Przewrotny
proch... We wtorek kupiłem 3g. Waliłem sobie to przez 3 dni na okrętę. Nie wiem sam, czy dobrze to robię, czy źle, ale tak co pół godziny, godzinę, a czasme 2-3 godziny jak zapomniałem, waliłem krechę. Czasem mniejszą, czasem większą, czasem sobie dociągałem na podbicie fazy. Cały czas siedziałem przy komputerze, pykałem w gierki, YT, fb, zresztą co to ma za znaczenie. Wstawałem co godzinę na siku, piłem wodę, colę, jakiegoś browarka, na biurku była też 'apteka' i w czasie walenia łykałem magnez, potas, witaminę C i multiwitaminę co jakieś 12h. Ze 2 razy wyszedłem do sklepu, żeby uzupełnić zapas szlugów i napojów, chociaż było mi kurewsko wstyd źrenic jak 5 ziko. No i trzeciego poranka, kiedy towaru zostało już niewiele, walę krechę i nagle czuję, że jest coś nie tak. Akurat grałem Drafta w LOL'a. Zimno, drętwienie, trudno ogarnąć myszkę, mega dziwne paląco-rwąco-zimne ciarki na całym ciele, zimno w nogach, pot ze stóp lejący się po prostu strumieniami, zupełnie nowy level suchości w ustach, jakiej nigdy nie było, ścisk gardła i prawej strony szyi i ta świadomość, jedna myśl - JEST ŹLE, COŚ SIĘ STAŁO. Myślę, że ta gra w pewnym sensie uratowała mi głowę, bo mimo tak złego stanu nie przestałem grać i nawet wygrałem tego drafta po 40 minutach.
Niestety, złe samo poczucie nie przeszło. Walnąłem znowu mnóstwo tabletek, elektrolitów. W takim stanie wyjść z domu po piwo jest niemożliwością, niestety. A miałem tylko jedno. Zacząłem je pić i przez okres picia tego piwa mój stan się poprawiał, pewnie przez uśmierzenie lęków, ale niestety kiedy ono się skończyło, natychmiast wróciły stare dobre problemy. To przerażenie i świadomość, że możliwe iż właśnie przejebało się życie i nie da się tego cofnąć. Ciężki oddech, zmusiłem się do zagrania jeszcze dwóch draftów w LOL'a, mając nadzieję, że przejdzie. Aha... Kolejny etap, to próba położenia się spać. Budzik ustawiłem na 'za 8h', o dziwo udało mi się w końcu jakoś zasnąć. po 4h obudziłem się z przeraźliwym gwizdem w uszach, wszystko wydawało mi się okropnie brudne, drętwienie i poty trwały nadal, źrenice potężne. Udało mi się załatwić, żeby przyjęła mnie dziewczyna, co dało mi nagły zastrzyk energii, nie wiadomo skąd, jakiś ostatni podryg. Ogarnąłem się, umyłem pierwszy raz od 3 dni, walnąłem tabletki i ze dwie Solpadeiny, zamówiłem taryfę, spakowałem się, na dole już czekała zamówiona terminowo taryfa. Gościu jechał tak, że o mało 2 razy nie spowodował wypadku, zrywał na pełnym gazie, żeby za 100 metrów hamować na maksa. Myślałem, że umrę, do tego wszędzie światło i ból oczu. Przetrwałem dzielnie, przynajmniej szybko byłem na miejscu. Wszedłem do niej i od razu na wyro, przytuliła mnie i jej ciepło było najlepszym, co mogło mnie spotkać. Przytulała mnie całą noc, ale taka opcja nie zawsze jest dostępna. Elektrolity, magnezy, potasy, witamina C, cynk waliłem w ilościach hurtowych i nic to nie pomagało, albo może pomagało, ale dalej czułem się podle. Uczucie 'mętnej białej zawiesiny' we krwi nie opuszczało mnie przez 3 dni. Zapach
fety odrzucał mnie jak bomba w ryj. Oczy bolały ze 2 dni. Można by może powiedzieć coś o zejściu, wycieńczeniu, ale nie o przedawkowaniu? To dlaczego to się stało od razu po walnięciu solidnej ściechy? Na koniec skręcone jelita, nerki jak dwa kamienie. Ilość zjedzonych leków była nieprzebrana, a to czego żałuję najbardziej to że nie miałem w domu 8-paka piwa, albo dwóch ośmiopaków + 2 rakiet szlugów. Mam wrażenie, że tylko to by mi pomogło wyjść z tego gównianego stanu i bez tego więcej do 3-dniowych ciągów nie podchodzę. Jestem amatorem jeśli chodzi o fetę, przynajmniej tak mi się wydaje, ale coś takiego przydarzyło mi się już drugi raz i to idealnie po 3 dniach i dokładnie po walnięciu kolejnej krechy, dokładnie w tym czasie kiedy weszła zaczął się taki cyrk. Nie odważyłbym się sprawdzić, czy walnięcie jeszcze jednej dwa razy większej mogłoby pomóc, ale wątpię. Brzmi to może głupio, ale atak paniki jest tak duży, że zrobiłoby się wszystko, żeby to minęło. W głowie latają fragmenty tekstów z internetu o przedawkowaniu i zapaści krążeniowo-oddechowej. Może zwykła paranoja, a potem solidny zjazd? A może jednak przedawkowanie... :motz: :motz: :motz: Na pewno coś poszło nie tak i cholera wie, co. Jeżeli ktoś dobrnął do końca, to fajnie jakby się ustosunkował i ew. polecił coś na taką właśnie okazję.