Znowu popłynąłem tym razem w nocy z niedzieli na poniedziałek zaczęła mnie boleć głowa a minęło równe 2 tygodnie od ostatniego zakończonego ciągu. Nie mogłem spać tej nocy byłem jakiś taki niespokojny ale udało się przespać ze 2 godzinki obudziłem się coś ok 5 rano poszedłem do kuchni miałem tam butelkę 100ml spirytusu bo smażyłem pączki jakiś czas wcześniej no i z 80ml pewnie zostało to wlałem sobie do herbaty z poprzedniego wieczora myślę sobie walne to się prześpię i jadę na 9 do pracy. No ale zamiast spać to się zaczęła ochota na więcej. Żona pojechała do swoich rodziców nieświadoma tego że coś piłem no i się kurwa zaczęło bajlando. Poszedłem do sklepu po flaszkę i w sumie dalej nie pamiętam. Nie pamiętam też wtorku i środy oczywiście w te dni też waliłem piwo wódkę kurwa gdzieś żona znajdywała butelki pod łóżkiem w koszu na pranie i w różnych dziwnych miejscach. W czwartek miałem ją zawieźć do lekarza ale widziała ze jestem napierdolony więc poprosiłem ojca żeby nas zawiózł. Kurwa ledwo ciepły byłem dojechaliśmy na miejsce obok szpitala jest Orlen to mówię do nich że ja sobie po fajki skoczę i pyk 200ml wódeczki. Drogi powrotnej już nie pamiętam ale zostawili mnie już u rodziców. Jeszcze tego samego dnia wieczorem dalej ssanie więc popierdoliłem z buta jakieś 8km w obie strony do najbliższego sklepu po wódeczkę. Szedłem przez jakieś lasy kurwa pola ale szczęśliwy wróciłem z 0.5 i dalej blackout kolejny. W piątek myślę sobie kurwa nie będę znowu szedł z buta pojadę polnymi drogami rowerem bo był dzień. No jak pomyślałem tak zrobiłem koordynaty ustawione i cheja po browary. Kupiłem już tylko 3 bo zabrali mi kasę i tylko na tyle miałem. Jak wracałem w połowie drogi otworzyłem jedno w lesie zacząłem pić i jak nie bełtnę jakąś pianą aż całe koło zarzygałem. Minuta przerwy i dalej już jakoś poszło. Wróciłem do domu i chyba usnąłem. Sobota ranek już zaczyna się AZA. Chodzę po garażu po stodole szukam jak pojebany choćby małego piwa ale nic nie było. A tu zaczyna się skręt jak chuj. Matka wyszła z domu to przepyrałem jej szafę i znalazłem 200ml lubelskiej cytrynowej. Oczy jak 5 złotych zadowolony jak bym znalazł co najmniej Bursztynową Komnatę dawkowałem ją sobie po małym łyczku i wypiłem w jakąś godzinę ale polepszyło mi się po niej tylko na jakieś 15min a tu skręt coraz większy. Wiedziałem też że musi to być już koniec picia bo nic nie wymyślę bez pieniędzy. I wiecie co kurwa...miałem jeszcze wodę po goleniu. W sumie dwie ale jedna była tak ochydna że wolałbym gryźć ziemię. Druga też była ochydna ale chodziłem co jakiś czas i moczyłem sobie nią usta żeby tylko poczuć smak
alkoholu. Pewnie kilka kropelek wypiłem. Czytam skład a tam kurwa cała tablica mendelejewa. A początek zaczynał się od napisu:
alkohol denat. Rozumiem że to na denaturacie? W każdym razie w sobotę od południa zostałem na odstawce. Każda godzina coraz gorsza łeb napierdalał tak mocno jak nigdy. Ryj czerwony bóle w klatce w żołądku do tego ciśnienie. Aha dodam jeszcze że przez te kilka dni jadłem może raz max 2x i to jakaś kanapkę tylko. Kurwa tak źle to się jeszcze nigdy nie czułem. Nie spałem całą noc myślałem że w niedzielę będzie poprawa a tu jeszcze gorzej. Leżałem przekręcałem się tylko z boku na bok trzymając się za łeb i jęcząc z bólu całego ciała. W niedzielę również nie spałem całą. W poniedziałek trzeba iść do pracy myślę cały czas o tym że zawaliłem tyle roboty i klienci mnie zjedzą a prowadzę firmę i obiecałem że zrobię wiele rzeczy. Przez ten tydzień było ok 150 telefonów żadnego nie odebrałem bo wolałem nie odebrać niż obiecać coś po pijaku a później nie pamiętać co się mówiło. Wiedziałem że będę miał przesrane straszny moralniak do tego w dalszym ciągu skręt co prawda zaczynał już puszczać ale jednak. Bałem się wyjść z domu ale tego dnia zacisnąłem żęby i poszedłem do firmy bo wiedziałem że w nieskończoność tak być nie może. Udało się coś zjeść dzień jakoś minął co prawda chuja zrobiłem ale przynajmniej odbierałem telefony i było otwarte. Wtorek juz coraz lepiej fizycznie tak na 70% tylko ta pierdolona bezsenność. Spałem tej nocy już chyba 3h. No i teraz gdy to piszę jest noc z wtorku na środę fizycznie jest już tak na 80% nawet tujki sobie opryskałem i zjadłem normalny posiłek ale wiem że będzie znowu ciężko ze snem. Zrobię sobie najwyżej maraton netflixa ważne że z każdym dniem jest coraz lepiej. Realnie bałem się że umrę takiego skręta jeszcze nigdy nie miałem. Jaki z tego morał? A no taki że uświadomiłem sobie że jednak jestem alkoholikiem bo do tej pory sobie tłumaczyłem problemami i innymi rzeczami. Chowanie
alkoholu picie ciągami urwane filmy - książkowo alkus. Za tydzień rodzi mi się druga córka i piszę ten post dla nich obu i dla mojej żony a przede wszystkim dla siebie że kiedy najdzie mnie ochota na choćby łyczek piwa to żeby mój pijacki ryj wrócił tutaj przeczytał to i przypomniał sobie jak było fajnie kiedy umierał. I robię to dla wszystkich innych jako przestroga jak łatwo można się wpierdolić. Trzymajcie się prosto alkusy piona!