Twierdzenie: Osoba, która brała LSD ponad siedem razy, zostaje automatycznie
uznana za prawnie niepoczytalną.
Status: Fałsz
Przykłady:
[Znalezione w Internecie, 1999]
Słyszałam, że jeżeli ktoś zarzucił LSD przy siedmiu osobnych okazjach, jest uznawany za
niepoczytalnego (przynajmniej w Wirginii).
[Znalezione w Internecie, 1997]
Nie wiem, czy to prawda, że to nie jest nielegalne być *pod wpływem* LSD, ale wiem co
innego: jeżeli w ciągu swojego życia wziąłeś 250 mikrogramów LSD, jesteś prawnie
niepoczytalny, przynajmniej w Kalifornii, jeśli nie w innych stanach. Jeśli jesteś
niepoczytalny, władze mogą działać wbrew twojej woli. Czy to nie jest rezygnowanie ze
swoich praw???
[Znalezione w Internecie, 1991]
Wczoraj poszedłem z kolegą na piwo i zaczęliśmy dzielić się historiami z naszych
naćpanych czasów w college\'u. Kiedy gadaliśmy o naszych przygodach z kwasem, mój kolega
powiedział: "Czy wiesz, że jeśli weźmiesz więcej niż dwie porcje kwasu w miesiącu, jesteś
prawnie niepoczytalny?"
[Znalezione w Internecie, 2005]
Kiedy byłem w college\'u (jakieś 10 lat temu), ciągle słyszało się, że jeśli zarzuciłeś
LSD trzy albo więcej razy, jesteś niepoczytalny. To, oczywiście, upewniło nas, że skoro
wszyscy braliśmy kwas co najmniej trzy razy, w razie czego moglibyśmy się od wszystkiego
wykpić mówiąc, że jesteśmy niepoczytalni.
Pochodzenie: LSD (dwuetyloamid kwasu lizergowego) to silny halucynogen, który
przejmuje kontrolę nad umysłem i zalewa użytkownika wzrokowymi i słuchowymi złudzeniami.
Ze względu na tak radykalne zniekształcenie percepcji pod wpływem tego środka, panuje
przekonanie, że jego długotrwałe używanie musi doprowadzić do trwałych zmian w mózgu.
(Wniosek ten jest kontrowersyjny: wśród specjalistów nie ma zgody w tym temacie.)
Prawdziwa czy nie, opinia mówiąca, że długotrwałe zażywanie LSD prowadzi do trwałych
zmian w psychice, jest rozpowszechniona. Jest ona podstawą pogłoski pojawiającej się co
najmniej od lat 80., twierdzącej, że zażycie LSD określoną liczbę razy prowadzi do
uznania niepoczytalności użytkownika. Jednak, choć przekonanie to jest zadziwiająco
powszechne, nie ma zgody w kwestii tego, ile tripów stanowi tę magiczną liczbę, która
wrzuca ich amatora do pokoju z gumowymi ścianami. Siedem wydaje się najczęściej podawaną
liczbą, ale spotkaliśmy także stwierdzenia, że dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, osiem albo
dziesięć użyć stanowi granicę. W dodatkowym wariancie stwierdza się, że takie prawo
obowiązuje w konkretnym stanie USA (nie jest to prawdą - w żadnym ze stanów nie ma
takiego przepisu).
Jeszcze inna odmiana tej teorii głosi, że liczy się nie to, ile razy w życiu dana osoba
zażyła LSD, ale rozpiętość czasowa tych eksperymentów. Kiedy pogłoska jest przestawiana w
ten sposób, pojawiają się twierdzenia takie jak: "Ponad cztery porcje kwasu w miesiącu i
wobec prawa jesteś wariatem".
Niezależnie od wersji, to bzdura. Żadna konkretna liczba tripów na LSD nie może
automatycznie prowadzić do uznania użytkownika za osobę niepoczytalną, ani w sensie
prawnym, ani psychiatrycznym. Niepoczytalność (która jest poniekąd terminem prawnym, a
nie psychiatrycznym) jako diagnoza odnosi się do jawnego zachowania jednostki, które jest
takiej natury, że otoczenie ewidentnie uznaje ją za szaloną, a nie do przekroczenia w
cichy i nie rzucający się w oczy sposób jakiejś arbitralnej granicy w sferze użycia
środków psychoaktywnych.
Istnieją dwie interpretacje tego, co w kontekście związku z określoną liczbą użyć danego
środka ma oznaczać sformułowanie "prawnie niepoczytalny"; jedna z nich pasuje tu dużo
bardziej niż druga. "Prawnie niepoczytalny" może służyć jako skrótowe określenie sytuacji
pozwanego w sprawie karnej, który został uznany za umysłowo niezdolnego do udziału w
procesie, lub też uniewinniony z powodu niepoczytalności. Z tego punktu widzenia omawiane
przekonanie można streścić w ten sposób: "W razie gdybym kiedyś kiedyś popełnił(a)
przestępstwo, mogę bronić się w oparciu o to, że jestem niepoczytalny(a), bo brałem(am)
LSD, i w ten sposób uniknąć więzienia". To optymistyczne ujęcie pogłoski, pewne zadufanie
wynikające ze znalezienia ucieczki przed karą w użyciu nielegalnych substancji.
Choć taka interpretacja tej plotki rzeczywiście istnieje, dużo bardziej rozpowszechnione
jest jej rozumienie zakładające, że użytkownicy narkotyków jako tacy (w odróżnieniu od
tych, którzy próbują oprzeć swoją ścieżkę obrony w sprawie kryminalnej na użyciu takich
środków) są na łasce Państwa i w każdej chwili mogą być ogłoszeni niepoczytalnymi i
uwięzieni w szpitalu psychiatrycznym, niezależnie od swojego obecnego racjonalnego
zachowania. Właśnie ta obawa wspiera rozprzestrzenianie się tej pogłoski: pomysł, jakoby
nieszczęśni użytkownicy środków psychoaktywnych mogli zostać wyrwani z łona społeczeństwa
i wrzuceni do wariatkowa na resztę swych dni, jedynie za to, że określoną liczbę razy
zażyli dany środek. Pogłoska jest przekazywana raczej z "oglądaniem się za siebie z
obawą", niż z tupetem mówiącym "Skoro jestem niepoczytalny(a), nigdy nie będą mogli mnie
skazać za jakiekolwiek przestępstwo, które mogę popełnić".
Choć jednostka może zostać poddana "przymusowemu leczeniu" [w oryginale "involuntary
civil commitment"; starałam się znaleźć dobrze brzmiący odpowiednik polski] (co jest
oficjalnym określeniem bycia trzymanym w zakładzie psychiatrycznym wbrew swojej woli),
możliwe jest to tylko w sytuacji, gdy dana osoba cierpi na możliwe do zdiagnozowania
zaburzenia psychiczne i stanowi bezpośrednie zagrożenie dla siebie albo innych, lub też
nie jest w stanie samodzielnie zadbać o swoje podstawowe potrzeby. Może to zostać
określone wyłącznie na podstawie jej obecnego zachowania lub myślenia, nie na podstawie
tego, co robiła w przeszłości.
Barbara "wpadka podczas testowania kwasu" Mikkelson
Komentarze
Buahahahahahahahaaaaaaa.
dzięki za ten art. Nie ma to jak poprawa nastroju, nawet takim absurdem. :):):):)
Nie mam gdzie tego podrzucić, więc wybrałam komentarze do tekstu we własnym przekładzie... Otóż przyszło mi do głowy pewne proste hasło i oczywiście związana z nim refleksja. Kojarzycie pewnie feministyczne hasło "Mój brzuch należy do mnie ". Poniekąd - choć uważam się za feministkę (co pewnie widać z "Komentarza do Kwasowych Kobiet " :)), akurat w kwestii aborcji nie zgadzam się z tezami feminizmu - choćby dlatego, że to nie tylko brzuch danej kobiety, ale i rozwijający się organizm, który nie jest jeszcze zdolny do samodzielnego życia, ale mimo wszystko jest genetycznie czymś odrębnym.
Otóż chciałabym podrzucić tu drobną parafrazę tego hasła:
"MÓJ UMYSŁ NALEŻY DO MNIE "
Wiem, w Polsce nie ma obecnie szans na legalizację trawki, a tu ktoś opowiada się za ograniczoną legalizacją psychodelików, dodatkowo - gdy ten ktoś jest teoretyczką, taki głos zaczyna brzmieć trochę kuriozalnie... Niemniej spójrzmy na aspekt moralny całej sprawy. Najpierw mówię: ja nie zakładam, że wszystko wolno. Nie wykluczam tego, że użycie tych środków może jednak być "zakazanym przekroczeniem granic ". Ale tego nie wiemy, więc proponuję gotowość do samodzielnego podejmowania oceny moralnej, do zdobycia minimum wiedzy, a nie kierowaniu się opinią gazetki albo broszurek ks. Cekiery.
Narkoman - w sensie: człowiek uzależniony - praktycznie zawsze wyrządza też jakąś krzywdę swojemu otoczeniu, zwłaszcza rodzinie. Bezpośrednio - np. kradnąc rodzicom pieniądze, by mieć na browna czy analogiczne specyfiki - lub też pośrednio, po prostu dlatego, że rodzina cierpi z powodu nałogu bliskiej osoby.
Tu można wysnuć kolejny argument za nietraktowaniem wszystkich grup środków psychoaktywnych identycznie. Gdzie tu podobieństwo? Ograniczona legalizacja umożliwiłaby kontrolowane użycie psychodelików. Zapewne użycie "uliczne " nie zniknęłoby, ale mogłoby ulec znacznemu ograniczeniu. I po prostu: komu szkodzi takie użycie, jaką krzywdę wyrządza innym? "Żyjemy na własną odpowiedzialność " - w jaki sposób może szkodzić społeczeństwu sytuacja, w której przygotowana, świadoma swoich celów osoba weźmie środek psychodeliczny? Wiem, jeśli zechcecie odpisać, pewnie odpowiecie, że Grupa Trzymająca Władzę (światową) ;) boi się, że przez to na świecie będzie więcej ludzi ŚWIADOMYCH, głębiej rozumiejących świat... może ja się nie będę wypowiadać, skoro znam to tylko z lektur; wiem tyle, że takie tezy trącą spiskową teorią dziejów wprost okrutnie, ale niech Wam będzie ;)... powiem, że może ta sama cicha propaganda nakazuje nam przystosowanie do społeczeństwa, przybieranie postawy niezaangażowania ( "nic nie możesz zmienić ", "dyskryminacja była, jest i będzie " - a jednak mnie taka postawa oburza). Zakaz jakiegokolwiek wyjścia Poza, bo rzekomo ubi sunt leones, albo tylko przepaść, tylko zatracenie...
Co o tym sądzicie? (Poza tym, że teoretyczka radykalniejsza od "praktyków " zaiste może brzmieć osobliwie.) Czy nasze umysły nie należą do nas, czy ktokolwiek ma prawo ingerować w naszą sferę wewnętrzną bez naszej zgody?