Cipacz do ćpania. Co dziś biorą Polacy i jak się ich leczy

Rozmowa "Polityki" z dr Marią Banaszak o tym, jakie narkotyki i dlaczego biorą Polacy.

Tagi

Źródło

Joanna Podgórska | Polityka 21.2022 (3364) z dnia 17.05.2022

Komentarz [H]yperreala

Tekst stanowi przedruk z podanego źródła. Pozdrawiamy!

Odsłony

5552

Rozmowa z dr Marią Banaszak o tym, jakie narkotyki i dlaczego biorą Polacy.

JOANNA PODGÓRSKA: – Zna pani ten dowcip? Matka pyta: Synku, czy ty masz jakiś problem z narkotykami?, a syn odpowiada: Żadnego. Dzwonię i diler jest za pół godziny.

MARIA BANASZAK: – Znam. Tylko że dla mnie to nie jest dowcip. Nasi pacjenci dokładnie tak opisują sytuację. Dziś problemem nie jest dostęp do narkotyków, ale to, żeby trzymać się od nich z daleka. Już dawno nie ma podziału szkół na lepsze i gorsze pod tym względem. Różnią się jedynie rodzajem i ceną substancji.

Czy to przejaw opisywanego przez panią zjawiska demokratyzacji narkomanii? Kiedyś dotyczyła albo bohemy, albo patologii.

Tak. Jest obecna nie tylko w miastach, ale i na wsiach, dotyka nie tylko młodzież, lecz też osoby dojrzałe oraz starsze. Nie jest już, jak kiedyś, przejawem sprzeciwiania się systemowi i kontestacji, która była domeną wąskiej grupy. A z drugiej strony – tzw. patologii, czyli rodzin dysfunkcyjnych, o niskim statusie. Nie ma już także podziału geograficznego. Kiedyś moi pacjenci pochodzili głównie z większych miast. Z biegiem lat uzależnienia zaczęły dotyczyć ludzi z coraz mniejszych miejscowości, a także ze wsi. Nie ma już w Polsce rejonów czy grup społecznych wolnych od narkotyków.

Kiedyś wachlarz substancji odurzających był o wiele mniejszy. Dziś – do wyboru, do koloru.

Patrząc historycznie, dawniej nie było czegoś takiego jak czarny rynek; raczej chałupnictwo. Ludzie produkowali na własny użytek. Trzeba było wiedzieć, jak, gdzie. Polska heroina, czyli kompot, podawana była dożylnie, co dla większości było barierą nie do przejścia. Narkomanię od tzw. normalnego świata oddzielała gruba kreska. Potrzeba było „wtajemniczenia”, by brać udział w narkomańskich rytuałach. Jednak w latach 80. nie dało się już udawać, że zjawiska nie ma. Narkomania stała się medialna, przede wszystkim dlatego, że bardzo szybko wycofywała ludzi z aktywnego życia.

Jaki narkotyk jest dziś najbardziej popularny?

Patrząc na statystyki, od lat króluje marihuana. Choćby ze względu na to, jaki jest sposób jej postrzegania. Wiele osób uważa, że to nie jest narkotyk. Trudno o niej w wyważony sposób dyskutować, bo budzi skrajne emocje. Dla części to zło wcielone, dla innych – bóstwo i synonim walki o wolność; święte ziele. Na jej popularność wpływa łatwy dostęp. Ale mam też poczucie, że popularność różnych substancji zmienia się wraz z czasami. Są odpowiedzią na pewne zjawiska socjokulturowe.

Ducha epoki?

Właśnie. Wróćmy jeszcze na moment do lat opiatowych, czyli PRL. Te substancje odcinały od paskudnej rzeczywistości. Heroina należy do grupy depresantów, które spowalniają układ nerwowy, człowiek wręcz fizjologicznie odłącza się od świata. Źrenice się zwężają, by docierało do nas mniej bodźców. Na początku lat 90. z kolei nastąpił boom amfetaminowy. Staliśmy się światowym liderem produkcji. Amfetamina jest stymulantem, przyspieszaczem.

Sposób na wyścig szczurów i szybką zabawę?

Wspaniale pasowała do rozpędzającego się kapitalizmu; czasów, w których trzeba było szybciej, bardziej, lepiej. Stymulanty wzmacniają także pewność siebie, poczucie mocy i sprawczości. Wyłączają myślenie o konsekwencjach. A w czasach przemian najważniejsze było to, żeby się załapać na system, być pewnym siebie i zasuwać.

W tamtych czasach inny przyspieszacz – kokaina – stał się wręcz symbolem statusu. Nadal jest?

Po części tak, choć od dawna nie ma już czegoś takiego jak czysta kokaina, choćby ze względu na liczbę rąk, przez które przechodzi, a każdy pośrednik musi swoje zarobić. Mimo to jej cena jest nadal nieporównanie wyższa niż innych narkotyków. Poza tym kokaina to najmniej narkotyczny narkotyk, w tym sensie, że najmniej zmienia stan świadomości. Jest dokładnym przeciwieństwem ucieczki od rzeczywistości. Niektórzy mówią wręcz o stanie hipertrzeźwości. Amfetamina jest bardziej agresywna, pobudzająca; bardziej pasowała choćby do środowisk kibicowskich. Kokaina daje poczucie boskości i poprzez cenę nadal kojarzy się z czymś lepszym. Inna rzecz, że dziś więcej ludzi na nią stać. Nie tylko celebrytów, prawników czy biznesmenów. Dzieciaki z bogatych rodzin też się bawią kokainą.

Ale chyba dziś wśród młodzieży najpopularniejsze są mefedron czy meta?

Obok marihuany, tak. W pewnym sensie stanowią konkurencję dla alkoholu, który widać i czuć. Bardziej elegancko i „bezpiecznie” jest zażyć stymulanty, bo otoczeniu trudniej się w tym zorientować. Mefedron należy do kolejnej ery po narkotykach klasycznych, takich jak heroina, amfetamina czy kokaina. Dziś mamy erę substancji syntetycznych, które pasują do naszych plastikowych czasów, w których rzeczy nie muszą starczać na długo, ale mają być efektowne. Królują sztuczne odpowiedniki klasycznych substancji. Działają podobnie, ale bez porównania mocniej i szybciej. Są też, niestety, bez porównania bardziej neurotoksyczne. Moi pacjenci tzw. moment wejścia mefedronu opisują jako coś nieporównywalnego z niczym. Potężne uderzenie euforii i poczucia mocy, ale ono trwa bardzo krótko; około 20 minut.

Czyli to nie tak, że mefedronem młodzież, jak kiedyś amfetaminą, stymuluje się przed egzaminami?

Nie, bo to substancja działająca na tyle intensywnie, że trudno po niej usiąść i się uczyć. Pochodna amfetaminy, paradoksalnie, wchodzi w skład niektórych leków na ADHD. Te leki stymulują, ale też skupiają zmysły. Mogą wzmacniać proces zapamiętywania, choć oczywiście na krótką metę. Przy dłuższym zażywaniu amfetaminy procesy pamięciowe i koncentracji ulegają destrukcji, bo wypalane są połączenia nerwowe w mózgu. Mefedron bardziej niż do sytuacji egzaminacyjnych pasuje do imprezowych lub chemseksowych przez to, że działa intensywnie, podniecająco, euforycznie. I to też jakoś pasuje do ducha naszych czasów.

Czym jest chemseks?

Zażywaniem substancji narkotycznych w celu podjęcia aktywności seksualnej. Co istotne – intencjonalnego. Nie chodzi o to, że jesteśmy pod wpływem i niechcący coś nam się przytrafi. Ludzie umawiają się na taki rytuał. Oczywiście to nie jest zupełnie nowe zjawisko. Od pewnego czasu chemseks był popularny wśród środowisk homoseksualnych czy swingersów. Ale nigdy nie miał tak szerokiej skali jak dziś. To zjawisko też się zdemokratyzowało. Na portalach, które służą umawianiu się na seks, są ikonki, którymi się oznaczamy, żeby pewne sprawy były od razu jasne. Jest wśród nich ikonka w kształcie kryształku, która informuje, że użytkownik chce uprawiać seks pod wpływem substancji psychoaktywnych. Dziś jest to jedna z pierwszych rzeczy, które się określa oprócz orientacji seksualnej. I to znów jakoś wpisuje się w czasy, gdy bliskość jest coraz trudniejsza. Jest coraz bardziej ekskluzywną umiejętnością. Mamy mnóstwo substytutów relacji i kontaktów między ludźmi. Seks coraz częściej nie jest już formą bliskości z drugim człowiekiem, ale szybką i powierzchowną aktywnością.

Czy można powiedzieć, że dziś na drugim biegunie wobec syntetycznych przyspieszaczy są psychodeliki, otoczone aurą ekologiczno-mistyczną?

Nie mówiłabym tu o przeciwieństwie. Są w innym zbiorze, ale na tym samym biegunie co reszta narkotyków.

Ale zaspokajają inną potrzebę.

LSD jest czysto halucynogenne, ale już MDMA jest również euforyzujące. To nie tylko kwestia mistycznych doznań, gdy wyostrzają się zmysły albo zaczynają wytwarzać własne bodźce. W mniejszych dawkach, niepowodujących halucynacji, psychodeliki wywołują lekką euforię, błogostan i otwartość. Ja to nazywam fazą społeczną, bo wytwarzają empatię do drugiego człowieka czy świata. Otwieramy się także na siebie.

Właśnie taką otoczkę mają seanse ayahuaski z szamanem czy grzyby halucynogenne – ucieczka od zmęczenia cywilizacją poprzez podróż w głąb siebie. Jest w tym też popularna dziś idea powrotu do natury.

Taki klimat je otacza – powrotu do natury, większej bliskości i uważności. To także moment zatrzymania się, otwarcia na siebie, wsłuchania w swoje zmysły. Substancja robi to za nas. Tak jak amfetamina napędza nas sztucznie wygenerowaną energią. Z powrotem do natury też nie należy przesadzać, bo LSD to substancja sztuczna. To prawda, że psychodeliki nie uzależniają fizycznie i nie wyniszczają tak organizmu. Ale to sprawia, że ludzie dorabiają do nich ideologię.

Chce pani powiedzieć, że to oszukańczy trik? Bierzemy psychodeliki, żeby za nas medytowały?

Uważam, że to rodzaj protezy, której używamy, zamiast poszukiwać kreatywności w sobie, w kontakcie z naturą czy w autentycznej medytacji. Substancja ma zrobić to za nas tu i teraz. Każdy narkotyk to jest droga na skróty do celu, który można osiągnąć bez niego, ale większym wysiłkiem. A nam się nie chce. Łatwiej „nacisnąć przycisk” i niebo jest bardziej niebieskie, zaczyna się synestezja, mieszają się zmysły, zaczynamy widzieć dźwięki, słyszeć kolory.

Psychodeliki mają swoją ciemną stronę, to jest bawienie się w operację na własnym mózgu. Mają one co prawda zastosowanie w medycynie, np. w pracy ze stresem pourazowym, bo pomagają dotrzeć do wypartych warstw psychiki. Tylko że to powinien prowadzić profesjonalista, który sprawdzi, czy taka terapia nie niesie ze sobą np. zagrożenia schizofrenią. Nawet w grupie palących marihuanę procent osób chorych na schizofrenię jest dwukrotnie wyższy. Wielu ludzi nosi w sobie genetyczny potencjał chorób psychicznych, ale one się nie aktywują. Substancje psychoaktywne mogą wywołać ukryte demony. Nie chcę powiedzieć, że nikt nie powinien tknąć psychodelików, ale robienie z tego drogi do oczyszczenia emocjonalnego i samodzielnego przepracowania tłumionych emocji jest szalenie niebezpieczne.

Obserwuje pani dziś powrót opiatów. Znów chcemy uciekać od rzeczywistości?

Statystyki jeszcze tego wyraźnie nie wykazują, ale moim zdaniem pojawił się taki trend. Znowu mamy dosyć, nie chcemy wciąż pędzić i nadążać. Żyjemy w czasach pełnych lęku i niepewności jutra. Nie mówię nawet o tym, co ostatnio przyniosła pandemia i wojna, ale o niestabilnej sytuacji politycznej i ekologicznej. Z każdej strony jesteśmy bombardowani bodźcami lękowymi. Od lat przyjeżdżają do nas pacjenci z uzależnieniem mieszanym, np. marihuana, alkohol, stymulanty. W tej wyliczance coraz częściej pojawiają się także opiaty. Mamy też przypadki uzależnień tylko opioidowych. Ludzie zaczynają wracać do substancji z grupy depresantów, które nas wycofują.

Co to właściwie dzisiaj znaczy: opioidy? Bo przecież nie kompot.

Morfina, heroina, kodeina, fentanyl. Większość to substancje, które mają zastosowanie w medycynie. Niektóre z nich są obecne nawet w lekach bez recepty. Lekomania i narkomania to to samo zjawisko?

Tak, to po prostu uzależnienie od substancji psychoaktywnych. Z tym że leki są legalne. Co nie znaczy, że używanie ich bez wskazań lekarskich i w sposób przewlekły nie prowadzi do poważnych efektów ubocznych.

Uzależnienie od leków uspokajających, nasennych, przeciwlękowych ma chyba pewien rys kobiecy?

Bardzo kobiecy. Kobiety przywiązują większą wagę do tego, czy coś jest legalne, czy nie i jak to wygląda z boku. Gra pozorów jest w tym wszystkim ważna. Może to zabrzmi seksistowsko, ale jako kobiety łączymy bardzo wiele ról i w nich wszystkich stawiamy sobie wysokie wymagania. Przemęczone, przerażone przyszłością, szukamy psychicznej ulgi.

A blister z xanaxem wygląda lepiej niż małpka.

Sto razy lepiej niż małpka. I w torebce, i na szafce przy łóżku. Małpka w torebce to jasny komunikat: ona ma problem. Kobietom, zwłaszcza dojrzałym, trudniej jest też nawiązać kontakt z dilerem; łazić po jakichś bramach czy wsiadać do samochodu z obcym facetem. Poza tym leki przecież z definicji mają służyć zdrowiu. I są kulturowo oswojone. Dziś przecież bierzemy je na wszystko. Nie mamy energii – leki, mamy za dużo – leki, chce nam się jeść – leki, nie chce się – leki. Mogą leżeć na wierzchu, nie budząc podejrzeń. A to sprzyja mechanizmom wyparcia lub racjonalizacji: nie ma problemu, przecież lekarz mi przepisał.

Większość tych leków należy do grupy benzodiazepin, działających silnie przeciwlękowo, ale też uspokajająco i nasennie. Ich działanie nie różni się bardzo od heroiny czy morfiny. Może uzależniają trochę wolniej, ale równie silnie. Niestety, lekarze rzadko zwracają na to uwagę. Nie winię ich, bo wiem, ile mają na głowie.

Wypisują te recepty bezrefleksyjnie?

Trochę tak. Najtrudniej jest dostać pierwszą. Ale i to nie problem, bo dolegliwości, na które przepisuje się benzodiazepiny, są deklaratywne. Nie zbada się ich analizą krwi czy rentgenem. Wystarczy powiedzieć: odczuwam przewlekły niepokój, nie mogę spać. A potem każdy kolejny lekarz zobaczy w systemie, że była recepta, i wypisuje kolejną. Bez recepty zresztą też się da. Mam nastoletnią pacjentkę, której uzależnienie zaczęło się od tego, że podkradała benzodiazepiny mamie. Ale w nieskończoność tak się nie da. Od czego jednak internet. Mnie zgooglowanie odpowiedniej strony zajęło 30 sekund. Elegancka grafika i zakładka, co potrzebne: benzo, a może już opiaty. Dostępność leków jest przerażająca. Tego nie było nigdy. Internet zapewnia pełną anonimowość, a dystrybucja jest bezpieczna – z dostawą pod drzwi lub do paczkomatu. Nie czuję, że przekraczam pewną granicę. Morfiny nie trzeba już podawać strzykawką. Są tabletki; śliczne, biało-różowe, wyglądają jak suplementy dla kobiet w ciąży. Nazwa też nie kojarzy się z morfiną.

Zejdźmy na sam dół drabiny polskich uzależnień. Co to jest cipacz?

Tu lądujemy już w grupie dzieciaków i ich eksperymentów z psychoaktywnym działaniem różnych legalnych substancji. W internecie można znaleźć przepisy na przeróżne koktajle. Nadaje się do tego wiele leków czy suplementów dostępnych bez recepty. Cipacz akurat jest mieszanką wykonywaną ze środka do irygacji pochwy; ma działanie halucynogenne. Podobno niedobre to jest okropnie, ale zmieszane ze sprite’em da się wypić.

Kiedyś takimi biedanarkotykami były klej Butapren czy smażony proszek do prania IXI. A dziś?

Inhalacje klejowe są domeną najbiedniejszych środowisk. W upiornym tempie robią dziury w mózgu, prowadzą do upośledzenia intelektualnego, więc większość dzieciaków od tego stroni. Eksperymenty typu cipacz uznają za zabawne. Inhalują się dezodorantami. Mamy też całą listę leków bez recepty, głównie na przeziębienia, np. z pseudoefedryną, która jest pochodną amfetaminy. I to już może być naprawdę niebezpieczne, bo takie koktajle preparuje się z chemicznymi odczynnikami. Gdy robią to osoby bez wykształcenia chemicznego, mogą się doprowadzić nawet do paraliżu układu nerwowego. Miałam takich pacjentów. Dzieciaki robią najbardziej kuriozalne eksperymenty. Kiedyś na TikToku pojawiło się wyzwanie, by zjeść jak najwięcej gałki muszkatołowej, która przyjęta w oszałamiających ilościach ma działanie lekko halucynogenne. To akurat stosunkowo niegroźne; łatwiej się, za przeproszeniem, porzygać, niż osiągnąć jakiś efekt. Ja w każdym razie pacjenta uzależnionego od gałki jeszcze nie miałam.

Mnóstwo ludzi w Polsce eksperymentuje z narkotykami, zażywa je rekreacyjnie. Ilu się uzależnia?

Uzależnia się ok. 10 proc. wszystkich eksperymentujących. Ale to nie do końca tak. Mam pacjentów, którzy jeszcze nie spełniają kryteriów uzależnienia, bo nie zdążyli za długo pobrać, ale już narobili sobie tak potwornych strat, że kwalifikują się do terapii.

Pani rodzice razem z Markiem Kotańskim współtworzyli pierwszy ośrodek Monaru w Głoskowie. Od dziecka mogła pani obserwować kompociarzy. I opisuje ich pani jako fizyczne zombie, ale zarazem ludzi często czarujących, błyskotliwych. Dziś trafiają do pani zombie psychofizyczne.

To pacjenci z upośledzeniem układu nerwowego, zaburzeniami poznawczymi, które utrudniają nawet kontakt werbalny. Tego można się dziś nabawić błyskawicznie. Heroina jest bardzo niebezpieczna, bo uzależnia silnie i łatwo można doprowadzić do przedawkowania, ale znałam ludzi, którzy brali po kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt lat i jakoś funkcjonowali.

To co jest dziś najgroźniejsze?

Trudno robić ranking, ale myślę, że mimo wszystko syntetyczne narkotyki. Działanie klasycznych narkotyków da się przewidzieć. Ludzie mniej więcej wiedzą, na co mogą sobie pozwolić. A jak coś poszło nie tak, służby medyczne wiedzą, jak reagować. Dziś ktoś, kto bierze syntetyki, nie ma pojęcia, co tak faktycznie zażywa. Ludzie nieświadomie sięgają po substancje, które mogą po prostu zatruć organizm. Wszystkie narkotyki trują, ale te trują wyjątkowo. Nawet heroina nie wyrządzi takich szkód po kilku zażyciach jak dopalacze czy koktajle z pseudoefedryną. Upośledzają fizycznie i poznawczo do końca życia.

ROZMAWIAŁA JOANNA PODGÓRSKA

***

Dr Maria Banaszak – specjalistka psychoterapii uzależnień i dyrektor hostelu dla osób z zaburzeniami psychicznymi w Ośrodku Leczenia, Terapii i Rehabilitacji Uzależnień w Głoskowie. Badaczka społeczna. Właśnie ukazała się jej, napisana we współpracy z Agatą Jankowską, książka „Hajland”.

Oceń treść:

Average: 4.7 (6 votes)

Komentarze

gFreeman434 (niezweryfikowany)

<cite>Uważam, że to rodzaj protezy, której używamy, zamiast poszukiwać kreatywności w sobie, w kontakcie z naturą czy w autentycznej medytacji. Substancja ma zrobić to za nas tu i teraz. Każdy narkotyk to jest droga na skróty do celu, który można osiągnąć bez niego, ale większym wysiłkiem.</cite>

W niektórych kulturach nie do pomyślenia jest, że możliwy jest rozwój/wgląd w takim stopniu BEZ użycia roślin psychodelicznych. Widać, że pani doktor jest cięta na psychodeliki, ustawiając je w tym samym porządku, co "reszta narkotyków". W dodatku robi ładny fikołek erystyczny, niby obalając, że psychodeliki otacza aura naturalności, wskazując, że LSD jest syntetyczne i całkowicie ignorując fakt, że chodzi o naturalne roślinne i grzybowe psychodeliki, które 1) są całkowicie naturalne, 2) są niemal całkowicie bezpieczne, 3) u użytkowników wywołują nieporównywalnie z jakimkolwiek innym typem substancji więcej pożytku niż szkód, 4) nie są narkotykami (proponuję pani doktor sprawdzenie w słowniku etymologii słowa "narkotyk", 5) nie są wcale INTERPASYWNE, jak pani dr sugeruje. Tylko najwięksi laicy mogą myśleć, że psychodeliki zrobią za nich całą pracę terapeutyczną. To nie prawda, choć pewną, początkową część procesu rzeczywiście wykonują, jednak to kolejny nieuczciwy fikołek rozmówczyni - wszak jak można lekowi czynić wyrzut, że leczy? To chyba normalne. Terapeuci uzależnień są często cięci na psychodeliki, mimo iż nie mają pacjentów od nich uzależnionych (i nigdy nie mieli, bo tacy nie istnieją) ani nie znają przypadków ludzi, którym one wyrządziły krzywdę (lub ich rodzinom). No ale wiadomo, hurr durr zue narkotyki xD Terapeuci mogą mieć pewne doświadczenie z politoksykomanami, którzy do swoich szkodliwych mieszanek dorzucają np. LSD i później w płacz, bo mieli bad tripa xD Kiedy wiadomo, że za szkodliwe działanie odpowiada inna substancja, a za bad tripa - set and setting plus zwykle w takich przypadkach ignorancja i buta ćpuna, brak szacunku i przygotowania do substancji. Zabawne że tak rozbieżne opinie mogą mieć ludzie na zbliżonych w pewnym sensie stanowiskach - terapeuci uzależnień i psychoterapeuci psychodeliczni. Ci drudzy leczą z użyciem psychodelików, co jest zatwierdzoną naukowo, psychiatrycznie i psychologicznie metodą, a drudzy złorzeczą na psychodeliki, bo jeszcze nie daj boże "wykonają za nas" pracę terapeutyczną, jakby to był zarzut. No chyba że chodzi o obronę drogich terapeutów prywatnych, u których wiele miesięcy sesji i tysiące wydanych złotych można skumulować w kilkugodzinnej sesji z grzybami za 20-30 zł lub za darmo, jak ktoś sobie pozbiera. Każdy terapeuta i w ogóle każdy człowiek, który chce się nazywać DOROSŁYM, powinien przejść pełną inicjację psychodeliczną tak jak kiedyś przechodzili ją wszyscy dorośli obywatele w ramach Misteriów Eleuzyjskich w Grecji. Człowiek który nigdy nie miał głębokiego doświadczenia psychodelicznego jest jak dziecko i nigdy nie zrozumie głębiej, o co chodzi w życiu i w świecie. I tacy najbardziej rwą się do wyjaśniania i układania życia innym, oczywiście na siłę xD

incognitus

Jeszcze długa droga przed tymi specjalistami, zanim zaczną rozpowszechniać trafne i realistyczne diagnozy i metody, zamiast opowiadać o narkotykach jak o jakiejś mglistej bajce dla dzieci z morałem.

Alle (niezweryfikowany)

Kolejna rura, która za żadne skarby nie chce uświadomić, że skończyła się era na speedowanych manieczek czy ‚Sanrajsów’. Jej cytat odnośnie psychodelików, że człowiek chce iść na skróty, kliknąć przycisk i gotowe. Wtf. Ten rzekomy ‚przycisk’ to jest dostęp do poznania szerszej rzeczywistości, jak i subiektywnej relacji. Kurwa. Jakich czasów my dożyliśmy. Człowiek może. Może zrobić co tylko chce. Nikt nie podpisywał z nią żadnej lojalki, i to co robi ktoś w czterech ścianach jest jego osobistą sprawą. A dlaczego ? Bo kurwa może. I niech świat skończy pierdolić, że to dla dobra, martwią się i żeby byli zdrowi. Chuja prawda, ludziom otwierają się oczy powoli w tej kwestii, dochodzi do normalizacji/akceptacji czegoś przez wiele środowisk i oswajania się z tym, że coś takiego istnieje i nie jest negowane. Jak dla niej ‚magiczny przycisk’ jest tak bardzo zły, niech zaprzestanie korzystania z telefonów albo ubierania ciuchów. Przecież to takie proste pójść do sklepu wziąć koszulkę i wyjść. Niech uszyje. Yhhhh Ehhhh Ahhhhh. Kill mi FUCKING plis.

lesdoxem

Końcówka zabrzmiała trochę jak zachęta do heroiny.

OlusXTC (niezweryfikowany)

Klomipramina powoduje przewlekły bipolar. Max w psychiatrii.

Zajawki z NeuroGroove
  • 2C-P
  • 5-HTP
  • MDMA (Ecstasy)
  • Miks

SET: poczucie dobrze spełnionego obowiązku po pracy i udanym spotkaniu z koleżanką; brak większych oczekiwań co do substancji, ciekawość i chęć dobrej zabawy; chęć przeżycia tripa z kolegą (S.) o podobnej do mojej mentalności; SETTING: pokój obstawiony sprzętem audio i samochodowym; piwnica w bloku; osiedle; śmietnik na elektrośmieci

Spisał C.

Uczestnicy:
S.: mentalny hippis, który urodził się 30 lat za późno. lubi sprzęt audio i samochody. 20 lat.
C.: miłośnik muzyki, technologii i łączenia muzyki z technologią. lubi rozkminiać. 20 lat.
K., B., A.: nie znam ich za dobrze więc nie będę opisywał

Substancje:
S., C.: 2C-P (5mg), esctasy (140mg)
S., K., B., A.: etanol (S. tylko na początku)
S., K., B., C.: 5-HTP
S., B.: opalanie lufy (1 buch)
K.: resztka kartonu 2C-P, prawdopodobnie 1mg

 

  • Dekstrometorfan
  • Inne
  • Mieszanki "ziołowe"

Doświadczenie – mieszanki ziołowe, pixy na piperazynach i ketonach, dekstrometorfan, salvia divinorum, azotyn amylu, dimenhydrynat, amanita muscaria, zioła etnobotaniczne, marihuana, bromo-DragonFLY, mefedron, haszysz, 2C-C, 2C-E, LSA, pFPP, metedron, kodeina

Info o mnie – 20 lat, 72 kg, 176 cm

S&S – mój pokój, załączone tylko niebiesko lampki wokół okna, muzyka w klimatach reggae

Co/ile – 25 aco, 5 co 5 minut oraz 3 buchy mieszanki damiana+skullcap+smoke tng

  • Szałwia Wieszcza

łąka, spokojna miejscówka z dala od ludzi, dobre nastawienie, odpowiednia muza ;>

19.10.2008

Niedziela, jesienne, szare popołudnie. Jak co dzień, od pewnego czasu udaję się na popołudniowy spacer celem zajebania się gdzieś w plenerze, ot taka moja ziołolecznicza terapia. Dzisiaj urozmaiciłem menu i wziąłem ze sobą dość pokaźny worek suszu szałwii wieszczej. Snickers, coś do picia, zapalniczka, dobra muzyka na uszy i już mogę wyruszać w swój własny zielony świat. W drodze na wcześniej zaplanowaną miejscówkę spaliłem nabitkę mj, szło się miło i gładko mimo iż było kurewsko pod górę.

  • Grzyby halucynogenne

Zacznijmy od tego, że od Psylocybiny to jeszcze nikt nie umarł.....nawet śmiem powiedzieć że są one zdrowe:))) Jeśli ktoś ma dobrze poukładane w głowie i w życiu to grzybki mogą mu jedynie pokazać prawdziwe oblicze i niezwykłą przejrzystość naszego świata i sprawić, że zaczynamy rozumieć rzeczy, które kiedyś były dla nas zagmatwane.