Pierwsze odwiedziny u Mescalito - Hunter S. Thompson

(16 Lutego 1969) Ponownie w L.A., ponownie w Hotelu Continental... naładowany pigułami, kanapkami klubowymi i Old Crow, popijałem już piąty kieliszek Barbery Louis Martini spoglądając z balkonu na jedenastym piętrze na policyjny radiowóz, z którego rozlegały się okrzyki w stronę Whiskey A Go-Go na Strip1, gdzie przesiadywałem kiedyś często po południu razem z Lionelem gadając z kurwami po pracy...

Tagi

Źródło

Songs Of The Doomed: More Notes on the Death of the American Dream, Gonzo Papers Vol. 3 (1991)

Tłumaczenie

Conradino Beb

Odsłony

4519

(16 Lutego 1969) Ponownie w L.A., ponownie w Hotelu Continental... naładowany pigułami, kanapkami klubowymi i Old Crow, popijałem już piąty kieliszek Barbery Louis Martini spoglądając z balkonu na jedenastym piętrze na policyjny radiowóz, z którego rozlegały się okrzyki w stronę Whiskey A Go-Go na Strip1, gdzie przesiadywałem kiedyś często po południu razem z Lionelem gadając z kurwami po pracy...

...a kiedy stałem tak przyglądając sie czwórce dzieci-kwiatów w spodniach-dzwonach, dwóm parom łapiacym stopa w stronę Hollywood jakąś milę dalej... zauważyli jak na nich patrzę i pomachali w moją stronę.

Pomachałem im, a moment później, po tym jak zdążyli pokazać mnie sobie nawzajem, wysłali mi symbol "V", a ja go odwzajemniłem. Jeden z nich krzyknął: "Co tam robisz u góry?" Odpowiedziałem: "Piszę o was frikach tam na ulicy". Rozmawialiśmy tak przez chwilę nawiązując dość słabą komunikację, a ja czułem sie jak Hubert Humphrey2, spogladajacy na Grant Park. Być może gdyby Humphrey miał balkon w tym apartamencie na dwudziestym piątym piętrze Hiltona, zachowywałby się inaczej.

Wygladanie z okna to niezupełnie to samo. Dzięki balkonowi zostajesz skąpany w ciemności, co jest bardziej neutralne - jak wyjście na trampolinę. W każdym razie byłem zaskoczony dystansem pomiędzy mną, a tymi ulicznymi frikami; dla nich byłem tylko kolejnym tłustym bonzem, zwisającym znad krawędzi balkonu... co przypomniało mi o Jamesie Farmerze3 dzisiaj w telewizji, który opowiadał w "Face The Nation" o tym, jak podtrzymuje swoje kontakty z czarną społecznością trzęsąc przy tym podwójnym podbródkiem i mowiąc z manierą spiętego cwaniaka, błądząc po omacku w obliczu nieporozumienia na linii George Herman - Daniel Schorr... a potem McGarr mówiący w Luau, spędowni w Beverly Hills, że pamiętał Farmera z czasów, gdy był radykałem i przestraszyło go, jak daleko odpłynął od pierwszej linii frontu... przestraszyło go to, powiedział, ponieważ zastanawiał sie czy to samo nie stanie się z nim samym... to zaś sprowadza nas do mojej sceny na balkonie - do Huberta Humphreya, spogladającego na Grant Park we wtorek wieczorem, kiedy jeszcze miał jakieś opcje (potem, kilka chwil później, czwórka dzieci-kwiatów zatrzymała taryfę - tak, taryfę, taksę - a ja zszedłem na dół do sklepu monopolowego King's Cellar, gdzie sprzedawca spojrzał na moja kartę Diner's Club i spytał: "Czy to nie ty napisałeś Hell's Angels?" I wtedy poczułem się ocalony... Selah).

18 Lutego,

Notatki z L.A., ponownie... juz pierwsza trzydzieści, a mózg miażdży mi pigułowy nerw, gdy gapię sie na pół skończony artykuł... piloci testowi, po tygodniu (nie, trzech dniach) w Bazie Sił Lotniczych, w Edwards, na pustyni... ale gdy próbuję mieszać pisanie z opierdalaniem się ze starymi przyjaciółmi, to już nie działa, ten szaleńczy, zabijający czas syndrom późnej pracy, wieczne nigdy w przystępowaniu do stukania na maszynie, aż robi sie druga lub trzecia w nocy, nie dam rady... szczególnie lekko nawalony, obżarty pigułami i ujarany trawą, z dedlajnami, które właśnie minęły i wrzeszczącymi ludźmi z Nowego Jorku... ciśnienie w mózgu wzrasta, jak piorun kulisty z opóźnionym zapłonem. Zmęczony i zryty z braku snu czy przynajmniej z powodu jego znikomej ilości. Żyjący na pigułach, nie wykonanych telefonach, nie widzianych ludziach, nie napisanych stronach, nie zarobionych pieniądzach, z ciśnieniem wzrastającym wokół i tworzacym rodzaj wyłomu, który ponownie pcha cię do czynu. Zdejmij strzelbę ze ściany, skończ coś, utnij ten potworny nawyk nigdy nie zapinania wszystkiego do końca - czegokolwiek.

A teraz w korytarzu włącza się jeszcze cholerny alarm... potworny dźwięk dzwonków... ale korytarz jest pusty. Czy w hotelu wybuchł pożar? Nikt nie odbiera telefonu w recepcji; operator nie odpowiada... a dzwonek hałasuje dalej. Czytasz o pożarach w hotelach: 75 LUDZI ZGINĘŁO W HOLOCAUŚCIE SKACZĄC Z BALKONÓW (jestem na jedenastym piętrze)... ale widocznie pożaru nie ma. Operator w końcu podnosi słuchawkę i mówi, że to spięcie przewodów. Ale w korytarzu nie widać zupełnie nikogo; tak samo było w Waszyngtonie na wiecu Nixona. Fałszywe alarmy i człowiek krzyczący przez wywietrznik: "Czy ktoś chce się ruchać?" Fundamenty się walą.

Wczoraj jakiś ćpun próbował ukraść sterowiec Goodyeara, żeby polecieć nim do Aspen na festiwal rock'n'rollowy... miał że sobą gitarę, szczoteczkę do zębów i radio tranzystorowe, którym straszył jako bombą... "Trzymał organy ścigania w bezpiecznej odległości", podała L.A. Times, "przez ponad godzinę twierdząc, że jest Georgem Harrisonem z The Beatles." Osadzili go w areszcie, ale nie wiedzieli o co go oskarżyć... odesłali go więc do wariatkowa.

W międzyczasie zapadały się wzgórza pogrążając w gruzach domy wzdłuż ulic i autostrad. Wczoraj zamknęli dwie odnogi autostrady Pacific Coast pomiędzy Sunset i Topangą... przejeżdżając przez tą scenę małym samochodem McGarra, brytyjską pamiątką, w drodze do Govera, mieszkającego w Malibu... spojrzeliśmy do góry i ujrzeliśmy dwa domy zawieszone w przestrzeni oraz ziemię osuwającą się wzdłuż klifu. To była tylko kwestia czasu i nie było żadnej rady ani sposobu, żeby zatrzymać te dwa domy przed upadkiem na autostradę. Podcinali wciąż klify, żeby zrobić miejsce na więcej domów letniskowych, a wzgórza waliły się nieustannie. Pożary wypalają latem roślinność, a deszcze tworzą zimą zwały błota... kolosalna erozja, ogień i deszcz razem z trzęsieniem ziemi, zapowiadanym na kwiecień. Wszyscy wydają sie mieć to w dupie.

Dzisiaj znalazłem nasiona marihuany, rozsiane po całej powierzchni dywanu w moim pokoju... schylajac się, żeby zawiązać buty, byłem wpatrzony w podłogę i nagle dywan ożył nasionami. Przypomina mi to, jak porozrzucałem pijawki po pokoju hotelowym, w Missoula, w Montanie... zbierając je jedna po drugiej i rzucając nimi gdzie popadnie... wymeldowałem się ze względu na Butte. Jednocześnie, gdy byłem w tamtym hotelu ostatnim razem, miałem buta pełnego trawy i paczkę Johna Wilcocka... potworna scena na granicy kanadyjskiej w Toronto, byłem obładowany trawą nie będąc nawet w stanie powiedzieć, gdzie mieszkam, gdyby mnie zapytali... Myślałem, że nadszedł koniec, ale przepuścili mnie.

A teraz, przez zupełny przypadek znajduję "Własność Grubego Miasta" (konieczny odwrót zmiana przetrwanie-Oscar-grabienie), wymalowane na obudowie pożyczonej maszyny do pisania. Czy jest kradziona? Tylko Bóg wie... nasiona na dywanie i świeżo zajumana maszyna do pisania na biurku, żyjemy w dżungli ciągłych katastrof nieustannie chodząc po polu minowym... czy mój jutrzejszy samolot się rozbije? Co jeśli na niego nie zdążę? Czy następny też się rozbije? Czy mój dom spłonie? Dom przyjaciela Govera w Topandze spłonął wczoraj, nie ocalało nic poza oryginalnym Cezannem. Jak to się skończy?

18/19 Lutego,

Zbliża się świt, mam mocno zrytą głowę... i zero deksedryny w kieszeni. Po raz pierwszy od pięciu lat jestem pusty w moje małe bomby energii. W butelce nic poza pięcioma tabletkami Ritalinu i wielka spansułą4 meskaliny i "szuwaksu". Nie znam proporcji tej mikstury, nie wiem też co to za szuwaks. Nie mam pojęcia, co mi to zrobi z głową, sercem czy z ciałem. Ale Ritalin jest w tym punkcie bezużyteczny - za słaby - tak więc muszę zaryzykować to drugie. Oscar przychodzi o dziesiątej, żeby odwieźć mnie na lotnisko, na lot do Denver i Aspen... tak więc jeśli popadnę w szaleństwo i dziwne halucynacje, przynajmniej może mnie wymeldować z hotelu. Lot samolotem sam w sobie, to może być zupełnie inna sprawa. Skąd człowiek może wiedzieć? (W końcu połknąłem nicponia... niedługo zacznie działać; nie mam pojęcia czego sie spodziewać, a w tym stanie zjazdu i kompletnego wyczerpania niemal wszystko może sie zdarzyć. Mój opór
sie skończył, tak więc każda reakcja będzie skrajna. Nigdy nie brałem meskaliny.)

W międzyczasie na Strip trwa nieustający zwierzyniec. Przez chwilę oglądałem, jak czterech szeryfów z L.A. bije dwóch nastolatków, następnie zakuwa ich w kajdanki i pakuje do radiowozu. Potworne ryki i wrzaski słychać było nawet u mnie na balkonie. "Przepraszam pana... O Boże, proszę, przepraszam." BAM. Jeden mendziarz podniósł go za stopy, tak że koleś zawisł na drucianym płocie; drugi kopał go wszędzie, po czym przydusił kolanem i przypierdolił w głowę kilka razy. Korcilo mnie, żeby rzucić w pały butelką od wina, ale się powstrzymałem. Później jeszcze więcej hałasów... tym razem jakiś ćpun, tańczący i krzyczący ile sił w płucach jakąś średniowieczną przyspiewkę. Nie zważający na nic, po prostu tańczący na samym środku Strip.

I pamiętaj tą scenę strzelaniny u Alfie'go... a także początek filmu z człowiekiem wpadającym do plastikowego domku, wymiotującym, przeklinającym wiadomości, podnoszącym pistolet i otwierającym ogień w sufit... doprowadzony do szaleństwa przez wiadomości i presję społecznego awansu... potem, może do Classic Cat na noc amatorów, na żonę jego sąsiada... a stamtąd do strzelaniny u Alfie'go... tak, to zaczyna sie kleić.

Jezu, już 6:45 i pigsa naprawdę poczesała. Metal na maszynie do pisania zmienił się z matowo zielonego w niebiesko-świecący, klawisze promieniują, połyskują ruszając się... Właściwie nie siedziałem, ale niby lewitowałem w krześle krążąc przed maszyną do pisania. Na wszystkim kładła się fantastyczna poświata, wypolerowana i nawoskowana, jakby korzystająca ze specjalnego oświetlenia... a fizyczne wrażenie jazdy jest jak pierwsze pół godziny na kwasie, coś w stylu szemrania dookoła, poczucie bycia chwyconym przez coś, wewnętrzne wibrowanie, ale bez zadnej zewnętrznej oznaki czy ruchu.

Jestem zdumiony, że mogę wciąż pisać na maszynie. Czuję się, jakbym razem z maszyną do pisania wszedł w stan nieważkości; pływa przede mną, jak świecąca zabawka. Dziwne, ale wciąż mogę literować... ale musiałem pomyśleć o tym ostatnim... "Dziwne." Chryste, zastanawiam się czy zrobi się jeszcze gorzej? Jest już siódma, a ja muszę się wymeldować za jakąś godzinę. Jeśli to jest początek tripu, jak na kwasie, równie dobrze mogę sobie odpuścić lot gdziekolwiek. Start samolotu byłby teraz przeżyciem nie do zniesienia, zdmuchnąłby mi czubek głowy. Fizyczne wrażenie odrywania się od ziemi byłoby w tym stanie nie do zniesienia; czuję się jakbym mógł zstąpić teraz z balkonu i delikatnie popłynąć w stronę chodnika.

Tak i coraz gorzej, mięsień udowy dostał skurczy, trzęsąc się bezładnie, jak galareta... Mogę go widzieć i czuć, ale nie jestem w stanie się z nim połączyć. Nie ma też zbyt mocnego połączenia pomiędzy moją głową i ciałem... ale wciąż mogę pisać na maszynie, nawet bardzo szybko, znacznie szybciej niż normalnie. Tak, cholerny drag definitywnie czesze, bardzo podobnie do kwasu, poczucie bardzo przyjemnego, fizycznego paraliżu (wow, ta wymowa), podczas gdy mózg próbuje sobie poradzić z czymś, z czym nigdy wcześniej nie miał do czynienia.

Mózg odwala teraz kawal roboty przystosowując się do nowego impulsu, jak stary żołnierz, wpadający na chwilę w panikę z powodu zasadzki, biorący się w garść, ale bez funkcji dowodzenia, widzący, czekający na przerwę, ale spodziewający sie czegoś gorszego... tak, a to nadchodzi. Prawdopodobnie nie mógłbym wstać teraz z tego krzesła, nie mógłbym chodzić, wszystko co mogę, to pisać... uczucie krwi pędzącej na wyścigi przez całe moje ciało z fantastyczną szybkością. Nie czuję żadnego pompowania, tylko przyśpieszony bieg... Szybkość. Wewnętrzna szybkość... i szum bez hałasu, wibracje dużej prędkości i jeszcze więcej światła. Mała, czerwona wskazówka, która rusza się razem z balastem na maszynie, teraz wydaje się być zrobiona z prawdziwej krwi. Drga i podskakuje, jak żywy organizm.

Czuję, że zbiera mi się na wymioty, ale ciśnienie jest zbyt potężne. Moje stopy są zimne, dłonie zimne, głowa jak w imadle... fantastyczny wysiłek, żeby podnieść butelkę Budweisera i wziąć łyka, piję jakbym wdychał powietrze czując, jak jego zimno schodzi mi w dół do żołądka... bardzo spragniony, ale zostało mi tylko pół piwa, a jest zbyt wcześnie, żeby zadzwonić po więcej. Chryste, tu jest pies pogrzebany. Będę musiał poradzić sobie z całą górą skomplikowanego gówna tj. pakowanie, płacenie i to gówno może mi się zaraz zwalić na łeb. Jesli to coś zacznie trykać mocniej, mogę sie wkręcić i zażądać piwa... trzymać się z daleka od telefonu, obserwować czerwoną wskazówkę... ta maszyna do pisania trzyma mnie w siodle, bez niej wykręciłoby mnie kompletnie na dziwne sposoby.

Może powinienem zadzwonić do Oscara i sprowadzić go tutaj razem z piwem, żeby trzymał mnie z dala od balkonu. O kurwa, to bardzo dziwne, moje nogi są w połowie zamarznięte, a żołądek sciska mi panika, zastanawiam sie jak dziwniej jeszcze się zrobi... wlącz radio, skup sie na czymś, ale nie słuchaj słów, perfidnego gówna... Jezu, słońce wstaje, pokój robi się nieznośnie jasny, potem chmura zasłania słońce, oglądam chmurę poprzez nagły odpływ światła w pokoju, w końcu robi się jaśniej kiedy chmura odpływa lub przechodzi dalej.. gdzieś tam, ciężej sie teraz pisze, ale trzeba to zrobić, to jest mój punkt zaczepienia, utrzymywać mózg na holu, hamować go.

Każdorazowe wrzucenie na luz może zamienić się teraz w rzeźnię, utratę panowania, upadek lub krzywy lot, Chryste, nie mogę wydmuchać nosa, nie mogę go znaleźć, chociaż go widzę razem ze swoją rękę, ale razem nie dają rady, lód w nosie, dreszcze i włączone radio, jakaś muzyka fletowa, zimne i fantastyczne wibracje szybkie do tego stopnia, że nie mogę się ruszać... piłka została odbita, kapsuła kosmiczna dryfująca przez kartkę, jakaś zgniła, ściemniona muzyka soulowa w radiu, Melvin Laird śpiewający "The Weight": "O tak, zdzierammy siee, zdzierrammi, zdzierrammih?" Jakiś pojebany akcent. Galaretkowa muzyka. Anthony Hatch w Jerozolimie, wielki Boże, lecą śmierdzące wiadomości, pozbądź sie ich, nie ma nic o Nixonie, za dużo dla torturowanej głowy...

Chryste, co za bestialska robota, szukanie nowej stacji na tym pasku radiowym, w górę i w dół niebieskiej linii z tymi wszystkimi numerami, szybki przeskok na FM, pozbyć sie tych pierdolonych wiadomości, znaleźć coś w obcym języku... wiadomości już są na ekranie telewizora, ale go nie włączę, nawet na niego nie spojrzę... twarz Nixona... CHOLERA JASNA, właśnie dzwoniłem do Oscara, fantastyczny wysiłek włożony w wybieranie numeru, a pierdolona linia jest zajęta... trzymaj sie teraz, żadnego luzu, zignoruj to dziwne drżenie... śmiej sie, tak, to poczucie humoru, ściągnij je skądś, niebiański hak... Jezu, muszę zamknąć te drzwi, powiesić plakietkę NIE PRZESZKADZAĆ zanim wtargnie pokojówka. Nie mogę tego znieść, a właśnie słyszałem gdzieś jedną na zewnątrz, wlekącą sie korytarzem i kręcącą klamkami... hu hu, tak, ten słynny uśmiech... tak, udało mi się właśnie namierzyć Oscara... przyjeżdża z piwem... to teraz problem, nie mogę sie zacząć jebać z kierownictwem żądając piwa o tej godzinie dnia... strefa klęski w tą stronę, nie pierdol się z kierownictwem, nie teraz w tym pokręconym stanie... zakonserwuj tą resztkę piwa aż do przyjazdu Oscara z dostawą, skołuj tu ludzką strefę buforową, coś za czym można się schować... znowu włączyły się wiadomości, tym razem na paśmie FM.

Czas maszyny do szycia Singera, to za kwadrans ósma, nie możemy nawet trochę skłamać na temat wyprzedaży urodzinowej Waszyngtona, nasze maszyny zaszyją cię w worku tak szybko, iż pomyślisz że oślepłeś... cholera jasna czy w radiu nie ma już żadnego spokojnego, ludzkiego dźwięku... tak, przez chwilę był jeden, ale ponownie lecą reklamy i jeszcze więcej bzdur... teraz, nadchodzi nagle dźwięk skrzypiec, przytrzymaj go, zostań z nim, skup się na nim, zajedź go... ach, to piwo nie starczy na długo, dopadnie mnie pragnienie i zmusi do jebania się z kierownictwem... nie, zostało mi trochę lodu - na balkonie - ale ostrożnie tam, nie patrz za krawędź... wyjdź tyłem, wykmiń gdzie jest papierowe wiadro z wodą, chwyć je ostrożnie kciukiem i palcem środkowym, a potem wróć powoli na krzesło... spróbuj teraz... UDAŁO SIĘ, ale moje nogi zmieniły się w galaretkę, nie mogę się ruszać inaczej, jak tocząc się po podłodze, tylko się nie odbijaj i trzymaj się z daleka od telefonu, pisz na maszynie, zacisk, uchwyt...

Jezu, moje ręce wibrują, nie wiem jak mogą pisać. Klawisze wydają się być wielkimi plastikowymi górkami, mocno rozgniecionymi i ta czerwona strzałka latająca wzdłuż, jak kropeczka w jednym z tych krótkich filmów w stylu "śpiewaj razem z nami", kołysząca się w takt muzyki... Dzięki Bogu za "Sonatę F Major na Obój i Gitarę" Charlesa Starkweathera... żadnych reklam, radia sponsorowanego przez słuchacza, nawet żadnych wiadomości... zbawienie ma wiele twarzy, przypomnij mi żebym wysłał tej stacji czek, jak wydobrzeję... KFPA? Brzmi poprawnie.

Kryzys piwny się wzmaga, zostaję sam na sam ze śliną po tej ostatniej, brązowej butelce... cholera jasna, połowa mojego mózgu już zastanawia się, jak zdobyć więcej piwa, ale nie da rady... niestety. Nie można tu dostać piwa. Nie da rady. Nio do. Pomysl o czymś innym, podziękuj Bogu za muzykę; gdybym mógł dostać się do łazienki, chciałbym wziąć ręcznik i powiesić go na ekranie tego śmierdzącego telewizora, lecą tam wiadomości, czuję je.

Gdzie są okulary, widzę je tam, czołgam się, ta chmura znowu przepuszcza słońce, tym razem naprawdę, w pokoju jest niesamowite światło, biały odblask na ścianach, połyskujące klawisze maszyny... a tam na dole, pod balkonem, ruch uliczny wrze stabilnie wzdłuż Sunset Strip, w Hollywood, kalifornijski kod pocztowy nieznany... właśnie wróciliśmy z objazdu po Zwiazku Radzieckim i Danii, a teraz ostrożnie, nie zbaczaj w wiadomości, trzymaj prosty kurs, tak, słyszę już dźwięki fletu, muzyka znowu zaczyna grać. Co z papierosami, kolejny obszar problemowy... I ponownie słyszę tą zręczną pokojowkę, jak ssie klamkę, czego ta durna pizda znowu chce do cholery? Nie mam pieniędzy. Jeśli tu wejdzie, resztę swoich dni spędzi w psychozie strachu. Nie jestem w nastroju do pierdolenia się z pokojówkami, trzymaj je daleko ode mnie, czają się po tym hotelu, jak kalekie wilki... znowu sie uśmiecham, tak, zyskuję przewagę, coraz lepiej ogarniam, ho ho...

Kiedy będę miał górkę? Czesze mnie coraz mocniej. Wiem, że nie może bardziej wykręcić niż kwas, ale tak się właśnie czuję. Za dwie godziny muszę złapać samolot. Czy dam radę? Jezu, nie mógłbym teraz polecieć... Nie mógłbym wsiąść do samolotu... o Jezu, gardło mam ściśnięte, a usta jak gorący szpadel, nawet śliny brak... czy mogę się dostać do butelki Old Crow i zmieszać ją z resztkami lodu... zimny napój dla frika? Daj panu coś zimnego, moja droga, nie widzisz że mózg ma podłączony do pompy wodnej, a uszy do generatora... odsuń się, bo lecą iskry! Wycofaj się, może zabrnął za daleko... owiń go wężem... walnij sobie drinka, chłopcze, bo lecisz, a my potrzebujemy KONCENTRACJI... tak, muzyka, jakaś niemiecka muzyka dla hipisów. Martin Bormann śpiewa "White Rabbit"... uwięziony w dżungli przez oddział nagich żółtkow... whiskey über alles, walnij tego drinka, wstań, rusz się.

UDAŁO SIĘ... ale kolana się pode mną uginają, a głowa znajduje się dwadzieścia stóp wyżej niż moje stopy... w tym pokoju, który ma osiem stóp wysokości, co bardzo utrudnia podróż. Znowu światło, znajdź te okulary, rusz kolanami i podczołgaj się tam... to niedaleko... tak, mam już na sobie okulary, ale blask wciąż nie chce odejść. Zmycie się z tego hotelu i złapanie samolotu będzie dziwne... Nie widzę zbyt dużo nadziei, ale nie można myśleć w ten sposób... Udało mi się do tej pory zrobić wszystko, co miałem zrobić. Dwadzieścia trzy minuty po ósmej na stacji zbawienia umysłu, słyszę echa wiadomości, wyciekające z tyłu telewizora... Nixon wysłał Legion Kondora do Berkeley... uśmiech... wyluzuj się trochę, sącz drinka.

Kobzy w radiu, ale tak naprawdę skrzypce... pierdolą się z tymi instrumentami, co brzmi jak traktor w korytarzu, pokojówki rozwalą mi drzwi pierdolonym wozem opancerzonym, podnośnik w korytarzu wyłamujacy drzwi z zawiasów, jak natłok pajęczyn... skrzypiąc i stukocząc, ten hotel diabli wzięli odkąd został przejęty przez sieć, nie ma już grejpfrutów w kontaktach... zarzuć jakiś lampion na te ściany, zdejmij ten blask. Na ścianach potrzebujemy więcej włosów, a na dywanie pijawek, by dodać mu życia. Na dywanie są nasiona marihuany, to miejsce jest ich pełne. Dywan chrzęści, jak popcorn, kiedy chodzę, kto zasadził te nasiona i dlaczego jeszcze nie są podlane?

Teraz... tak... jest projekt, dbać o plony, zrosić ten dywan jak gwałtowny deszcz, taki tropikalny opad... dobry dla plonów, utrzymuj wilgotną glebę i przycinaj liście każdego dnia. Uważaj komu wynajmujesz pokój, specjalni ludzie, friki natury, ogrodnicy... wpuść ich, ale na rany Chrystusa nie wpuszczaj pokojówek. One nie lubią rzeczy rosnących na dywanie, większość z nich wygląda jak trzecie pokolenie Finnow, stare mięśnie obrosly tłuszczem i wiszą, jak pajecze sieci...

Pajęcze sieci? Znowu czesze, uważaj, właśnie przyszedł Oscar z piwem. Jazda mi się trochę wyrównała, jak po pierwszej fali kwasu. Jeśli nie wykreci mnie już bardziej, to myślę że będziemy w stanie wsiąść do tego samolotu, ale i tak się obawiam. Wejść do stalowej puszki i być wystrzelony w powietrze, zapięty... tak, właśnie w tej chwili mam górkę, trochę przestaje kręcić, ale wciąż wibruję i wznoszę się razem z maszyną do pisania. Chmura znowu przesłania slońce, a może to smog... poświata już zniknęła ze ściany, żadnych światełek na budynkach w oddali, żadnych iskierek na dachach, żadnej wody, tylko szare powietrze.

Kawałek dalej na ulicy widzę betoniarkę, jak rusza się połyskując na szaro i czerwono, ale to bardzo daleko. Wygląda jak zabawka Matchboxa; sprzedają je na lotniskach. Kup jedną dla Juana. Sądzę, że uda nam się złapać samolot. Kiedyś, gdy wszystko sie ułoży i będzie jak być powinno, możemy to powtórzyć wsadzajac ćwiartkę pod kołdrę wibrujacego łóżka w Holiday Inn i biorąc specjalną pigułkę szaleństwa... ale poczekaj, wstrzymaj się chwilę, możemy to w zasadzie zrobić teraz. Możemy przecież zrobić prawie wszystko... czemu nie?

Kserokopia z notatkami autora na temat wczorajszego programu dla dzisiejszego koncertu taśmowego Continental Airlines - prywatne słuchawki dla wszystkich pasażerów oraz sześcio kanałowa centralka razem z indywidualną kontrolą głośności, wbudowana w każdy fotel. Program mający zaledwie dwadzieścia cztery godziny robi sieczke z mózgu napranego kaktusem - to jak oglądanie meczu footballowego NFL z tabelą AFL w rękach.

11:32 - ponownie wznoszenie. Bez ciężaru - dziwnie - poniżej L.A. - słuchawki i pokrętła - przełączanie pomiędzy Jezusem i Leonem Blumem - przemowa Haile Selassie dla Legionu Kanadyjskiego.

Tani wynajem samochodów na lotnisku - przejąć specjalnie wzmocnione pałki baseballowe i zawijać do Big Sur - wsadzić Michaela Murphy'ego za blokowanie handlu zabijając ostatnią, prawdziwą szajkę muzyki dla rolasów na Zachodnim Wybrzeżu. Kto może mnie winić za wybatorzenie tego paraplegika w łaźni? Każdy by to zrobił - Selah.

Kim są te świnie - jako prawowity nałogowiec żądam pozostawienia w spokoju - pić olej eukaliptusowy - z centralką i pokrętłami, wciąż porobiony jak dzika małpa, wbita w wibracje silników odrzutowych - załatwić torbę kwasu i kartę kredytową linii lotniczych - ocenić kąt, przetoczyć się i zabujać - żadnego uczucia ruchu w tym samolocie - tylko warczenie - słuchawki - jazda jak na kwasie i dziwne, intensywne wibracje. Zdejmij to martwe zwierzę z siedzenia - wsadź je pod spód - gdzie jest drink? Te świnie zabierają nas na przejażdżkę - obciąż tym kartę. Echa dziwnego feedbacku w słuchawkach. Gabriel Heatter krzyczacy w tle - rozmowy telefoniczne - fantastyczni ludzie prowadzący rozmowę. To jest wczorajszy program – nowe piosenki dzisiaj. Fiut po drugiej stronie korytarza i Kitty Wells w słuchawkach. Ten kanał jest nawiedzony przez echa - rozmowy telefoniczne. Ten samolot nie ma chyba skrzydeł - dobry Boże, zamek mojej torby z whiskey jest zamarznięty – ciało, które się wznosi ma tendencję do samodestrukcji, bardzo zarobaczone. Wydaję sie odlatywać. (12:15) Ostrzeż pilota – samolot na tym pułapie łatwo zarobaczyć. Wszechmożne poczucie przetaczania się... ześlizgiwania z krawędzi - ogień w popielniczce. Dziwne rzeczy na tym kanale.

Dalsze notatki z lotniska w Denver – schodzi mi, ale nie mogę się wyluzować szukając lotu do Aspen, podczas gdy wszystkie możliwe loty są odwołane na skutek burzy śnieżnej – jeśli nie do Aspen, to z powrotem do L.A. - ostatnia szansa na wyprostowanie – ostateczny wysiłek – w połowie wciąż pożądając otchłani. Jeden z was, świnie, znajdzie mi samolot – obscenicznie się pocę, włosy przyklejone i wypadające z policzków – jazda zakończona, żadnych wkrętów, uziemiającej energii, myśli bez ładu i składu – sterowiec Goodyeara to ostatnia nadzieja, ale żadnej jazdy samochodem. Strzeżcie się (niepoczytalnych) sokołów w grupie normalnych ludzi – złapać ten lot charterowy, odlatujący za pięć minut – mam zgagę, biegam po lotnisku wrzeszcząc o Bromo-Seltzer – znowu zejście na lotnisku w Denver.

W końcu siadam w siedzeniu drugiego pilota Aero Commandera – dziwność sama się sobą żywi – ze sterami na kolanie i pedałami pod stopami – czterdzieści jeden okrągłych wskaźników przed oczami, mrugające światła, hałaśliwy odgłos radia – palę czekając na tlen – chory z poczuciem rozbicia – dwa Ritaliny nie za bardzo pomagają – zjeżdżam – bez nadziei na bycie wyciągniętym – pęcherzyki powietrza w mózgu – otworzyć to okno obok, powiew powietrza i dźwięki innych krzysów. Czuję zapach alkoholu w tej małej kabinie, wszyscy siedzą cicho – lęk i odraza, kręci mi się w głowie, lecę i odbijam się od chmur. Żadnych ukrytych kart, wycieńczony. Z powrotem do L.A., niż raczej do Grand Junction – dlaczego tam? Chaos na lotnisku w Denver – spływa po mnie pot, a wszystkie loty są odwołane – sprzątaczki pracują – świnie leżące na ladach - „masz chłopcze, wynajmij ten samochód”. Przepraszam, jako certyfikowany nałogowiec nie mogę prowadzić w śniegu – ja muszę latać!


Los Angeles, 1969



Przypisy:

1. Chodzi o Sunset Strip - przedłużenie Sunset Boulevard, ciągnące się przez zachodnią część Hollywood. Popularne miejsce imprezowe zarówno w latach '60, jak i obecnie.

2. Hubert Horatio Humphrey, Jr. (ur. 27. 05. 1911 – zm. 13. 01. 1978) - wiceprezydent Stanów Zjednoczonych (1965-1969), a także kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych z ramienia Partii Demokratycznej w 1968 r., który przegrał wybory z Richardem Nixonem. Znienawidzony przez Huntera S. Thompsona za dwulicowość, zdradzenie ideałów praworządności i łamanie standardów demokracji.

3. James Farmer (1920-1999) - jedna z najważniejszych osobistości Ruchu Praw Obywatelskich w Stanach Zjednoczonych, współzałożyciel Kongresu na rzecz Równości Rasowej (CORE) w 1942. W 1969 Farmer został mianowany przez prezydenta Nixona sekretarzem ministerstwa zdrowia, edukacji i skarbu, do czego odnosi się właśnie Hunter S. Thompson jako "zdradzenia ideałów".

4. Spansuła - rodzaj kapsułki, zawierającej granulowany preparat chemiczny (lekarstwo, narkotyk), który stopniowo uwalniany jest w żołądku. Wynaleziona w 1952 przez firmę Smith Kline & French i zastosowana po raz pierwszy przy sprzedaży deksdedryny, pochodnej amfetaminy, która wykazuje od niej prawie czterokrotnie silniejsze działanie.

 

 

Oceń treść:

Average: 9 (1 vote)
Zajawki z NeuroGroove
  • Kokaina





na początku zahaczmy o sprawy techniczne, będzie więc

króciutko o organizacji tego tekstu
:


część pierwsza pobieżnie opowie ci, co

to tak właściwie jest ta cała 'kokaina', skąd się wzięła i jak ją można

przyjmować.


w części drugiej znajdziesz dokładny opis

form w jakich ją można spotkać.


  • LSD-25

ja pierwszy raz zapodałem połówkę (rzecz nazywała się OM i miała taki dziwny

wzorek) i pojechałem do Katowic.Cóż,było dziwnie,raczej lajtowo, udało mi

się dostrzec głębię trzeciego wymiaru(mam to do dziś - ten efekt nie mija)-

mój kumpel nazwał to 4D i to jest chyba najlepsze określenie.Do dziś też

pamiętam melancholijną podróż pociągiem przez brudny Śląsk z muzyką DCD na

słuchawkach,widok starych ,zczerniałych kamienic,brudnego słońca, zmęczonych

życiem współpasażerów ...eeh...



  • 2C-P
  • Pozytywne przeżycie

Pozytywne nastawienie - świętowanie zdanego egzaminu, pożegnalny trip przed długą rozłąką. Planowana nocka w terenie, w połowie powrót do domu.

 

Właśnie obroniłem pracę licencjacką na bardzo dobry, dwa dni wcześniej dyplom artystyczny. Pomyśleliśmy z dziewczyną „A” (18), że to dobra okazja do świętowania i zakończymy wakacje tripem na 2C-P (to nasz drugi raz z tą substancją). Poza powodami do radości miałem też zmartwienia – za 2 dni moja A wyjedzie i zobaczymy się dopiero za cztery miesiące.

randomness