Publikujemy nadesłane nam opowiadanie o tytule "Pycha", autorstwa anonimowego czytelnika hyperreala o ksywce TakiJakTy
uwierz lub nie
zrobię co zechcę
możesz mnie nie znać, lecz ja wiem kim jestem
i nie zatrzymasz tego co się zaczyna
bo zrobię co chcę
uwierz lub nie
Jego życie stało się cięższe, odkąd zaczęli zanieczyszczać produkt opiłkami.
- „Szanowni Państwo, gówna wypływają z rur lepiej o 273% – nowy, lepszy, specjalnie dla Was!
Już nigdy nie będziecie musieli nurkować po łokcie w srace!”
- Jasna kurwa, pokażcie mi innego klienta, który zużywa 40 butelek tygodniowo – pomyślał.
Powinni utrzymać produkcję starego specjalnie dla mnie. Nikt w dzisiejszych czasach nie szanuje
takich klientów jak ja. To ma być kapitalizm? Gdyby nie mój upór obroty spadłyby im o 100%,
psubraty! - myśli płynęły wartkim potokiem.
Ług sodowy powoli wlewał się do kanistra z gęstego polietylenu. Obok stała pęknięta,
pięciolitrowa szklana butla. Za każdym razem gdy na nią patrzył, cieszył się, że jego oczy są całe.
Po ostatnim wypadku posunął się nawet do kupienia na allegro używanych gogli narciarskich.
Ilekroć je zakładał czuł się profesorem chemii. Gdy miał szczególnie dobry humor, tytułował się
nim w trzeciej osobie.
- Panie Profesorze, wypadałoby sobie sprawić fartuch laboratoryjny! - czarny szlafrok wykonany z
jedwabiu, ozdobiony chińskimi smokami, wpływał zdecydowanie negatywnie na jego morale.
Zawartość kanistra zaczęła zmieniać kolor. Wraz z osiągnięciem głębokiego brązu przestał
wlewać roztwór NaOH. Zawsze chciał mieć mały, elektroniczny miernik pH. Jednak nieustannie
nadający wewnętrzny głos nakazywał mu utrzymywać niski profil.
- Jaki niski profil? Zaczynasz do mnie mówić tłumaczoną angielszczyzną? - powiedział na głos sam
do siebie.
Ilość wątpliwości rosła wykładniczo z czasem, który poświęcał na roztrząsanie pytania czy
powyższy związek frazeologiczny zagościł już na dobre w języku polskim. Nawet nie starał się
przekonać samego siebie, że to nieistotne. Natręctwa tego rodzaju pochłaniały w całości jego
świadomość, uniemożliwiając skupienie się na czymkolwiek innym. Od dawna już z nimi nie
walczył. Nauczył się je zaspokajać, osiągając chwilowe wytchnienie.
Za pomocą wiecznie włączonego komputera szybko wprowadził swoje pytanie w odmęty
sieci globalnej. Znaczna część jego osobowości była nierozerwalnie związana z Internetem, tak
jakby w mózgu miał tysiące hiperłączy. Twierdził, że gdyby w jakiś magiczny sposób mógł nadążyć
za strumieniem pytań i odpowiedzi skupionym w centrum cyberprzestrzeni, za które nie bez racji
uważał Google, spojrzałby Bogu w twarz.
Pierwszy wynik wyszukiwarki: „Izrael utrzymuje niski profil przed Durban II” uspokoił
gonitwę myśli.
- Przynajmniej nie tylko ja używam tego sformułowania. Pieprzona degeneracja języka, nikt go nie
szanuje, łącznie ze mną. – pomyślał. Mógł wrócić do pracy.
Zawartość kanistra była już czarna. Temperaturę roztworu ocenił fachową dłonią na górne
rejony 50 stopni Celsjusza. Egzotermiczna reakcja dobiegała końca.
- Na chuj Ci ten miernik, Profesorze? - rzucił, retrospektywnie podważając sensowność swojego
materialistycznego pragnienia. Jednego z wielu, nad którymi nie umiał panować. Twierdził, że
jedyną możliwością prawdziwego uwolnienia się od pokusy jest ulegnięcie jej.
Elektryczna płyta grzewcza cyklicznie włączała i wyłączała grzałkę. Delikatny zapach nafty
unosił się w powietrzu. To była jego przestrzeń, jego słodka tajemnica, jego dwór bez służby,
którego był niekoronowanym królem. Tylko tutaj czuł, że jest na swoim miejscu, nigdzie indziej.
Ług zniszczył ściany komórkowe, brutalnie oderwał reszty kwasu taninowego ze wszystkich
soli, pozostawiając substancje w postaci wolnych zasad.
- Panie Profesorze, roztwór osiągnął pH 14!
Osobiście twierdził, że jest w stanie ocenić zasadowość zawartości kanistra z dokładnością
do 0,5 pH na podstawie koloru. Nikt i nic nie było w stanie zmienić tego przekonania. Nigdy nie
poważał teoretyków. Nazywał ich nygusami, choć postępująca amerykanizacji polskiego
społeczeństwa sprawiła, że często spotykał się z brakiem zrozumienia czy nawet pogardliwym
spojrzeniem, ilekroć używał tego terminu. Wojujący antyrasiści osiągali zdumiewającą skuteczność<
w wypieraniu ugruntowanych kulturowo znaczeń słów własnymi interpretacjami.
Gdy temperatura zawartości kanistra przestawała rosnąć, był to znak do rozpoczęcia
kolejnego etapu. Należało w nim maksymalnie wykorzystać energię zgromadzoną w podgrzanej
nafcie. Ceną za wysoką selektywność stosowanego ekstrahenta, była znikoma wydajność procesu w
temperaturze pokojowej. Podgrzewanie kanistra pełnego żrącej cieczy stanowiło swoiste wyzwanie
z technicznego punktu widzenia oraz niepotrzebnie wydłużało przeprowadzany proces. Adrenalina
bulgocząca w jego mózgu zakłócała odbiór upływającego czasu, wydłużając każdą minutę do
poziomu kwadransa, czyniąc proces wyczerpującym. Opóźnienia były więc wysoce niepożądane.
Ciepło powstałe przy ługowaniu surowca należało maksymalnie wykorzystać, nie pozwalając
mieszaninie na nieuchronne oziębienie wraz z upływem czasu.
Separacja warstwy polarnej i niepolarnej następowała momentalnie po ich zmieszaniu.
Maksymalizacja powierzchni stykających się faz musiała być wykonywana mechanicznie i trwać
kilkanaście minut w celu osiągnięcia dobrej wydajności. Ten etap upodobał sobie szczególnie.
- Kulululu! - kanister turlał się po podłodze.
Często żałował, że nie ma nikogo po drugiej stronie, kto mógłby mu go odkulnąć. Uznawał
to zajęcie za świetną zabawę, ale konieczność odgrywania roli zarówno turlającego, jak i łapiącego
była wyczerpująca.
- A teraz Panie Profesorze proszę użyć tego wspaniałego rozdzielacza zamontowanego na statywie.
Bułkę należy wziąć przez bibułkę, a chuja do łapy. - roześmiał się sam do siebie.
Sięgnął po samochodowy odsysacz do oleju. Strzykawki o pojemności większej niż 20ml
były stosunkowo ciężko dostępne, a stosowana w nich uszczelka źle reagowała na większość
rozpuszczalników organicznych. Po kilku zaciągnięciach ruch tłoka stawał się skokowy, wykazując
duże tarcie spoczynkowe. Napełnienie choćby połowy strzykawki, bez przypadkowego zaciągnięcia
fazy polarnej, pretendowało do konkurencji w teleturnieju „Chwila prawdy”.
Najlepiej wydane 5 zł w moim życiu. - pomyślał, naciskając gumową gruszkę znajdującą się na
końcu szklanej rurki. Odciągnięcie nafty przebiegało sprawnie.
Pierwotnie lekko żółtawa, nafta po kontakcie z zasadową mieszaniną nabierała koloru
moczu osoby sowicie suplementującej się witaminą C. Fakt ten świadczył o rozpuszczeniu w fazie
niepolarnej pewnej ilości niepożądanych tłuszczy surowca. Na szczęście istniały skuteczne metody
oddzielania ziarna od plew.
- Liczę na doskonały plon! Nie zawiedź mnie! - już od dawna zwracał się do materii nieożywionej
w ten sposób. Przewidywalność odpowiedzi przedmiotów czyniła kontakty z nimi dalece łatwiejsze
od wyczerpujących go interakcji z ludźmi. Lubił wiedzieć, czego się może spodziewać.
Doświadczenie pokazywało, że odparowanie nafty nie było konieczne przy ekstrahencie z
najwartościowszego, pierwszego stopnia. Słoik pełen żółtego płynu został umieszczony w
zamrażarce.
Oczekiwanie na zmrożenie nafty do -20 stopni, umilały drugie i trzecie turlania kanistra oraz
następujące po nich odciąganie ekstrahenta. Uzyskany po trójstopniowym płukaniu rafinat nie
nadawał się do dalszej obróbki. Połączona nafta z drugiego i trzeciego stopnia musiała zostać
częściowo odparowana. Proces ten był czasochłonny, na szczęście w międzyczasie mógł zająć się
uprzednio schłodzonym słoikiem zawierającym ekstrahent najbogatszy w przyprawę.
„Przyprawa kontroluje imperium. Ktokolwiek kontroluje Diunę, kontroluje przyprawę. Kto
kontroluje przyprawę, kontroluje wszechświat!”
Otwieranie zamrażarki było najbardziej ekscytującym i wyczekiwanym momentem.
Wahania jakości surowca stanowiły najistotniejszy czynnik wpływający na uzysk przy tak
dopracowanej i powtarzalnej metodyce. Niestety, jakości nie sposób było miarodajnie ocenić na
podstawie jakichkolwiek właściwości fizycznych. Dopiero otwarcie drzwi zamrażarki i starcie
szronu ze zmrożonego słoika pozwalało oszacować, czy praca została wykonana na 0,25%, czy też
2% surowcu.
- Panie profesorze! Zasypało nas na biało! - dno słoika pokryte było czterocentymetrową warstwą
strąconej z nafty przyprawy.
- Powyżej 1%, na pewno powyżej. - powtarzał gorączkowo w podnieceniu.
Uwielbiał ten moment.
Zwieńczenie procesu, o którym fantazjowało wielu, niewielu podejmowało realne próby jego
przeprowadzenia, a tylko garstce udawało się doprowadzić go do końca.
Zlanie rozpuszczalnika znad kryształów odbywało się powoli. Gdy wierzchnia warstwa
przyprawy zaczynała się odrywać wraz z naftą, przerywano. Cała zawartość słoika wraz z
resztkowymi ilościami rozpuszczalnika przenoszona była do lejka wyłożonego ręcznikami
papierowymi. Najszybciej jak to możliwe ręczniki zostawały wymieniane na świeże. W ten sposób
unikano rozpuszczenia przyprawy w ocieplających się resztkach nafty wsiąkającej w papier.
"-Pamiętasz smak swojej pierwszej przyprawy?
-Smakowała jak cynamon.
-Lecz nigdy dwa razy tak samo - rzekł. - Ona jest jak życie: ilekroć jej kosztujesz, ukazuje inną
twarz".
Odsączenie nafty pozwalało pozbyć się jej znakomitej większości, śladowe pozostałości
należało odparować. Niestety, część rozpuszczalnika uwięziona pomiędzy drobnymi kryształami
zostawała tam na dobre, psując przyprawę swoim zapachem i nadając jej żółtawy odcień.
Jakkolwiek śladowe, zanieczyszczenie to naznaczało przyprawę uzyskaną przez amatorów. Jego
punktem honoru było całkowite pozbycie się nafty z końcowego produktu.
Po zważeniu przyprawy, przygotowywano odpowiednią ilość osuszonego acetonu,
nasyconego kwasem fumarowym. W praktyce oznaczało to użycie na każde 100ml rozpuszczalnika
618mg kwasu, co pozwalało wysolić 2g przyprawy. Przyprawę rozpuszczano w bezwodnym
acetonie, uzyskując roztwór nasycony. Następnie wlewano aceton z kwasem. Kryształy fumaranu
przyprawy momentalnie strącały się z roztworu, formując długie igły. Zaledwie po kilku minutach
przyprawa była gotowa do filtracji. Błyskawicznie parujący aceton już po minucie pozostawiał
czysty, suchy produkt.
Ostatecznym testem uzyskanej jakości było potrząsanie wypełnioną kryształami fiolką w
całkowitej ciemności.
Piwnica rozświetliła się zdumiewającymi rozbłyskami światła. Piezoluminescencja
wskazywała na uzyskanie co najmniej 99% czystości. Jego źrenice rozszerzyły się. Przepełniony
dumą i satysfakcją nie mógł oderwać oczu od zawartości fiolki, hipnotycznie zaklinającej go
cudownymi błyskami. Niewielu obserwowało taką czystość poza kontrolowanymi warunkami
sterylnych laboratoriów.
- Gdyby tylko te kurwy z tytułami, chowający się za swoimi wysokociśnieniowymi kolumnami,
podejrzewali jaką czystość osiągam bez zaawansowanych technik analitycznych. Ich zamknięte
mikroświatki z przepisami, regułami i lizaniem „prolapsus ani” przełożonych, tfu! - ilekroć wplatał
łacinę do swoich tyrad czuł się zdecydowanie mądrzejszy od większości kadry akademickiej. Z
wyłączeniem Alberta. Miał dla niego olbrzymi szacunek i uważał, że drugiego takiego nie będzie.
Z bałwochwalczego monologu wyrwał go miarowy tętent dwóch par ciężkich butów,
dochodzący ze schodów wejściowych. Ciśnienie krwi w jego żyłach gwałtownie wzrosło. Głośny
pisk w uszach przechodzący w intensywny szum, uczynił go głuchym na wszelkie zewnętrzne
bodźce słuchowe. Serce gwałtowanie zmieniało wybijany rytm, arytmicznie tętnienie w skroniach
nasilało się. Sekundy stały się minutami. Spojrzał na zegarek. Była za pięć szósta.
- A więc to dziś. - pomyślał. W głębi duszy, podświadomie czekał na ten moment.
Bogaty wewnętrzny monolog, który od kilku lat w istocie był gorejącym dyskursem,
prezentującym nieskończoną mnogość sprzecznych punktów widzenia, wiedziony przez
bezimiennych dyskutantów, niezdolnych do uwolnienia się od forsowania partykularnych
interesów, ucichł.
Wykonało się.
Komentarze
Czy ktos mi powie co typa otrzymal? co on za krzysztalki wyekstrachowal?
Na 98% było to LSD-25. Czyli kwas. Co wyjaśniałoby również głęboki dyskurs wewnętrzny bohatera.
Dodatkowo charakterystyczny błysk, gdyż jak mówi wikipedia:
"Bardzo czysta sól LSD podczas potrząsania emituje delikatne błyski białego światła"
Szacunek dla autora, bardzo miło się czyta, jak i dla kolesia, który miał dość dużo wytrwałości, żeby stworzyć coś tak skomplikowanego w syntezie jak LSD-25.
ale on to przeprowadzał do fumaranu, i tak zasadniczo to robił tylko ekstrakcję i krystalizację. LSD jest innym kwasem chyba :P może to tylko czysta fikcja literacka ;)
LSD to skrót od pełnej nazwy substancji: dwuetyloamid KWASU lizergowego od niem: (Lysergic Saure Diethyloamide). Myślę, że chyba ztąd potoczna nazwa "kwas".
Na 98% było to lsd-25. Czyli potoczny "kwas".
Charakterystyczne są właśnie te błyski przy wstrząsaniu.
Opowiadanie ciekawe ale i smutne. Wielki szacunek dla tak uzdolnionego chemika i jego determinacji.
Masterpiece! Pokłony.
Jakbyś streścił wszystko co niewyrażalne.
Pozdro!
Hipo
PS: Tylko kwasu powinno być 0.7138g ;D
kompletnie wymieklem przy kulululu, a calosc czytalo sie bardzo przyjemnie. ciekawy bohater z ktorym pod wieloma wzgledami moglbym sie utozsamiac - jak wiadomo bardzo pozytywnie wplywa to na odbior literatury. chetnie przeczytalbym wiecej.
bardzo zgrabnie napisane, szkoda, ze nie mam pojecia o czym to bylo :D
W dziesięciu stopniach na dziesięć, tak duże. Boski klimacki bez dwóch zdań. Promuję zdrowy tryb życia i mocne weekendy, dlatego będę polecał do druku, jeśli jest formy wiecej. Dla oddanych naturze.
W dziesięciu stopniach na dziesięć, tak duże. Boski klimacki bez dwóch zdań. Promuję zdrowy tryb życia i mocne weekendy, dlatego będę polecał do druku, jeśli jest formy wiecej. Dla oddanych naturze.
no jasne, że chodzi o LSD, i o Alberta Hofmanna, a nie o Alberta Einsteina jak się domyślam :P ale o co kaman w zakończeniu, z tymi zbliżającymi się odgłosami buciorów? kto to nadchodzi?
Świetne! Wincyj!
Czyta się naprawdę dobrze!