Z cyklu hyperreal poleca - wyśmienity tekst z tygodnika NIE, z którego po raz kolejny dowiecie się, że co wolno wojewodzie, to nie wam, skuno-jaracze w kapturach.
W ubiegłym roku („NIE” nr 5/2006, „Niezłe ziółko”) opisaliśmy przypadek Rafała J., który jako student III roku prawa Uniwersytetu Wrocławskiego został zatrzymany w październiku 1998 r. przez patrol policji. Funkcjonariusze znaleźli przy nim podzielony na porcje susz roślinny, który po oględzinach uznali za liście konopi indyjskich, czyli marihuanę. Z policyjnej notatki wynikało, że student próbował sprzedawać narkotyk przed klubem w pobliżu szkoły. Przewieziony do komisariatu Rafał J. zeznał, iż posiadane przez niego badyle to istotnie marycha pochodząca z plantacji w lesie. Protokół zatrzymania podpisał, po czym trafił na dołek, a susz do metalowej szafy z depozytami. Ze względu na rangę przestępstwa (posiadanie znacznych ilości narkotyków i próba wprowadzenia ich do obiegu) policja powinna dokonać przeszukania mieszkania zatrzymanego oraz wystąpić do prokuratury z wnioskiem o tymczasowe aresztowanie dilera. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Rafał J. po nocy spędzonej w celi komisariatu został następnego dnia rano przywieziony do Komendy Wojewódzkiej Policji, skąd po kwadransie policyjny radiowóz odwiózł go do domu. Postępowanie w tej sprawie umorzono.
Rafał J. jest synem Janusza Jarocha, wówczas dyrektora Biura do Spraw Zwalczania Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Krajowej, od kilku lat szefa Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu. Sprawa nie ujrzałaby w ogóle światła dziennego, gdyby nie fakt, że w 2006 r. ujawniony został dokument z archiwum Komendy Głównej Policji. Była to wspomniana notatka służbowa, która w 1998 r. trafiła na biurko dyżurnego operacyjnego kraju KGP. Po ujawnieniu kwitu prokurator Janusz Jaroch oficjalnie stwierdził, że żadnej marychy w torbie jego syna nie było. Po prostu szczyl chciał zaszpanować przed kolegami, więc dla jaj zerwał suchą trawę ze skweru i udawał, że jest dilerem. Następnego dnia po zatrzymaniu badanie narkotesterem wykazało, że zatrzymany susz to trawa, syn trafił więc do domu, a badyle zostały komisyjnie spalone. Ujawnienie notatki sprzed kilku lat to – twierdził Jaroch senior – atak na jego osobę i wrocławską prokuraturę, która właśnie odnosi znaczące sukcesy w walce z przestępczością. We wspomnianym artykule zakwestionowaliśmy twierdzenia prokuratora Jarocha. Poza ewidentnymi dowodami w postaci notatki policyjnej oraz protokołu przesłuchania zastanawiająca jest szybkość, z jaką rzekoma trawa została zniszczona, choć powinien zbadać ją biegły sądowy. Ponadto ustaliliśmy, że w 1998 r. wrocławska policja w ogóle nie dysponowała urządzeniami do wykrywania narkotyków.
Pierwsze narkotestery trafiły do tutejszej komendy wojewódzkiej dopiero w 2000 r. Policja naruszyła także poważnie procedurę, nie dokonując przeszukania zatrzymanego. Trzej oficerowie, którzy komisyjnie zniszczyli susz, błyskawicznie awansowali. Niedawno Rafał Jaroch stanął przed sądem, ale tym razem jako świadek. Po naszym artykule sprawą zajęła się Prokuratura Apelacyjna we Wrocławiu, która skierowała materiały do rozpoznania przez Prokuraturę Okręgową w Zielonej Górze. Tam stwierdzono, że pod protokołem zatrzymania młodego Jarocha (gdzie przyznał się do posiadania marychy) widnieje jego podpis, ale pod protokołem przesłuchania z dnia następnego, gdzie stwierdza, że to wszystko żart, podpis Rafała Jarocha został sfałszowany. Oskarżono więc sporządzającego protokół sierżanta Piotra G. o fałszowanie dokumentu. Grozi mu odsiadka i wylot z roboty. Rafał Jaroch nie potrafił przed sądem przekonująco wyjaśnić, dlaczego podpisał obciążający go protokół zatrzymania. Twierdził, że złożył podpis nie czytając kwitu, bo funkcjonariusze krzyczeli na niego, wyzywali wulgarnymi słowami, a jeden policjant nawet uderzył go w twarz. Nigdy jednak nie złożył skargi na postępowanie policji.
– To bzdura – stwierdza nasz informator z wrocławskiej KWP. – Gdy wyszło na jaw, kogo zatrzymał patrol na Krzykach, z młodym Jarochem obchodzono się jak z jajkiem. – Jak pan, student trzeciego roku prawa, mógł podpisać dokument nie czytając go? – pytała w sądzie adwokatka broniąca Piotra G. W tymże protokole stoi, że zatrzymany nie przyznał, iż jest studentem prawa. Oświadczył, że ma wykształcenie podstawowe i nigdzie nie pracuje. Jaroch senior o przygodzie syna nie poinformował przełożonych. Umorzenie postępowania umożliwiło Rafałowi Jarochowi ukończenie studiów prawniczych. Obecnie jest on asesorem w Prokuraturze Okręgowej w Opolu. W naszym artykule pisaliśmy też, że policjanci, którzy spalili susz, dopuścili się przestępstwa z art. 239 k.k., ponieważ zniszczyli dowód rzeczowy uniemożliwiając dalsze postępowanie. Badająca sprawę zielonogórska prokuratura potwierdziła naszą tezę, ale w międzyczasie przestępstwo się przedawniło. Nie uległ jednak przedawnieniu inny czyn karalny: posiadanie i wprowadzenie do obrotu znacznych ilości narkotyków. W tym wypadku termin mija po 10 latach. Uważamy, że śledztwo w sprawie Rafała Jarocha powinno zostać wznowione, bo – mimo zniszczenia głównego dowodu – sprawa budzi wiele wątpliwości. Przede wszystkim należałoby ustalić, skąd w dokumentacji znalazła się notatka o badaniu rzekomej trawy narkotesterem, którego w tym czasie wrocławska policja nie posiadała, a ponadto wyjaśnić sprzeczności w protokołowanych zeznaniach zatrzymanego i ustalić, dlaczego nie przeszukano jego mieszkania.
Prokurator Okręgowy Janusz Jaroch to zaufany człowiek ministra Ziobry. Rok temu przeprowadził czystkę we wrocławskiej prokuraturze wywalając niepokornych, a na ich miejsce na kierownicze funkcje wprowadzając swoich ludzi, zwłaszcza z wydziału VI do walki z przestępczością zorganizowaną okręgówki. Zadbano wtedy o medialny rozgłos. Są dynamiczni i doświadczeni. To prawdziwa kuźnia talentów, najlepsi z najlepszych – pisano w lokalnym „Słowie Polskim Gazecie Wrocławskiej” z 25–26 marca 2006 r. Na początku 2007 r. Ziobro, który wizytował Wrocław, oświadczył na konferencji prasowej 20 stycznia 2007 r., że nie ingeruje w pracę niezależnych prokuratorów, a wrocławskich śledczych ocenia wysoko. Tydzień później tenże Ziobro wywalił z hukiem zastępcę prokuratora apelacyjnego Waldemara Kawalca zarzucając mu brak staranności i rzetelności w prowadzeniu nadzoru nad śledztwem prowadzonym przez Prokuraturę Okręgową. Poszło o opisywane w mediach postępowanie w sprawie poznańskiej firmy Bestcom, której dwaj właściciele przegarowali w pierdlu rok, firma padła, a zarzutów korupcji i prania pieniędzy nie udało się potwierdzić, śledztwo było zaś prowadzone z naruszeniem procedur. Nieco później popłynął szef apelacyjnej – dawny protegowany Jarocha – Mieczysław Śledź. Później degradacje potoczyły się z góry na dół. Prokurator Zbigniew Sz. z wydziału VI stracił immunitet za współpracę z gangsterami i przyjęcie łapówek, inny młody gniewny – Prometeusz P. – podpadł nie jak jego mityczny imiennik za przemycanie ognia, ale za posiadanie w żyłach wody ognistej (1,6 promila alkoholu) i prowadzenie w tym stanie samochodu. Janusz Jaroch rok temu przeniósł do podwrocławskiej pipidówy prokuratora Tadeusza Potokę, który – jako pierwszy w Polsce – podjął śledztwo w sprawie korupcji w piłce nożnej. Oficjalny powód: redukcja etatów oraz fakt, że... Potoka posiada samochód, może więc dojeżdżać poza Wrocław.
Nieoficjalnie mówi się, że to kara za sympatię, jaką prokurator Potoka darzył Platformę Obywatelską, z którą wrocławskie PiS coraz mocniej drze koty. Brat Janusza Jarocha, Andrzej, jest senatorem z PiS. Za poprzedniej kadencji samorządu Andrzej Jaroch był jednym z wiceprezydentów Wrocławia. Innym wiceprezydentem był Dawid Jackiewicz, obecnie znany poseł PiS. Podwładni Janusza Jarocha prowadzą ślamazarne i pełne dziwnych meandrów śledztwo w sprawie spowodowania śmierci mieszkańca Wrocławia Zbigniewa M. przez Dawida Jackiewicza („NIE” nr 7 i 16/2007). W świetle przedstawionych powyżej personalnych powiązań (które to zjawiska Kaczyńscy, Ziobro i Wassermann z lubością określają jako „układ”) śledztwo w tej sprawie należałoby przenieść poza Wrocław i województwo dolnośląskie. Taki mechanizm zastosowano w sprawie śmierci Barbary Blidy tłumacząc to obiektywizmem postępowania i oddaleniem podejrzeń o matactwo. To dziwne, że prominentni działacze Prawa i Sprawiedliwości nie zauważają podobnej, a nawet bardziej wyrazistej sytuacji w tym przypadku.
Komentarze