Wielki spid

Na uczelniach zaczęła się sesja. A kiedy zaczyna się sesja, dilerzy zacierają ręce. Bo blisko dwa miliony studentów próbuje wtedy przez parę tygodni nauczyć się wszystkiego, czego się nie nauczyli przez cały semestr. Na potęgę sięgają po amfetaminę.

Tagi

Źródło

Polityka
JACEK ŻAKOWSKI

Odsłony

11458

JACEK ŻAKOWSKI

Dla mnie to jest problem. Bo jestem nauczycielem. Prowadzę szkołę dziennikarską w warszawskim Collegium Civitas. Lubię tę pracę. W porównaniu ze stresem redakcyjnym życie akademickie płynie jak w sielance. Ja przynajmniej takiemu złudzeniu długo ulegałem. Aż kilka miesięcy temu wyrwali mnie z niego studenci.

Jest słoneczne wiosenne popołudnie. Siedzimy na trawniku i ćwiczymy planowanie programu telewizyjnego. Program ma być dla studentów i o problemach studentów. Szukamy tematów.

- Może narkotyki?

To nie brzmi oryginalnie. Na hasło "narkotyki" większość użyłaby pilota.

-A widział pan program o tym, jak masowo studenci spidują?

- Czy rzeczywiście tak masowo spidują? Część uważa, że poza naszą kameralną uczelnią spiduje się wszędzie. Dlaczego? Pierwsza odpowiedź jest taka, że się spiduje, bo można. Amfetamina jest wszędzie i niewiele kosztuje. Druga, że się spiduje, bo trzeba. Inaczej na wielu wydziałach nie sposób się wyrobić. Trzecia odpowiedź jest taka, że studenci spidują, bo na uczelniach nikt tego nie próbuje powstrzymać. Po miastach akademickich od lat krążą legendy o tym, jak spidują na niektórych wydziałach. Najwięcej legend dotyczy medycyny i prawa, bo panuje opinia, że tam jest najwięcej kucia, konkurencji i stresu. A według tych legend spid, czyli amfetamina, pozwala szybko zakuć, łatwo zdać egzamin i natychmiast o wszystkim zapomnieć.

Po zajęciach podchodzi do mnie dziewczyna, której przyjaciel spidował i od roku siedzi na leczeniu. Wzorowy uczeń. Matura na piątkach. Wstępny bez problemu. Na pierwszym roku zaczai mieć kłopoty. Przed sesją spróbował spidu. Jakoś się udało. Na drugim roku znalazł sobie pracę. Coraz trudniej ją było pogodzić ze studiami. Więc coraz częściej spidował. Po pół roku wpadł w dość typowy schemat. Studia i praca na amfie. Balanga na ecstasy albo na marihuanie. Tak ciągnął dwa lata. Potem zaczął szajbować. Bezsenność, lęki, myśli samobójcze. Na czwartym roku, przed sesją zimową, próbował się zabić. Rodzice wezwali pogotowie.

Kilka dni później spotykamy się znowu.

- I co pan z tym zrobi?

- A co ja mam zrobić?

- Nie wiem, ale dlaczego nikt z tym nic nie robi? Czy ktoś się w ogóle tym interesuje?


Barbara Labuda uważa, że są pozytywne wyjątki, ale wśród profesury dominuje dziwna obojętność granicząca często z nieodpowiedzialnością.

Wiedza i milczenie

Zainteresowałem się. Przez kilka miesięcy chwytałem za rękaw profesorów rozmaitych dyscyplin i wielu różnych uczelni. Czy u was spidują? Ktoś trzeźwo zauważa, że skoro spidują w szkołach, czemu na uczelni mieliby tego nie robić. Ale - słyszę przeważnie - u nas to nie jest taki problem jak na innych wydziałach. Każdy słyszał o jakimś zagłębiu amfetaminowego spidu. Bezbłędnie działa biblijna zasada, że łatwiej zobaczyć źdźbło w cudzym oku niż belkę w swoim własnym. - Nasza młodzież jest usportowiona - mówi mi profesor AWF. - Sportowcy amfy nie biorą. Może na innych uczelniach. Słyszałem o prawie.

Kolega uczący na prawie nie zauważył, żeby jakiś student spidował. - Pewnie to się zdarza, ale jako wyjątek. Tu studiują przyszli adwokaci, sędziowie, policjanci. Wiedzą, że narkotykowy epizod mógłby zaważyć na ich przyszłej karierze. Ale na medycynie to podobno jest problem.

Medycy zawsze się wspomagali czymś więcej niż kawą - mówi mi znany psychiatra. - Za moich czasów brało się psychedrynę kupowaną w aptece. Dziś może jest to amfetamina kupiona u dilera.

W akademii medycznej kilka lat temu wybuchła afera, bo wydało się, że medycy handlują amfetaminą. Dziekan jednego z wydziałów lekarskich zorganizował dla pracowników wykład psychiatry kierującego ośrodkiem leczenia narkomanów. Po wykładzie w lekarsko-profesorskim gronie rozgorzała dyskusja. Wniosek był taki, że dzięki Bogu spidują tylko studenci innego wydziału. "Bo przecież ktoś by coś zauważył!". Psychiatry już nie dopuszczono do głosu, a szkoda, bo pewnie by dodał, że człowiek, który wciągnął amfę, nie zatacza się, nie bełkoce, nie zakłada pióropusza na głowę. Nawet doświadczeni terapeuci przyznają, że nie potrafią rozpoznać studenta na spidzie. Wahania nastrojów, dziwne pobudzenie, przekrwione oczy są normalne u ludzi, którzy nocami kują do egzaminów, także wtedy, gdy stymulują się kawą czy Red Bullem.

Czarna dziura

Co to znaczy dla nas - ich nauczycieli. Wpisując studentom stopnie albo zaliczenia stwierdzamy, że czegoś się nauczyli. Każdy z nas - z imienia i nazwiska wpisany w indeksie - bierze na siebie część odpowiedzialności za to, co umieją, na ile będą potrafili z tej wiedzy korzystać, co stworzą. Spid wszystkie te cele niszczy. Człowiek spidujący na studiach albo ich nie skończy, albo będzie spidował także w pracy dalej ryzykując, często szukając pomocy w heroinie. Nawet jeżeli będzie umiał nad tym zapanować, kontrolować branie albo się wyleczyć, i tak ryzykuje, że do końca życia będzie miał zmienioną psychikę. Ale my - nauczyciele - ponosimy porażkę, nawet jeżeli weźmie tylko parę razy i nic mu się nie stanie. Bo gdy skończy się stymulacja, po egzaminacyjnej wiedzy zostaje czarna dziura. Można cynicznie powiedzieć, że niepotrzebnie się męczyliśmy sprawdzając jego prace. Wiedza szybko zdobyta na amfie, równie szybko wyparowuje z głowy.

Nie wiemy dokładnie, ile takich czarnych dziur powstaje w głowach przyszłych inżynierów, lekarzy, prawników. Nie wiemy, bo dotąd nie chcieliśmy wiedzieć. A może wręcz woleliśmy nie wiedzieć. Przecież kiedy się czyta gazety, można mieć wrażenie, że wszystko już w Polsce zbadano. Czy prezydent jest bardziej seksowny od premiera, w jakich pozycjach lubimy się kochać, czy Saddam Husajn kłamie. Ale przez 12 lat polskiej transformacji nie zbadano, ilu z blisko 2 mln studentów zdaje egzaminy na spidzie. Ta niewiedza częściowo wynika z obojętności, a częściowo ma ją usprawiedliwić.

Można oczywiście twierdzić, jak jeden z moich rozmówców, że problem nie jest w uniwersytecie, bo kiedy my studiowaliśmy, też były stresy, selekcja i wielkie egzaminy, a jednak przeszliśmy studia nie biorąc amfetaminy. Najwyżej ktoś czasem się upił albo zapalił trawkę. I nie przypominam sobie, żeby na uczelniach były jakieś antynarkotykowe akcje. To jest prawda i kłamstwo zarazem.

Efekty i skutki

Amfetamina silnie pobudza utrzymując organizm w stanie czuwania. Znosi zmęczenie, powoduje utratę łaknienia i potrzeby snu, czasowo zwiększa pojemność pamięci i ułatwia zapamiętywanie, zwiększa uwagę i zdolność koncentracji, wprawia w stan euforii - pisze Jolanta Rogala-Obłękowska w książce "Narkotyki w życiu młodzieży". Robert Rutkowski (psychoterapeuta):

Amfetamina może też przeszkadzać w nauce powodując stan, który Krzysztoń opisałjako "sraczkę myślową" - słowotok, gonitwę myśli, niepohamowaną, bezsensowną aktywność (chodzenie z kąta w kąt). Czas uzyskany dzięki bezsenności traci się bezproduktywnie. Rogala-Obłękowska pisze: Po fazie podniecenia następuje depresja wywołująca pragnienie ponownego użycia. Długotrwałe branie prowadzi do bezsenności, depresji, (...) psychoz amfetaminowych.

Inny świat

20 lat temu świat był kompletnie inny. To jeszcze była sielanka. Uniwersytet był kameralny, przyjazny. Mój wydział kształcił kilkuset studentów. Dziś kształci ich tysiące. A też nie było narkotyków dostępnych na każdym rogu i nie było tych pokus, takiej rywalizacji, takiego ryzyka, takiego wysiłku ani takich karier, o jakie dziś grają studenci i ich profesorowie. Studia to dla większości z nas był czas pełnej beztroski. Na roku może parę osób myślało o karierze. Nasi profesorowie mieli masę czasu, snuli się po wydziale, znali nas po imieniu. O pieniądzach też raczej się nie myślało. Niektórzy z nas dorabiali w studenckiej spółdzielni, ale poza paroma złotymi nic więcej od tej pracy przecież nie zależało.

Teraz wszyscy muszą na siebie zarobić - uczelnie, profesorowie, studenci. Więc profesorowie mają po kilka etatów, studenci jednocześnie pracują (spidujący znacznie więcej niż inni), a państwowe uczelnie przyjmują tylu płatnych studentów, ilu tylko da się upchnąć w salach wykładowych. "Obecnie - odpisał nam jeden z rektorów - trudno jest zaobserwować, czy studenci zdają pod wpływem amfetaminy, bo dominują egzaminy pisemne prowadzone w bardzo dużych grupach". My większość egzaminów zdawaliśmy ustnie. Dziś mało gdzie są takie luksusy. Pytam wciąż podróżującego po świecie profesora dwóch krakowskich uczelni, czyjego studenci spidują. Kiedyś o tym słyszał. - Ale jak to poznać, kiedy na zajęciach ma się przed sobą sto czy dwieście osób. A teraz z mniejszymi grupami profesor rzadko ma kontakt. Chyba że uczy na archeologii.

To, co kiedyś było uniwersytetem i wciąż się tak nazywa, w dużej mierze stało się fabryką ludzkich frytek. Mało który profesor przywiązuje się jeszcze do swoich studentów. Zresztą wielu z nich przyjmuje się tylko na chwilę. Na jednym z wydziałów prawa od początku wiadomo, że spośród 1800 studentów pierwszego roku magisterium otrzyma połowa, a jednej czwartej nie będzie już na drugim roku. Większość odpadnie na legendarnym (oczywiście pisemnym) egzaminie z logiki. Na politechnikach, akademiach medycznych, studiach rolniczych, na wielu kierunkach uniwersyteckich przyjmuje się znacznie więcej studentów, niż jest miejsc w laboratoriach, które się zaczynają od drugiego roku.

Wszyscy jesteśmy odwróceni

Pytam o spid historyka, którego przedmiot kończy się wielkim egzaminem. - A po co mi ta wiedza? Co bym miał z nią zrobić? To są dorośli ludzie i robią ze swoim życiem, co im się podoba.

Socjolog: musimy się pogodzić z tym, że biorą i będą brali. Poza tym uniwersytet ma uczyć, a nie wychowywać. A w ogóle, co się tak tym przejmujesz? Może się zakochałeś w jakiejś narkomance?

Wśród polskiej profesury dominuje taka lekko maskowana beztroska wobec spidu. Większość osób, które zajmują się problemem narkotyków na uniwersytetach, ma podobne wrażenia. Szefowa Monaru Jolanta Koczurowska uważa, że uczelnie przeważnie udają, że się niepokoją, ale nic w tej sprawie nie robią. Zastępca komendanta głównego policji generał Adam Rapacki mówi, że jego zdaniem silna tolerancja dla sytuacji nie ulega wątpliwości. Barbara Labuda uważa, że są pozytywne wyjątki, ale dominuje dziwna obojętność granicząca często z nieodpowiedzialnością. Studenci próbujący coś robić mówią o "życzliwych deklaracjach i mitrędze, kiedy potrzebna jest współpraca uczelni - choćby udostępnienie sali".

Po kilkunastu latach w środowisku akademickim wszyscy nadspodziewanie dobrze rozumiemy, że świat się zmienił i musimy na siebie zarobić. Dlaczego więc tak trudno przychodzi nam zrozumienie, że w nowym świecie pojawiły się też inne - poza pieniędzmi - poważne wyzwania? Kiedy formalnie pytam rektorów czy dziekanów, przeważnie deklarują troskę i czasem wspominają o pogadankach dla studentów, które przeprowadzono, albo o przedsięwzięciach, które dopiero planują. Ale nawet tych uczelni, w których istnieją wydziały socjologii, troska nie zmobilizowała choćby do postawienia wiarygodnej diagnozy.

Nawet dane dotyczące studentów używających amfetaminy w ośmiu ośrodkach akademickich dopiero na moją prośbę wydobyła z komputera Sabina Nikodemska, szefowa działu badań Instytutu Psychologii Zdrowia. Wcześniej nikt się nimi nie zainteresował, chociaż badania uzależnień wśród studentów przeprowadzono już dwa lata temu, a wstępny raport ogłoszono przed rokiem. Dopiero teraz dowiadujemy się więc, które kierunki studiów, rodzaje uczelni i ośrodki akademickie są najbardziej zainfekowane.

Na przekór legendom okazuje się, że najwięcej spidują nie na medycynie i prawie, ale w szkołach prywatnych, na politechnikach i akademiach rolniczych. Wolontariusze z gdańskich punktów pierwszego kontaktu potrafią ten mechanizm zrozumieć. Na tych uczelniach wiele wydziałów przyjmuje wszystkich jak leci. Wystarczy przecisnąć się przez maturę i złożyć w terminie papiery. Potem beztroskie wakacje, a od października zaczyna się eskalacja wymagań. Kolokwia, egzaminy, ciągły stres, strach, często poniżanie wzywanych do tablicy. Wśród studentów panuje opinia, że na tych uczelniach traktowani są gorzej niż na uniwersytetach. "Ludzie nie wyrabiają i w amfie szukają ratunku". W takim scenariuszu spid to nie jest fatum. To jest rezultat metod rekrutacji i pracy uczelni. Niektórzy odpadają po roku. Inni próbują przeciągnąć tak całe studia, ale - zdaniem dr Roberta Porzaka, psychologa z UMCS - instrumentalne branie zwykle dużo wcześniej zamienia się w nałóg, dawki rosną, przychodzą depresje, zmiany świadomości i długie leczenie, po którym przeważnie nie ma już na uczelnię powrotu.

W każdej grupie - jeden

Dane, które publikujemy, wielu osobom wydają się zaniżone. Niektórym nawet znacznie. Ale liczby i tak są niepokojące. Bo gdyby stymulowanie (jak wynika z badań) było zwyczajem średnio tylko 4 proc. studentów, oznaczałoby to, że przeciętny nauczyciel akademicki stając przed przeciętną dwudziestoparoosobową grupą widzi przynajmniej jednego zagrożonego. Zagrożenie nie spadło na tego człowieka z nieba. W dużym stopniu to my je stworzyliśmy lub go nie zmniejszyliśmy. Bo to przecież my - od rektora po asystenta - określamy reguły gry na uczelniach.

Wyniki niepokoją także, kiedy przeliczymy procenty na liczby bezwzględne i dowiemy się, że być może 70 tys. młodych inteligentów wchodzi wżycie ze świadomością uszkodzoną na uczelni przez amfetaminę. A także z wiedzą wyszczerbioną przez czarne dziury po amfie. Jakaś część również z uszkodzonymi na zawsze mózgami. Jakaś część nigdy w dorosłe życie nie wejdzie.

Oczywiście możemy się uspokajać, że tylko część z nich się uzależni. Nie wiadomo, jaka to będzie część. Z badań wynika, że przeszło 1 proc. studentów bierze amfę "ryzykownie" - już są uzależnieni lub wkrótce się uzależnią. To by oznaczało jakieś 20 tys. osób. Możemy się pocieszać, że część z tego wyjdzie. Nie wiemy, jaka to będzie część. Jolanta Koczurowska, szefowa Monarun uważa, że w dobrych ośrodkach wyleczyć można nawet połowę tych, którzy podejmą terapię. A reszta?

Dr Wereżyńska, od lat lecząca narkomanów, twierdzi, że wszyscy znani jej uzależnieni od amfetaminy i próbujący się leczyć lekarze skończyli samobójstwem. To oczywiście nie dzieje się od razu. Najpierw są lata choroby, która niszczy psychikę, a później rodzinę, przyjaźnie, karierę.

Można też się pocieszać, że spidowanie to nie jest największy z narkotykowych problemów, bo dużo popularniejsze są marihuana, skun, haszysz, z których korzysta dwa razy więcej studentowi które nie pomagają w nauce. A przecież są też grzybki, LSD, ecstasy. To znów daje parę procent. Jednak dla nas, nauczycieli akademickich, spid to jest problem szczególny. Bo możemy przypuszczać, że sporą część spidujących to my popchnęliśmy ku amfetaminie. Może nie reagując na nową sytuację, tworząc nadmierne napięcia w jakimś stopniu wpychamy ich też w marychę, LSD, ecstasy, bo inaczej nie umieją radzić sobie ze stresem. Ale tu mamy chyba nieco więcej wspólników i chyba więcej można zwalić na tak zwany całokształt.

Jednak i tu coś dałoby się zrobić, gdyby nie dominująca wśród profesury opinia, że to nie nasza sprawa, uczelnia to nie freblówka, jak ich nie wychowały rodziny ani szkoła, to nie ma się co czepiać uniwersytetu, że "kijem Wisły nie zawrócisz" - na całym świecie biorą, to u nas też będą brali.

Kiedy zacząłem myśleć, że może to jest racja, rozesłałem maile do znajomych uczących za granicą.

Ton odpowiedzi jest poruszająco inny. Dostaję rady i instrukcje udzielane pracownikom uczelni. Nikt nie pisze, że to nie jego sprawa. Symptomatyczny jest list Briana Portera (ramka). Idę za jego sugestią. Serfuję po stronach uniwersytetów. Rzeczywiście, na każdej jest kilka odsłon dotyczących używania "alkoholu i innych narkotyków". Poza przepisami bywają rady dla studentów i nauczycieli, adresy poradni i punktów pierwszego kontaktu, mnóstwo odsyłaczy do różnych rządowych i pozarządowych przedsięwzięć. Od "Drug Free University" prowadzi mnie odsyłacz do "Drug Free Workplace". Uniwersytet to też pracodawca, ale tym razem chodzi nie tylko o uniwersytety. Rząd propaguje antynarkotykowe programy dla prywatnych firm, bo funkcjonuje przekonanie, że boss odpowiada za swoich pracowników (chociaż są całkiem dorośli). Poza tym biorący pracownik to bomba zegarowa - wcześniej czy później mogą być z nim kłopoty. Od "Drug Free Workplace" można przejść do "Drug Free School" lub na strony zwolenników i przeciwników stosowania testów narkotykowych, na strony ruchu rodziców i byłych narkomanów. Widać, że za oceanem w tej sprawie toczy się wielka batalia. A skala problemu jest podobna i też nikt nie ma nadziei, że uda się narkotyki wyplenić. Panuje jednak opinia, że trzeba się starać. Nie tylko dlatego, że tego wymaga poprawność, dobre imię szkoły, odruch troski wobec innego człowieka. Także dlatego, że to ma wpływ na funkcjonowanie całego uniwersytetu (i każdej społeczności).

Jaki ten wpływ jest na polskich uczelniach, tego nie zbadano, ale wiemy, jaki jest w amerykańskich. Zdaniem dr. Roberta Porzaka, psychologa z UMCS, przy podobnej jak w Polsce skali problemu 30 proc. studentów opuszcza tam zajęcia na skutek działania "środków odurzających", a 20 proc. opuszcza się w nauce. To oczywiście obniża jakość całej akademickiej wspólnoty. Ale bardziej obniża ją uciążliwość tych, którzy się odurzają.

60 proc. studentów skarżyło się na to, że "odurzeni" ich budzą, połowa musiała się nimi opiekować, co trzeci był obrażany albo poniżany, co piąty molestowany seksualnie, co dziesiąty został pobity przez "odurzonego". To już są racjonalne powody, żeby zacząć coś robić w trosce o poziom uniwersytetu. I nie jest prawdą, że Wisły kijem zawrócić się nie da. Dr Porzak, który analizował antynarkotykowe programy zagranicznych uniwersytetów, twierdzi, że dobry zróżnicowany program angażujący fachowców i rówieśników wciągu kilku lat może ograniczyć problem o 20 do 50 proc. To jest gra warta świeczki, którą w Polsce można by zapalić, lecz się jej nie zapala. Na polskich uczelniach ta wiedza i taka postawa jakoś się nie przyjmuje. W Polsce dominuje fatalizm.

Fatalizm sovieticusa

Dlaczego? Oczywiście cała polska dusza jest fatalistyczna, a dusza polskiego homo sovieticusa jest fatalistyczna podwójnie, od kiedy przyszło nam żyć w nowej rzeczywistości, w której wciąż nie czujemy się pewnie. Gdy polski sovieticus jest inteligentem, jego fatalizm rośnie do kwadratu. Są jednak sprawy takie jak korupcja, przestępczość, osłabienie rodziny czy właśnie narkotyki, w obliczu których inteligencki sovieticus jest spętany fatalizmem silnia. Wyraża go zdanie "tak jest w wolnym świecie". Skoro "tak jest w wolnym świecie", to można sobie powiedzieć, że "nic się nie da zrobić", i przede wszystkim, że robić nic nie trzeba, a nawet nie wypada. Bo w przekonaniu sovieticusa z cenzusem jest to cena, którą trzeba zapłacić za przejście na drugą stronę lustra, naturalny atrybut nowego systemu, którego nie śmie podważać, by się nie narazić na śmieszność. W nowej rzeczywistości wciąż czuje się przecież niepewnie, z grubsza tak jak absolwent korespondencyjnych kursów między absolwentami Sorbony czy Harvardu. W jego biografii są po temu powody, bo rzeczywiście szkołę nowego systemu przechodził w trybie mocno przyspieszonym, a być może ma też za sobą czas wiary, że jest lepszy system.

Z listu profesora Portera

"Problem [spidowania egzaminacyjnego] jest bardzo poważny [...] my najczęściej spotykamy się z nadużywaniem Ritalinu [opartego na amfetaminie lekarstwa, które w USA powszechnie przepisuje się uczniom cierpiącym na zespół braku koncentracji]. Ale to oczywiście tylko czubek góry lodowej. [...] Kiedy już zauważamy ten problem, stajemy przed trudnym pytaniem, co na to możemy poradzić. Myślę, że odpowiedź zależy od tego, czy udziela jej indywidualny profesor, urzędnik państwowy czy też uniwersytecki manager.

Oczywiście każdy uniwersytet musi mieć swoją politykę wobec narkotyków. Podaję ci adres internetowy strony, na której znajdziesz politykę naszego uniwersytetu. Nie wiem, czy jest ona typowa. Ale łatwo to sprawdzisz na stronach internetowych innych uniwersytetów. [...] Jakiś czas temu rząd federalny próbował interweniować w tej sprawie ustanawiając prawo, w myśl którego student, który kiedykolwiek był zatrzymany w związku z narkotykami, nie mógł otrzymać pomocy na wykształcenie. Środowisko akademickie powszechnie krytykowało to prawo, bo nie dawało ono możliwości rozróżnienia między tymi, których złapano ze skrętem marihuany, a tymi, których złapano na handlu kokainą. Poza tym to prawo przekreślało szansę edukacyjne nastolatków, którzy przecież powinni móc się zrehabilitować. Po takich doświadczeniach z interwencją państwa środowisko jest za tym, by sprawę polityki antynarkotykowej zostawić uniwersytetom i ich profesurze. Ja sam jako profesor uważam ten problem za niezwykle poważny. Po pierwsze dlatego, że trudno jest znaleźć równowagę między szacunkiem dla prywatności studenta a potrzebą udzielenia pomocy studentowi, który ma problemy. Nie jestem i nie chcę być policjantem, więc nie mam zamiaru łapać tych, którzy oszukują czy naruszają uniwersyteckie przepisy. Co więcej, gdybym przyłapał spidującego studenta, [...] obawiałbym się, że cokolwiek zrobię, może być po prostu szkodliwe - zwyczajnie nie mam wykształcenia w tych sprawach. Na szczęście nasz uniwersytet instruuje swoich pracowników, byśmy takich studentów odsyłali do odpowiednich lekarzy albo psychologów (w campusie jest specjalne biuro zajmujące się takimi sprawami). [...]

Jako indywidualny profesor mam jeden sposób radzenia sobie z egzaminacyjnym spidem. Wystarczy tak sformułować wymagania przedmiotu, żeby zminimalizować użyteczność narkotycznego wspomagania podczas egzaminów. Na moim przedmiocie ponad połowę punktów potrzebnych do zaliczenia studenci otrzymują za udział w zajęciach i prace pisane w ciągu całego semestru. Zatem stosunkowo niewiele zależy od staromodnego egzaminu i studenci nie mają powodu, żeby się spidować. A ja i tak jestem przecież bardziej zainteresowany rozwojem ich twórczej inteligencji niż umiejętnością zapamiętania danych i wyrecytowania ich na egzaminie".

Brian Porter jest profesorem historii na Uniwersytecie stanu Michigan w Ann Arbor.

Jak każdy świeży przybysz widzimy więc to, co na wierzchu - blichtr, może trochę potu. Natomiast nie widzimy i nie doceniamy znaczenia skrywanej za gładką powierzchownością harwardzkich kolegów wciąż trwającej walki o kształt społecznego ładu. Może zresztą także nie chcemy tej walki zauważać, bo się do walki nie palimy. Przez nasz inteligencki kręgosłup przetoczył się przecież ciężki walec historii. Więc w zdecydowanej większości to nie jest dziś kręgosłup wojownika, który stanie twarzą w twarz na przykład z uniwersytecką wspólnotą! zażąda, aby się zmieniła. Środowisko uniwersyteckie nie jest siedliskiem radykalizmów czy twórczych nonkonformizmów. Z tysięcy profesorów może kilkudziesięciu odgrywa jakąś rolę w publicznych debatach. Reszta się nie wychyla. Dlaczego więc w sprawie narkotyków miałoby być inaczej?

Tylko cicho

Oczywiście mówiąc o walce z narkotykami, otwieramy wiele głębokich kontrowersji. Na ławeczkach przed biblioteką jednego z uniwersytetów od lat siedzą dilerzy. Wszyscy o tym wiedzą, ale policja nie ma wstępu na teren uniwersytetu, a - w odróżnieniu od amerykańskich - polskie uniwersytety swoich policji nie mają. Niektóre uczelnie pozwoliły policji ścigać dilerów na swoim terenie. Inne boją się precedensu. Dylemat nie jest błahy. Eksterytorialność uczelni to historyczna zdobycz, a po drugiej stronie jest przecież ludzkie życie. Jeszcze trudniejszy jest dylemat związany z testami antynarkotykowymi stosowanymi już w niektórych szkołach, a za granicą w części zakładów pracy. Niektórzy sądzą, że ryzyko testu po egzaminie zniechęci do spidowania. Wiele osób odrzuca jednak testy uważając, że naruszają prywatność, niszczą zaufanie albo poniżają badanych (przy najpewniejszych tester zanurza się w moczu, ale są już testy z włosów albo ze śliny). Ale sportowcy od lat godzą się na takie badania. A życie studentów i bardzo wielu z nas niepokojąco upodobniło się do życia sportowców. Wysiłek na granicy wydolności, dramatyczna rywalizacja, kult sukcesu i zasada, według której zwycięzca bierze wszystko, a przegrany ląduje na bruku. Ta zmiana się dokonała na chwiejnym społecznym gruncie, w kulturze luzackiej, wbalangowej konwencji, gdzie sukces trzeba osiągać niby bez wysiłku. Trzeba zwyciężać, ale nie wypada być zapracowanym. Jak temu podołać bez sztucznej stymulacji?

Albo problem liczby i jakości studentów, których się przyjmuje. Z jednej strony studenci to dla uczelni pieniądze. Z drugiej możliwość studiowania to zawsze jednak szansa jakiegoś rozwoju. To są ważne sprawy, ale gdzie powinna być linia kompromisu między nimi a ceną, jaką się płaci.

Za granicą w tych sprawach toczą się fundamentalne debaty. U nas - cisza.

Większość profesury milczy pochłonięta własną transformacją, która na ogół oznacza komercjalizację. Nawet kiedy troska jest jakoś prawdziwa, na zajmowanie się słabościami studentów po pierwsze nie ma czasu, po drugie nie ma pieniędzy, po trzecie nie ma dość utylitarnych racji. Natomiast jest argument, o którym rzadziej można usłyszeć wprost, a częściej między wierszami. Że mówienie o narkotykach psuje uczelni opinię. Ale może bezczynność psuje ją jeszcze bardziej.

Oczywiście każda generalizacja jest dla kogoś krzywdząca. Żadna postawa nie dotyczy całego środowiska. W akademii medycznej, gdzie istnieją dwa wydziały lekarskie, jeden chętnie współpracował z autorami badań, a drugi wyrzucił ich za drzwi. Dziekan nie chciał przeszkadzać studentom w nauce. Są uczelnie (publiczne i prywatne), które ostatnio zaczęły lub przygotowują programy antynarkotykowe. Ale są też takie, które nic praktycznie nie robią. W odpowiedzi na nasze pytania jeden z rektorów napisał "nie ma potrzeby podejmowania działań, gdyż występowania zjawiska nie zauważono".

Dość symptomatyczny jest los akcji "Uczelnia wolna od narkotyków" zainicjowanej przez Barbarę Labudę, która namówiła do tego jedną z organizacji studenckich. Przeszło rok temu z inicjatywy Labudy w Belwederze kilkanaście organizacji młodzieżowych uroczyście podpisało porozumienie w tej sprawie. Obecni byli członkowie rządu i parlamentarzyści. W komitecie honorowym znaleźli się wybitni rektorzy, dziekani, profesorowie. Przez rok, który minął, studenci z różnym skutkiem próbowali uruchomić jakieś przedsięwzięcia. Uczelnie na ogół nie oponują, ale poza wyjątkami - takimi jak uniwersytety w Gdańsku czy Krakowie - też nie nalegają. W Gdańsku podczas tej sesji studenci po raz pierwszy z kartami egzaminacyjnymi dostaną ostrzegawcze ulotki zawierające m.in. adres czynnych codziennie punktów pierwszego kontaktu zorganizowanych przez Jolantę Koczurowską, a w dużym stopniu obsługiwanych przez wolontariuszy - studentów psychologii. Rewolucja to nie jest, ale w sprawach takich jak problem narkomanii rewolucji nie ma. Żeby cokolwiek zmienić, potrzeba dziesiątek systematycznie wykonywanych i skoordynowanych mniejszych i większych kroczków.

JACEK ŻAKOWSKI, WSPÓŁPRACA JUSTYNA KAPECKA
Dziękuję Jolancie Koczurowskiej z Monaru, Sabinie Nikodemskiej z IPZ, Barbarze Sendłak z Kancelarii Prezydenta, studentom Collegium Civitas i wielu innym osobom, które pomogły mi w przygotowaniu Raportu.

Oceń treść:

0
Brak głosów

Komentarze

xil (niezweryfikowany)

dziwi mnie ze oni ciagle pisza ze ajk sie czegos ktos anuczy na speedzie to to zaraz zapomina.. ja tam wcale nie zapominam... jakies bzdury pisza ;P

godmode (niezweryfikowany)

no tak, problem to jest duży. lecz należy szukać jego przyczyn, a nie walczyć ze skutkami. ulotki? podejrzewam, że efekt będzie odwrotny - więcej studentów spróbuje fety niż uświadomi sobie swój problem i odważy zgłosić się do ośrodka.
a przyczyny? jak sami wspominają, uczelnie przyjmują dużo za dużo studentów, jest konkurs świadectw, który *nie* selekcjonuje na studia ludzi bardziej zdolnych w wybranym kierunku. uczelnie dostają więcej kasy jak mają więcej studentów. dużo ludzi unikając wojska wybiera jakiekolwiek studia. grupy stają się wymieszane, jedni chcą się uczyć, innym wszystko wisi bo za rok i tak będą zdawać gdzie indziej. poziom jest bardzo niski. wykładowców też to irytuje, większość robi straszne rzeźnie (zwłaszcza na pierwszym roku), o czym na pewno przekonał się każdy student. z kolei młodzież nie jest świadoma prawdziwych niebezpieczeństw czyhających za progiem amfetaminowego domu. bo niby skąd mają wiedzieć, od kolegi? a na początku przecież jest tak fajnie...

xil (niezweryfikowany)

no tak, problem to jest duży. lecz należy szukać jego przyczyn, a nie walczyć ze skutkami. ulotki? podejrzewam, że efekt będzie odwrotny - więcej studentów spróbuje fety niż uświadomi sobie swój problem i odważy zgłosić się do ośrodka.
a przyczyny? jak sami wspominają, uczelnie przyjmują dużo za dużo studentów, jest konkurs świadectw, który *nie* selekcjonuje na studia ludzi bardziej zdolnych w wybranym kierunku. uczelnie dostają więcej kasy jak mają więcej studentów. dużo ludzi unikając wojska wybiera jakiekolwiek studia. grupy stają się wymieszane, jedni chcą się uczyć, innym wszystko wisi bo za rok i tak będą zdawać gdzie indziej. poziom jest bardzo niski. wykładowców też to irytuje, większość robi straszne rzeźnie (zwłaszcza na pierwszym roku), o czym na pewno przekonał się każdy student. z kolei młodzież nie jest świadoma prawdziwych niebezpieczeństw czyhających za progiem amfetaminowego domu. bo niby skąd mają wiedzieć, od kolegi? a na początku przecież jest tak fajnie...

jacenty (niezweryfikowany)

ostatnio przyjechał do mnie kumpel z USA i po tygodniu stwierdził : "you polish people are total speed junkies ". to sprawa mentalności. nie dość że Polska to zagłębie amfetaminowe Europy, to my to po prostu kochamy, tak jak Ruski wóde, hehehee. co kraj to obyczaj. a tak poważnie to nieznoszę amfetaminy, do uczenia mocna kawa mi wystarcza aż nadto. rekreacyjnie czasem coś wciągnę, ale tylko jak mam solidną wuuuuchte palenia. pali się na białym bosko i to na kilogramy w dodatku;)

Anonim (niezweryfikowany)
Ty chyba zapomniałeś jak się pisze nawet!
tajniak (niezweryfikowany)

kurwa no, co sie czepiaja studentow, 15 latkami sa czy co? Sami maja problemy z alkoholem, a sie innych czepiaja.

scr (niezweryfikowany)

no tak, problem to jest duży. lecz należy szukać jego przyczyn, a nie walczyć ze skutkami. ulotki? podejrzewam, że efekt będzie odwrotny - więcej studentów spróbuje fety niż uświadomi sobie swój problem i odważy zgłosić się do ośrodka.
a przyczyny? jak sami wspominają, uczelnie przyjmują dużo za dużo studentów, jest konkurs świadectw, który *nie* selekcjonuje na studia ludzi bardziej zdolnych w wybranym kierunku. uczelnie dostają więcej kasy jak mają więcej studentów. dużo ludzi unikając wojska wybiera jakiekolwiek studia. grupy stają się wymieszane, jedni chcą się uczyć, innym wszystko wisi bo za rok i tak będą zdawać gdzie indziej. poziom jest bardzo niski. wykładowców też to irytuje, większość robi straszne rzeźnie (zwłaszcza na pierwszym roku), o czym na pewno przekonał się każdy student. z kolei młodzież nie jest świadoma prawdziwych niebezpieczeństw czyhających za progiem amfetaminowego domu. bo niby skąd mają wiedzieć, od kolegi? a na początku przecież jest tak fajnie...

tfoj buk (niezweryfikowany)

...widze, ze na rynku pojawily sie kwasy z podobizną Labudy. :)
Ile kratek siedzi w takim całym arkuszu?

Lone Deranger (niezweryfikowany)

ostatnio przyjechał do mnie kumpel z USA i po tygodniu stwierdził : "you polish people are total speed junkies ". to sprawa mentalności. nie dość że Polska to zagłębie amfetaminowe Europy, to my to po prostu kochamy, tak jak Ruski wóde, hehehee. co kraj to obyczaj. a tak poważnie to nieznoszę amfetaminy, do uczenia mocna kawa mi wystarcza aż nadto. rekreacyjnie czasem coś wciągnę, ale tylko jak mam solidną wuuuuchte palenia. pali się na białym bosko i to na kilogramy w dodatku;)

Misyo (niezweryfikowany)

Człowiek spidujący na studiach albo ich nie skończy, albo będzie spidował także w pracy dalej ryzykując, często szukając pomocy w heroinie.!!!!

Co!!!!
Halo bo ja tu czegos nie rozumiem!!! Niby jak czlowiek sobie wciagnie przed mega egzaminem bo nimy ma to mu pomoc to pozniej na here wskakuje? i to do nauki? hehe to proponuje autorowi niech spali blache i niech sie nauczy czegokolwiek ;-) Powodzenia

A tak na powaznie. To ze spped idzie w akademiku to jest normalne. Tak jak idzie spirytus, komorki czy lewe karty telefoniczne.
Ja osobiscie na speedzie nie potrafie. Nie zebym nie probowal... po prostu jak za malo to nie lubie bo za malo .. a jak za duzo to nie ma szans o siedzeniu w pokoju tylko umcyk jakies i dobre balety.
Troche moich znajomych lubi na sesje pojezdzic na bialo... recz gustu. Jednym wychodzi, drugim nie..

Reasumując: FETA TO SYF! Niszczy bardzo organizm i robi duze spustoszenie w glowie... ale nie robmy od razu cpunami wszystkich co sobie wciagną kreseczke. To tak jakby pijący browara człowiek został nazwany alkoholikiem i postawiono mu zarzuty picia bełta czy dykty.... Nie wolno popadać w skrajności...

i zycze wszystkim przebrnięcia przez sesje... a bedzie ciezko... heh pewnie dlatego bo bez fetoliny ;-))))

Zaciekawiony (niezweryfikowany)

...widze, ze na rynku pojawily sie kwasy z podobizną Labudy. :)
Ile kratek siedzi w takim całym arkuszu?

m (niezweryfikowany)

dawniej: studenci, elita, inteligencja, kultura, uczelnia, wiedza...gdzie to sie podzialo?
dzis: cpuny, dno, debilizm, chamstwo, glupota i kasa...co najlepiej widac po komentarzach, spidujacych "rekreacyjnie " pseudo-studentow!

Zajawki z NeuroGroove
  • LSD-25
  • Tripraport

Nastawienie bardzo pozytywne, z lekką nutą adrenaliny i niepewności w obliczu nieznanej jeszcze substancji. Oczekiwania inne niż samo doświadczenie - myślałem, że nad LSD da się zapanować. Set - lekkie znużenie monotonią życia i chęć zmiany na lepsze, setting - dwie bliskie i znane mi osoby, znane mieszkanie, kwasowa playlista i doświadczona tripsitterka.

 

Postanowiłem zażyć LSD. Od czasu zetknięcia z muzyką Cream, Jimiego Hendrixa, czy Pink Floyd interesowała mnie ta substancja i chciałem przekonać się, jakie jest jej działanie w praktyce. Udało mi się zdobyć 2 kartoniki, jak się potem okazało były one wyprodukowane przez jedno z najlepszych deep-web'owych laboratoriów. 195 ug / kartonik. Szczęśliwy traf, przy rzekomym zanieczyszczeniu rynku na poziomie 85 %. Z jednej strony trójkąt Sierpińskiego otoczony okręgami, z drugiej kolorowe wzory.

  • Amfetamina
  • Retrospekcja

Czy zauważyliście czasem, jak wypadkowa szkodliwość substancji wpływa na sposób w jaki wypowiadają się o niej użytkownicy? W wypadku marihuany mamy „trawkę”, „grasik”, „gandzię”, „Marysię”, „zioło” – wszystkie określenia niosące pozytywny ładunek i nie zdarzyło mi się chyba widzieć brzydkiego przezwiska dla tej dość niewinnej używki. A pomyślcie teraz o amfetaminie – zaczyna się podobnie poufale: „spidzik”, „fetka”, „metka”, po czym następuje niesamowita przemiana i w pewnym momencie starzy wyjadacze zaczynają na forum pisać o niej: „ŚCIERWO”.

  • Gałka muszkatołowa
  • Pierwszy raz

Ciekawość na nowe doświadczenie, chęć pofazowania i czillery, posiadówka u kolegi.

A więc chciałem się z wami podzielić jaką wspaniałą substancją jest gałka muszkatołowa, a raczej zawarta w niej mirystycyna.

 

Chwilę po 16 przychodzę do koleżanki i mówię: ty, walę gałkę. A ona w lekki śmiech. Nie mogę się doczekać zabawy na 2 dni.

 

Wchodzę do kuchni i zaczynam gałkę tarkować prowadząc live na instagramie z przedsięwzięcia. No cóż 4 gałki zmielone więc zaczynam konsumpcję, zalewam to wodą przygotowaną i wypijam. W smaku jak popiół z miętą i posmakiem orzecha laskowego - można normalnie bełta puścić.

 

18:00 - Nic nie wchodzi.

  • Amfetamina
  • Etanol (alkohol)
  • Marihuana
  • Mefedron
  • Miks

Bardzo dobry humorek, 18 urodziny kolegi wyprawiane w dosc duzym klubie, duzo znajomych, fajna ekipa pozytywnie nastrajająca, spodziewalem sie mocnej bani tej nocy

Zaczynamy podróż w nieznane, jedno jest pewne, bedzie grubo a co nam w tym pomoże to sie okaże.

20:30-Przychodzę na umówioną godzinę do domu D i wraz z nim czekamy na L (to były jego 18 urodziny) po jego przyjściu
od razu zarzucamy bombki Amfetaminy, trzeba było łykać bomby bo materiał był strasznie mokry, w sumie lepiej, nie wyżera nosa i gardła ale dla innych walenie po nosie to rytułał