Gdy pokój jest złą wieścią

Libańczycy z niepokojem patrzą na swoje poletka maku i konopi indyjskich. Rośliny dobrze rosną zapowiadając udane zbiory, lecz stabilizacja w kraju może odebrać wieśniakom spodziewane zyski.

Koka

Kategorie

Źródło

onet.pl

Odsłony

452

Libańczycy z niepokojem patrzą na swoje poletka maku i konopi indyjskich Rośliny dobrze rosną zapowiadając udane zbiory, lecz stabilizacja w kraju może odebrać wieśniakom spodziewane zyski. W Libanie skłócone ugrupowania usiłują podjąć niełatwą próbę pokojowego współżycia. Jednak Ali Hassan wcale się z tego nie cieszy.

– Jeśli armia nie będzie musiała dbać o utrzymanie porządku w różnych regionach kraju, wróci tutaj i zniszczy nasze zbiory – ubolewa rolnik. Ali Hassan ma silne dłonie i miłą, okrągłą, ogorzałą od słońca twarz. Jest posiadaczem kilkudziesięciu hektarów żyznej ziemi u stóp gór Liban. Uprawia tam pomidory, jęczmień i ziemniaki. I akurat z tego powodu nie musi lękać się żołnierzy. Ali niepokoi się o małe, jednohektarowe pole konopi indyjskich, które obsiał w marcu. Teraz możemy zobaczyć, jak roślinki zaczynają wypuszczać śliczne, drobne listki – delikatne, ząbkowane na brzegach. Tysiące krzewów cannabis indica rośnie grzecznie w równiutkich rzędach, 30 centymetrów jeden za drugim. Z kwiatostanów i liści powstanie marihuana, a z liści i żywicy po obróbce uzyskamy haszysz, cieszący się ogromną popularnością zarówno w Libanie jak i w krajach Zachodu. Teraz, późną wiosną, konopie mają wysokość 25 cm. Jeśli żołnierze nie przybędą, a można się ich spodziewać "na ogół w lipcu", i nie zniszczą roślin buldożerami, mniej więcej w połowie sierpnia krzewy osiągną dwa metry wysokości i staną się gotowe do zbiorów.

Czterdziestoczteroletni Ali Hassan, niezbyt bogaty ojciec ośmiorga dzieci (podobnie jak wielu jego przyjaciół, chłopów z sąsiedztwa) dobrze się na tym zna. Hektar tu, hektar tam. To nie jest uprawa na wielką skalę.

– W zeszłym roku – opowiada Ali – zebrałem 15 kg haszu. Sprzedałem po 700 dolarów za kilogram, co przyniosło mi większy zysk niż ziemniaki, których mam wielki areał. A konopie zużywają mniej wody niż ziemniak, nie potrzebują nawożenia i nie wymagają aż takiego zaangażowania siły roboczej... W dali, tuż przed rzędem topoli wytyczającym granice pola, widzimy dziesiątkę kobiet w barwnych strojach i chustach. Tłoczą się ze śmiechem w ciągniętym przez traktor wózku. – To Syryjki – tłumaczy gospodarz. – Co roku przyjeżdżają na nasze pola do pracy sezonowej. W zasadzie znajdują zatrudnienie tylko przy legalnych uprawach...

Od kiedy w rozległej dolinie Bekaa uprawia się konopie? – Tego nie wiemy – mówi Issam Abou Maryam. – Prawdopodobnie od tysięcy lat. Już 3 tysiące lat temu rośliny tej używali Fenicjanie. Issam, w firmowych dżinsach i lnianej koszuli, jest "zawodowcem", który ma "kontakty z zagranicznymi kupcami", wysoko postawionych "przyjaciół" oraz kilkudziesięciu uzbrojonych ludzi należących do jego plemienia rewolwerowców, których zadaniem jest strzec upraw. – Tego roku nie posadziłem nic – opowiada, rozparty wygodnie w głębokim, skórzanym fotelu, w gigantycznym salonie swego domu w Baalbek. W dłoni trzyma szklaneczkę whisky. – Po pierwsze myślałem, że skorumpowane stronnictwa w Bejrucie mogą dojść do porozumienia, a wtedy "zwolnieni" żołnierze mogliby zająć się innymi zadaniami. Po drugie cena mazutu, potrzebnego do napędu pomp, którymi co dwa tygodnie musimy nawadniać pola, wzrosła dwukrotnie. A po trzecie oba zbiory w 2007 roku były tak duże, że spadły ceny. Zostało mi jeszcze kilka kwintali do upłynnienia, ale nie będę przecież sprzedawał po 400 dolarów za kilo. Poczekam, aż cena wzrośnie.

Według danych ONZ podczas wojny domowej, która pustoszyła Liban od 1975 do 1990 roku, wysokość obrotów libańskiego przemysłu haszyszu i opium, zajmującego prawie jedną trzecią ziem uprawnych doliny Bekaa, wynosiła rocznie około 500 milionów dolarów (322 miliony euro). Zyski miejscowych wieśniaków sięgały około 80 milionów dolarów rocznie. Życie mniej więcej 25 tysięcy rodzin zależało bezpośrednio od zbiorów konopi. – W tamtych czasach, to się żyło! – wspomina Ali Hassan. – Miałem dwa samochody. A dziś została mi tylko ta zardzewiała japońska furgonetka, co tam stoi. Obietnice pomocy finansowej państwa dla tego regionu, który obok południowej części Libanu należy do najbiedniejszych w kraju, oraz wprowadzone przez ONZ w 1991 roku programy służące zwalczaniu produkcji haszyszu początkowo odniosły pewne sukcesy. Wieśniaków nękało z jednej strony syryjskie wojsko, okupujące ich kraj, z drugiej zaś ich własny rząd, który chcąc przypodobać się krajom Zachodu, puszczał z dymem pola konopi i maku, a rolników zamykał w więzieniach. I tak w 1994 roku większość zrezygnowała z nielegalnych upraw. Przez dziesięć następnych lat tylko najodważniejsi ośmielali się obsiewać malutkie poletka na trudno dostępnych wyżynach gór Liban. Tam, gdzie dzisiaj uprawia się mak służący do produkcji heroiny, "twardego" narkotyku wytwarzanego tu w ilościach nieporównywalnie mniejszych niż w Afganistanie, ale mimo to przynoszącego wielkie zyski. Zwłaszcza że niektóre tajne laboratoria, w których się go uzyskuje, znajdują się na miejscu, w Libanie. Po niedługim czasie obietnice pomocy dla małorolnych rolników okazały się pisane palcem na wodzie, ONZ-owski program skończył się w 1999 roku, zaś w 2005 armia syryjska opuściła kraj. I ludzie na nowo powrócili do nielegalnych upraw. W maju 2005 roku w Dolinie Bekaa skonfiskowano prawie cztery tony haszyszu.

– Co nie zmienia faktu, że owego roku kilogram osiągnął cenę 1 200 dolarów! – wspomina Issam. – Czyli trzy razy wyższą niż wyhodowane na takiej samej powierzchni bataty, których uprawa wymaga drogich nawozów i pestycydów. W 2006 znów zasiałem konopie. I wtedy, tuż po wojnie lipcowej między Izraelem a Hezbollahem, wróciła armia libańska. Wojsko zniszczyło 2 tysiące dunamów mojej plantacji (dunam równy jest 916 m. kw.). Ja zaś uniknąłem więzienia, bo zapłaciłem komu trzeba 5 tysięcy dolarów łapówki. Ale straciłem wtedy 32 tysiące dolarów, które zainwestowałem w ziarno, wodę i pracowników. Teoretycznie zarówno plantatorom, jak i miejscowym handlarzom kupującym zbiory grozi pięć lat więzienia oraz wysokie grzywny. Jednak ci najwięksi i najlepiej zorganizowani dobrze wiedzą, jak uniknąć paki. Słabsi próbują się zorganizować.

– Walczymy o zalegalizowanie naszych upraw – mówi Hadj Jaafar Hussein, świetnie prosperujący kuzyn Issama. Sześćdziesięciolatek w garniturze z krawatem często podróżuje. – Wraz z kilkoma naszymi posłami uprawiamy dyskretny lobbing – mówi. Bojownicy Hezbollahu, "partii Boga", która cieszy się wielką popularnością w tym zasadniczo szyickim regionie, nie popierają takich nacisków. – Dla nich – tłumaczy nienawidzący Hezbollahu Hadj Jaafar Hussein – haszysz jest "haram", zakazany. Nie stwarzają nam problemów, są wśród nich nawet tacy, którzy sami w ukryciu lubią zapalić. Ale w żaden sposób nie da się uzyskać ich wsparcia w tej sprawie. Ci faceci to kompletne ciemniaki!

Choć używanie tego narkotyku jest dozwolone w Holandii i tolerowane w innych krajach (takich jak Hiszpania, Szwajcaria, Włochy, Wielka Brytania i niektóre stany USA), sprawa zalegalizowania upraw w dolinie Bekaa nie posuwa się do przodu. Nie zmienia to faktu, że, według danych policji rośnie zarówno spożycie haszyszu w kraju, jak i wielkość plantacji, z którymi właściwie nikt się już za bardzo nie kryje. Na zalanym słońcem polu Alego Hassana, graniczącym z wyboistą drogą, rzadko używaną, lecz dostępną od południowej strony rozległej doliny, rolnicy zastanawiają się, czym grozi ewentualny powrót wojska w te okolice.

– Ja ich nie przepuszczę – odgraża się Ahmed. – Nie pozwolę im tu wejść. Będziemy walczyć! Zapalczywy Ahmed ma około trzydziestki, na głowie bejsbolową czapeczkę. W swoim pick-upie pod siedzeniem trzyma karabin. Słysząc jego słowa, Ali Hassan uśmiecha się z zażenowaniem. Rolnicy nie chcą wchodzić na wojenną ścieżkę. Ale libańskie państwo, zważywszy stan zniszczonych dróg, słaby dostęp do elektryczności, brak systemu kanalizacji i nieobecność służb publicznych w większości wiosek, jest tutaj niewidoczne – a zatem traktowane z niewielkim szacunkiem. Podczas zbrojnej interwencji w 2006 roku kilka umundurowanych plutonów musiało się wycofać. Serie strzałów z karabinów maszynowych oraz kilka pocisków co prawda nikogo nie zabiły, ale na żołnierzach zrobiły wielkie wrażenie. Kilka tygodni temu Adel Machmouchi, dowódca brygady antynarkotykowej libańskiej policji wyznał dziennikarzowi arabskiej gazety "Al-Hayat", że w swojej pracy napotyka rozliczne trudności.

– Planowaliśmy akcję niszczenia nielegalnych upraw przed latem, lecz nie mogliśmy zapewnić bezpieczeństwa naszym funkcjonariuszom. Armia była zajęta w innej części kraju. Poza tym właściciele traktorów i buldożerów, które wynajmujemy w okolicy, by wykonać nasze zadanie, wszyscy jak jeden mąż odmówili: bali się gróźb plantatorów. Jednak niewątpliwie rząd będzie musiał interweniować. Zanim wyjechaliśmy, w małym gospodarstwie Alego Hassana, po stronie Dżabal el-Mekmel miejscowi modlili się żarliwie, by sytuacja w Libanie zbyt prędko się nie unormowała.

– Panie Boże, byle tylko nie przed zbiorami... – prosili.

Oceń treść:

Average: 9 (1 vote)

Komentarze

Dred (niezweryfikowany)
"zebrałem 15 kg haszu. Sprzedałem po 700 dolarów za kilogram, co przyniosło mi większy zysk niż ziemniaki, których mam wielki areał":D dolar jest po 2.15zł:) to daje 1.5zł za gram:D a u nas sprzedaje sie to 10 razy drozej..
dmt (niezweryfikowany)
reguły rynku
Anonim (niezweryfikowany)
Weź pod uwagę, że trzeba to jeszcze przewieźć, zarobić etc. pomijam kwestie, że wyjdzie znacznie taniej bo nikt z klocem się fatygować nie będzie.
Zajawki z NeuroGroove
  • Dimenhydrynat

wczoraj wieczorem zapodalem avio... niezbyt myslalem ze mnie poczesze ale po calym dniu szukania palenia w miescie (od 18 do 23) bylem z qmplem tak zdesperowany ze poszlismy do apteki i qpilismy po 4 paczki na glowe (20 tabletek jakby ktos nie wiedzial)...byla ~23:30...zaczelismy szukac miejscowki aby spokojnie to wtrymsic.w konu padlo na parapet jakiegos odludnego sklepu. okolo 24:00 zaczelismy czuc ze nas czesze...faza jak po kilku maszkach mj...ogolna beka...dziwne przemyslenia..pool godziny po tym postanowilismy sie przejsc...i wtedy to sie stalo.

  • 4-HO-MET
  • Alprazolam
  • AM-2201
  • Inne
  • Przeżycie mistyczne
  • Tytoń

Bardzo chłodny wieczór spędzony w mieszkaniu, razem z zaufanym przyjacielem (N.), wspólnie postanowiwszy spróbować coś więcej z 4-ho-met'a, aniżeli tylko wewnętrzna euforia. Ogólnie rzecz biorąc pozytywne nastawienie. W muzyce dominował dark ambient.

Cały dzień spędzony na paleniu am-2201 zwieńczyliśmy koło 00:37 biorąc pod język bliżej nieokreśloną ilość 4-ho-meta (około 60-70mg), w związku z tym że waga zaczęła wariować (raz pokazywała to, raz tamto) postanowiliśmy zaufać własnym instynktom nie-zachowawczym. Po około 30 minutach połknęłem pluwocinę i poczułem ten ohydny pozostający smak, który wrzerał się w dziąsła przez mocne rozprowadzanie mahometa w ryju. Ohyd, nie dało się go zlikwidować ni to sokiem winogronowym, ni to kakałem (ot bogactwo), niczym.

  • Katastrofa
  • Mefedron

Katastrofa życiowa, przegięcie z braniem benzo, Mdma, fety, generalnie wszystkiego co się dało. Doprowadziło to do mojej wyprowadzki od chłopaka, z którym mieszkam ponad 3 lata. "Trip" odbył się w nocy, trwał 6 godzin, był to wynajęty przeze mnie pokój. 4 dni później wróciłam do DOMU i mojej miłości, którą do tej pory ranię.

23:00 wchodzi kreska. Mało, może 50 mg. Nie działa. Nie ma w tym nic dziwnego, byłam benzodiazepinowym zombie

 

23:15 kreska, może 100 mg

 

24:00 biorę się za pracę. Roznosi mnie a jednocześnie przygniata. Zaczynam myśleć o życiu. 

 

00:15 wrzucam do szklanki z pepsi z 200mg

 

01:00 Na zmianę wpadam w panikę, płaczę, wbijam paznokcie w skórę i myślę o tym jak będzie wyglądała moja przyszłość. Boję się, pragnę być blisko mojej najbliższej osoby, wzoru, wsparcia, sensu życia. Tęsknię za nim a jednocześnie go ranię - ćpając.

 

  • Kodeina
  • Pierwszy raz

Urlop we własnym domu, partnerka w pracy. Znudzony, pełen chęci spróbowania czegoś nowego.

Był piękny pierwszosierpniowy dzień...

Piękne plany na urlop pokrzyżowane nową pracą partnerki. Brak urlopu - brak wyjazdu. Rano odwoziłem ją na dworzec autobusowy, wracałem do pustego domu i zastanawiałem się jak wypełnić czas do wieczora. Przez pierwszy tydzień popijałem browary i popalałem MJ, ale i ta kombinacja, skąninąd moja ulubiona może się w końcu znudzić.

randomness