwonił i zapytał, czy nie mógłby mi wyprodukować marihuany, którą mi następnie sprzeda. W myśl zeznań się zgodziłem i spotkaliśmy się na drugi dzień, wręczyłem mu nasiona. Z nich - cud przyrodniczy - w następnym miesiącu on mi już sprzedaje gandzię. Kilo, a potem 2 kilo, i jeszcze kilo gratis. Prokuratura oprócz tych zeznań nie ma innych dowodów. Człowiek miał problem z rozpoznaniem mnie na zdjęciach.

S.A.: Może ktoś go namówił? "Powiedz na Dołeckiego". Potem można wykazać się przełożonym: szef Wolnych Konopi złapany za handel. I jeszcze w dzień kongresu partii Palikota. Ja znam Andrzeja, wiem, że używa. Ale te oskarżenia są nierealne.

Z kim siedziałeś?

A.D.: Jeden za narkotyki, drugi za włamanie. Na spacerniaku miałem grupę spacerową z trzema mordercami. W rozmowie byli w porządku. Kiedyś oglądamy Polsat: "26 maja przeszła manifestacja Wolnych Konopi. Jednym z haseł było: Uwolnić Dołeckiego". Wtedy mój oddziałowy wbiega i woła: "O kurwa, Dołecki, uwalniamy cię".

W tym czasie koledzy mówili o tobie: Jacek Kuroń, więzień polityczny, Julia Tymoszenko. To nie głupie?


A.D.: To za duże porównania, ale smaczek wspólny jest. Robimy wielkie manifestacje, jesteśmy niewygodni i bijemy w rząd prawnie. Taka analogia, czasy inne.

Chyba kaliber nie ten.

A.D.: W latach 80. też porównywali Solidarność Walczącą do Polski Walczącej. Tak to już jest. W areszcie spędziłem trzy miesiące. Palę codziennie, ale to dla mnie nie był problem odstawić. Chociaż i tam mogłem, mówiłem już, kupić. Nawet strażnik mówił do mnie: "Ty robisz te marsze? Ja też chodzę. Sadzić, palić, zalegalizować!". I wyciąga fifkę. "Masz buszka" - mówi.

Na miejscu od współwięźniów mogłem kupić też telefon komórkowy z dostępem do internetu. Zamknęli mnie, żebym nie wpływał na przebieg śledztwa. A ja mogłem dobę po izolacji skołować telefon.

S.A.: Zanim zostanie wydany wyrok, Andrzej już odbywa karę. Kąpiel raz w tygodniu przez siedem minut. Robaki w kiblu. Widzenia za zgodą prokuratora.

A.D.: Matka musiała wnieść w skarpetkach list od mojej dziewczyny.

Po wyjściu znowu palisz?

A.D.: Pewnie. Chwycili mnie, jak nie miałem przy sobie nic. To co się teraz będę bał. Wczoraj paliłem.

A po co palisz?

A.D.: Marihuana jest psychodelikiem, ja się lepiej czuję po psychodelikach. Depresanty, jak alkohol, źle na mnie działają. Alkohol powoduje stan upojenia, tracisz kontakt, otumania. A nawet nadużycie psychodeliku nie powoduje, że czuję się aż tak źle.

S.A.: Ja to wolę zapalić skręta, niż wypić drinka. Następnego dnia wstanę, pójdę na basen, nie mam fizycznego bólu. Wadą jest to, że można się uzależnić, jak od każdej używki. Ale to uzależnienie psychiczne, jak od gier albo Facebooka, a nie psychiczne i fizyczne, jak od alkoholu czy nikotyny. Konsekwencją mogą być pewne problemy z pamięcią krótkotrwałą, ale to tylko przy wieloletnim i regularnym używaniu.

J.G.: Każda używka ma konsekwencje. Pojawia się problem z koncentracją, a dym źle wpływa na drogi oddechowe. Może rozleniwić. Jak ktoś jest leniem, to może mieć potem problemy ze zorganizowaniem sobie życia.

Jesteście uzależnieni?


A.D.: Nadużywam, bo lubię. Ale nie wpływa to na moje inne zajęcia, nie komplikuje życia. Ale wedle ustawy jestem narkomanem, bo każde użycie narkotyku robi z ciebie narkomana.

J.G.: Miałem problem kiedyś. Ale nasyciłem się.

S.A.: Ojciec mi tłumaczył: imprezujesz? Dobra, ale robotę trzeba zrobić. Trzeba nauczyć się tego używać, tak jak ludzie uczą się używać alkoholu.

A.D.: W Holandii od małego uczą życia obok narkotyków. Dziecko wie, co powodują narkotyki. Że może będziesz się po nich śmiać, ale potem są poważne konsekwencje. Nie straszą potworem, informują. O alkoholu i narkotykach mówią tak samo, łączą te dwie sprawy. To działa. A u nas politycy myślą, że swoją decyzją spowodują, że narkotyki znikną i narkomania zniknie. "Zabronię rosnąć grzybom!".

S.A.: Różnica między nami, palącymi, a między pijącymi alkohol jest taka, że my lubimy sobie wprowadzić jedną substancję, a oni lubią wprowadzić inną.

A niektórzy lubią sobie wprowadzić heroinę.


J.G.: I niech też mogą to robić.

Co?

J.G.: To sprawa człowieka, co łyka, co pali, czym się truje. Państwo powinno go tylko informować.

S.A.: Niektórzy naturalnie wytwarzają sobie narkotyki. Skaczą z samolotu, wspinają się, bo są uzależnieni od adrenaliny. Himalaiści uzależnieni od adrenaliny wspinania się giną. Zakazać?

Mówicie, że marihuana jest dla dorosłych, ale w marszu idą gimnazjaliści i licealiści. Setki.


S.A.: Chcielibyśmy, żeby byli tylko pełnoletni. Mam 27 lat i źle się czuję w obecności 14-latka, który pali papierosa i przeklina, bo chce szpanować. Ale marsze stały się wojną pokoleniową. Nie ma dyktatury, są głupie przepisy. 15-letni też chcą na coś wpłynąć, coś zmienić. Że akurat chodzi o marihuanę - takie czasy.

A.D.: Polityka narkotykowa w nich uderza. Policja nie łapie Steliosa, który jest prawnikiem. Nie złapie ciebie, dziennikarza. Ani Janusza, polityka. Tylko młodego łebka, bo łatwo go zastraszyć. Janusz palił trzy razy publicznie i jest na wolności. Każdy inny byłby na dołku.

Będziecie mogli kiedyś zapalić legalnie?


A.D.: Za pięć lat? Coś się zmienia. Czekaliśmy dziesięć lat, żeby ktoś nas zaprosił do telewizji i zamiast mówić o narkomanach, powiedział: polityka narkotykowa. Teraz jesteśmy w programach śniadaniowych.

S.A.: Nasze najbliższe kroki to happeningi na jesień. Ma wtedy trafić do pierwszego czytania projekt ustawy, sporządzony przez Polską Sieć Polityki Narkotykowej i popierany przez Ruch Palikota i trzech posłów z PO, który dawałby ministrowi sprawiedliwości możliwość określenia wartości granicznych, ile można mieć na własny użytek i nie podlegać karze. Żeby posłowie ignoranci nie musieli się prześcigać, co to ilość na własny użytek, i żeby nie przegłosowali, jak w Meksyku, 1 grama, dla poprawności politycznej.

Z kompletną legalizacją będzie ciężko, ale chociaż te dozwolone ilości. Nasz postulat: trzy krzaki, 30 gramów. Słynne badania WHO o tym, że marihuana jest mniej szkodliwa niż alkohol i nikotyna, zostały opublikowane w 1997 roku. Do nas dopiero to zaczyna docierać. Debata toczy się u nas od wielu lat, tylko nikt nie chciał jej słuchać. Były konferencje o polityce narkotykowej, ale z tego prawie się nic nie przebija. A jak Janusz bierze bucha, to wszyscy trąbią tydzień.

J.G.: U nas w wielkich miastach pali się nawet więcej niż w Holandii. Bo efektem ubocznym walki z marihuaną jest moda.

A wy to jej nie promujecie?

J.G.: Ale my nie chcemy, żeby uczestniczyły w tym małolaty.

S.A.: W kalifornijskiej prasie, gdy zliberalizowano prawo, pojawiły się rubryki dotyczące marihuany. Może tak być. Jak są sommelierzy, smakosze wina, jak Marek Kondrat, który zakłada piwnice, tak może być z marihuaną. Poradniki, rubryki.

A.D.: Program w telewizji "Zapal z Tomaszem Lisem".

No, nie żartuj.

J.G.: Śmiejesz się, bo u nas jest taka skala narkofobii. Jak się okazało, że Tusk palił, to zaraz: a to dawno, głupi byłem. A Václav Havel sam się przyznawał.

S.A.: Ludzie palą, tylko się nie przyznają. A co jest najstraszniejsze? Że mój 16-letni brat może łatwiej sobie trawę załatwić niż ja. W gimnazjach i liceach to powszechne.

J.G.: Miało być na odwrót. Rodzice ewentualnie mogliby sobie załatwić, a nie dzieci.

A.D.: Steliosowi za działalność w Konopiach mówią: ej, nie boisz się? Albo: szatanie! A jakoś nikt: świetnie, że odważyłeś się nie być hipokrytą.

J.G.: Większość woli skłamać. Mamy informacje o tych, co palili, że jakbyśmy to udostępnili, toby się niejeden poseł wywrócił, także z Solidarnej Polski, która jeszcze bardziej chce zaostrzyć kary dla posiadających i sprzedających.

S.A.: Trzy lata temu byłem w młodzieżówce PO, a niedawno dzwonili do mnie chłopaki: wiesz, ja to zawsze byłem przeciw tej marihuanie, ale może masz coś, tyle się teraz mówi. W innych partiach też tak. Pytają aplikanci radcowscy i adwokaccy: pomożesz? Pomóż. Mama prosiła, chce spróbować.

A.D.: Tymczasem mnie dalej ciągają na komisariat przy Wilczej. Policjantów już dobrze znam. "Cześć, Tomek, co tam u mamy? Dzieciaki zdrowe?". "Zdrowe. Co, Andrzej, u ciebie?". "A, piesek choruje". Kiedyś mnie zatrzymali, jak miałem psa wyprowadzić. To oni: "Pies psa nie zostawi". Zabrali mnie, a psa wyprowadzili, nasypali mu chrupek, nalali wody i klucz przynieśli. Ludzie.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 102 / 0
Marihuana z dwóch perspektyw. Starcie pisarza Kamila Sipowicza z terapeutą Robertem Rutkowskim [POLEMIKA]
Ola Długołęcka

[ external image ]
Fot. Sławomir Kamiński/Agencja Gazeta;Archiwum prywatne

Czy palenie marihuany jest tak kolorowe i nieszkodliwe, jak się je przedstawia? Czy rzeczywiście jest takim samym narkotykiem jak alkohol i papierosy? No i w końcu - czy jej posiadanie powinno być równie legalne?

Jedną z książek, która wylądowała ostatnio na moim biurku była "W obronie Kory i wolności. List do premiera" napisana przez Kamila Sipowicza. Przez wydawnictwo Czerwone i Czarne reklamowana jest jako odpowiedź na proces Kory w sprawie posiadania niecałych trzech gramów marihuany. W komunikacie prasowym przeczytać można, że pozycja ta jest także "kopalnią wiedzy na temat używek, również tych, które przez wieki stosowali Polacy".

Zaciekawiona zabrałam się do lektury. Muszę jednak zaznaczyć, że moja wiedza na temat cannabisu - jego szkodliwości lub nie, jest minimalna, a informacje podawane przez autora na temat marihuany są bardzo przekonujące. W tym samym mniej więcej czasie, w którym czytałam książkę "W obronie Kory i wolności" trafiłam na wywiad z terapeutą uzależnień i osobą, która zgłębiła temat narkotyków także w praktyce - Robertem Rutkowskim. I ten wywiad był - przynajmniej dla mnie - jasnym sygnałem, że jaranie jointów wcale nie musi być takie kolorowe, jak się je przedstawia.

Ostateczne zdanie na ten temat pozostawiam już ocenie czytających, ja tylko zestawiłam fragmenty książki Sipowicza, które moim zdaniem najlepiej przemawiają za nieszkodliwością marihuany z komentarzami Roberta Rutkowskiego, których mi specjalnie udzielił jako odpowiedzi na konkretne argumenty.

Narkotyk czy nie?

Kamil Sipowicz: "Od owego czerwcowego dnia tkwimy w stresującej, absurdalnej sytuacji. W Polsce posiadanie najmniejszej ilości marihuany może zrobić z człowieka przestępcę. Może, ale nie musi, sławetny artykuł 62 ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii daje prokuratorowi możliwość odstępstwa od prowadzenia postępowania w takiej sprawie. (...) Za posiadanie 2,8 grama marihuany można otrzymać wyrok 2 lata więzienia, tyle samo, co za pedofilię i inne groźne przestępstwa. Absurd".

Robert Rutkowski: Współczuję sytuacji, w której przez złamanie art. 62 ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii zostało od 2000 roku skazanych 400 tys. osób. Funkcjonując w oparach absurdalnego prawa bezpieczniej jest odmówić sobie drobnych przyjemności, jeśli mogą generować tak dojmujące doświadczenia. W Szwecji przekraczając prędkość mogłem skarżyć się na represyjność prawa uboższy o duże pieniądze za mandat, mając skonfiskowany samochód lub decydować się na jazdę o 5-10 km/h wolniejszą niż zalecana. Przekroczenie prędkości o ponad 40 km/h to w Szwecji sprawa prokuratorska i sąd.

Wolność to możliwość wyboru. Jeśli dokonałem złego wyboru, powinienem ponieść karę w ramach obowiązującego prawa, nawet jeśli to prawo jest idiotyczne. Walka o zmianę prawa jest jak najbardziej dopuszczalna, a w tym wypadku nawet wskazana, ale wiarygodność walczącego jest dużo większa jeśli chce zmiany, nie będąc oskarżonym jednocześnie o jego łamanie. Bycie stroną we własnej sprawie uniemożliwia bycie niezależnym i wiarygodnym. Dyskusja nad tym, czy marihuana jest zła, czy dobra, to wejście w ideologię. Osoby chcące zmiany prawa na bardziej liberalne, czy wręcz doprowadzenie do legalizacji robią błąd próbując czynić z niej niewinne ziółko. Jest ona zwykłym narkotykiem, czy jak wolą inni, środkiem odurzającym, podobnie jak alkohol, czy nikotyna, ale powinna być legalna, gdyż obecność jej w szarej strefie przynosi więcej szkód niż korzyści. Depenalizacja to półśrodek, również niebezpieczny, gdyż oto mamy sytuację, że można mieć, ale nie można kupić. Potrzeby chętnych zaspokoją jedynie dilerzy i struktury mafijne, które modlą się, aby marihuana nie stała się legalna.

Kamil Sipowicz: "W Polsce przyjęło się wrzucać do jednego worka marihuanę, kokainę czy heroinę, nazywając to narkotykami. Tymczasem jestem za tym, żeby marihuanę, jak LSD, DMT nazywać enteogenami. To są substancje rozszerzające świadomość potrzebne do poznania sacrum. Narkotyk zaś to substancja, która powoduje zmianę świadomości i prowadzi do uzależnienia. Najsilniejszymi narkotykami są alkohol, kokaina i heroina".

SEJM RP 12.09.12 "WIĘZIENIE ZA SKRĘTA?" K. SIPOWICZ
https://www.youtube.com/watch?v=vr719J3AzZI

Robert Rutkowski: Enteogeny to inaczej psychodeliki. Mniej popularna nazwa ma zdejmować z wybranych, wygodnych autorowi środków odurzających odium bycia narkotykiem? Narkotykiem jest nikotyna, alkohol, czy np. lek dostępny w aptece na receptę z grupy antydepresantów (Michael Gossop, "Narkomania Mity i Fakty": "Substancją psychoaktywną jest każda substancja chemiczna pochodzenia naturalnego lub syntetycznego, która może zostać wykorzystana do zmiany postrzegania, nastroju czy innych stanów psychicznych").

Fakt pojawienia się uzależnienia w przypadku używania lub nadużywania jakiejkolwiek substancji odurzającej to nie najważniejsza kwestia. Są substancje, które niezwykle trudno uzależniają, głównie społecznie, ale nie są przez to bezpieczniejsze dla użytkownika. To np. LSD, DMT, Ekstazy, pochodne cannabisu. Nie ważnym jest co człowiek pali, wciąga, pije, wdycha , łyka itd., lecz w jakim celu to robi. Ludzie uciekający przed rzeczywistością, tzw. "bólem istnienia" potrzebują pomocy, o którą jednak powinni sami poprosić. Nie można udzielać wsparcia tym, którzy tego nie chcą. Każdy ma prawo cierpieć, jeśli tego sobie życzy.

Człowiek jest najsprawniejszą fabryką chemiczną na świecie. Podawanie substancji z zewnątrz w konsekwencji może prowadzić do atrofii umiejętności produkowania naszych własnych narkotyków typu endorfiny, noradrenalina, dopamina, serotonina.

Kamil Sipowicz: "A ja w kółko powtarzam w prasie, że alkohol etylowy według klasycznej klasyfikacji narkotyków Lewina jest takim samym narkotykiem jak każdy inny, a w Polsce jest legalny, na dodatek sklepów monopolowych czynnych 24 godziny na dobę mamy mnóstwo. Jeżdżę często na Roztocze, na Białostocczyznę i widzę tego skutki. Wystarczy pojechać na "ścianę wschodnią", żeby zobaczyć, jak tam mężczyźni są potwornie zniszczeni przez alkohol. Całe wsie piją tzw. wynalazki, jakieś alkohole z odzysku, rozcieńczane sokiem, czysta tablica Mendelejewa. A ci najniżsi w hierarchii piją denaturat. Jakoś polskim politykom nie przeszkadza, że 30 tysięcy ludzi rocznie w Polsce umiera od chorób alkoholowych, że 80 procent wszelkich mordów jest dokonanych pod wpływem alkoholu, 77 procent aktów przemocy w rodzinie, gwałtów, nie mówiąc już o liczbie wypadków samochodowych".

Robert Rutkowski: Nie rozumiem celu tej argumentacji. Czy to teza na sens delegalizacji alkoholu? Czy może apel aby go mniej lub wcale nie pić? Zgadzam się z podanymi przykładami, ale czy dobrze rozumiem, że szeroki dostęp marihuany ma zmniejszyć popyt na alkohol? Czy też - alkohol jest zły, to zalegalizujmy też marihuanę, która jest mniej zła, a nawet jest dla niektórych fajna? Przypomina mi to argument w czasów PRL usprawiedliwiający niedostatki pod rządami komuny, "u nas jest źle, ale u was (USA) to biją Murzynów". Jeśli Kamil Sipowicz, widzi zagrożenia konsumpcją alkoholu w Polsce, to może powinno to wyraźniej wybrzmieć, gdyż nie widzę związku między dostępnością marihuany, a ilością wypijanego alkoholu. To zupełnie inne tzw. grupy docelowe klientów.

Skutecznym argumentem na legalizację marihuany nie będzie zestawianie jej z alkoholem, czy nikotyną, bo to są wszystko środki zmieniające świadomość, których używanie może spowodować negatywne konsekwencje. Najistotniejsze jest to, że represyjność prawa nie zwiększa skuteczności jego oddziaływania, ale nieuchronność egzekwowania. Mamy w chwili obecnej całkowicie martwe, szkodliwe i niebezpieczne prawo, które stygmatyzuje wiele tysięcy ludzi, jako przestępców.

Sztuka bez marihuany

Kamil Sipowicz: "Wracam do tego, że bez marihuany nie byłoby sztuki. Wywarła ogromny wpływ na muzyków jazzowych. Paliła większość z nich, z Louisem Armstrongiem i Billie Holiday na czele. Ich śladem szli muzycy, którzy tworzyli nurty wywodzące się z jazzu: blues, soul, rap, hip-hop. Reggae, muzyka latynoska, z Kuby, Puerto Rico jest nasycona marihuaną, tak jak cały rock psychodeliczny, lata sześćdziesiąte, siedemdziesiąte".

Robert Rutkowski: To bardzo ryzykowna i karkołomna teza. Niektórzy artyści, którzy przesadzili z ilością konsumowanej marihuany, często deklarowali, że przestali jej używać, z powodu impotencji twórczej, która czasem dokucza osobom mającym zbyt dużo do czynienia z pochodnymi THC. Magik z Paktofoniki popełnił samobójstwo z powodu depresji. To, że palił dużo każdy wie. Czy marihuana przyczyniła się do tego bezpośrednio, ciężko stwierdzić, ale facet palący jak parowóz "strzelił samobója". Tricky, twórca triphopu, jak napisało pewne branżowe pismo w Kalifornii "przejarał swój talent", czego dowodem są nieudane kolejne płyty po rewelacyjnej pierwszej "Maxinquaye". Wielu natomiast bez protezy takiej jak marihuana, nie stworzy nic.

Podczas rozmowy z Larrym Kingiem, gospodarzem amerykańskiego talk show, Snoop Dogg wyznał, że regularnie pali marihuanę, którą przepisuje mu lekarz: - Przez cały czas jestem pod wpływem marihuany leczniczej - oświadczył artysta. - Nigdy nie wyszedłem na scenę trzeźwy. Zazdrościć, czy może współczuć?

Śmiem twierdzić, że niektórzy stworzyliby większe i ciekawsze dzieła, gdyby nie jointy. Nie odnalazłem w życiorysach wielkich twórców muzyki poważnej informacji, aby Mozart, Beethoven, Chopin, czy w końcu Penderecki inspirowali się marihuaną, czy innymi narkotykami. Wspomniana Billy Holiday umarła na serce i choroby wątroby spowodowane wieloletnim przyjmowaniem alkoholu i heroiny. W jej przypadku palenie marihuany nie wyszło na zdrowie, bo stało się jednym z wielu etapów autodestrukcji. Nie odnajdziemy wśród laureatów Nagrody Nobla osób przyznających się do takich doświadczeń na większym poziomie niż faza sporadycznych eksperymentów w czasach szkolnych.

Kamil Sipowicz: "W Polsce około 9 procent ludzi przyznaje się do używania marihuany. Moim zdaniem pieniądze, około 80 milionów złotych rocznie, które wydajemy na walkę z palaczami marihuany, najczęściej uczniami, studentami, można by przeznaczyć na coś innego, na przykład na ośrodki terapii czy kuracje metadonowe dla heroinistów, tak jak to się dzieje w Szwajcarii i innych cywilizowanych krajach".

Robert Rutkowski: Polska pod względem leczenia uzależnionych to bardzo cywilizowany kraj mający jeden z lepszych modeli terapeutycznych w Europie. Samych ośrodków Monaru jest w Polsce 135, plus ośrodki innych stowarzyszeń, które dadzą liczbę ok. 200 miejsc, gdzie można stacjonarnie leczyć osoby uzależnione od innych narkotyków. W samej Warszawie jest pięć programów substytucyjnych opartych miedzy innymi na metadonie (heroina jest obecnie de mode i ilość osób od niej uzależnionych stale się zmniejsza). Nie ma w Polsce bezpłatnych programów dedykowanych tylko osobom mającym problemy z THC, a powinny powstać ze względu na konieczność identyfikacji problemu u uczestników terapii. Palacz brown sugar (heroina) nie identyfikuje się z palaczem marihuany i odwrotnie. Największy w Polsce model leczenia osób uzależnionych od alkoholu również wydaje się nieprzydatny dla większości uzależnionych od marihuany, wśród których są też tacy, którzy alkohol kontestują.

Nie znam badań, z których wynika, że 9 procent Polaków pali marihuanę. Jedynym wiarygodnym badaniem jakie w Polsce przeprowadzono to ostatnia ankieta z 2009 roku, w której 5 procent respondentów przyznaje się do jednorazowego kontaktu z marihuaną raz w życiu, 2 procent do palenia w ciągu ostatniego roku, ani jedna do używania w ciągu ostatnich 30 dni. 9 procent badanych z aglomeracji pow. 500 tys. mieszkańców przyznało się do kontaktu raz w życiu, 2 procent na terenie reszty kraju (Źródło: Europejskie Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomanii). Problemem jest natomiast zwiększające się palenie marihuany przez dzieci i młodzież (Źródło: ESPAD 2011, Polska). W okresie 2007-2011 wzrost o ok. 10 procent badanych przyznających się do jednorazowej konsumpcji pochodnych cannabisu.

Teoria, że w momencie zalegalizowania marihuany wysypie się worek z pieniędzmi jest mocno naciągana. Doświadczenia Holandii pokazują, że po otwarciu w Amsterdamie w 1972 roku pierwszego coffee shopu o nazwie Mellow Yellow, zanotowano w ciągu kilku lat lawinowy wzrost konsumpcji pochodnych cannabisu, który po ok. 10 lat zmalał do poziomu aktualnie jednego z najniższych w Europie. Wzrost sprzedaży i zyski z tego wynikające zostaną nie tylko nie zrównoważone, ale też znacznie przekroczone przez negatywne konsekwencje medyczne związane z przyjmowaniem pochodnych cannabis. Mimo faktu, że konsumpcja marihuany jest dużo mniej szkodliwa dla zdrowia niż takich środków jak heroina, kokaina, nikotyna, alkohol, mefedron, to jednak jej duża popularność i przewidywany jej wzrost mogą mieć znaczący wpływ na stan zdrowia publicznego. Dodać należy jeszcze fakt, że w chwili obecnej, chcąc wprowadzić legalizację cannabis, rozwiązanie, które jest jedynym logicznym, należy się liczyć z koniecznością wydania wielkich pieniędzy na akcję edukacyjną, przygotowującą Polaków, a szczególnie tych najmłodszych, do wprowadzenia tak radykalnych zmian. Decydując się na legalizację, czy chociaż depenalizację, należy wydać środki finansowe na profilaktykę i na leczenie już mających problemy zdrowotne związane z konsumpcją marihuany.

Kamil Sipowicz: "Przeciętni ludzie uważają, że alkohol nie powoduje żadnego rozszerzenia świadomości. I nie boją się, że ktoś po alkoholu zabije żonę, czy spowoduje wypadek, lecz boją się tego, że po marihuanie owe pasmo spostrzeżeniowe, którym biegnie normalny bodziec, ulegnie poszerzeniu i ludzie będą się zachowywać inaczej niż zwykle. Boją się nieprzewidywalności zachowań. Alkohol jest swojski i kryminogenne zachowania pijanych ludziom nie przeszkadzają. Nie dostrzegają tego, że po marihuanie praktycznie nie spotyka się zachowań agresywnych, wypadków samochodowych. Oczywiście marihuana powoduje pewien uskok w paśmie przenoszenia bodźca i powoduje efekt rozluźnienia i inną percepcję czasu, przestrzeni, barw, dźwięków".

Robert Rutkowski: Tylko w tym roku miałem pięciu pacjentów, którzy mieli wypadki samochodowe będąc pod wpływem THC. W dwóch zginął człowiek. Pierwszy z pacjentów czeka na miejsce w więzieniu, drugi ma sprawę w toku i jest na krawędzi wyczerpania nerwowego. Już nie pali. Prowadzenie auta pod wpływem marihuany to duże wyzwanie - wymaga koncentracji na wielu czynnościach, którą marihuana uniemożliwia. Z jakichś powodów sprawdza się w USA pilotów samolotów, czy mieli przez ostatnie pół roku kontakt z cannabis. Dlaczego? Z powodu pogorszenia się zdolności psychomotorycznych nawet przez kilka tygodni od momentu intoksykacji.

Sama marihuana nie jest groźna. Staje się taka dopiero w połączeniu z człowiekiem. W zetknięciu z jego deficytami, kompleksami, wygórowanymi ambicjami, żądzami może stać się odbezpieczonym granatem. Stan po marihuanie jest zależny od stanu psychofizycznego osoby jej używającej. Jeśli jest on zły, palenie spotęguje wszystkie problemy i niedoskonałości. Stąd niektórych, tych słabszych, nieprzygotowanych, dopada po pierwszej sesji z jointem stan psychozy, kończący się niekiedy interwencją u psychiatry i podaniem trankwilizatorów.

Legalne życie ze skrętem

Kamil Sipowicz: "(...) medyczna marihuana w Kalifornii jest już legalna. Również w stanie Kolorado. W Kalifornii można posiadać do jednej uncji, czyli do mniej więcej 28 gramów. (...). W Kalifornii wystarczy mieć receptę od lekarza, marihuanę przepisuje się tam na wiele chorób, na depresję, stwardnienie rozsiane, bóle okołorakowe, przy kuracji lekarstwami przeciwko AIDS".

Robert Rutkowski: Gwoli ścisłości - w Kalifornii wystarczy ustna dyspozycja do stosowania cannabis. W prawie federalnym natomiast konopie indyjskie są sklasyfikowane jako niebezpieczna substancja nieposiadająca zastosowania medycznego. Umożliwia to rządowi federalnemu ściganie sądownie wszystkich osób używających konopi indyjskich lub będących dostawcami tego narkotyku.

Wprowadzenie koncepcji marihuany medycznej w Polsce jest czymś nad czym warto rozmawiać, gdyż jest to dla rzeszy osób uzależnionych od cannabis, nie wyobrażających sobie życia bez skręta, pewne rozsądne rozwiązanie, w przypadku braku możliwości wprowadzenia legalizacji. Ci ludzie przestaliby żyć w poczuciu ciągłego zagrożenia represjami prawnymi, a wielu z nich to osoby o głębokim poczuciu sprawiedliwości np. prawnicy, lekarze, urzędnicy. Pochodne cannabis są podawane niekiedy przy powyższych schorzeniach, ale nie w celu ich wyleczenia, bo marihuana nie wyleczy AIDS, ale może pomagać niektórym chorym przy zaburzeniu np. łaknienia, którego zanik jest skutkiem ubocznym np. chemioterapii.

Kamil Sipowicz: "Nigdy nie twierdziłem, że marihuana jest panaceum na choroby tego świata. Oczywiście może też uzależniać, może powodować stany paranoidalne, lękowe, szczególnie jeśli jest to skun sztucznie napędzany. Ale uzależnienie od marihuany jest tylko uzależnieniem psychicznym, a nie fizycznym, toteż daje nadzieję na szybkie wyleczenie".

Robert Rutkowski: To mit funkcjonujący w środowisku palaczy cannabis, że jest zły skun chemicznie napędzany i dobra trawa domowo hodowana. Są na świecie dwie odmiany marihuan: monoploidalna i poliploidalna. Różnią się ilością chromosomów na gen, co wpływa na jakość i ilość tetrahydrokanabinoli zawartych w roślinie, czyli moc towaru. Wyhodowanie tak mocnej odmiany cannabis było zabiegiem stricte handlowym, gdyż obecny 1 g towaru to jak kiedyś ok. 10 g. Mniej trzeba przewozić i wydawać pieniędzy na transport niż przy słabszych odmianach. To tak jakby porównać lekkie wino do spirytusu. Efekt odurzenia i odlotu jest dużo szybszy. Problem z marihuaną polega również na tym, że ma ona odwrotną tolerancję tzn. ktoś kto dużo pali np. raz dziennie, potrzebuje do odurzenia się dużo mniej niż ktoś kto pali raz na miesiąc. THC odkłada się, kumuluje w komórkach lipidowych, co powoduje, że taka osoba praktycznie jest non stop pod wpływem marihuany, nawet jeśli paliła tydzień temu. Miałem pacjentów u których testy wykazywały obecność THC w moczu nawet po półtora miesiąca. Skun jest odmianą genetyczną marihuany na poziomie genu i już nasiona są skunem, a nie jak się powszechnie uważa, że to technologia hydroponiczna stosowana powszechnie w Holandii plus dodawanie jakiejś bliżej nieokreślonej chemii powodują jego stworzenie. Konsumenci marihuany kupują w dobrej wierze nasiona licząc na wyhodowanie czegoś ekologicznego, nie zdając sobie sprawy, że palą mutanta zmodyfikowanego genetycznie, czyli roślinę z grupy GMO. Nikt na świecie nie prowadzi badań o wpływie palenia takich odmian na konsumenta w perspektywie wieloletniej. Ryzyko jest moim zdaniem duże.

Nie każda osoba używająca narkotyków od razu staje się narkomanem. Na to trzeba trochę popracować. Nie od razu trzeba wszystkich leczyć. Uzależnienie jest terminem diagnostycznym, którego nie należy nadużywać. Pojawia się dopiero wtedy, gdy mamy straty w obszarze zdrowotnym, czy społecznym. Natomiast jeśli już się pojawi uzależnienie, to najłatwiej leczyć uzależnienie fizyczne, a najtrudniej psychiczne. Trwa to niekiedy długie lata. Szybkie wyleczenie nie istnieje w obszarze psyche. To niekiedy nauka chodzenia od początku.

Postulowanie o zmianę restrykcyjnego prawa obowiązującego w Polsce względem osób konsumujących pochodne cannabis nie oznacza jednoczesne bycie zwolennikiem palenia. Sami konsumenci próbując wywalczyć zmianę swojego prawnego status quo używają argumentów niewiele mających wspólnego z rzeczywistością np. o nieszkodliwości palenia marihuany. Podobnie zresztą jak przeciwnicy jej używania często używają argumentów daleko zgodnych z faktami np. że palenie cannabis to wstęp do brania innych narkotyków.

Jestem zdeklarowanym przeciwnikiem brania narkotyków, w tym również palenia marihuany, jednocześnie dając prawo do używania jej przez tych, którzy bez względu na stan prawny i tak będą to robić. Istniejący stan rzeczy jest niedopuszczalny, gdyż od wielu miesięcy trwa permanentna promocja marihuany. Przekaz szkodliwy i niebezpieczny dla dzieci i młodzieży, choćby w kontekście wspomnianych już badań ESPAD 2011.

Legalizacja to opcja radykalna, ale najbardziej logiczna, gdyż jeśli prawo umożliwia posiadanie, nie dając prawa na legalne kupowanie, to mamy stan prawny pozwalający na nielegalne dystrybuowanie marihuany na terenie Polski. Możecie sobie palić, posiadać, ale kupujcie u dilerów. Mafia rośnie w siłę, a ludzie głupieją. Inna opcja to model singapurski z zamordyzmem i brakiem swobód obywatelskich, na jaki ciężko się będzie Polakom zgodzić. Każdy z tych modeli będzie lepszy od obecnej sytuacji zawieszenia w próżni.



Marihuana zrobiła ze mnie troki od kalesonów

Aleksandra Szyłło

[ external image ]
skręt z marihuaną (fot. Michał Gostkiewicz)

- Nie koncentrujmy się na tym, co palimy, tylko dlaczego - mówi Robert Rutkowski, certyfikowany terapeuta uzależnień

Jako dziennikarka piszę teksty informujące, że z naukowego punktu widzenia marihuana jest dużo mniej szkodliwa od alkoholu i papierosów oraz lobbuję za tym, by nie karać więzieniem za małe ilości trawy na własny użytek. Ale nachodzi mnie jedna wątpliwość: czy nie doszło do takiej paradoksalnej sytuacji, że na przekór tym nic nie wiedzącym zakapiorom, pragnącym zamykać za skręta, wytwarzamy atmosferę, że marihuana jest cool.

Robert Rutkowski: Dwie rzeczy trzeba jasno rozdzielić: na podstawie naukowej wiedzy powinniśmy dążyć do tego, by nasze państwo podchodziło do tematu narkotyków w sposób nowoczesny - czyli nie karanie, a pomoc, redukcja szkód itd. Natomiast mrużenie oka, że ja paliłem, ty paliłeś i trawa jest cool jest idiotyzmem. Cool jest moja żona, ponieważ potrafi żyć pełnią życia bez używek. Natomiast ja jestem mniej cool, ponieważ, aby dojść do tej prawdy, eksperymentowałem z używkami i zapłaciłem za to dużą cenę.

Skupmy się na marihuanie. Czy mogę sobie w najbliższy weekend raz zapalić? Gdzie jest granica bezpieczeństwa?

- Tego nikt ci nie powie. Znam osoby, które palą 30 lat i nic im nie jest, wcale nie potrzebują się leczyć. Miałem też pacjenta, młodego chłopaka, który raz zapalił zioło i dostał ciężkiej psychozy. Przyprowadzili go do mnie jego rodzice. Jeden joint sprawił, że ujawnił się w nim cały natłok jego kompleksów, lęków, trosk. To, co miał poukrywane głęboko, wypłynęło z ogromną mocą. Stanął w drzwiach mojego gabinetu jak galareta. Tak skrajne przypadki zdarzają się niezwykle rzadko, ale pamiętajmy jedno: im większy masz problem sam ze sobą, tym większe prawdopodobieństwo, że on się po zażyciu jakiejkolwiek substancji psychoaktywnej ujawni. Natomiast jeśli nie masz problemu, to masz o wiele mniejszą motywację, żeby cokolwiek brać, tu jest ta zagwozdka.

Efekt wypalenia trawy bywa nieprzewidywalny. W powszechnym przekonaniu joint gwarantuje "śmiechawkę" i rozluźnienie, a akurat ty możesz mieć odwrotnie, możesz się głęboko zdołować.

Kluczowa jest motywacja: dlaczego chcesz wypić kieliszek lub zapalić? Jeśli czujesz, że "musisz", to zamiast kupować wódkę czy skręta lepiej od razu idź wykup wizytę u psychologa. Albo pogadaj z niećpającym zaufanym przyjacielem.

Ustaliliśmy już, że marihuana jest mniej szkodliwa od alkoholu, ale to też ucieczka od rzeczywistości. Warto koncentrować się nie na pytaniu "co palimy", tylko "dlaczego". Spójrz, tam za nami siedzi pani i pali papierosa. Co myślisz, jak na nią patrzysz?

Że pewnie ma jakiś problem

- Otóż to. Z badań wynika, że osoba paląca papierosy coraz częściej postrzegana jest jako człowiek nie radzący sobie. I z marihuaną jest oczywiście tak samo. Amerykanie nazwali to "efekt upojnego idioty" - osoba intoksykująca się coraz rzadziej jest dobrze postrzegana.

A Ty jaką cenę zapłaciłeś za palenie marihuany?

- Moja kobieta powiedziała, że odchodzi. Nie mogłem w to uwierzyć! To było jakieś 20 lat temu. Postawiła mi ultimatum, że albo trawa, albo ona i ja wybrałem trawę. Jak sobie z tego zdałem sprawę, to był pierwszy poważny sygnał, że coś jest bardzo nie halo. Prawdziwą potrzebę zmiany poczułem jeszcze później: paliłem i było mi coraz gorzej. Istnieje taki stan przejarania. Miałem stany depresyjne. Wtedy przestałem. Do formy wróciłem po roku. To bardzo trudny okres - pół roku już nie palisz i nadal jesteś do niczego.

A co mi było? Marihuana zrobiła za mnie troki od kalesonów. Nie miałem ochoty na seks z ukochaną kobietą, przestałem prowadzić auto, przestało mi się chcieć. To jeden z najważniejszych skutków palenia trawy: brak chęci do pracy, do tworzenia.

Moi pacjenci, którzy mają problem z marihuaną, często są onanistami - nie chce im się wysilać na grę wstępną, rozmowę, wyjście do kina, zrobienie kolacji. Wybierają drogę najłatwiejszą.

Mam też innych pacjentów - pary, które bez trawy w ogóle nie potrafią. To jest mit, że narkotyk poprawia życie seksualne. Niech przykładem będzie moja osobista kompromitacja: dawno temu byłem w łóżku z kobietą, oboje po trawie, ona krzyczy z rozkoszy. A mój wzrok pada nagle niechcący na półkę z książkami. I koniec. Po trawie możesz koncentrować się tylko na jednej rzeczy jednocześnie. Więc ja widząc, że na półce brakuje trzech tytułów, po prostu wstałem i zacząłem ich szukać.

Czy mimo swoich doświadczeń jesteś za legalizacją marihuany w Polsce?


- Tak, ci, którzy chcą się ogłupiać, niech to robią legalnie. Niech robią z siebie osoby nie do końca sprawne twórczo, zawodowo.

Inną kwestią jest marihuana lecznicza. To jest nam bardzo potrzebne. Marihuana ma np. moc znacznego redukowania skutków ubocznych chemioterapii. To jest nauka i to trzeba docenić. Ale to inny temat.

Mnie niepokoi, że widzę, iż bycie rekreacyjnym jaraczem staje się coraz bardziej modne, nie tylko wśród młodzieży, również wśród bardzo dorosłych, wykształconych ludzi. Z własnego doświadczenia powiem, że warto poszukać innej pasji.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 102 / 0
Kamil Sipowicz. Bierzcie i palcie wszyscy
Wojciech Staszewski

"Archipelag Gułag, Holocaust, dwie wojny światowe - to zawdzięczamy cywilizacjom alkoholowym. Czy sytuacja na świecie nie wymaga, żebyśmy zastąpili agresywne używki psychodelikami?". Rozmowa z Kamilem Sipowiczem, autorem książki "Czy marihuana jest z konopi?"

Zacznijmy od Adama i Ewy. Czy Ewa poczęstowała go marihuaną?


- Bardzo prawdopodobne, że pod tym jabłkiem kryje się jakiś silny psychodelik. Substancja, która pozwoliła temu androidowi uruchomić nowe partie w mózgu. Może w ten właśnie sposób powstała świadomość, doszło do mutacji genu odpowiedzialnego za mowę. Oczywiście to spekulacja, z której można się śmiać. Ale antropologowie alternatywni jak Terence McKenna uważają, że mogły być to cannabis, bieluń, muchomor, ruta syryjska, substancja zawierająca DMT, czyli tzw. molekułę Boga.

Co to jest "molekuła Boga"?


- To psychodelik stosowany w Ameryce Południowej. Występuje w roślinach - w rucie syryjskiej, ayahuasce oraz akacji synajskiej. Niektórzy twierdzą, że Mojżesz spożywał akację synajską i stąd miał wizje. DMT wywołuje stan podobny do stanów opisywanych przez proroków, mistyków i twórców religii.

Jest w tym jakaś celowość, że pewne rośliny zostały skonstruowane tak - przez Boga, przez naturę, przez jakąś energię - by w zderzeniu z człowiekiem następowała wymiana molekularna, która umożliwia osiągnięcie transcendencji.

Jedną z cech ludzkości jest używanie substancji zmieniających świadomość. Zwierzęta ich nie używają.


- Praczłowiek musiał eksperymentować na ślepo, wiele używek go zabijało. Aż znalazł te, które go wprowadzały w wyższy stan. Między innymi marihuanę.

Czy marihuana jest z konopi?

- Tytuł mojej książki - "Czy marihuana jest z konopi?" - to słynne pytanie zadane kiedyś przez Jarosława Kaczyńskiego. Żeby było jasne: każda marihuana jest z konopi, ale nie każde konopie są marihuaną.

W książce pokazuję, jak przez ostatnie 12 tysięcy lat - tyle, ile sięga historia - używano produktów z konopi. I w sensie przemysłowym - do produkcji lin, tkanin, sieci, ubrań. I jako lekarstw. I jako środka do kontaktu z bogami czy Bogiem. Bo na początku psychodeliki z marihuaną na czele zarówno w animizmie, politeizmie, jak i monoteizmie były używane przez szamanów

i proroków do kontaktów z istotą wyższą.

Pytia ze świątyni Apollina była upalona?

- Tylko nie wiadomo, co paliła. Są też spekulacje, że tam się z ziemi wydobywał gaz halucynogenny. Albo że były to halucynogenne liście laurowe lub mimozy.

A apostołowie, jak sugerowała Doda, byli upaleni?

- W judaizmie i chrześcijaństwie też stosowano psychodeliki. Mojżesz i Ezechiel prawdopodobnie używali akacji synajskich i ruty syryjskiej, stąd ich wizje. A manna, która spadła z nieba, mogła być zbożem zawierającym sporysz, czyli odpowiednik LSD. Pisał o tym Majmonides oraz Filon Aleksandryjski.

Niemożliwe, żeby Palestyna, otoczona przez społeczeństwa używające marihuany, była pozbawiona tych środków. Teraz powstała dziedzina nazwana archeobotaniką, która może to rozwikłać. Ale wiele wskazuje na to, że Doda miała genialną intuicję.

Psychodeliki mogą wywołać stany mistyczne. Widać wtedy względność, złudność, ulotność rzeczywistości. I pojawia się poczucie, że za tą rzeczywistością istnieje inna, prawdziwa.

Oczywiście u niektórych, bo u większości to niczego nie wywołuje oprócz chichotu. Nie chcę z marihuany robić bożka.

Konopie były używane we wszystkich cywilizacjach: Indie, Chiny, Japonia, Egipt, Babilon, Grecja, Asyria. W jednych mniej intensywnie, w innych bardziej.

A tam gdzie bardziej, to co?

- Społeczeństwa cannabisowe, jak np. w Indiach, są bardziej pacyfistyczne niż społeczeństwa alkoholowe. Nietzsche powiedział, że "Azjatów od Europejczyków różni może właśnie zdolność do dłuższego, głębszego zażywania spokoju. Nawet ich narkotyki działają powoli i wymagają cierpliwości. W przeciwieństwie do obrzydliwie nagłego działania europejskiej trucizny - alkoholu". To motto mojej książki.

Nie znam wojen, które wywołały Indie. Obie wojny światowe wywołały społeczeństwa alkoholowe. Kraje arabskie, tureckie, perskie, Indie, Pakistan przez całe wieki były społecznościami tolerancyjnymi wobec chrześcijan i Żydów. Agresja zaczęła się tam pojawiać dopiero wtedy, kiedy zaczęto delegalizację marihuany i opium.

A społeczeństwa używające w nadmiarze alkoholu - Niemcy, Rosjanie, Brytyjczycy, Japończycy - były siłą napędową destrukcji w świecie.

Chyba nie tylko destrukcji? W końcu maszynę parową, prąd elektryczny, silnik benzynowy wymyślono na alkoholowym Zachodzie, nie na marihuanowym Wschodzie.


- Umysłowość zachodnia jest szybka, agresywna, wymaga szybszego niwelowania czasu i przestrzeni. Ale czy powinniśmy tak dalej żyć? Archipelag Gułag, Holocaust, dwie wojny światowe zawdzięczamy cywilizacjom alkoholowym. Czy sytuacja nie wymaga, byśmy zastąpili agresywne używki psychodelikami? Czytałem u Tony'ego Judta, że wzrost ekonomiczny i rozwój za wszelką cenę prowadzą do odczucia nieszczęśliwego życia i okaleczają naszą planetę.

Politycy w Polsce nie widzą żadnej wartości w przyrodzie. Duże partie są np. za zmniejszeniem Białowieskiego Parku Narodowego. A przyroda jest jedynym skarbem, jaki Polska ma. Gdyby zapalili marihuanę, może by dostrzegli, jaką piękną mamy przyrodę. A jak oni jadą na polowanie, jedzą bigos i piją wódę, to tego nie widzą.

Trudno sobie wyobrazić dziś premiera z jointem.


- W różnych kwestiach premier wzbudza moje zaufanie, ale nie w kwestii legalizacji marihuany. Tu jest populistyczny; wie, że konserwatywne społeczeństwo jest przeciwko temu. W Polsce najłatwiej się politykuje, strasząc ludzi, więc nazywa się marihuanę strasznym narkotykiem.

Masowa hodowla marihuany mogłaby uratować całą ścianę wschodnią. Waldemar Pawlak mógłby się tu popisać, ale on ma chyba zbyt wąskie horyzonty. Z konopi można robić papier, lekarstwa, oleje, tkaniny... Kalifornia i Izrael już masowo hodują konopie.

Czarujesz. Nie chodzi przecież o papier i lekarstwa, tylko o legalizację używki.

- Można przyzwyczaić społeczeństwo do przemysłu konopnego, przypomnieć sobie stare techniki przetwarzania. A kiedyś sprzedawać marihuanę jak alkohol w sklepach monopolowych.

Marihuana dostępna w Polsce to trujące świństwo. Nie daje haju, tylko uzależnienie. Jest zanieczyszczona dodatkami, żeby trzeba było do niej wracać. To tak jakby sprzedawać piwo z dodatkiem spirytusu metylowego. Państwo by sobie na to nie mogło pozwolić.

Właśnie nie pozwala!

- Tylko przymyka oko. Politycy puszą się, że póki oni będą premierami, to narkotyków w Polsce nie będzie. A przecież są!

Inna rzecz, kiedy my sobie tu debatujemy, a inna jest sytuacja polityka, który miałby powiedzieć: bierzcie i palcie.


- Potrzebujemy polityka na miarę Piłsudskiego, który będzie chciał wykonać duży skok. Trzeba patrzeć na kontekst. Czy premier wie, że na rynku jest zatruta marihuana, która nie daje haju, tylko uzależnia? Czy zastanawia się nad tym? Nie, on ma to gdzieś.

Podobnie jest z aborcją i podziemiem aborcyjnym. To polityka hasłowa i ideologiczna, bez głębszej refleksji i de facto irracjonalna. Do PO jest mi zdecydowanie bliżej niż do PiS-u, ale w polityce Platformy również odnajduję tę irracjonalność.

Jak Kaczyński pyta, czy marihuana jest z konopi, to wiem, że to jest szczere, bo on rzeczywiście nie ma o tym pojęcia, tak jak o prowadzeniu samochodu. Gorzej, jak Tusk mówi, że nie zgodzi się na narkotyki, bo ja wiem, że on wie, o co chodzi.

Każda partia, która powie inaczej, przegra wybory.

- Niech nie legalizuje, ale niech zdekryminalizuje. Trzeba się zastanowić, co można zrobić, a nie udawać, że się walczy.

Mamy związane ręce konwencjami oenzetowskimi.

- Konwencje można obejść. W Holandii się sprzedaje marihuanę. W Czechach za używanie nie wsadza się do więzienia. Jak się chce, to można.

Kiedy się zaczęła ta zła legenda? Od asasynów?


- Sektę asasynów opisał podróżnik Marco Polo, który w swoich relacjach wymieniał np. olbrzymie potwory albo ludzi z głowami żab. Według niego przywódca sekty tworzył swoim wyznawcom raj - dawał haszysz, zapraszał hurysy. A kiedy haszysz przestawał działać, mówił, że będą mogli wrócić do raju, jeśli będą wykonywać jego polecenia, skrytobójstwa polityczne. Ta legenda wywołała fałszywe skojarzenie cannabis z agresją. Jeśli on rzeczywiście miałby im dawać haszysz, to żeby ich zanęcić do raju, a nie do zbrodni.

Legenda jednak przetrwała i odżyła w latach 20. XX wieku. Wtedy w Stanach Zjednoczonych marihuana stała się bardzo popularna, w każdej aptece było mnóstwo produktów. Nawet cukierki dla dzieci na kaszel zawierające cannabis. W pewnym momencie zaczęto się zastanawiać, czy konopie nie mogą zastąpić bawełny. A nawet czy nie da się produkować oleju napędowego do samochodów z masy konopnej. Ford produkował już takie prototypy.

Wtedy przerazili się potężni ludzie, jak William Hearst, ten, który stanowił pierwowzór postaci obywatela Kane'a w filmie Orsona Wellesa. Miał gigantyczne papiernie, zakłady chemiczne, 20 gazet, a na dodatek meksykańska rewolucja zabrała mu kilkadziesiąt tysięcy hektarów ziemi. Czuł przez to ogromną nienawiść do Meksykanów i czarnych.

Hearst zaczął w swoich gazetach produkować artykuły o zbrodniach dokonanych po marihuanie. Uruchomił psychozę, a dzięki prasie można manipulować ludźmi. Stworzył z niej potworny narkotyk.

Brzmi jak teoria spiskowa.


- To potwierdzają źródła. Pamiętaj też, jaki był wtedy klimat: straszny rasizm, a marihuanę palili głównie Meksykanie i czarni. Po wprowadzeniu zakazu były wielkie protesty farmerów.

To ogromne pieniądze. Całe lobby, biznes naftowy, bankowy, medialny.

Szefem amerykańskiego Biura ds. Narkotyków został Harry Anslinger, krewny Hearsta. I doprowadził stopniowo do delegalizacji marihuany.

To może brzmieć jak teoria spiskowa, ale jeśli chodzi o marihuanę, nie ma żadnego powodu, żeby była zakazana. Jednak dlatego, że jest zakazana, obracają nią grupy przestępcze. Czy część tych gigantycznych pieniędzy nie jest wstrzykiwana w system polityczny? CIA udowodniono, że finansowała Contras z pieniędzy z handlu narkotykami.

Co daje marihuana?

- W tej chwili nie palę, bo mi to nie jest potrzebne. Ale paliłem intensywnie marihuanę i haszysz 30 lat temu, pomagało mi to w studiach filozoficznych, poezji, literaturze, w rozwoju duchowym i intelektualnym.

Byłem w latach 70. w ruchu hipisowskim. Jeśli była marihuana, słuchaliśmy przy tym muzyki, dyskutowaliśmy o filozofii. To był rytuał - siedzieliśmy w kółku, przekazywaliśmy sobie jointa, dla nas było to święte ziele, które wprowadzało nas w wyższy stan świadomości.

Nie w śmiechawkę?

- Oczywiście była radość i wesołość. Ale pisaliś-my wiersze, malowaliśmy obrazy, robiliśmy teatr. Nie paliliśmy rekreacyjnie, dla polepszenia nastroju, jak ludzie dziś. Tylko w sensie kognitywnym, lepszego poznania, kontaktu ze sztuką, z przyrodą.

W Maanamie się paliło?

- Oczywiście. Kora może ci zaraz potwierdzić, że bardzo dużo tekstów napisała po marihuanie. Na pewno "Paradę słoni". Marihuana potrafiła ją skupić na słowie, na pracy, pozwalała się odciąć od innych bodźców.

Seks po marihuanie jest rzeczywiście taki odlotowy, jak piszesz w książce?


- Tak. Wzmacniają się doznania zmysłowe i estetyczne. Akty zjednoczenia z drugą osobą są pełniejsze i głębsze. Marihuana nie tyle jest afrodyzjakiem, ile intensyfikuje doznania.

Charles Baudelaire mówił, że po marihuanie poeta będzie bardziej poetą , a przed handlarzem bydłem pojawią się stada bydła. Ona nie przynosi nic nowego, tylko intensyfikuje to, co w tobie jest.

W historii, którą pokazujesz w swojej książce, marihuana cały czas przeplata się z haszyszem, opium. Czy legalizując marihuanę, nie otworzymy furtki dla fury mocno szkodliwych narkotyków?

- Świat niedługo odejdzie od walki z narkotykami, bo ona jest przegrana. Mafia jest zbyt potężna. W Meksyku powstała armia silniejsza od armii rządowej, ma własne łodzie podwodne, samoloty.

Tylko czy poddając się, nie strzelimy sobie w stopę?


- Gdy opium było dostępne w aptece, narkomania nie była większa niż dzisiaj. Skąd Witkacy miał meskalinę? Z apteki. Coca-cola przed wojną zawierała kokainę. Były papierosy, które zawierały opium.

Kiedy w Indiach starzy ludzie palili sobie fajeczkę opium, nie było to plagą społeczną. Nie było zagrożenia, póki biały człowiek nie wyekstraktował z tego jednego mocnego alkaloidu - morfiny, a później jeszcze mocniejszego - heroiny. Dopiero kiedy heroina i morfina wróciły do tych krajów, powstał problem. Podobnie z kokainą. Kiedy wieśniacy żuli sobie liście koki, to nikomu nie szkodziło. Dopiero kiedy wyekstraktowano z tego kokainę, powstał problem.

Biały człowiek przynosi światu zło. Powstaje diabelski węzeł, którego nie można rozwiązać. Więc trzeba go przeciąć.

Przejdę na drugą stronę: to dlaczego ludziom zabraniać używania czegokolwiek?

- Ja dzielę substancje na psychodeliki i inne euforyki. Zgodnie z klasyfikacją szkodliwych substancji Leopolda Lewina produkty cannabisowe to nie to samo co bardzo silne opiaty czy pobudzające amfetamina i kokaina. Należałoby znaleźć rozwiązanie - może sprzedawać je w sklepach monopolowych, może aptekach, ale na pewno nie zostawiać w rękach gangów.

A co z twardymi narkotykami? Dlaczego mamy czegokolwiek ludziom zabraniać? Czegokolwiek, co nie narusza dobra drugiego człowieka?


- Całkowita wolność w społeczeństwie nie jest możliwa. Na tym polega umowa między człowiekiem a państwem, przez którą człowiek staje się obywatelem i przyjmuje na siebie pewnego rodzaju ograniczenia. Tak samo, jak kryzys pokazał, że całkowicie wolny rynek się nie sprawdza, że gdyby nie interwencje państwa, to wolność ekonomiczna ludzi doprowadziłaby do zagłady społeczeństw. Dlatego państwo musi tę wolność w pewien sposób ograniczać.

Podobnie jest z używkami, narkotykami - pewne granice muszą istnieć. Inaczej może zbyt duża liczba ludzi zaczęłaby używać tych środków i społeczeństwo by stanęło.

Dlatego państwo musi mieć pewną kontrolę.

Jaką?

- Alkoholu nie sprzedaje się nieletnim i nie reklamuje w telewizji. Na papierosach pisze się, że powodują raka. Gdyby zezwolono na marihuanę, powinna za tym iść edukacja, informacja. Powinno to zostać poprzedzone rzetelnymi badaniami psychologicznymi, medycznymi. Może lepiej tego nie palić, tylko jeść, żeby nie szkodziło na płuca. Tu powinny racjonalnie interweniować ministerstwa zdrowia i edukacji.

Napisałem moją książkę, żeby ludzie zobaczyli związki człowieka z tą rośliną. I żeby politycy po przeczytaniu tej książki powiedzieli, jakie widzą argumenty za kryminalizacją marihuany.

Bo taka jest umowa społeczna.

- Dlaczego politycy mają stawać między mną a rośliną? I ja, i ta roślina jesteśmy mieszkańcami kosmosu. Ja nie chcę propagować marihuany tą książką. Ja się pytam, dlaczego to jest karalne.

Kokaina, heroina to chemiczne wytwory z roślin. A marihuana to przydrożna roślina. Z niej się nie da zrobić ekstraktu, czystego THC. To cudowny, harmonijny związek wielu alkaloidów.

Marihuaną mocno interesuje się ostatnio medycyna. W Kalifornii i Izraelu robi się leki na bóle, których nie można zwalczyć opiatami, na stwardnienie rozsiane, jaskrę, brak łaknienia. Marihuana ma też silne działanie antydepresyjne.

Ja walczę o to, żeby marihuana nie była traktowana w sposób irracjonalny. Nie dla siebie; nie trzeba być Murzynem, żeby walczyć o prawa czarnych. Żal mi młodych ludzi, którzy przez ciekawość, chęć eksperymentu mieli zniszczone życie, byli zagrożeni więzieniem. Będą to mieli w aktach, nie dostaną wizy amerykańskiej, nie zostaną politykami.

Gdyby dzisiejsi politycy byli konsekwentni, powinni zdelegalizować tataraki, wilcze jagody, muchomory i jeszcze pół zielnika. Doprowadziłoby to do sytuacji absurdalnej, że policja musiałaby obstawić wszystkie jeziora, bo rośnie tam tatarak.

Co przyniesie w tej kwestii XXI wiek?

- Przywróci związek człowieka z roślinami. Marihuana będzie legalna, bo coraz bardziej popularne będą substancje ułatwiające medytację. Wywołujący agresję alkohol będzie w odwrocie, bo ludzie już mają dosyć ciągłej gonitwy, będą się chcieli na chwilę zatrzymać.

Używanie marihuany nie będzie jednak permanentne. Upojenie tylko wtedy ma sens, kiedy jest rzadkie i odświętne.

Do kościoła będziemy chodzili wyłącznie upaleni?

- Nie wiem, do jakiego kościoła będą ludzie chodzili. W Ameryce Południowej istnieją już dziś kościoły ayahuascowe. To ten psychodelik od "molekuły Boga".

Ludzie zawsze będą konsumować jakieś używki, więc dobrze zmienić ich przyzwyczajenia konsumenckie na bezpieczniejsze. Myślenie polityków mogą zmienić nie argumenty zdrowotne, tylko ekonomiczne.

Jak to ekonomiczne?

- Uważam, że ludzie używający produktów cannabisowych nie będą doprowadzać do destrukcji społecznej. A alkohol powoduje agresję. W Polsce ciągle czytamy o historiach, że ktoś pijany zamordował rodzinę albo przejechał kogoś na pasach. Marihuana bardziej tonizuje zachowanie człowieka. Od marihuany w człowieku rośnie tolerancja.

Alkohol pewnie nie zniknie. Ale kto powiedział, że alkohol musi być pierwszą używką?
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 102 / 0
Narkotyki czy lekarstwa?
Olga Woźniak

[ external image ]
Fot. Getty Images

Coraz głośniej mówi się o potrzebie legalizacji medycznych zastosowań marihuany. Jednak takich substancji wyklętych jest więcej. Od lat 70. ciąży na nich odium narkotyków. Czas, by przyjrzeli się im naukowcy, a nie prokuratorzy.

Od pół wieku medyczne badania nad psychoaktywnymi substancjami są zabronione przez prawo. Naznaczone jako narkotyki, odsądzone od czci i wiary, zostały pozamykane w kodeksach karnych, a zbliżanie się do nich nie wiązało się z niczym miłym. Jednak razem z troską o społeczną trzeźwość odcięliśmy potencjalne korzyści, jakie moglibyśmy czerpać z medycznego zastosowania tych środków. Możemy zamykać oczy i zatykać uszy, ale - podobnie jak przy medycznych właściwościach marihuany - zamiast usilnie udawać, że ich nie ma, a narkotyk to tylko zło, może warto byłoby wykonać rzetelne badania i używać tych środków z rozwagą. Ostatecznie przecież wiele środków stosowanych do uśmierzania bólu czy używanych do wprowadzania pacjentów w narkozę to też substancje psychoaktywne. Tylko jak bez nich operować czy leczyć ból nie do zniesienia? Zrezygnowalibyście z tego w imię chemicznej czystości mózgu?

Na granicy pseudonauki


Ta historia rozpoczęła się, gdy w 1943 roku pracujący dla szwajcarskiego koncernu farmaceutycznego chemik Albert Hofmann zsyntetyzował LSD. Na początku substancje takie jak LSD nazywano psychomimetykami, zauważono bowiem, że naśladują objawy schizofrenii czy innych chorób psychicznych. W 1957 roku ochrzczono je nazwą "psychodeliki", a ich ojcem chrzestnym stał się brytyjski psychiatra Humphry Osmond. Działanie tych środków skojarzyło mu się z greckimi słowami "psyche" - umysł i "delein" - objawiać. Uznał, że związki te pozwalają zajrzeć w głąb naszej psyche, wywołując doświadczenia różne od zwykłego stanu umysłu: halucynacje, odmienne stany świadomości. Uważał przy tym, że ich zastosowanie otwiera nowe pole dla psychiatrów, neurologów, psychologów.

I rzeczywiście, z tamtego czasu pochodzi blisko tysiąc prac na temat zastosowań psychodelików w psychiatrii. Próbowano nimi także leczyć chorych na schizofrenię, depresję czy alkoholizm. Wtedy jednak nie było właściwych procedur - brakowało grupy kontrolnej, nie stosowano podwójnie ślepej próby. Wyniki tych doświadczeń można więc potraktować anegdotycznie, a badania powtórzyć z zastosowaniem dzisiejszego rygoru prób klinicznych. Tyle że wiedza przegrywa z ideologią.

LSD stworzono w latach 40., ale 30 lat później - wraz z innymi podobnymi środkami - w wielu krajach zaklasyfikowano je jako substancje mające duży potencjał nadużywania i brak uznanego zastosowania medycznego. Są niedostępne w legalnym obrocie. W tym worze znalazły się: heroina, LSD, marihuana, MDMA, meskalina, psylocybina. Klamka zapadła. Żadnych badań, żadnych prób.

Była to zdecydowanie bardziej polityczna niż naukowa decyzja. No, ale nie da się ukryć, że złą naukową prasę robili psychodelikom sami ich badacze, działając nieraz na granicy nauki i pseudonauki - niejednokrotnie ześlizgując się na stronę mistyczną i oniryczną.

Mistyczny odjazd

Wśród nich wymienić należy m.in. Wilhelma Reicha, ucznia Zygmunta Freuda. Używał substancji psychoaktywnych, by lepiej wejrzeć w podświadomość, i te mentalne wycieczki doprowadziły go choćby do odkrycia "podstawowej energii kosmicznej", czyli orgonu.

Drugą barwną postacią jest psycholog z Uniwersytetu Harvarda Timothy Leary, jeden z guru ruchu hipisowskiego w latach 70. Założyciel Ligi Duchowych Odkryć, sekty, która za swego rodzaju komunię uważała zażycie LSD. A zaczęło się od tego, że Leary zupełnie naukowo badał LSD i psylocybinę (składnik niektórych grzybów).

Ze świata nauki w krainę doświadczeń parapsychicznych odjechał także odkrywca ecstasy - Aleksander "Sasza" Shulgin. Profesor farmakologii, który sam na sobie eksperymentował z poszerzaniem świadomości. Szacował, że miał ponad 4 tys. doświadczeń z rozmaitymi związkami działającymi na mózg: stymulantami, środkami uspokajającymi, wywołującymi drgawki, wyłączającymi emocje.

"Ecstasy" to naprawdę nietrafiona nazwa - oburzał się zresztą, opowiadając o swoim najbardziej znanym dziecku, MDMA (3,4-metylenodioksymetamfetaminie). - W MDMA nie ma nic ekstatycznego - twierdził. - Jeśli już, to powinna się nazywać raczej "empathy" - bo pod jej wpływem doświadczasz bliskości, akceptacji i głębokiego zrozumienia siebie i innych. Czułem się czysty, jasny, otwarty - to była łagodna, wszechogarniająca euforia. MDMA to aspiryna dla duszy - przekonywał Shulgin.

Zbyt wielu jednak nie przekonał. Dzięki odjazdom takim jak jego na psychodelikach ciąży takie piętno, że niewielu specjalistów podjęło się poważnych badań. O samej ecstasy wiemy dziś, że zaburza w mózgu poziom neuroprzekaźnika serotoniny, uszkadza pamięć, a może dokonuje nawet zupełnie fizycznych zniszczeń w tkance nerwowej. Jaki jest jednak mechanizm jej działania? I czy nie dałoby się jej zaprząc do jakichś pożytecznych działań?

One leczą!

Być może dowiemy się tego wkrótce, bo w murze oporu wobec psychodelików pojawiają się pierwsze szczeliny. W USA, Szwajcarii czy Wielkiej Brytanii naukowcy prowadzą badania, które mogą stanowić nadzieję dla chorych onkologicznie, neurologicznie czy psychiatrycznie. Pokazują one potencjalne zastosowania LSD czy psylocybiny w leczeniu lęków, depresji, uzależnień, klasterowych bólów głowy w migrenach, stresu pourazowego.

Coraz głośniej mówi się o leczniczych właściwościach marihuany. Wiemy o korzyściach z używania jej w leczeniu stwardnienia rozsianego, bólów neuropatycznych i chronicznych odpornych na inne formy terapii. Doświadczenia prowadzone w Sidney Farber Cancer Center w Bostonie opisane na łamach "New England Journal of Medicine" dowodzą, że marihuana zmniejsza o co najmniej połowę nudności u osób przechodzących chemioterapię.

Z kolei według badań opublikowanych w piśmie "Cancer Research" kannabinoidy zawarte w marihuanie są skuteczne w leczeniu glejaka wielopostaciowego - jednej z najbardziej śmiertelnych form guza mózgu.

Pisma naukowe pełne są takich informacji: THC (tetrahydrokannabinol, główna substancja psychoaktywna zawarta w konopiach) obniża ryzyko rozwoju miażdżycy, ma terapeutyczne działanie w kilku odmianach epilepsji, radzi sobie z wirusami odpowiedzialnymi za rozwój niektórych nowotworów, obniża poziom glukozy we krwi. Od 2001 roku psychiatra Francisco Moreno z University of Arizona eksperymentuje z zastosowaniem psylocybiny u osób z chorobą afektywną dwubiegunową. Z kolei dr Michael Mithoefer prowadzi badania nad zastosowaniem ecstasy w leczeniu zespołu stresu pourazowego. W "Nature Reviews Neuroscience" ukazała się praca autorstwa szwajcarskiego psychiatry Fransa Vollenweidera dowodząca, że wiele psychodelików zmniejsza aktywność receptora w mózgu, na który działa także serotonina. Mogą więc działać przeciwlękowo i antydepresyjnie.

Przeciwnicy się burzą, twierdząc, że okienko, w którym te substancje mają zastosowanie lecznicze, jest bardzo wąskie. A otwierając się na ich używanie medyczne, tworzymy furtkę, przez którą mogą wymknąć się im spod kontroli.

Wciąż jednak powstają fundacje, które zbierają pieniądze na naukowe badania - jedną z nich jest Beckley Foundation, inną Multidisciplinary Association for Psychedelic Studies. Tą ostatnią zarządza dr Rick Doblin. Walczy o regulacje prawne pozwalające na szersze używanie psychodelików, niejednokrotnie toczy sprawy sądowe o pozwolenia na badania dla naukowców, zbiera też dla nich fundusze.

Jest uparty. I uważa, że najbardziej boimy się tego, czego nie znamy. Może więc zamiast zamykać narkotyki w lochach, powinniśmy bardziej je oswoić i poznać? Przy właściwym traktowaniu mogą zmienić się w użyteczne leki.

Na tych badaniach jednak wcale nie zależy koncernom farmaceutycznym, bo wielu z psychoaktywnych substancji nie da się już opatentować. Jak więc czerpać z nich zyski?

Czy nasze demony wygrają z rozsądkiem?

Walka trwa. Wynik wciąż jest niepewny...

Narkotyki to nie tylko zło

LSD - może się okazać pomocne m.in. w terapii lęków, depresji, różnego typu uzależnień czy zespołu stresu pourazowego

Psylocybina - być może przyniesie ulgę osobom cierpiącym na klasterowe bóle głowy i chorobę afektywną dwubiegunową

Marihuana - jest korzystna w leczeniu m.in. epilepsji, stwardnienia rozsianego, bólów neuropatycznych i chronicznych



Kto potrzebuje marihuany
Anita Karwowska

[ external image ]
Fot. Paweł Małecki / Agencja Gazeta

Około 1,5 mln Polaków mogłoby skorzystać na takiej terapii. Potencjalni pacjenci oraz lekarze skłonni przepisywać medyczną marihuanę będą mogli wpisywać się na "Listę oczekujących". Inicjatywa ma pokazać, jak wielu chorych czeka w Polsce na zmiany prawa.

Dziś leczenie medyczną marihuaną jest w Polsce bardzo utrudnione. Jeżeli lekarz chce zastosować terapię z psychoaktywną substancją THC, musi uzyskać zgodę konsultanta wojewódzkiego w swojej dziedzinie medycyny (np. neurologii), a następnie ministra zdrowia na tzw. import docelowy. Receptę na lek, bo konopie są sprzedawane jako lek, dostaje apteka za granicą (np. w Holandii). Pacjent płaci z własnej kieszeni. Ministerstwo Zdrowia pozwolenia wydaje powściągliwie - do tej pory otrzymało je zaledwie 35 osób. Tłumaczy, że będzie za liberalizacją przepisów, gdy pojawią się wiarygodne dowody naukowe na skuteczność takiej terapii.

Dotychczasowe wyniki zagranicznych badań wiceminister zdrowia Igor Radziewicz-Winnicki nazwał "eksperymentami". - Ciągle mówimy o eksperymentach - argumentował podczas zeszłotygodniowej debaty o legalizacji marihuany wiceminister zdrowia Igor Radziewicz-Winnicki. Brał udział w konferencji "Cannabis leczy" zorganizowanej przez fundację Krok po Kroku Doroty Gudaniec i Polską Sieć Polityki Narkotykowej, która odbywała się 22-23 czerwca w siedzibie Agory.

Cannabis leczy. Przyszłość marihuany medycznej w Polsce cz. 1
https://www.youtube.com/watch?v=Wn4skDsvz7k

Maks daje impuls

A jednak pacjenci i lekarze coraz głośniej dyskutują o zastosowaniu marihuany w medycynie. Do przełomu rękę przyłożył dr Marek Bachański z Centrum Zdrowia Dziecka. Kilka miesięcy temu neurolog publicznie opowiedział o tym, jak z wielkimi sukcesami - za zgodą ministra zdrowia - leczy konopiami sprowadzanymi z Holandii kilkoro dzieci chorych na ciężką, lekooporną padaczkę. U pięcioletniego Maksa liczba napadów padaczkowych zmalała o 90 proc.

Wystąpienie lekarza rozbudziło nadzieje innych chorych, bo jak wynika z badań, medyczna marihuana może być skuteczna w leczeniu wielu chorób. Zresztą konopie jako ziele lecznicze znane są od tysięcy lat. Zastosowanie mają zawarte w marihuanie tzw. kannabinoidy. Jest ich ok. 140, mają różną budowę chemiczną i przydatność w medycynie. W zależności od choroby działać mogą poszczególne z nich. Medyczną marihuanę chorzy przyjmują w postaci m.in. suszu, kropli i oleju.

Jak wielu pacjentów w Polsce mogłaby dotyczyć taka terapia? Powstaje właśnie strona internetowa "Lista oczekujących" (jeszcze jest nieaktywna - trwają konsultacje z prawnikami), na której będą mogli zarejestrować się potencjalni pacjenci (gwarantowana jest anonimowość). - W ten sposób powstanie sieć kontaktów między osobami zainteresowanymi tym tematem - mówi Piotr Pacewicz z "Wyborczej", jeden z inicjatorów akcji. - Będzie to też miejsce wymiany informacji o tym, jak zorganizować leczenie oraz u kogo się leczyć. Na stronie swoją gotowość do poprowadzenia takiej terapii będą mogli zgłosić lekarze. Dziś wiedzę o tym, jak zorganizować leczenie konopiami, zdobywają głównie nieoficjalnie, po cichu dopytując o to tych nielicznych lekarzy, którzy to robią.

Lista pozwoli też oszacować skalę zapotrzebowania na leczniczą marihuanę w Polsce. Wiadomo już, że może być pomocna w leczeniu lub łagodzeniu przebiegu m.in.: stwardnienia rozsianego - SM (zmniejsza napięcie mięśni), jaskry (powstrzymuje chorobę, przeciwdziałając niedokrwieniu nerwu wzrokowego), nowotworów (poprawia apetyt, zmniejsza ból, zmniejsza depresję, nudności), choroby Leśniowskiego-Crohna (powstrzymuje zapalenie jelit), alzheimera (spowalnia rozwój choroby) i AIDS (poprawia apetyt, zmniejsza ból).

W przypadku Polski mowa więc o liczącej ok. 1,5 mln osób grupie potencjalnych pacjentów. Szacuje się, że SM ma od 45 do 60 tys. osób, jaskrę - 800 tys. Polaków; na nowotwory choruje ok. 350 tys. osób, na alzheimera - 300 tys., na AIDS - około 3 tys., na chorobę Crohna - około 5 tys. - "Lista oczekujących" jest więc bardzo ważną ideą - mówi zabiegająca o legalizację Dorota Gudaniec, matka Maksa leczonego przez doktora Bachańskiego. Z Gudaniec kontaktują się pacjenci, którzy szukają informacji o tym, jak zdobyć zgodę na leczenie.

Zdrowie czy więzienie

Coraz więcej chorych przyznaje jednak głośno, że nie ma już czasu albo siły, by dopełniać formalności. Po medyczne konopie jeżdżą na własną rękę do krajów, w których są one legalne. - Wychodząc z gabinetu, usłyszałem od lekarza, ściszonym głosem: "Mieszkasz blisko Czech, pojedź sobie i zapal. Powinno ci pomóc". Bo oficjalnie lekarz nie może tego powiedzieć - opowiada Mateusz Kaczmarczyk, od lat cierpiący na chorobę Leśniowskiego-Crohna. Zanim spróbował tej terapii, bez efektów leczył się sterydami. Dziś marihuana powstrzymuje u niego zapalenie jelit.

Są też chorzy, którzy uprawiają konopie na własną rękę. - Polscy pacjenci stają przed wyborem - zdrowie czy więzienie - mówi przewodnicząca Polskiej Sieci Polityki Narkotykowej Agnieszka Sieniawska. Za hodowlę grożą trzy lata pozbawienia wolności.

Zwolennicy leczniczej marihuany związani z Ruchem Palikota tylko w tej kadencji Sejmu trzykrotnie próbowali zgłosić ustawę legalizującą konopie jako lek. Teraz powstał kolejny projekt, tym razem sygnowany przez posła Solidarnej Polski Patryka Jakiego. - Chodzi o rzecz fundamentalną: czy polskie państwo powinno stać z boku i patrzeć, kiedy w rzeczywistości może pomóc - tłumaczy poseł. Jednocześnie zastrzega, że jest przeciwny marihuanie stosowanej do celów rekreacyjnych. Na razie nie wiadomo, które ugrupowania poparłyby projekt, ani też, czy udałoby się to zrobić jeszcze w tej kadencji.

O uporządkowanie przepisów upomina się też Trybunał Konstytucyjny, który stwierdził, że kwestia leczenia marihuaną w przypadkach np. chorób terminalnych powinna być oddzielona od zakazu stosowania konopi jako substancji psychoaktywnej.

CNN documentary on Charlotte's Web, medical marijuana treating seizure disorders

https://www.youtube.com/watch?v=oxrKyjeClTk



Prawdy i mity na temat leczenia marihuaną

Piotr Pacewicz

1| To nie jest lek! Marihuana najwyżej poprawi ci nastrój.

To nieprawda.
Naukowcy i lekarze spierają się o skuteczność medycznej marihuany i nikt nie twierdzi, że konopie to panaceum, ale rośnie liczba doniesień o pozytywnych wynikach w leczeniu: astmy (medyczna marihuana zwiększa przepustowość dróg oddechowych), jaskry (obniża ciśnienie śródgałkowe), padaczki - zwłaszcza lekoopornej u dzieci, autoimmunologicznych chorób jelita grubego (w tym choroby Leśniowskiego-Crohna), a także zaburzeń neurologicznych (spastyczność, drgawki), m.in. w stwardnieniu rozsianym, stwardnieniu zanikowym bocznym. Dobrze udokumentowana jest skuteczność medycznej marihuany w zwalczaniu chronicznego bólu, a przy tym ma ona mniej skutków ubocznych niż morfina czy inne opioidy. Są też dane, że działa przeciwzapalnie, bez niszczących skutków ubocznych, jakie dają np. długo używane sterydy (działanie przeciwzapalne THC - patrz słownik w ramce - jest dwa razy silniejsze od hydrokortyzonu). W leczeniu reumatoidalnego zapalenia stawów odnotowano w niektórych przypadkach nie tylko zmniejszenie bólu, ale także obniżenie aktywności choroby.

SŁOWNICZEK

Znamy dość dobrze skład konopi, z których wytwarzana jest marihuana (z kwiatów, czasem z domieszką liści konopi indyjskich). Odkryto w niej kilkadziesiąt kanabinoidów (wg niektórych badaczy jest ich grubo więcej). Najbardziej znany jest THC (delta-tertrahydrokannabinol), główna substancja psychoaktywna.
Susz konopny może zawierać do 20 proc. THC, leki - dowolnie więcej.
Kannabidiol CBD, ogranicza psychoaktywne działanie THC. Kanabinoidy działają synergicznie, co zwolennicy leczenia naturalnego uważają za przewagę nad lekami produkowanymi z konopi albo syntetycznymi.

2| Marihuana medyczna uzależnia

Raczej nie, ale to zależy, jak rozumiemy ten termin. Nie ma dowodów na uzależnienie fizyczne - przerwanie nawet intensywnego przyjmowania THC nie wywołuje tzw. głodu narkotykowego, jaki występuje w przypadku substancji psychoaktywnych takich jak morfina, kokaina, alkohol czy tytoń, a także wielu leków nasennych czy psychotropowych. Marihuana (także medyczna) może natomiast uzależniać w sensie psychicznym - chory chce jej używać, bo odczuwa poprawę nastroju, odpręża się itd., a poza tym cieszy się, że maleją objawy bólowe, spastyczne, mijają nudności itp. Ale w tym sensie uzależniające jest każde skuteczne leczenie.

3| Leki z konopi powodują, że chory jest na haju.

To zależy od ilości THC. Niektóre leki, np. olej z kwiatów konopi, którym wyleczyła się Charlotte Figi (słynny przypadek chorego na padaczkę dziecka ze stanu Kolorado) zawierał tylko 0,2 proc. THC. Olej RSO (powód zatrzymania Jakuba Gajewskiego ) może mieć do 95 proc. THC i dlatego podaje się go w minimalnych dawkach, zwłaszcza na początku terapii (jedna kropla może dać wielogodzinny skutek). "Haj", o którym tu mowa - wbrew popularnym (prze)sądom - nie ma nic wspólnego z szaloną, niekontrolowaną aktywnością czy groźnym w skutkach pobudzeniem (typowym dla alkoholu). Odwrotnie, to raczej stan głębokiej relaksacji, luzu i pobudzonej wrażliwości sensorycznej. Większość ludzi odczuwa ów "haj" jako przyjemny, ale efekt ten na ogół słabnie w trakcie kuracji. Czasem jednak może się pojawić niepokój, a niekiedy nawet atak paniki.

4| Marihuana medyczna jest nie do końca przebadana.

To prawda.
Kilkadziesiąt lat wojny z narkotykami, którą od lat 60. pod wodzą USA toczył cały świat, sprawiło, że mało jest badań klinicznych leków z konopi (oraz z syntetycznym THC) i twardych dowodów ich skuteczności. Takie badania są pilnie potrzebne, także w Polsce.

5| Marihuana medyczna nie różni się od rekreacyjnej.

To zależy. Zarówno używka, jak i leki mają to samo źródło - są produkowane z konopi indyjskich. Tyle że do celów leczniczych używa się konkretnych odmian tej rośliny, branych w stosownych proporcjach. Skład marihuany medycznej jest kontrolowany. Nie ma ryzyka, że taki produkt jest czymś zanieczyszczony, i mamy pewność, że zawiera odpowiednią proporcję substancji aktywnych.

6| Leczenie medyczną marihuaną jest tanie.

Nie jest.
Miesięczna kuracja jedynym zarejestrowanym w Polsce lekiem (produkowanym z konopi Sativexem, przeznaczonym do leczenia spastyki w stwardnieniu rozsianym, obecnie testowanym jako środek przeciwbólowy) kosztuje miesięcznie 1,5-3 tys. zł (w zależności od dawek). Leki sprowadzane z zagranicy są podobnie drogie. Kupowana na czarnym rynku marihuana też nie jest tania, a jej jakość bywa kiepska. Leczenie mogłoby być tanie, gdyby doszło do legalizacji marihuany medycznej, stworzenia rejestru pacjentów i udzielania licencji na indywidualne hodowle (z określonym limitem).

7| Marihuana medyczna jest nie do pogodzenia z innymi lekami.

To nieprawda
. W odróżnieniu od wielu innych leków (nie mówiąc o środkach psychoaktywnych, jak np. alkohol) kannabinoidy działają selektywnie i na ogół nie zakłócają działania innych leków. Mogą za to zmniejszać efekty uboczne np. chemioterapii (wymioty, brak apetytu). W leczeniu bólu THC podawany razem z opioidami zwiększa siłę ich działania. Można użyć 26 razy mniejszej dawki kodeiny, dziewięć razy mniej heroiny czy dwa razy mniej morfiny.

8| Legalizacja marihuany medycznej toruje drogę narkomanii.

Jest odwrotnie.
To używanie rozrywkowe (rekreacyjne), które jest szeroko rozpowszechnione, doprowadziło do odkrycia (na nowo) medycznych właściwości marihuany, która - nawiasem mówiąc - jest lekiem używanym od tysiącleci. Poza tym legalizacja medycznej marihuany zdejmuje z konopi odium "śmiercionośnego narkotyku", zmniejsza narkofobię i może zmieniać postawy także wobec rekreacyjnego używania konopi. Tak czy inaczej wiadomo, że każda liberalizacja stosowania (także medyczna) ogranicza podziemie i nielegalny biznes. Marihuana medyczna jest legalnie używana w Austrii, Czechach, Finlandii, Izraelu, Holandii, Portugalii i Hiszpanii oraz w 23 stanach USA. Według socjologów w stanach USA, które zalegalizowały marihuanę medyczną, spadła liczba śmiertelnych przedawkowań opioidowych leków przeciwbólowych, a także spadła liczba samobójstw (w całej populacji - o 5 proc., a wśród dwudziestoletnich mężczyzn - nawet o 11 proc.).

9| Za leczenie się marihuaną medyczną można w Polsce iść do więzienia.

Tak
, bo trzeba zdobyć produkt, który jest nielegalny (chyba że nie zawiera THC). W tzw. ustawie antynarkotykowej marihuana została wymieniona dwukrotnie na liście środków psychotropowych: raz (w tabeli I-N) jako substancja, którą można stosować do celów medycznych (obok m.in. kokainy i opioidów), i drugi raz (w tabeli IV-N) jako środek całkowicie zakazany do celów medycznych (wewnętrzna sprzeczność ustawy). Trybunał Konstytucyjny uznał 4 listopada 2014 r., że "brak uzasadnienia dla zakazu posiadania marihuany, gdy jest to uzasadnione względami medycznymi, np. leczenia w stanach terminalnych", ale to orzeczenie nie zmienia obowiązującego zakazu.

10| Lekarze boją się leczyć kannabinoidami.

To prawda.
Trudno się im dziwić, skoro prawo tego zakazuje. Są jednak przypadki, że lekarze ulegają histerii narkofobicznej i nie chcą podawać nawet legalnie importowanego leku, a ci, którzy stosują konopie, są poddawani ostracyzmowi. Podczas anonimowej ankiety na konferencji poświęconej opiece paliatywnej w 2009 r. aż 75 proc. lekarzy stwierdziło jednak, że chcieliby używać kannabinoidów do leczenia bólów nowotworowych, ale blisko 40 proc. obawiało się "znacznych sprzeciwów społecznych".

11| Marihuana medyczna leczy raka.

Nie wiadomo.
Są pojedyncze doniesienia o niszczeniu przez kannabinoidy komórek agresywnych nowotworów: glejaka mózgu, raka piersi i trzustki, ale nie ma dostatecznych dowodów, by rozbudzać nadzieje pacjentów. Prawie na pewno marihuana medyczna pomaga za to w chorowaniu i - niestety - umieraniu na nowotwory. Celem medycyny jest bowiem - o czym w Polsce często zapominamy - nie tylko leczenie, ale także ulżenie w cierpieniu (nawiasem mówiąc, tzw. pacjenci terminalni cierpią w Polsce nie tylko z powodu marihuanofobii, ale też opiatofobii - używamy aż pięć razy mniej opiatów, niż wynoszą szacowane potrzeby).

12| Można uzyskać zgodę na sprowadzenie marihuany medycznej i wtedy jest ona refundowana.

To nieprawda.
Taki lek nie jest refundowany i zwykle jest bardzo kosztowny. Ponadto sama procedura jest skomplikowana. Najpierw lekarz musi wskazać konieczność leczenia, potem akceptuje to konsultant krajowy, a ostateczną decyzję podejmuje Ministerstwo Zdrowia. Nie ma żadnych statystyk, ile jest podań i ile odmów (zdarzają się zgody nawet na sprowadzenie niewielkich ilości suszu). Podobno przez procedurę importu docelowego przebrnęło kilkanaście osób.

Korzystałem m.in. z niewydanych oficjalnie książek Bogdana Jota, w tym "Odkłamywanie marihuany", Bydgoszcz 2014, a także z informacji uzyskanych od dr. Jerzego Jarosza. Za pomoc w napisaniu tekstu dziękuję zwłaszcza dr. Markowi Balickiemu
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 102 / 0
Amazońskie zioło zamiast psychoterapii. Ayahuasca
Magdalena Działoszyńska

[ external image ]
Rys. ANDERSON DEBERNARDI


Oli wydaje się, że umiera. Podchodzi szaman i zaczyna śpiewać pieśń leczniczą. Ola czuje, jakby ktoś wyciągał jej kamienie z żołądka. Kamienie to zła energia, przez lata nagromadzone emocje i napięcia

Oli wydaje się, że umiera. Jest ciemno, słychać jedynie odgłosy tropikalnego lasu, ale ona wszędzie widzi pożogę i wijące się węże. Sama zwija się w konwulsjach, krzyczy, że już nie da rady... A może tylko wydaje jej się, że krzyczy. Wtedy podchodzi szaman i zaczyna śpiewać pieśń leczniczą, "ikaros". Ola czuje, jakby ktoś wyciągał jej kamienie z żołądka. Kamienie to zła energia, przez lata nagromadzone emocje i napięcia.

- Aż się przestraszyłam, bo ta śmierć wydała mi się realna, czułam fizyczny ból - opowiada Ola, 33-latka, do niedawna menedżerka w sektorze bankowym, dziś dietetyczka i specjalistka od medycyny naturalnej. - Zwijałam się w tej agonii, aż szaman śpiewając przekonał mnie, bym poddała się temu, co czuję. Bo ja przez całe życie miałam potrzebę kontrolowania wszystkiego, za wszelką cenę. Dopiero gdy odpuściłam, wszystko dookoła stało się kolorowe. Zaczęłam podróżować. Po całym wszechświecie, po wszystkich wszechświatach. Każdy był inny, kolory i kształty nie do opisania. Miałam poczucie, że byłam wszędzie i zobaczyłam wszystko. Potem sobie uświadomiłam, że to mnie wyleczyło z kompleksu, że nie widziałam świata. Bo podróżować zaczęłam dopiero jako dorosła. Wydawałam na to wszystkie pieniądze, ale nie cieszyłam się podróżami, tylko odfajkowywałam miejsca, w których moi znajomi dawno już byli. Ciągle czułam, że muszę za nimi nadążyć. Teraz już nie muszę.

Tego wszystkiego Ola dowiedziała się dopiero po piątej ceremonii ayahuaski.

Ola jedzie do dżungli


Wcześniej przejechała pół świata, z Warszawy do wioski Indian Shipibo w amazońskiej dżungli, by zmienić swe życie. Miała jej w tym pomóc ayahuasca - napar z amazońskich roślin, o którym opowiedział jej znajomy. Zdecydowała się, gdy poczuła, że ma dość życia, w którym ciągle musi być silna, przebojowa i odnosić sukcesy.

Poleciała do Limy, a stamtąd do Iquitos - miasta bramy do dżungli amazońskiej. - Iquitos to jeszcze cywilizacja - opowiada. - Są skutery, restauracje, ale głównie takie, które serwują specjalną kuchnię. Bo przed ceremonią trzeba przez dwa tygodnie być na diecie, żeby oczyścić organizm z toksyn, chemii, wszystkiego, czym nas obarcza cywilizacja. Na ulicach widzisz lokalsów i przyjezdnych i jesteś w stanie rozpoznać, czy są przed, czy po. Jak są przed, to chodzą tacy przymuleni, szarzy, nie mają blasku w oczach. Kto wraca z lasu, promienieje.

W Iquitos wsiada się na łódź i płynie w głąb dżungli. W wiosce każdy dostaje swój domek i dalej oczyszcza organizm: dwa razy dziennie zestaw ziół do picia, masaże, kąpiele z kwiatów. W programie jest siedem ceremonii. Dzień pierwszej zaczyna się od wypicia vomitivo - przeczyszczającego wywaru z trawy cytrynowej. - Pijesz po kokardkę, na pusty żołądek, nagle cię wszystko skręca i boli. Szaman zaczyna cię masować i w końcu wymiotujesz, na maksa, całą tę wodę razem z pozostałościami naszego zachodniego jedzenia. I wszyscy patrzą. To ma przygotować organizm na wypicie właściwego naparu i otworzyć grupę, żeby potem nikt się nie krępował. Bo w trakcie ceremonii różne rzeczy się dzieją: możesz się wypróżnić na matę, ludzie pierdzą, bekają, płaczą, śmieją się. Ayahuasca nazywana jest "la purga" - oczyścicielka. Czyści na różne sposoby: górą, dołem, skórą. Ja dużo płakałam, z nosa mi ciekło, zatoki mi się oczyściły.

Sama ceremonia odbywa się po zmroku, w okrągłym drewnianym budynku pokrytym strzechą. W centrum siedzą szamani, wokół leżą maty, obok każdej wiadro i papier toaletowy.

- Najpierw jest godzina na skupienie się i sprecyzowanie intencji. Potem pijesz, wracasz na matę i czekasz, aż napar zacznie działać.

DMT przed śmiercią


Ayahuascę najczęściej uzyskuje się z dwóch składników: pędów Banisteriopsis caapi (pnącze, zwane potocznie yagé) i liści Psychotria viridis (krzew, potocznie chacruna), choć ten drugi ma zamienniki. Powstały z nich napar zawiera DMT, jedną z najbardziej halucynogennych i zmieniających świadomość substancji znanych człowiekowi. Wśród pijących ayahuascę panuje pogląd, że niewielkie ilości DMT są uwalniane również przez naszą szyszynkę w stanie ekstremalnego cierpienia lub przed śmiercią. Stąd możliwość przeżywania wtedy wizji czy doświadczeń mistycznych. Tę hipotezę w książce "DMT: molekuła duszy" wysunął amerykański psychiatra Rick Strassman, który w latach 90. na Uniwersytecie w Nowym Meksyku przeprowadził na grupie 60 wolontariuszy badania nad wpływem syntetycznego DMT na ludzki organizm.

Dagmara śpiewa, aż szkło pęka


- Mnie wyświetlił się obraz całego życia, taki jaki podobno pojawia się przed śmiercią - opowiada Dagmara, 40-letnia projektantka ubrań i kostiumów teatralnych. - Zobaczyłam historię swoją i swojej rodziny od momentu, gdy pierwszy raz wsiadłam z tatą, pilotem, do śmigłowca. Miałam też wizję, że moja mama nie zrealizowała swoich pasji, chciała być aktorką, ale nie miała odwagi. I ja po to miałam mamę niezrealizowaną artystkę, by zobaczyć, co będzie ze mną, jeśli tak jak ona z lęku uwiję sobie gniazdko i schowam się do nory. Ona mi pokazała, że muszę iść, tak jak tata, za wyzwaniami. Po którejś ceremonii zaczęłam śpiewać. To był głos na takiej częstotliwości jak mongolski śpiew gardłowy, że szkło pęka. Nie mogłam przestać, aż się popłakałam. Inni też zaczęli śpiewać, aż byliśmy wszyscy w jednej tonacji, w jednym dźwięku. To było dojmujące, bo ja byłam całe życie przekonana, że nie mam głosu ani wrażliwości muzycznej. Wszystko dlatego, że w dzieciństwie brat powiedział, że ja się do śpiewania nie nadaję.

Bitnik szuka wolności


W 1953 roku w podróż po ayahuascę, znaną wtedy jako yagé, wyrusza czołowy poszukiwacz mocnych wrażeń tamtej epoki - pisarz i poeta William S. Burroughs. Tak jak inni członkowie jego grupy artystycznej, bitnicy, ma za sobą dziesiątki eksperymentów ze zmienianiem świadomości. "Odlot oznacza chwilową wolność od uwarunkowań starzejącego się, ostrożnego, marudzącego, przestraszonego ciała. Być może w yagé odnajdę to, czego szukałem w ćpaniu, w trawie i kokainie" - tłumaczy ustami bohatera książki "Ćpun". Podróż przez Peru, Ekwador i Kolumbię Burroughs opisuje w wydanych dekadę później listach do innego bitnika Allena Ginsberga. "To najsilniejszy narkotyk, jakiego doświadczyłem. Nie da się go porównać z niczym. Doprowadza do najbardziej kompletnego wykolejenia zmysłów" - pisze. Tak współczesna kultura zachodnia dowiaduje się o istnieniu prastarej szamańskiej metody leczenia duszy i ciała. Na doświadczenie, które opisał Burroughs, w czasach rodzącej się kontrkultury jest olbrzymi popyt. Z czasem w Amazonii powstają całe ośrodki oferujące ayahuascowe turnusy. Nie brakuje hochsztaplerów, którzy dbają tylko o zysk i nieodpowiedzialnymi praktykami doprowadzają nawet do śmierci nieprzygotowanych osób. Jednocześnie zachodnia nauka próbuje zrozumieć biochemię ayahuaski, którą wtajemniczeni nazywają "medycyną". W tym środowisku mówi się, że to nie ludzie jej szukają, ale "matka ayahuasca woła do siebie tych, którzy są gotowi".

Tamir szuka korzeni

- To było w Konstancinie pod Warszawą - opowiada Tamir. - Duża hala, około 40 osób. Podłoga wyłożona dywanami i poduszkami, wszędzie leżą instrumenty muzyczne, pachnie kadzidłem, na ziemi ułożona z kwiatów mandala. Taka hipisowska nasiadówka. W końcu przychodzi szaman. Indianin z Ameryki Południowej.

Tamir ma kilkudniowy zarost, na szyi arafatkę, na głowie jarmułkę, pod nią kręcone i lekko zmierzwione włosy. Siwe. Na drugie spotkanie przychodzi z twarzą całą zakrwawioną i posiniaczoną. - Spokojnie, to tylko charakteryzacja. Gram w filmie, gdybym miał to zmyć, nie zdążyłbym na umówioną godzinę.

Ten film to "W spirali", Tamir gra w nim jedną z ważnych ról - szamana, dzięki któremu para głównych bohaterów decyduje się wypić napar i spojrzeć w głąb siebie.

- Chcieliśmy wprowadzić do filmu element czegoś dziwacznie, nieziemsko "innego". Zasugerowałem "ayę". I ona stała się w filmie tym, co nadaje wydarzeniom inny bieg, tak jak nadała inny bieg mojemu życiu.

Tamir mieszkał w USA i Kanadzie, a urodził się w Izraelu. Do Warszawy przyprowadziła go osiem lat temu nadzieja, że w mieście, w którym kiedyś mieszkali jego przodkowie, odnajdzie swoją drogę. W Stanach zostawił rodzinę i, w większości, dorosłe dzieci. - Ale to, że jestem tu, a moja rodzina tam, nie dawało mi spokoju.

O ayahuasce opowiedział mu przyjaciel.


- Na pierwszej ceremonii najpierw zobaczyłem oczy wszędzie naokoło. Pojedyncze. Były żywe i mówiły do mnie moimi własnymi myślami, jak echo. Mówiły o rodzinie, o moim pobycie w Polsce. To były moje myśli, pomysły, wspomnienia, ale widziane inaczej, głębiej. Zacząłem patrzeć w jedno z tych oczu. Jego brzeg zaczął się otwierać jak okno. Nagle wyskoczył przez nie delfin. Zaczął pływać wokół mnie i przeze mnie. Jak się później zorientowałem, był metaforą mojego życia. Poczułem, że jestem tu, w Polsce, bo chcę tu być. Ale gdziekolwiek bym był, nadal jestem częścią swojej rodziny. Po tej ceremonii moje dzieci wreszcie mnie odwiedziły, czyli stało się coś, co wcześniej się nie udawało, i to był dla mnie ogromny przełom. Teraz chodzę na ceremonię kilka razy do roku, każda kosztuje jakieś 300-400zł. Raz pojechaliśmy w Bieszczady, do drewnianego domku bez prądu i wody. Rano zabraliśmy się do przygotowywania wywaru, co trwa jakieś osiem godzin. Rozłożyliśmy koce i dywany, rozpaliliśmy ognisko. Tej nocy chodziłem po lesie i dotykałem drzew. A one mnie. Choć nie wszystkie, niektóre nie miały na to ochoty. A inne dosłownie wplatały mi się w dłonie. Miałem poczucie jedności z naturą, ze wszechświatem, jakbym był z nim połączony pępowiną. Widziałaś film "Avatar"? No to wiesz, o co mi chodzi. Cameron musiał pić ayahuascę.

Dagmara szuka wzorów


Tamir wysyła mnie do Dagmary, którą nazywa "szamanką". Szamanem może być każdy. Bo szaman to uzdrowiciel, człowiek, który poszukuje duchowego oświecenia, by leczyć siebie i innych. - Szamanizm to świadomość siebie i wielowymiarowości istnienia. Ayahuasca jest tylko jedną z dróg prowadzących do oświecenia. Można medytować, w naszej części świata kiedyś to samo robili guślarze, były ceremonie z magicznymi grzybami - mówi Dagmara. Ma lekko zachrypnięty głos i promienną twarz. Jej mieszkanie-pracownia pełne jest wzorzystych tkanin. - Kiedy zaczynałam projektować, ktoś powiedział, że na ubraniach maluję meridiany. Wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, że to są punkty energetyczne w ludzkim ciele. Gdy zaczęłam jeździć po Azji, Ameryce Południowej, zobaczyłam, że te wzory w różnych kulturach się powtarzają i znaczą to samo. Że cały wszechświat jest wzorem, układem geometrycznym, siecią, matrycą. A my jesteśmy jego częścią, jesteśmy połączeni. I te wzory są takim portalem, który gdzieś nas przenosi i coś nam opowiada - o nas samych. Ta wiedza jest w nas, ale nie mamy do niej dostępu. Dzięki ayahuasce dostrzeżesz pewne rzeczy, ale potrzeba czasu i wysiłku, by je zrozumieć. Wielu poszukiwaczy doznań żyje od ceremonii do ceremonii, a w swoim życiu nic nie zmieniają.

Kogo woła matka ayahuasca


Maciej, 41 lat, pracuje w sektorze finansowym. - Po obejrzeniu filmu "DMT: molekuła duszy" zdecydowaliśmy się z żoną pojechać na ceremonię do Czech. Dzięki "medycynie" poradziłem sobie z uzależnieniem od alkoholu. Podczas ceremonii zobaczyłem, co on robi ze mną i z moimi relacjami, poczułem taki wstręt, że nie byłem już w stanie tknąć alkoholu. Nie piję od trzech lat. Inna ważna rzecz to poczucie wspólnoty ze wszystkimi żyjącymi organizmami. Zacząłem żyć bardziej ekologicznie, zostałem wegetarianinem, uważam na to, co jem.

Jego żona Joanna, psychoterapeutka, na ceremonie jeździ z 5-miesięcznym dzieckiem. - Zaczęliśmy jeździć, gdy byłam w ciąży, dzięki nim oswoiłam lęk związany z porodem. I pokonałam wreszcie depresję. Środki farmakologiczne nie pomagały, terapia w ograniczonym stopniu, dopiero dzięki ayahuasce wyzdrowiałam.

Robert, 36 lat, pisarz. - Byłem na trzech ceremoniach w Peru i dwóch w Czechach. To, co daje mi ayahuasca, mogę porównać do długich miesięcy terapii grupowej lub odosobnień medytacyjnych. Pod powiekami oglądam retrospekcje, film z mojego życia, w którym z brutalną szczerością odsłaniają się wszystkie momenty, w których grałem, udawałem, odwracałem się od ludzi, oszukiwałem siebie i innych. Wszystkie momenty, w których wybrałem podziw zamiast intymności i uznanie zamiast relacji. Po zakończonej ceremonii zdumiewający jest spokój, wiedza o tym, kim na pewno nie jestem, i świadomość tego, gdzie naprawdę chcę być.

Marta, 39 lat, psycholog, psychoterapeutka. - O ayahuasce dowiedziałam się od przyjaciela podróżnika, który od lat szuka narzędzi poszerzających świadomość. Razem regularnie jeździmy do Indii na medytacje vipassany. W sumie byłam na około 15 ceremoniach, dały mi więcej niż wieloletnia psychoterapia. Zrozumiałam, co to znaczy miłość bezwarunkowa do siebie, uciszyłam wewnętrznego krytyka, a umocniłam obserwatora. Ayahuasca pokazuje bardzo trudne aspekty naszej osobowości i wyswobadza z lęku, który utrudnia nam przyjrzenie się im.

Ten kwadratowy świat

Ayahuascę pije coraz więcej Polaków. I coraz więcej się o niej mówi. Na przykład na Pudelek.pl: "Kasia Kowalska (...) zafascynowała się auyahuascą, wywarem przyrządzanym przez indiańskich szamanów. Podobno wierzy, że to właśnie on wyleczył ją z boreliozy". Część osób - jak Tamir - uważa, że wiedzę o napoju trzeba propagować. Inni uważają, że rozgłos może mu zaszkodzić. - Ci, którzy nie są na nią gotowi, cały temat łatwo zdyskredytują jako oszołomstwo i bujdy spod znaku New Age - mówi osoba prosząca o anonimowość. W takiej mniej więcej roli wystąpiła ayahuasca w programie "Dzień dobry TVN". Zaproszony do studia profesor Mariusz Jędrzejko, socjolog, specjalista ds. uzależnień z Centrum Profilaktyki Społecznej, oskarżył swą rozmówczynię, szamankę Aldonę Miroński o oszukiwanie ludzi i brak moralności.

Aldona Miroński mieszka w Niemczech, ma 54 lata. Ceremonie prowadzi od kilku - w Holandii, bo tam są tolerowane. - Nauka wie o ayahuasce coraz więcej - mówi mi. - Hiszpańskie badania wykazały, że ma dobroczynny wpływ na ośrodki w mózgu odpowiedzialne za uczenie się i zapamiętywanie. Pod jej wpływem mózg wymienia informacje między obszarami, które normalnie nie komunikują się ze sobą. Oznacza to, że umysł nie porusza się już utartymi ścieżkami, ale tworzy nowe - staje się bardziej kreatywny, odnajduje więcej znaczeń. Ayahuasca jest niezwykle potężnym narzędziem, jak ostry skalpel, tyle że dla duszy. Choć jest w całej Unii Europejskiej nielegalna, rośliny można sprowadzić przez internet. Ale nikt przecież samodzielnie nie wykona sobie operacji na otwartym sercu i nie pozwoli, by zrobił to ktoś niedoświadczony lub nieodpowiedzialny. Zwłaszcza że wiąże się z tym wiele zagrożeń. Są choroby, np. serca, które wykluczają ludzi z ceremonii. Szkodliwa jest nie ayahuasca, ale niefrasobliwość, z jaką potrafią podchodzić do niej ludzie.

Ola żegna się z matką

Po dwóch tygodniach w Peru Ola wróciła do Polski. Na lotnisku zgubiono jej plecak. - Normalnie bym się darła, składała skargi i była wściekła przez trzy dni. A wtedy pomyślałam, że nie będę musiała plecaka dźwigać do samochodu, ktoś mi go odwiezie, a jak nie, to kupię inny. Dziś nie rozumiem, jak mogłam się tak męczyć. Parę lat temu sięgnęłam duchowego i emocjonalnego dna, nie wiedziałam, kim jestem i po co żyję. Zaczęłam chodzić na psychoterapię. Ale choć dowiedziałam się, że płaczę bez przyczyny, bo nie przeżyłam żałoby po śmierci mamy, nie wiedziałam, co z tym zrobić. Smutek wracał w najmniej spodziewanych momentach. Z mamą pożegnałam się dopiero w Peru. Co noc szamanka śpiewała "pożegnaj się z mamą", a ja płakałam. Śpiewała w języku shipibo, ale ja to słyszałam po angielsku. I w końcu miałam dosyć płaczu. Stwierdziłam: ile można? I przeszło jak ręką odjął. Inaczej spojrzałam też na ojca, którego wcześniej nienawidziłam. Zobaczyłam, jak siedzi pod stołem i ściąga z niego skórki chleba. On, chłopiec z domu dziecka, wcześniej wychowywany przez alkoholików, którego do czwartego roku życia nikt nie przytulał, nikt niczego nie nauczył. I pomyślałam: Boże, jaki on biedny! Skąd miał wiedzieć, jak się zająć rodziną, skoro jej nigdy nie miał?

Niedługo po powrocie Ola poznała Rafała. - Pierwszy raz czułam się przy facecie swobodnie, wiedziałam, że jestem gotowa na prawdziwy, szczery związek. Przy nim pierwszy raz puściłam bąka i się tego nie wstydziłam. Wcześniej bym się chyba ze wstydu spaliła i nie chciała więcej faceta widzieć. Strasznie byłam poblokowana. "Medycyna" mi uświadomiła, że nie muszę się przejmować tym, "co ludzie powiedzą". Niektórzy mówią, że ona jest jak psychoterapia na sterydach. I coś w tym jest. Cała wyprawa trwała dwa tygodnie i razem z pobytem i biletami kosztowała mnie 12 tysięcy. Ale to najlepszy prezent na 30. urodziny, jaki mogłam sobie zrobić.

Nie uzależnia, podnosi ciśnienie

DMT (dimetylotryptamina) to substancja psychoaktywna powodująca silne halucynacje. Z badań klinicznych wynika, że osoby pod jej wpływem doświadczają przypominających sny wizji, mają wyostrzone postrzeganie i silniej przeżywają emocje. Na poziomie fizjologicznym ayahuasca powoduje wzrost ciśnienia krwi i zwiększa stężenie niektórych zawartych w niej hormonów, jak kortyzolu czy prolaktyny. Reakcja organizmu jest podobna jak po spożyciu halucynogennych grzybów zawierających psylocynę, jednak halucynacje nie są aż tak silne, nie ma także silnego wzrostu stężenia endogennej dopaminy w mózgowiu, co raczej wyklucza możliwość wystąpienia ostrych psychoz. Ayahuasca nie wywołuje uzależnienia, bo nie wpływa na tzw. układ nagrody, to znaczy nie wywołuje zmian w obszarach mózgu odpowiedzialnych za przeżywanie przyjemności, tak jak np. heroina, kokaina, amfetamina czy alkohol.

Nie ma na razie badań dotyczących przewlekłego stosowania DMT - tego, czy może wpływać na osobowość, zdrowie psychiczne czy zdolności poznawcze. Ale nasi koledzy z Hiszpanii i Brazylii przeprowadzili ostatnio badania na grupie ponad 100 osób stosujących ayahuascę w Brazylii, głównie w celach religijnych i mistycznych, przez minimum 15 lat, przynajmniej dwa razy w miesiącu. Z ich badań wynika, że długotrwałe picie ayahuaski nie uzależniło ich i nie tylko nie wpłynęło szkodliwie, ale nawet poprawiło badane u nich funkcje poznawcze i społeczne. Jednakże nie są to badania kliniczne spełniające kryteria Evidence Based Medicine, tzn. nie ma podwójnej ślepej próby.

Z drugiej strony taka stymulacja powoduje m.in. zwiększanie wartości ciśnienia tętniczego, przyspieszanie akcji serca, zaburzenia rytmu serca, zwiększanie wykorzystania tlenu i energii przez mięśnie, także mięsień sercowy. Stad mogą wystąpić udary, zawały, zwłaszcza u osób z chorobami układu krążenia, ale także młodych.

Dr n. med. Jarosław Szponar
kierownik Oddziału Toksykologiczno-Kardiologicznego Szpitala im. Stefana Kardynała Wyszyńskiego w Lublinie. Konsultant wojewódzki w dziedzinie toksykologii klinicznej dla woj. lubelskiego
Ostatnio zmieniony 06 października 2016 przez jan potocki, łącznie zmieniany 1 raz.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 102 / 0
Ayahuasca odpędza złe duchy
Katarzyna Gapska

[ external image ]
Fot. Katarzyna Gapska

Szaman nalewa do skorupy po orzechu ciemny wywar i szepcze zaklęcia. Pijemy. Po chwili świat zaczyna wirować, pochłania nas dżungla...

Wyprawiając się do amazońskiej dżungli, dotknęłam innego świata. Była to podróż w krainę zaklęć, snów i duchów.

Dżungla bombarduje przybysza zapachami, kolorami, dźwiękami... Pulsuje milionami istnień, które są równoprawne. Tu człowiek pokonuje węża lub wąż człowieka. Roślina może uzdrowić albo otruć. Poznanie tego świata wymaga pokory, szacunku i czasu. Wiedzą o tym Indianie Yagua żyjący w pobliżu Iquitos - peruwiańskiego miasta w sercu zachodniej Amazonii.

Do ich wioski udajemy się starą barką z upalnego, ryczącego silnikami motorowych riksz Iquitos. Płynie z nami przewodnik Julio, kucharz Richardo i jego żona. Ruch na rzece jest spory. Mijamy łodzie, tratwy i prymitywne stacje benzynowe (paliwo sprzedaje się z przeżartych rdzą beczek). Amazonka rozlewa się tak szeroko, że czasami ginie nam z oczu drugi brzeg. Kiedy znowu się wyłania, widzimy liche chatki kryte palmowymi liśćmi, kobiety przy praniu, bawoły stojące nieruchomo w wodzie i baraszkujące w przybrzeżnych zaroślach dzieci.

***


Po trzech godzinach docieramy do obozowiska dla turystów. Odpoczywamy chwilę w drewnianym bungalowie (przepędziwszy przedtem jaszczurki i pająki) i płyniemy dalej.

"Nasza" wioska leży tuż przy brzegu jednego z licznych dopływów Amazonki. Nie jest duża - naliczyliśmy zaledwie dziewięć chałup zbudowanych z cienkich palików i wąskich desek. Gdzieniegdzie stoją rachityczne płotki z suszącym się praniem. Okazała polana nad brzegiem rzeki z dwiema bramkami zbitymi z desek i koślawymi ławeczkami dla publiczności służy za boisko do piłki nożnej.

Mieszka tu ok. 150 Indian Yagua (całe plemię liczy ok. 4 tys. osób żyjących w ponad 30 wspólnotach rozrzuconych od Iquitos Loreto w Peru aż do miejscowości Leticia w Kolumbii). W okolicy jest jeszcze kilka takich osad. Ich mieszkańcy odwiedzają się z okazji rocznic, ceremonii i... meczów piłki nożnej. W futbol grają tu wszyscy bez względu na płeć i wiek (widzieliśmy mecz między dwiema osadami - grały drużyny starszych kobiet, młodszych kobiet, chłopców i mężczyzn).

Yagua żyją z połowu ryb, polowań, uprawy zbóż i nielicznych spotkań z turystami, dla których urządzają pokazy strzelania z dmuchawek.

***


Indianki zaczynają rodzić dzieci w wieku 14-15 lat. 20-latki mają już przy sobie sporą gromadkę. Jak długo będą płodne, tak długo będą się cieszyć względami męża (może sobie wybrać młodszą kobietę).

Gdy zjawiamy się w wiosce, pierwsze wybiegają nam na spotkanie właśnie dzieci. Kobiety i mężczyźni przyglądają się nam z życzliwą ciekawością. Tradycyjne stroje zakładają już tylko na spotkania z turystami. Musieli z daleka dostrzec naszą łódź lub Julio uprzedził ich o wizycie - stoją na brzegu wystrojeni w spódniczki z włókien palmy chambira, z twarzami pomalowanymi czerwoną farbą (w krzakach dostrzegamy porzucone T-shirty i plastikowe klapki).

Udaje nam się podsłuchać, jak Julio negocjuje z przysadzistym wodzem o dumnej twarzy cenę za widowisko. Kończy się na 20 solach (ok. 20 zł). Wódz przechadza się po placu, wypinając okrągły brzuch i łaskawie pozwalając się fotografować. Ma sporą dmuchawkę, z której bezbłędnie trafia strzałą w oddalony o 10 m słupek. My też próbujemy, ale nasze strzały w większości omijają cel. W podzięce dajemy wodzowi czapeczkę, a kobietom i dzieciom - długopisy. Kupujemy też trochę pamiątek - naszyjniki z pestek, torebki z włókien palmy chambira, ostrzałki z zębów piranii.

***


Na środku wsi stoi okrągła wiata otoczona rowem o głębokości ok. 20 cm. Przewodnik wyjaśnia, że odbywają się tu ceremonie picia ayahuaski z udziałem Augusto, miejscowego szamana. Chętnie nas z nim pozna.

Curandero (uzdrowiciel), na oko 60-latek, mówi trochę po hiszpańsku i w tym języku zaprasza nas w swoje progi. Mieszka z żoną na skraju wsi, w domu zbudowanym jak wszystkie inne na palach (ochrona przed dzikimi zwierzętami i występującą z brzegów w porze deszczowej Amazonką). Przez cienkie ściany prześwituje dżungla, lekki wiatr kołysze palmowymi liśćmi na dachu. W środku palenisko, zapas bananów i manioku, parę zniszczonych garnków, a za przepierzeniem z palików - miejsca do spania. W izbie przycupnęło kilku chorych. Nastolatka o zbolałej twarzy musiała kilka godzin płynąć canoe, nim tu dotarła.

Augusto cieszy się szacunkiem i zaufaniem mieszkańców kilku okolicznych wiosek. Leczy ludzi od ponad 30 lat. Nim zaczął samodzielnie przygotowywać mikstury, praktykował u boku starego szamana (edukacja szamańska jest trudna - należy zachować wstrzemięźliwość seksualną i stosować dietę opartą na ryżu oraz roślinach, których lecznicze i oczyszczające działanie wypróbowuje się na sobie).

Augusto swoje sukcesy w uzdrawianiu i odpędzaniu złych duchów zawdzięcza w dużej mierze ayahuasce (Banisteriopsis caapi). Ta gigantyczna liana rośnie w deszczowych lasach Ameryki Południowej. Indianie nazywają ją pnączem mądrości. Nazwa wywodzi się z języka keczua i oznacza "lianę ducha" (aya - dusza, huasca - liana). Amazońscy szamani od prawie 2 tys. lat wykorzystują ayahuaskę do osiągania wyższego stanu świadomości, kontaktowania się z duchami i przewidywania przyszłości. Dzięki niej mogą przejrzeć plany wroga, nawiązać trafne sojusze z innymi plemionami, ale też rozwiązywać trudne życiowe dylematy, doradzać w sprawach sercowych, neutralizować złe czary i leczyć chorych (w zachodnich klinikach stosuje się ją w leczeniu narkomanii, alkoholizmu i niektórych chorób psychicznych). W skład wywaru prócz ayahuaski wchodzą dwie inne rośliny - toe (Brugmansia suaveolens) i chacruna (Psychotria viridis). Jego skład procentowy ustala curandero w zależności od własnych doświadczeń, upodobań i funkcji, jaką ma spełnić napój. Przygotowanie wywaru to najświętszy rytuał czyniony w stanie głębokiej kontemplacji.

Ayahuasca oczyszcza duszę i ciało - w przenośni i dosłownie. Powoduje silne torsje - stąd rów wokół wiaty. Z konsternacją wpatrujemy się w brunatną ciecz w wielkim słoju. Jednak ciekawość bierze górę nad strachem...

Augusto radzi nam przez najbliższe godziny nic nie jeść i skoncentrować się na swoim wnętrzu. Tylko wtedy nawiążemy transcendentny kontakt z duchami. Umawiamy się na spotkanie w obszernym bungalowie w naszym obozowisku (pół godziny łodzią od wsi). Jest czwartek, według Augusta najlepszy obok wtorku dzień na rytualne oczyszczenie.

***

O zmroku wracamy do obozu. Pada deszcz, w dżungli słychać nawoływania zwierząt i brzęczenie moskitów. Z lekkim niepokojem obserwujemy krzątaninę Julio, który ściele koce na deskach bungalowu i ustawia obok nich wiadra.

Robi się coraz ciemniej, błyskają tylko świetliki. Wraz z kilkoma Indianami ze wsi czekamy na szamana. Zjawia się po dwóch kwadransach. Jest tak ciemno, że słyszymy tylko jego kroki.

Po chwili czujemy odurzający zapach palonych ziół. Augusto, potrząsając grzechotką, intonuje icaros - modlitwę, której nauczył się od ducha ayahuaski. Odczuwamy lekki zawrót głowy wywołany śpiewem i dymem. Ogarnia nas błogostan. Augusto nalewa do skorupy po orzechu ciemny, gęsty, ostro pachnący wywar. Pijemy. Kładziemy się na ziemi. Szaman zwraca się z pieśnią do mieszkającego w dżungli ptaka huancawi, aby pomógł mu wyciągnąć z nas ból i zło.

Jakby za sprawą jego prośby równocześnie z rozpoczęciem pieśni dopadają nas torsje. Świat zaczyna wirować. Pojawiają się wizje - kolorowe ptaki, zwierzęta, motyle. Pochłania nas dżungla. Stajemy się częścią natury, grudką ziemi, liściem drzewa chlebowego, moskitem. Ciało ogarnia dziwna lekkość, choć w ustach wciąż drapie ayahuasca. Widzimy pochylającą się nad nami zamazaną, zwielokrotnioną sylwetkę szamana. Muska czubki naszych głów palmowym liściem i wdmuchuje nam w złożone dłonie odurzający dym z tytoniu, szepcząc zaklęcie: tabaquito, tabaquito, saca el mal y dolor que tiene esta senorita/este joven* (tytoniu, wyciągnij ból i zło z tej dziewczyny/chłopaka).

Ceremonia trwa około trzech godzin - nam wydaje się, że ledwie kwadrans. Augusto gestem daje znak, że możemy odejść. Ludzie ze wsi wracają do swoich domów, chyba szóstym zmysłem odnajdując drogę w plątaninie wodnych szlaków. Nas odprowadzają do śpiworów koledzy, którzy tylko przyglądali się ceremonii. Wydaje nam się, że lewitujemy. Czujemy się wolni i lżejsi. Świat zewnętrzny dociera do nas jakby zza grubej szyby. W głowach wciąż pobrzmiewa echo pieśni Augusta: ptaku huancawi, w imieniu ayahuaski odpędź zazdrość z tytoniem...

***


Zapadamy w długi, głęboki sen. Ayahuaska towarzyszy nam jeszcze przez kilka dni. Czujemy w ustach jej gorzko-kwaśny smak, a w nosie ostry zapach. Nasze ciała stają się wrażliwsze na bodźce fizyczne. Zmysły się wyostrzają.

Wierzymy, że dzięki ayahuasce odpędziliśmy złe duchy i wyszliśmy cało z rozmaitych tarapatów podczas długiej podróży przez Peru i Boliwię.

*Podczas ceremonii szaman śpiewał w keczua, nazajutrz Julio przetłumaczył nam pieśni i modlitwy na hiszpański

Trochę cen


• Do Iquitos można dopłynąć statkiem z Pucallpy (6-8 dni) lub z Yurimaguas (4-6 dni) za ok. 20-30 dol. lub dolecieć samolotem (ok. 1,5 godz.) z Limy za 55-100 dol.

• Wyprawa w głąb dżungli z przewodnikiem, jedzeniem, noclegiem w bungalowach - ok. 20-30 dol. za dzień/osobę

• Udział w ceremonii picia ayahuaski - 15 soli od osoby (cena do negocjacji, zależy od szamana)

W sieci
http://biopark.org/peru/iquitos.html
http://www.traficoperu.com/espanol/index.html
http://www.peru-explorer.com/iquitos_hotels.htm



Ayahuasca - moda na legalny trip w Kalifornii

rik

[ external image ]

Płacisz 200 dolarów i masz legalny odjazd. W Kalifornii modzie na amazońską roślinę o nazwie Ayahuasca uległy już gwiazdy Hollywood.
Ma smak przypominający zgniły las, stare skarpetki albo nawet ściek. Trudno ją przełknąć, powoduje czasem wymioty, ale liczy się to, że eliksir z liści amazońskiej rośliny Ayahuasca powoduje odmienne stany świadomości i przenosi w światy, w których rządzą mistyczne stwory. Całkiem legalnie.

Specjalne sesje przyciągają w Stanach Zjednoczonych coraz więcej chętnych. Odbywają się przy blasku świec w domach, studiach jogi czy nawet pod chmurką. Ponieważ różne rzeczy mogą się zdarzyć, zażywanie rośliny odbywa się pod okiem wtajemniczonego szamana. Ich liczba ostatnio wzrosła. Nic dziwnego, każda osoba za kontakt z innym światem płaci 200 dolarów. Eliksir ma też bardziej wymierne działanie. Zwolennicy twierdzą, że nawet po jednej sesji można zwalczyć depresję, czy też nałogi. Inni pozbyli się na jedną noc ograniczeń ego i, jak twierdzą, nigdy nie widzieli swego życia w tak czysty i piękny sposób.

Gwiazdy też chętnie poddają się działaniu Ayahuaski. Dla Stinga sesja z rośliną była dość ciężkim doświadczeniem. Tori Amos z kolei miała seks z demonami. Do kontaktu z eliksirem przyznał się też Oliver Stone.

Ayahuasca pochodzi z Peru. Zażywanie jej jest tam dość powszechnym wśród Indian rytuałem. Do niedawna sporo młodych ludzi ze Stanów Zjednoczonych wybierało się po nią w Andy. Teraz psychodeliczni guru wraz ze swoją rośliną dotarli do Kalifornii.


Izraelski naukowiec: Mojżesz i jego lud byli pod wpływem narkotyków
awe, Reuters


Biblijny lud Izraelitów, który podążał za Mojżeszem mógł być pod wpływem substancji halucynogennych - twierdzi izraelski naukowiec

- Biblijni Żydzi zmierzający do Ziemi Obiecanej mogli mieć narkotyczne wizje wywołane przez halucynogenną roślinę. Najprawdopodobniej byli pod jej wpływem kiedy Mojżesz wrócił z góry Synaj z tablicami zawierającymi Dziesięć Przykazań - twierdzi profesor Benny Sharon z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie. - Błyskawice, światła dźwięk trąb opisane w biblijnej Księdze Wyjścia mogły być częścią wizji, jakie pojawiają się u ludzi o "odmiennych stanach świadomości" - uważa psycholog.

Jego zdaniem właściwości halucynogenne wykazuje roślina, która występuje na pustyni w okolicach góry Synaj. Swoje spostrzeżenia opublikował w brytyjskim magazynie "Time and Mind". Sharon twierdzi, że dwie pustynne rośliny zawierają psychoaktywne cząsteczki podobne tych, jakie występują w wywarze z silnie halucynogennej amazońskiej rośliny Ayahuasca. Shanon przyznał, że około 160 razy miał okazję zażyć taki wywar. - Pod jego wpływem widzi się światło i doświadcza spotkania z ogromną siłą. Niektórzy porównują to z mocą boską - pisze Sharon.

- Biblia próbuje opowiedzieć nam o bardzo głębokim i doniosłym wydarzeniu. Nie powinniśmy martwic się o los Mojżesza, a raczej los nauki - tak rewelacje naukowca skomentował ortodoksyjny rabin Juval Sherlow.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 102 / 0
Mistrz Manuel Rufino leczy z żądzy pieniądza. Za kurację można zapłacić 85 000 zł
Grzegorz Szymanik

[ external image ]
Fot. Dawid Rygielski

Gdy pierwszy raz wyciągał ze mnie zło, zapytał: jak mogłaś tak żyć? Mogłam, miałam kontakt z rodziną, przyjaciół, pracę i pieniądze. Po dwóch latach z Maestro nie miałam już nic.

O świcie przyszła Matka Boska. Pokazał im ją Mistrz, gdy spożyli lekarstwo. Święta figura stała przymocowana do skały, o którą rozbijały się morskie fale. Skąd się tu wzięła?

- W takich chwilach nie mieliśmy wątpliwości, że jest prawdziwym Mistrzem - mówi Renata (w domu na Szafirowej mieszkała półtora roku).

- Myślałam, że dowie się, jeśli tylko zrobię to, co zabronione - opowiada Maria (w domu wspólnoty dwa i pół roku).

- Gdy mówił, czułem się jak dziecko strofowane przez ojca - tłumaczy Piotrek (z domu wyrzucony za nieposłuszeństwo, bycie tyranem i wstrętnym człowiekiem).

Szaman, który gotował Królowi

Do redakcji przyszedł list:

"Chciałabym opowiedzieć o działaniu sekty - Fundacji Orzeł Kondor Koliber. Będąc prawą ręką guru, miałam dostęp do wielu informacji. Chciałabym ostrzec młode osoby i ich rodziców. Jednym z głównych sposobów werbunku jest odbywający się corocznie festiwal Heart & Mind. Festiwal jest dość znanym wydarzeniem wśród ludzi zainteresowanych szeroko pojętym rozwojem duchowym. Renata".

Kiedy się z nią spotkałem, opowiedziała mi o Mistrzu. Potem poznałem innych, którzy mieszkali w jego domu.

Mistrz nazywa się Manuel Rufino, wszyscy jednak mówią do niego "Maestro".

Sam przedstawia się tak: członek starszyzny ludu Taino z Dominikany, uczeń klasztoru Szaolin, Tancerz Światła oraz lekarz medycyny naturalnej, założyciel Szamańskiej Szkoły Inicjacyjnej, nauczyciel jogi i malarz (sztuki piękne studiował na Uniwersytecie w Nowym Jorku, a jego obrazy wystawiano w galeriach na całym świecie), reprezentant Ruchu na rzecz Zjednoczenia Indiańskich Kultur Solarnych Obu Ameryk, uczony w tradycji Majów, Azteków i Tolteków oraz plemion Huichol, Nawaho, Shipibo, Cofan, wegetariański szef kuchni, specjalista od zdrowego żywienia, ekspert w używaniu żywności do uzdrawiania oraz były kucharz króla popu Michaela Jacksona.

Mistrz podróżuje po świecie i naucza tradycji rdzennych kultur, ceremonii pełnych dymu, ptasich piór, ziół i ziemi. Do Polski pierwszy raz przyjechał dziesięć lat temu i wzbudził ogromne zainteresowanie.

- W rdzennych kulturach - uważa Renata - jest coś tak pierwotnego, że trudno to podważać. Coś, co się tyczy pierwszego porządku. Podczas rytuału dostrzegasz ten rdzeń i wychodzisz poza świat chory na pieniądze i interesowność.

Na tę chorobę Mistrz przywozi lekarstwo - ayahuascę (pnącze duszy w języku keczua). To psychodelik, który szamani piją, by wprowadzić się w trans. Po ayi możesz poczuć każdy atom ciała albo wyjść poza ciało, może wydawać ci się, że umierasz albo dotykasz Boga.

Mistrz mówi, że aya to drzwi. Jeśli przez nie przejdziesz, pokaże ci, jak żyć. Aya wyleczy ci ciało, a przede wszystkim duszę. Na ceremonie ayahuaski z Mistrzem przyjeżdżają więc z całej Polski ludzie zainteresowani rozwojem duchowym, ezoteryką i metafizyką. Poszukiwacze duchowych przygód. Ceremonie utrzymuje się w tajemnicy, bo ayahuasca jest w Polsce nielegalna.

Ceremonie wyglądają tak: uczestnicy (40-60 osób) są oczyszczani szałwią, siadają na podłodze, a obok stawiają miseczki na wymioty (aya działa przeczyszczająco i przez cały poprzedzający ceremonię dzień nie powinno się nic jeść). Potem każdy wypija kubek z brązowym płynem. Dudnią bębny, a kolory stają się wyraziste. To aya zaczyna działać. Wizje są intensywne i trwają nawet 12 godzin.

Maestro czuwa, intonuje indiańskie pieśni, uspokaja, gdy ktoś dostaje drgawek.

Wzrok, który powraca

Rankiem, gdy moc lekarstwa (medicine) tępieje, Mistrz uruchamia Cyber Szamana (YouTube), a następnie spożywane jest błogosławione śniadanie (morning food). Po dobie głodówki i nocy z ayahuascą smak owoców wydaje się rozkosznie słodki.

Siedzą przy morning food:

J., niewidomy od czasu choroby, którą przebył w dzieciństwie. Razem z kubkiem ayahuaski przychodzą do niego kolory i kształty, których nie może zobaczyć na co dzień.

Siedzi Maria, filozofka, która interesuje się ezoteryką. Pierwszą ceremonię ayi znosi źle, wymiotuje i czuje niepokój. Mistrz muska ją piórami, pryska wodą, wyciąga zło. Mówi, że musi spożywać więcej ayi.

- Jesteś tak obciążona. Jak mogłaś w ten sposób żyć? - pyta.

Jest Renata, filolożka, przewodniczka wycieczek na życiowym zakręcie. Niedawno rozstała się z chłopakiem, a jakiś czas temu zaczął psuć jej się wzrok. Boi się, że oślepnie. Słucha Mistrza, który zaleca wkraplanie płynu z ziemniaka zmieszanego z cukrem.

- Czy wiesz, że przyszli szamani są tak sprawdzani? Zabierany jest im wzrok, by pobudzić inne zmysły - opowiada.

Renata: - Poczułam się wybrana i wyróżniona. Nie miało już dla mnie znaczenia, czy widzę lepiej, czy gorzej.

Dom, którego brakowało

Mistrz prowadzi uczniów do lasu. Wyprawa po wizję (vision quest) to tradycja Indian Lakota. Na pustkowie idziesz bez jedzenia i wody. Tam przez trzy, cztery, pięć dni starasz się nie spać. Czekasz, aż przyjdzie wizja.

Renata: - Przestajesz się bać głodu i ciemności, pokonujesz siebie. Byłam wdzięczna Maestro, który mi to umożliwił.

Mistrz uczy, jak budować Szałasy Potu (namiot z umieszczonymi wewnątrz rozgrzanymi kamieniami, tradycja Inipi), a przez 12 godzin działania ayahuaski naucza: stary system oparty na pieniądzu, rodzinie i żądzach nie działa. Nadszedł czas przemiany, do której trzeba się przygotować - Nowa Era Wodnika. Z ayą w ciele te nauki brzmią odkrywczo i mądrze.

Maria: - Pomyślałam, że tak musi właśnie być.

Renata: - Naszym zadaniem miała być budowa społeczeństwa duchowej rodziny. Czuliśmy się jak pionierzy.

Po ayahuasce, gdy świat pulsuje, Mistrz roztacza wizję tego, co powinni robić, by nie zejść z duchowej ścieżki (spiritual path), kiedy nie ma go w Polsce. Muszą zamieszkać razem i pracować na rzecz ludzkości, bo tylko tak można osiągnąć szczęście.

Dom wynajmują w Warszawie, najpierw na ulicy Zelwerowicza, potem na Szafirowej. Jest gwarny, wypełniony muzyką i wspólnymi śniadaniami.

Renacie, która pochodzi z wielodzietnej rodziny, przypomina dom rodzinny, za którym tęskni. Maria wprowadza się tam po przeprowadzce do Warszawy, gdzie nikogo więcej nie zna.

Mieszka tu J., niewidomy informatyk. R. i Z. - para, ona sekretarka w korporacji, on zajmuje się finansami. Jest biznesmen i muzyk. M., doktor psychologii, która zawsze ciężko na siebie pracowała, bo na rodzinę nie mogła liczyć, znajduje tu bliskość, której nie znała.

Gdy Mistrz wraca z podróży, w domu czeka na niego pokój, który sam sobie wybrał.

Ceremonie z ayahuascą są coraz częściej (bywają trzy w miesiącu), a jednocześnie Maestro zabrania innych używek. Nie wolno palić papierosów i marihuany, pić alkoholu i kawy. To trucizny, bo lekarstwo jest tylko jedno.

Opowiada o festiwalu, który powinni zorganizować, i o fundacji, którą powinni założyć, by uczyć innych o rdzennych kulturach i oświeceniu. Ponieważ Maestro pochodzi ze szkoły Orła i Kondora, a jego zwierzę mocy to Koliber, fundacja zostaje nazwana Orzeł Kondor Koliber.

Maestro żeni się także z jedną ze swoich uczennic, która od tej pory będzie zajmowała się wszystkim, co mu potrzebne.

Portfel, który się odnalazł


Zawsze, gdy wraca i przywozi lekarstwo (ayahuascę), powtarza, jak bardzo jest drogie i wyjątkowe. Za każdą świętą ceremonię z ayą trzeba więc zapłacić. Mieszkańcy domu i bliżsi uczniowie płacą po 125 dolarów. Pozostali - 170 dolarów (po ceremoniach zdarzają się też dobrowolne datki dla Mistrza, do 10 tysięcy złotych).

Wyprawy po wizję (vision quest) kosztują 450 dolarów za osobę (płaci się za święty ogień i kamienie). Połowa zarobków z Szałasu Potów (100 złotych za osobę) również trafia do Mistrza.

Za warsztaty robienia bębna (są obowiązkowe, bo każdy uczeń powinien mieć bęben) trzeba Maestro zapłacić 800 złotych. Bęben należy zainicjować podczas ceremonii (600 złotych).

Gdy uczeń zastanawia się, czy to wszystko nie kosztuje za dużo, Mistrz odpowiada:

- Myślisz tylko o pieniądzach i to jest twój problem. Posłuchaj, wizyta u psychologa kosztuje 150 złotych za godzinę. Psycholog przepisze ci prozac, którego sam nigdy nie spróbował. A ja robię ci terapię dwunastogodzinną i sam korzystam ze swojego leku, więc wiem, że działa. Mógłbym jeździć do rdzennych plemion i uczyć się, a jeżdżę do was.

Renata: - Dopadały nas wyrzuty sumienia. Wszyscy tam byliśmy zmęczeni światem konsumpcji. Bolało nas, że wytykał chciwość. Następnym razem płaciliśmy bez narzekania.

Maestro uważa, że ludzie są niewolnikami pieniądza, jednak ważne jest, by dobrze zarabiali.

- Jeśli źle zarządzasz pieniądzem, utkniesz w pierwszej czakrze - ostrzega.

Renata: - Troszczył się, czy nasze zarobki są należyte, czy nasze kariery nie stoją w miejscu.

Mistrz ma przypowieści o pieniądzach: pewnego razu jego nauczyciel też prosił go o 20 tysięcy dolarów. Mistrz Manuel postanowił wysłać połowę. Tego samego dnia zgubił portfel z 6 tysiącami dolarów. Gdy się to stało, od razu pobiegł przesłać resztę. Chwilę później odnalazł portfel.

I tak, mówi Mistrz, działa właśnie świat.

Kiedy jest niezadowolony z zebranej sumy zapowiada: - Nie będę już do was przyjeżdżał, skoro nie potraficie się zorganizować.

Renata: - Wtedy panikujemy i obiecujemy, że będziemy starać się bardziej.

Era, która wymaga pracy

Pierwszy festiwal Heart & Mind (warsztaty, koncerty, pokazy) organizują w sali gimnastycznej w szkole. Rozsyłają listy do rodziny i przyjaciół o wsparcie i pieniądze (jeden bliski Renaty co roku daje 3000 złotych). Pracują od rana do nocy, ale to nowa era, nowa świadomość i trzeba ciężko pracować.

Jeśli chcecie, żeby coś istniało, mówi Mistrz, musicie włożyć choćby i swoje pieniądze. Renata za kilka tysięcy kupuje więc dekoracje. Każdy z uczniów sam musi kupić bilet na festiwal, który organizuje (190 złotych). Na tym, mówi Maestro, polega szacunek do swojej pracy.

W kolejnych latach Heart & Mind przenosi się do ośrodka buddyjskiego pod Warszawą. Patronuje mu już Muzeum Etnograficzne, a z wykładem przyjeżdża profesor Jerzy Vetulani. Festiwal zaczyna przynosić zyski.

- Co zrobimy z pieniędzmi? Zainwestujemy w lepszy sprzęt do domu? - zastanawiają się na cotygodniowym spotkaniu domowym.

- Maestro Manuel przekaże. Ma wizję i powinniśmy mu zaufać.

Posłuszeństwo, które jest ścieżką


Brama ścieżki duchowej jest niska i jeśli nie schylisz głowy, to ją stracisz. Czy jesteś wierny jak Hiob? Czy jesteś prawdziwym uczniem? Jeśli naprawdę chcesz się zmienić i połączyć z sercem kosmosu, musisz być pokorny i posłuszny. Maestro sam był postawiony kiedyś w sytuacji wyboru - między przyjacielem a mistrzem. Wybrał mistrza, bo nie ma innej drogi. Żaden przyjaciel ani rodzic nie może cię z tej ścieżki zawrócić.

Renata: - Wszystko było dla nas próbą na ścieżce. Kiedy trzeba było pracować tygodniami, była to próba. Gdy ktoś nie chciał się podporządkować, to nie wytrzymał próby. Kiedyś trzeba było wydrukować ulotki na festiwal. Same podjęłyśmy decyzję co do liczby, bo gonił czas, a Maestro przez miesiąc potrafi nie odpisywać na maile. Bardzo się zdenerwował się, gdy się dowiedział. Nie wyraził na to zgody, więc same musiałyśmy za ulotki zapłacić. W taki sposób uczyliśmy się, że trzeba go pytać o wszystko.

Pytali go:

Czy być z tym chłopakiem, czy zerwać?

Czy pojechać do rodziców na święta?

Co zrobić, gdy nie mam erekcji?

Maestro zaleca roczny celibat, przepisuje diety (bez chleba, mleka, mięsa i ryb), co ma nauczyć cię pokory. Trzeba wykonywać karma jogę, pracę na rzecz innych (sprzątanie kuchni albo czyszczenie miseczek, w które wymiotuje się podczas ceremonii).

Zawsze wie, co dolega człowiekowi. Znajomi Renaty przyszli kiedyś na festiwal. Gdy Mistrz chciał przywitać się z ich małą córką, wybuchła płaczem. Renata: - Rozpłakała się tak, powtórzyłam im potem jego słowa, w które wierzyłam, bo w waszym domu jest dużo napięcia, które musiała uwolnić.

Maria: - Zaczynamy go naśladować w intonacji głosu i słowach, które używa.

Renata: - Przestajemy mówić "zapłacić za coś", mówimy "dobrowolna donacja". Nie "halucynogen", ale "lekarstwo". Na "intuicja" mówimy "prowadzenie Wielkiego Ducha". Nie ma rzeczy zabronionych, tylko "nierekomendowane" (możesz to zrobić, mówi Maestro, ale nie jest to rekomendowane). Nie "pracuje się" na rzecz festiwalu, ale "wspiera go". Nie istnieje "pozwolenie na coś od Maestro", ale "błogosławieństwo od niego".

Braterstwo, o którym się nie wie

Mistrz zabiera uczniów na pielgrzymkę do Meksyku i Gwatemali (12 000 złotych).

Przed podróżą wysyła modlitwę, której muszą się nauczyć, będzie odmawiana podczas pielgrzymki: "O Demiurgu, wysłuchaj mnie, Demiurgu Wieczny, Demiurgu Nieskończony, Jedyny, Ty, który JESTEŚ Płomieniem; Ty, który JESTEŚ Ogniem; Ty, który JESTEŚ Światłem: Chroń mnie, Ty, istoto Duchowa i Wieczna, Bycie Doskonały, Niewygenerowany, Niezmienny, który JEST bez początku, bez środka i bez końca. I który wiecznie sam siebie stwarza".

Na miejscu witają ich ludzie w bieli, sam Maestro także ubrany jest na biało.

- Dziś dostaniecie pierwszy krzyż - wytłumaczył Maestro.

Maria: - Złościłam się: dlaczego mi nie powiedzieliście, że to jest jakaś organizacja?

Renata: - Na początku trochę nas to śmieszyło, ale mieliśmy do niego zaufanie. Sam miał cztery takie krzyże. Przedstawił nam swojego nauczyciela Domingo Dias Portę, który nosił ich siedem. To najwyższy stopień.

Krzyże, tłumaczy Maestro Manuel, oznaczają etap na ścieżce duchowej. Pierwszy dotyczy pierwszej czakry, to pokonanie lęków związanych z pieniędzmi i seksualnością. Druga czakra to pokora. Trzecia to dar wpływania na innych. Czwarta jest czakrą miłości - nie wolno dotykać pieniędzy i należy żyć w celibacie. Ostatni, siódmy krzyż to cel każdego ucznia, tam trzeba zmierzać. Ustanowił je wielki nauczyciel ludzkości Serge de la Ferriere, który był oświecony jak Budda albo Jezus.

Kiedy Renata schyla głowę i przyjmuje krzyż (trzeba zapłacić 75 dolarów), ten, który go jej wkłada, szepcze do ucha: "Służba, służba, służba".

Modlitwy kończą się tak: "Dziękuję, Panie, że pozwoliłeś nam służyć Wielkiemu Uniwersalnemu Braterstwu".

Po powrocie do Polski Mistrz nakazuje, by w ten sposób modlono się codziennie. Nazywa to Ceremonią Kosmiczną.

Renata: - Czy wierzymy w te modlitwy?

Maria: - Wierzę. Często prowadzę poranne ceremonie. Wydaje mi się, że to pomaga.

Renata: - To tylko modlitwa, którą rano się odmawia, nie zastanawiam się. Spycham to. Ważne, myślę, że mamy wspólny dom, że działamy. Że jest Maestro Manuel.

Wątpliwości, o których się nie myśli

Więc wstaje dzień.

Renata: - Budzisz się o 5.30, bo o 6 jest joga majańska, a zaraz potem, o 7, Ceremonia Kosmiczna. Potem idzie się do pracy, ale trzeba po niej szybko wracać, bo po południu są zajęcia w domu.

We wtorek 2,5-godzinna joga, w środę zebranie domowe, w czwartek śpiewy. W piątek warsztaty organizowane przez fundację, a w weekend ustawienia rodzinne i koncerty. O 22.30 trzeba iść spać, ponieważ musisz obudzić się o 5.30 i zdążyć na jogę majańską o 6 i Ceremonię Kosmiczną o 7. Cały świat kręci się wokół domu i wspólnoty.

Maestro zakłada też koledż - szkołę, która poprowadzi ich do oświecenia. Na listę koledżu wpisuje się 60 osób. Miesięcznie trzeba zapłacić od 75 do 150 złotych. Pieniądze mają być przeznaczone na przyjazd wielkich nauczycieli i szamanów. Na to jeszcze nie są jednak gotowi. Do czasu, gdy będą, zajęcia mają prowadzić między sobą. Jeśli któryś z uczniów wie więcej o astronomii, wykłada astronomię. Kto zna tarota - opowiada o tarocie. Siadają na dywanach rozłożonych w kształcie krzyża, czytają Biblię i Bhagawadgitę.

Czasem w ramach koledżu Manuel organizuje ceremonie ayahuaski (125 dolarów), które są obowiązkowe (w koledżu można opuścić tylko trzy zajęcia w roku). By uczestniczyć we wszystkich zajęciach, niektórzy mieszkańcy domu zadłużają się.

Renata: - Ceremonie też nie są już takie same. Muzyka jest tłem, siedzimy przy stole i słuchamy tego, co ma do powiedzenia Maestro.

Kiedy Mistrz przyjeżdża do domu, panuje atmosfera święta. Z powodu czwartego krzyża, który nosi, nie powinien dotykać pieniędzy.

Kupuje się mu więc bilety i wozi samochodem. W lodówce czeka na niego pełna półka z jedzeniem i obowiązkową butelką pepsi.

- Kiedyś byłem w dyscyplinie jak wy. Ale już nie muszę - mówi, gdy dziwią się, że naucza o dietach złożonych tylko z owoców i warzyw, a pija coś takiego. - To nie pepsi rządzi mną, ale ja pepsi. Mogę pić pepsi, bo dobrze po niej myślę i mi nie szkodzi.

Kiedy wstają rano na modlitwy, a on wciąż śpi, tłumaczy: - Nie patrzcie na moje czyny, tylko słuchajcie tego, co mówię. Ja jestem już dalej.

Kiedy chodzi do kina na filmy animowane: - Jak idę do kina, to tak naprawdę nie idę do kina. Dostrzegajcie wielkość w codzienności.

Mistrz ogląda też dużo telewizji, więc zastanawiają się, czy na urodziny kupić mu telewizor plazmowy, czy wyszywane spodnie łowickie. Pytają go o zdanie. Mistrz wybiera plazmę.

Jeden z uczniów przepisuje Mistrzowi swój samochód, a inny chce przepisać ziemię.

Czasem z domu ktoś odchodzi, ale zawsze są nowi chętni - ci, którzy przychodzą na festiwal, są tam wolontariuszami, przychodzą na warsztaty.

Renata: - Czy mieliśmy wątpliwości? Kiedyś zawiozłam go do szpitala na operację oczu. Jakiś czas później przypomniałam to w rozmowie w towarzystwie. Zaprzeczył. Sam zawsze powtarzał, że nigdy nie choruje. Zaczęłam się zastanawiać: może to mnie coś się ubzdurało? Czasem o tym rozmawiamy w domu. Jeden z domowników zapytał, czy nie wątpię. Bywa, że tak, powiedziałam, ale przecież robimy tu razem wspaniałe rzeczy, uczymy się tyle nowego. "Bo ja jestem zmęczony swoimi ciągłymi wątpliwościami. Zdecydowałem więc przez rok w nic nie powątpiewać i robić to, co mówi Maestro".

Maria, która została Judaszem

Pierwszą pracę (w marketingu) Maria traci po trzech miesiącach mieszkania w domu. Szybko znajduje drugą, z której znów ją zwalniają. Nie wie dlaczego, zawsze była dobrze zorganizowana.

- Przestaję wierzyć, że potrafię pracować. Wydaje mi się, że do niczego się nie nadaję - opowiada.

Mistrz mówi, że tak musi być. Nie powinna pracować, a skoro interesuje się tarotem, niech stawia tarota za pieniądze. Maria robi to w domu, więc 40 procent zarobków oddaje fundacji. Przed kolejnym festiwalem Heart & Mind żona Mistrza proponuje: - Jeśli będziesz pracowała przy festiwalu, to nie będziesz musiała wspólnocie oddawać za mieszkanie.

Maria pracuje codziennie od 7 do 21 i jest wdzięczna.

Kiedyś zauważa wiadomość na ekranie komputera, którą N. wysłał do żony Mistrza, a która brzmi jak raport z tego, co dzieje się w domu: "M. coraz rzadziej uczestniczy w ceremoniach, nie przyszła na ostatnią medytację".

Opowiada o tym innym, ale zaraz ze strachu zaprzecza. "Pewnie źle spojrzałam i nie tak zrozumiałam".

Na jednym z vision questów dostaje z głodu halucynacji. Widzi cienie, czuje poczucie winy. Schodzi do obozowiska wcześniej. Pisze e-mail do przyjaciela, że planuje odejść, a komputer zostawia włączony. Mistrz wzywa ją do siebie.

- Jestem Jezusem, a ty Judaszem - mówi. - Bardzo złym człowiekiem.

Piotrowi, który zamieszkał we wspólnocie, ale nie chce uczestniczyć w modlitwach i ceremoniach, Maestro zaleca, by na zewnątrz nie opowiadał o tym, co dzieje się w domu. Ludzie tego nie zrozumieją. Gdy Piotr prosi, by informować go wcześniej o ceremoniach, ponieważ dźwięki bębnów nie dają spać, na kolejnym zebraniu domowym ekran laptopa zostaje odwrócony w jego stronę. Trwa właśnie połączenie online z Mistrzem. Po drugiej stronie świata przez łącza Mistrz mówi: - Musisz odejść.

Zarządza głosowanie, na którym mieszkańcy przegłosowują jego wyprowadzkę.

- Jesteś tyranem i brudnym, wstrętnym człowiekiem - kończy Mistrz. Potem zaczyna internetowy wykład o miłości.

Renata: - Bardzo szybko wyrzuca z gniazda tych, których nie potrafi sobie podporządkować.

Dom, który uzdrawia


Nowe Zasady Domu, które każdy musi podpisać;

"Przestrzeń Domu to miejsce uzdrawiania. Dom jest przestrzenią wolną od mięsa, alkoholu, papierosów, narkotyków, przekleństw (...). Decyzje w domu podejmowane są na zasadzie konsensusu, przy czym ostateczny głos należy do Rady wybieranej przez Maestro. Rada przy podejmowaniu decyzji reprezentuje stanowisko Maestro. Do obowiązków Rady należy wysłuchanie stanowisk wszystkich domowników i przedstawienie Maestro raportów z funkcjonowania Domu co 3 miesiące (...).

Wydarzenia planowane przez Maestro mają pierwszeństwo przed innymi wydarzeniami i mogą być ogłaszane z kilkugodzinnym wyprzedzeniem.

Wszystkie powyższe zasady nie podlegają zmianom do roku 2020. W szczególnych okolicznościach Maestro Manuel ma prawo do zmiany tych zasad bądź wprowadzenia nowych ze skutkiem natychmiastowym.

Sporządzono i zatwierdzono: 4 XI 2014.

Mieszkaniec... data... podpis"

Lud, który wyginął

- Jeśli nie potrafisz uszanować mojej duchowej ścieżki, nie możemy być razem - Renata zrywa z chłopakiem, ale na pożegnanie obiecuje mu, że sprawdzi, kim są ludzie, którzy zajmują całe jej życie. Prosił o to miesiącami.

Renata robi to po nocach. Najpierw czyta o ludziach w bieli, których spotkali w Ameryce Południowej.

Wielkie Uniwersalne Braterstwo założył w 1948 w Caracas w Wenezueli roku Serge Reynaud, francuski perfumiarz. W Ameryce Południowej zmienił nazwisko na de la Ferriere, przypisał sobie tytuły naukowe, których nie posiadał, i ordery, które nie istnieją, ogłosił się Chrystusem, Prorokiem, Buddą i Awatarem i znalazł uczniów.

Ceremonię Kosmiczną (pisze o tym żona Serge'a w książce "Fałszywi mistrzowie") wymyślono na farmie, sklejając ze sobą wersy różnych modlitw świata. Uczniowie po śmierci de la Ferriere'a podzielili się, a każdy ogłosił się Awatarem i stworzył nową organizację. Jednym z uczniów de la Ferriere'a był Domingo Dias Porta, nauczyciel Manuela Rufino.

Czyta o członkach aśramu w Limon, który się zbuntował, gdy ich mistrz zmuszał ich do pozyskiwania coraz większych sum. 56 osób poprosiło Braterstwo o raporty finansowe z ostatnich 25 lat. Nie dostali odpowiedzi i zostali usunięci z organizacji. Ponieważ niektórzy poświęcili całe życie, pracując za darmo dla Braterstwa, zostali bez środków utrzymania.

Przypadkiem czyta list, który Manuel wysyła do Wenezueli: "Koledż w Polsce liczy już 60 członków. Będę teraz pracował w Anglii, Kanadzie, Portoryko. Widać tam entuzjazm".

Renata: - Zastanawiałam się: co jest prawdą, a co iluzją? Bo wszystko zostało zapoczątkowane 60 lat temu przez człowieka, który zmyślił sam siebie i zmyślił swoją religię. Czy mój Maestro też kontynuuje to zmyślanie?

Bo lud Taino, do którego starszyzny ma należeć Mistrz Manuel, wyginął prawie 500 lat temu (ale może w żyłach niektórych mieszkańców płynie ich krew?). Bo do klasztoru Szaolin, w którym miał pobierać nauki, nieprzyjmowani są cudzoziemcy (ale może to był wyjątek?). Bo można znaleźć informacje o innych kucharzach Michaela Jacksona, jak Joseph Seeletso i Douglas Jones, ale nic nie wiadomo, by gotował dla niego Manuel Rufino. Bo ayahuasca wcale nie jest droga, można ją kupić na każdym targu w Ameryce Południowej.

Maria: - Wszystko, co mówił i robił Maestro Manuel, było na granicy prawdy i prawa. Wszyscy się przecież na to zgadzaliśmy. Ale tylko dlatego, że przekonywał nas do tego latami, powoli i systematyczne. Wiedziałeś, że tego, na co Mistrz nie zezwala, po prostu nie wolno ci zrobić.

Podczas naszego pierwszego spotkania, gdy wyciągał ze mnie zło: jak mogłaś tak żyć? Otóż mogłam, miałam kontakt z rodziną, przyjaciół, pracę i pieniądze. Po dwóch latach z nim nie miałam już niczego.

Renata wyprowadza się z domu. Zostawia kwiatek, który dostała dzień wcześniej na urodziny.

Maestro zwołuje specjalne zebranie (obecność obowiązkowa) i mówi, że oczyszczenia są potrzebne, by grupa mogła się wznieść na wyższy poziom świadomości. Mieszkańcy domu uznają, że Renata przeżyła bunt pierwszej czakry.

Wartości, które się straciło


Dla Marii najgorsza po opuszczeniu domu była samotność. Po dwóch latach życia we wspólnocie, nie miała przyjaciół poza nią.

Piotr po wyrzuceniu przez Mistrza próbował skontaktować się z przyjacielem, który tam został. Przyjaciel uznał, że nie mają już o czym rozmawiać.

Renata długo miała wątpliwości.

- Manuel oszukał mnie wiele razy, ale przecież tworzyliśmy tam wspaniałe rzeczy. Za to jestem wdzięczna - mówiła.

Kupiła jednak sześć książek o sektach i zaczęła je czytać. Zgadzało się wszystko.

- Teraz myślę: jak mogłam wierzyć? Na nowo muszę odbudować wartość wszystkich rzeczy. Kiedyś wiele żeglowałam, ale jak związałam się ze społecznością, przestałam. Bo było to takie trywialne i nieznaczące dla ludzkości - mówi.

Przez sześć lat znajomości z Mistrzem jej ścieżka duchowa (opłaty za ceremonie, vision questy, pielgrzymki i opłaty za podróże Mistrza, a także jego nauczyciela Domingo) kosztowała 85 500 złotych. Bezpośrednio do kieszeni Mistrza trafiło z tego 48 tysięcy.

Wyliczyła też, że roczne zyski Mistrza tylko w Polsce to około 400 tysięcy złotych (Mistrz ma swoje wspólnoty w innych krajach, m.in. w Wielkiej Brytanii, Kanadzie oraz USA, gdzie jego uczniowie założyli restaurację). Po raz drugi uznała, że Manuel Rufino naprawdę jest Mistrzem. Ale nie w tym, o czym sam mówi.

Wolność, której się szuka

"Nasza fundacja w żaden sposób nie jest powiązana z Wielkim Uniwersalnym Braterstwem. Manuel Rufino zainspirował mnie do otworzenia fundacji, jednak ja sama jestem jej fundatorką i prezeską i ja z zarządem fundacji podejmujemy decyzje, finansowe i inne" - napisała mi w mailu Aneta Ptak-Rufino, żona Maestro.

- Czy spotykacie się z członkami Wielkiego Uniwersalnego Braterstwa w Ameryce Południowej? - dopytuję w rozmowie telefonicznej.

- Jeździmy do Ameryki, ale tam... Słyszałam, że to Braterstwo się rozpadło... Nie. Nie spotykamy się - bardzo się denerwuje.

- A czy fundacja pełni funkcje religijne? W domu są na przykład odprawiane codzienne modlitwy?

- To zależy, co znaczy funkcje religijne... Czasem przyjeżdżają do nas Majowie i wtedy oni... Nie, nie ma takich codziennych modłów.

- Czy istnieje w domu wewnętrzny regulamin podporządkowany Manuelowi Rufino?

- Nie ma czegoś takiego. Są za to pewne zasady. W pana domu na pewno też były takie zasady. Że we wszystkim trzeba się słuchać ojca i żyć ze sobą w zgodzie.

Kolejna edycja festiwalu Heart & Mind odbyła się w ostatni weekend sierpnia w podwarszawskiej Wildze. Spakowałem plecak i pojechałem. Nikt nie próbował mnie zwerbować (chociaż bardzo się starałem).

Mistrz (nie znalazł czasu na rozmowę) siedział na podwyższeniu jak na tronie, a my słuchaliśmy jego spokojnego głosu.

- Dlaczego tu jesteście? - pytałem tych, którzy przyjechali na festiwal.

Odpowiedzieli, że chcą być wolni.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 102 / 0
Euforia biegacza to dar ewolucji?
Magdalena Ostrowska-Dołęgowska

[ external image ]

Euforyczny stan, jakiego doświadczamy biegając, to kolejny argument za tym, że bieganie jest nierozerwalnie związane z naszym gatunkiem. Stan ten pojawia się wskutek wydzielania substancji - endokannabinoidów, określanych jako naturalny narkotyk produkowany przez nasze ciało. Miał budzić w naszych przodkach miłe skojarzenia z bieganiem.

Dr Greg Gerdeman, biolog z Eckerd College w St. Petersburgu na Florydzie, przeprowadził wraz z zespołem badanie na dwóch gatunkach związanych w sposób naturalny z bieganiem - ludziach i psach, oraz fretkach, które nie zaliczają się do grupy biegaczy. Wyłoniono 10 rekrutów, którzy mieli chodzić i biegać na bieżni mechanicznej. Wyszkolono do tego celu również osiem psów i tyle samo fretek. Ludzi i zwierzęta poddano badaniom krwi - przed wykonaniem doświadczenia i po 30 minutach wysiłku. Okazało się, że w próbkach ludzkich i psich nastąpił wzrost endokannabinoidu zwanego anandamidem. U fretek nie dostrzeżono żadnych zmian w poziomie tych substancji. Ponadto - ludzie, którzy wzięli udział w eksperymencie, deklarowali w specjalnym kwestionariuszu, lepsze samopoczucie po wykonanych ćwiczeniach.

Naturalne odurzenie

Euforia biegacza (z języka ang. Runner's High) - to euforyczny stan, pojawiający się podczas biegu długodystansowego lub innej długotrwałej aktywności fizycznej. Powoduje zwiększoną odporność na ból i zmęczenie. Wyniki badania zespołu dr. Gerdemana są kolejnym argumentem za tym, że gatunki powiązane z bieganiem, mają wbudowaną wewnętrzną motywację pod postacią euforii biegacza.

Podobne badanie przeprowadzono w 2004 r. na uniwersytecie Georgia Insitute of Technology w Atlancie oraz na Uniwersytecie Kalifornijskim w Irvine. Zespół badaczy odkrył bardzo duży wzrost poziomu anandamidu u biegaczy i rowerzystów, którzy ćwiczyli z umiarkowaną intensywnością (70-80% tętna maksymalnego) w długim okresie (ok. 45 minut). Kannabinoidy oddziałują na receptory kannabinoidowe w mózgu, które znajdują się w rejonach odpowiedzialnych między innymi za pamięć, czuwanie, emocje i postawę ciała. Anandamid występuje w niewielkich ilościach w czekoladzie i wywołuje podobny efekt jak psychoaktywny THC (tetrahydrokannabinol) w marihuanie. W tym świetle uważa się, że euforia biegacza powstaje wskutek naturalnego odurzenia kannabinoidowego, a nie endorfinowego. Trwający długo wysiłek i przedłużający się stres fizyczny i ból mięśni, może aktywować układ endokannabinoidowy, wywołując odurzenie i stan euforii.

Stan euforii biegacza uwarunkowany ewolucyjnie?

Wyniki badań mogą być wskazówką co sprawiło, że ludzie wyewoluowali na biegaczy długodystansowych. Gdy pradawni ludzie doświadczali stanu euforii, było to dla nich nagrodą i zachęcało do powtarzania tej czynności.
Potężnym osiągnięciem ewolucyjnym, związanym z tym, że człowiek zaczął biegać, była jego większa skuteczność w zdobywaniu pożywienia. Jeśli wpadła Wam w ręce książka "Urodzeni biegacze" Chrissa McDougalla - czytaliście o sposobie polowania naszych przodków. Chociaż byli znacznie wolniejsi od swoich ofiar - mogli gonić je uporczywie przez bardzo długi czas, nie pozwalając zwierzęciu odpocząć. W końcu padało z przegrania i wycieńczenia.

Dr Dan Liebierman, biolog z Harvardu, zajmujący się ewolucją człowieka, twierdzi, że stan euforii biegacza mógł czynić dawnych łowców bardziej czujnymi. - Gdy doświadczasz tego stanu, wszystkie doznania stają się bardziej intensywne. Niebieski staje się jeszcze bardziej niebieski i masz większy stopień świadomości - mówi.
Człowiek wyewoluował na biegacza

W 2004 roku Liebierman i Dennis Bramble opublikowali pracę o ewolucji człowieka, jako biegacza długodystansowego. Wypunktowali kilka naszych cech, a raczej przystosowań, które potwierdzają tę teorię. Obecność ścięgna Achillesa, niezależny od ruchu układ oddychania, naga skóra i pocenie się całą jej powierzchnią, ułatwiające termoregulację. Teraz, do tego zestawu dochodzi jeszcze aspekt psychologiczny. Jeśli bieganie było tak istotną umiejętnością dla naszych przodków, powinno istnieć coś, co by ich do tego zachęcało - a euforyczny stan, który wyzwala ta aktywność - jest idealnym sposobem na zachętę.

Bieganie nadal może przynosić nam mnóstwo korzyści, chociaż już nie takich, które da się wrzucić do garnka. Owszem - bieganie jest męczące, wymaga motywacji, ale - skoro wyewoluowaliśmy by być aktywnymi stworzeniami, nasze ciało i psychika potrzebują ruchu by funkcjonować prawidłowo. Jedyna nadzieja w tym, że obietnica stanu euforii będzie na tyle kusząca, że postanowimy przypomnieć sobie o co w całym tym bieganiu chodzi.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
  • 1180 / 102 / 0
Tajemnicza śmierć w Mieście Aniołów. Finał eksperymentów z pigułką gwałtu czy brutalne morderstwo?
red, mil

[ external image ]
Detektywi sądzili, że zarówno obrażenia na ciele kobiety, jak i zniszczenie w domu mogły powstać w następstwie obrony przed napastnikiem i szaleńczej walki o własne życie.

[ external image ]
Felicia Tang występowała w Playboy TV oraz innych pikantnych produkcjach dla dorosłych

[ external image ]
Brian Randone i zdjęcia jego obrażeń po feralnej nocy

Ona była gwiazdką erotycznych filmików, on występował w programie "Najseksowniejszy kawaler Ameryki". Poznali się w Las Vegas i szybko między nimi zaiskrzyło. Niestety, z pozoru idealna para uwielbiała niebezpieczne eksperymenty w łóżku, które zakończyły się tragedią. Do dziś pojawiają się wątpliwości, czy Felicia Tang zmarła na skutek przedawkowania narkotyków, czy została zamordowana. Tymczasem jej partner, oczyszczony z zarzutów, domaga się od wymiaru sprawiedliwości 21 mln dolarów odszkodowania. Historię opowiada program "Ciemna strona Hollywood" na kanale ID.

Felicia Tang urodziła się w 1977 roku w Singapurze. W jej przypadku droga do Hollywood była niezwykle długa - i to dosłownie. Gdy miała 11 lat, razem z rodzicami wyemigrowała z rodzinnego kraju do Perth w Australii, gdzie przez dwa lata uczęszczała do prywatnej katolickiej szkoły dla dziewcząt. Potem nastąpiła kolejna przeprowadzka, tym razem do Miasta Aniołów. Po ukończeniu szkoły średniej, w wieku 19 lat, egzotyczna piękność rozpoczęła studia na kierunku zarządzanie i marketing. Jednocześnie zaczęła pozować do katalogów modowych i tzw. kalendarzy bikini.

[ external image ]

Kolejnym krokiem na drodze do sławy były występy w Playboy TV oraz innych pikantnych produkcjach dla dorosłych. Felicia dostała także dwie epizodyczne role w takich filmowych hitach jak "Szybcy i wściekli" oraz "Godziny szczytu 2", które weszły do kin w 2001 roku. Począwszy od 2002 roku skupiała się przede wszystkim na prowadzeniu własnej strony internetowej FeliciaTang.com z płatnymi zdjęciami i filmikami o zabarwieniu erotycznym. Zamknęła ją po sześciu latach, ogłaszając przy tym, że wycofuje się z branży rozrywkowej z zamiarem zaangażowania się w handel nieruchomościami.

Od Boga do alkoholu i narkotyków

Nie mniej barwną postacią wydaje się pochodzący z miasta Omaha w Nebrasce Brian Randone. W college'u był on gwiazdą drużyny footballu amerykańskiego. Będąc w ostatniej klasie, miał rzekomo odnaleźć Jezusa i powziął postanowienie, że swoje dorosłe życie podporządkuje Bogu i głoszeniu jego nauk. Po ukończeniu szkoły biblijnej w Dallas prowadził radiową audycję dla młodych chrześcijan, w której promował czystość przedmałżeńską. Jeździł też po kampusach akademickich w całym kraju ze swoim autorskim show, w którym łączył treści religijne z pantomimą.

[ external image ]

Dzięki charyzmie Randone potrafił porwać tłumy i właśnie ta umiejętność zaprowadziła go do Las Vegas i Los Angeles. Zaczął grać w reklamach, wystąpił też w programie rozrywkowym "Najseksowniejszy kawaler Ameryki" w stacji FOX. Po jakimś czasie stwierdził, że jego talenty sceniczne i umiejętność zjednywania sobie ludzi bardziej zaprocentują w biznesie. W Mieście Aniołów założył firmę zajmującą się sprzedażą usług telekomunikacyjnych. Zaangażowanie i ciężka praca przyniosły mu mnóstwo pieniędzy. Jednak im większe sukcesy osiągał, tym bardziej oddalał się od Boga. Nie szczędził sobie alkoholu, narkotyków i towarzystwa kobiet. W szczycie tego moralnego rozpasania poznał Felicię.

Los zetknął te dwie kochające ostrą zabawę postacie w kwietniu 2009 roku na basenowym party w Las Vegas i od razu zaiskrzyło między nimi. Po powrocie do Kalifornii zaczęli spotykać się regularnie i wkrótce zamieszkali w domu Briana w miejscowości Monrovia, położonej 40 km na wschód od Hollywood. Wydawało się, że są wręcz stworzeni dla siebie. Oboje byli bowiem piękni, młodzi i bogaci. Przypominali pary, jakie widuje się często na okładkach ilustrowanych magazynów.

Niebezpieczne eksperymenty z pigułką gwałtu

Felicia i Brian mieli jednak swoje brudne sekrety. Codzienność umilało im eksperymentowanie z narkotykami - m.in. GHB, czyli tzw. narkotykiem gwałtu. Pod koniec lat 90. i w pierwszej dekadzie XXI wieku był to niezwykle popularny środek psychoaktywny wśród bogaczy i hollywoodzkich celebrytów. W małych ilościach działał on bowiem jak afrodyzjak zwiększający doznania seksualne. Jednak w większych dawkach GHB stawało się substancją o silnym działaniu nasennym, mogącą prowadzić do niepożądanych i poważnych skutków ubocznych.

Pełne namiętności życie na haju Briana i Felicii trwało zaledwie 5 miesięcy. Dokładnie 11 września 2009 roku nastąpił jego kres. Przed południem dyspozytor numeru alarmowego 911 odebrał zgłoszenie. Dzwonił nie kto inny tylko Brian z informacją, że jego dziewczyna "coś" zażyła, prawdopodobnie ma atak serca i natychmiast potrzebuje karetki. Randone przeciągnął nieprzytomną partnerkę z sypialni pod prysznic, odkręcił wodę, a następnie próbował ją reanimować. Nie przyniosło to jednak rezultatu i przybyła na miejsce ekipa pogotowia mogła już tylko stwierdzić zgon Felicii.

Po pewnym czasie w domu Briana pojawili się też policjanci. Ich zaniepokojenie wzbudził zarówno stan zwłok kobiety, jak i sypialni. Całe ciało Felicii było w siniakach i zadrapaniach (w trakcie szczegółowych oględzin doliczono się ich ponad 300). Pokój wyglądał natomiast jak po przejściu tornada - wszędzie były porozrzucane ubrania, drzwi od szafy były roztrzaskane, na ścianach, materacu i poduszkach znajdowały się brunatne plamy i smugi, a na podłodze kępy włosów. Detektywi sądzili, że zarówno obrażenia na ciele kobiety, jak i zniszczenie w domu mogły powstać w następstwie obrony przed napastnikiem i szaleńczej walki o własne życie.

Nieścisłości w zeznaniach Randone'a

Wersja, jaką przedstawił Randone w trakcie przesłuchań, była diametralnie inna. Twierdził, że jego dziewczyna poprzedniego wieczoru wpadła w szał po zażyciu narkotyków i rzucała się po całym mieszkaniu, uderzając o ściany i podłogę. W końcu udało mu się ją położyć i zasnęła. Kiedy rano poszedł sprawdzić, jak się czuje, zaniepokoił go jej stan i postanowił wezwać pomoc. Zaś stan sypialni był według niego wynikiem ostrego seksu, jaki uprawiał z Felicią. W jego zeznaniach pojawiły się pewne nieścisłości - jednemu z policjantów powiedział m.in., że siniaków i zadrapań na własnym ciele nabawił się podczas uspokajania Felicii. Innemu z kolei, że w trakcie ćwiczeń jogi.

[ external image ]

Podczas przeszukania mieszkania w suszarce na odzież policjanci znaleźli niedoprane poszewki z plamami, które pokrywały się z tymi na poduszkach i materacu w sypialni. Sekcja zwłok wykazała natomiast, że na szyi Felicii był wyraźny odcisk krzyżyka na łańcuszku, który miała na sobie w chwili śmierci. Według patologa taki ślad mógł powstać jedynie poprzez chwycenie za szyję obiema rękami, a następnie mocne ściśnięcie. Na uduszenie wskazywało także zasinienie na szyi i ślady ugryzień na języku. Śledczy dysponowali ponadto SMS-ami, jakie para wymieniała między sobą 10 września, a które świadczyły o ostrej kłótni między nimi.

Prokuratorzy i policjanci byli przekonani, że mimo braku bezpośrednich świadków mają wystarczająco mocne dowody obciążające Briana Randone'a i postawili mu nie tylko zarzut zabójstwa Felicii Tang przez uduszenie, ale także dodatkowy - torturowania. O jego winie miał zdecydować jednak sąd i ława przysięgłych.

Decydujący szczegół


Proces Randone'a rozpoczął się 14 listopada 2011 roku przed sądem w Pasadenie - dwa lata i dwa miesiące od śmierci Felicii. Trwał on jedynie 4 tygodnie i wywołał dość dużą sensację w lokalnych mediach, które szeroko rozpisywały się o sprawie "kaznodziei i gwiazdki porno", co było szczególnie bolesne dla rodziny Felicii. Prokuratorzy od początku starali się dowieść, że bezpośrednią przyczyną śmierci kobiety było uduszenie, mimo że badania toksykologiczne rzeczywiście wykazały obecność narkotyków w jej organizmie. Natomiast obrona obstawała przy wersji o przedawkowaniu przez kobietę GHB.

[ external image ]

Sam Randone ani razu nie zabrał głosu w trakcie procesu. Odczytano jedynie fragmenty jego zeznań po aresztowaniu oraz zaprezentowano zapis rozmowy telefonicznej, jaką odbył z dyspozytorem numeru alarmowego 911. Jego adwokaci powołali 17 świadków, w tym dr. Harry'ego Bonnella - emerytowanego lekarza sądowego z San Diego. I to właśnie jego opinia dotycząca drobnego zapisku w raporcie wyjazdowym ratownika medycznego miała największy wpływ na decyzję ławy przysięgłych.

[ external image ]

Chodziło o tzw. aktywność elektryczną bez tętna (PEA), czyli czynność serca prowadzącą do zatrzymania krążenia. U chorego występują co prawda drobne skurcze mięśnia sercowego widoczne w zapisie EKG lub na kardiomonitorze, lecz nie są one na tyle silne, by wywołać falę tętna. Dr Bonnell wyraził opinię, że PEA dotyczy jedynie dwóch przypadków - dużej i nagłej utraty krwi lub przedawkowania leków bądź narkotyków. Według niego śmierć Felicii Tang nie mogła być zatem wynikiem uduszenia. Lekarz sądowy, który zajmował się śmiercią Felicii, był akurat nieobecny w sądzie z powodu choroby, więc nie mógł odnieść się do opinii Bonnella. Co więcej, sędzia nie zgodził się na wniosek oskarżycieli o odroczenie procesu i wyjaśnienie newralgicznej kwestii w późniejszym terminie.

"Niewinny" domaga się 21 mln dolarów odszkodowania


Decyzja sędziego okazała się kluczowa dla sprawy, biorąc pod uwagę fakt, że w medycynie wyróżnia się w istocie nie dwa, lecz aż dwanaście przyczyn wystąpienia PEA. W tym niedobór tlenu we krwi, który może wiązać się z duszeniem! Ale ława przysięgłych nie miała okazji usłyszeć alternatywnej opinii i po dwóch dniach debatowania ustaliła werdykt - niewinny.

[ external image ]
Sypialnia, w której miało dojść do awantury kochanków

Brian Randone wyszedł na wolność i niebawem pozwał instytucje wymiaru sprawiedliwości - prokuraturę i policję, domagając się 21 milionów dolarów odszkodowania za niezasadne aresztowanie, ponaddwuletnie uwięzienie i związane z nim straty moralne. Brian cały czas utrzymuje, że nie tylko nie zabił Felicii, ale próbował ją uratować. Z kolei policjanci i prokuratorzy twierdzą, że jest on mordercą, który umknął sprawiedliwości, ponieważ zawiódł system prawny.
Uwaga! Użytkownik jan potocki jest zbanowany na hyperrealu. Nie odpowie na próbę kontaktu, ani nie przeczyta odpowiedzi na post.
ODPOWIEDZ
Posty: 2067 • Strona 156 z 207
Artykuły
Newsy
[img]
Jacht z kokainą o wartości 80 milionów funtów zmierzał w stronę Wielkiej Brytanii

Prawie tona „narkotyku klasy A” została znaleziona na jachcie płynącym z wysp karaibskich do Wielkiej Brytanii. Jej rynkowa wartość została oszacowana na 80 milionów funtów.

[img]
Handel narkotykami: Rynek odporny na COVID-19. Coraz większe obroty w internecie

Dynamika rynku handlu narkotykami po krótkim spadku w początkowym okresie pandemii COVID-19 szybko dostosowała się do nowych realiów, wynika z opublikowanego w czwartek (24 czerwca) przez Biuro Narodów Zjednoczonych ds. Narkotyków i Przestępczości (UNODC) nowego Światowego Raportu o Narkotykach.

[img]
Meksyk: Sąd Najwyższy zdepenalizował rekreacyjne spożycie marihuany

Sąd Najwyższy zdepenalizował w poniedziałek rekreacyjne spożycie marihuany przez dorosłych. Za zalegalizowaniem używki głosowało 8 spośród 11 sędziów. SN po raz kolejny zajął się tą sprawą, jako że Kongres nie zdołał przyjąć stosownej ustawy przed 30 kwietnia.