Dziecięca Heroina - tramadol

Jacek Hugo-Bader, Ukraina

Tagi

Źródło

Gazeta Wyborcza, 2009-11-20

Odsłony

11000

Czuję smród palonych paznokci


Mógłbym tydzień kombinować i za nic w świecie bym nie odgadł, co to za banda. Normalnie jakby przystanek autobusowy przenieśli w to miejsce. Zwyczajne kobiety, dziewczyny i paniuńcie na wysokich obcasikach. Chłopaki, faceci i zgredy w futrzanych czapach. Tacy sobie ludzie. Stoją i jarają papierosy. Prawie wszyscy. Jak to Rosjanie. Nie ma nawet jednego rozkudlonego hipisa, dziewczyny z irokezem, z ćwiekami na wardze czy choćby na kurtce. Żadnego uwalanego jak prosię brudasa, usmarkanego dziesięciolatka czy nastolatki z podkrążonymi oczami, która za 50 hrywien robi laski na wylocie z miasta.

Nikt by nie odgadł, że to 99 donieckich narkomanów. Nie ćpają zaledwie od dwóch-trzech miesięcy. Stoją, bo siostra Andżelika jak zwykle spóźnia się do pracy. A to ona codziennie rano wydaje im metadon, czyli o dwa nieba silniejszy od morfiny syntetyczny narkotyk niedający tak zwanego haju, który przyjmują w ramach terapii zastępczej, czyli substytucyjnej. Małe dawki metadonu zastępują im opiaty, które przyjmowali nałogowo wiele lat.

No i co? Taką bandę można zebrać w każdym europejskim mieście.

No, niezupełnie taką. Bo to są tramadolszczycy. Ofiary lekarstwa przeciw bólowi w czerwonym albo żółtym papierku za 12 hrywien (6 złotych) w aptece, po którym miałeś odlot, jakby cię koń walnął kopytem w łeb. Całkiem nie gorszy od jazdy po kompocie ze słomy makowej. Wystarczyło tylko, na początek, zamiast jednej wziąć pięć pastylek. I uzależniał tak samo szybko i mocno jak heroina.

To jakim cudem 99 ćpunów nagle tak sporządniało?

Ano takim, że w połowie zeszłego roku, po dziesięciu latach legalnej sprzedaży, tramadol został uznany na Ukrainie za narkotyk. I z dnia na dzień wycofali go z obrotu, a przecież ćpały go na co dzień dziesiątki, a może setki tysięcy ludzi. Każdy ukraiński narkoman od niego zaczynał. Brał, kiedy nie miał forsy, niczego lepszego albo mocniejszego pod ręką. Po prostu heroina dla ubogich i cudowne lekarstwo na narkotykowe głody. Zamiast. W jednym tylko pięciomilionowym obwodzie donieckim (województwie) było 1800 aptek, w których go sprzedawano.

W Woroszyłowskiej dzielnicy Doniecka było 60 legalnych "aptecznych punktów" i "kiosków aptecznych", w których nie sprzedawano niczego poza tramadolem, tramalginem, tramalganem... To różne nazwy tego samego draństwa. Wszyscy nazywali te miejsca młodzieżowymi albo tramadolowymi aptekami. Do tego doliczyć trzeba armię ulicznych dilerów, którzy opychali kaliosa z ręki. (Kalioso znaczy koło i tak slangowo się mówi na dragi na Ukrainie).

Dla ukraińskich ćpunów nastały ciężkie czasy.

Ale co mnie to obchodzi? Jacyś tramadolszczycy? Nic zupełnie! Gdyby nie Dima. Dimka z twarzą anioła.

Gawrosz

Dimka to kolejne rosyjskie dziecko, które bym sobie zgarnął z ulicy. Jak bezpańskiego psa albo kociaka. Jesteś niczyj, to chodź, od dzisiaj będziesz mój.

Gdyby to było takie proste, miałbym już kilkanaścioro takich w domu. Wystarczy się nie opędzać. Bystrych i zaradnych jak diabli, twardych i niekapryśnych, które potrafią łasić się nawet wzrokiem. Zadziwiają na każdym kroku, a do tego często są śliczne jak anioły, więc zakochujesz się w dziecku w kilka minut. Potem pogadacie, opowiadasz mu, że niestety, dzieli nas granica. Opychacie się frytkami, hamburgerami, popcornem i zostawiasz je w ulicznym syfie, gdzieś je znalazł. I ze ściśniętym sercem ruszasz dalej w drogę.

Dimka na planie miasta pokazał mi, w których aptekach najtaniej kupić tramadol i gdzie znaleźć ulicznego dilera z kaliosami. Na pierwszy rzut oka odróżniał ich od tych, którzy handlują szyrką, a więc miejscową heroiną, i wintem, czyli podobną do amfetaminy ukraińską efedryną z syropu na kaszel. Dima lepiej czytał mapę niż większość donieckich taksówkarzy, chociaż nigdy w życiu nie jechał taksówką. Na rowerze także. Nigdy nie rozmawiał przez telefon, nie jadł tortu, nie kupił gazety... Nigdy w życiu nie był w kinie, na basenie ani u lekarza, chociaż miał 12 lat. On nawet nie pamiętał, czy kiedykolwiek oglądał telewizję (poza tym, że na wystawie sklepowej) i czy był głodny. Tak zwyczajnie, jak każdy przed obiadem czy kolacją. Bo Dimka i jego bezdomni koledzy cały dzień poświęcają na zdobywanie żywności. To ich jedyne zajęcie. Ludzie ich karmią. Żywią tym, co mają w siatkach, koszykach i torbach. Myślę, że Dimka, tak jak sikorka, każdego dnia mógł zjeść więcej, niż sam ważył. Cały czas memłał w gębie jakieś jadalne badziewie.

Poznałem go w końcu 2006 roku, kiedy pierwszy raz byłem w Doniecku. W ciągu ostatnich dwóch lat trzy razy uciekał z domu dziecka. Trzymał się ze starszym o pięć lat tatarskim chłopcem Ramilem, którego wszyscy mali włóczędzy nazywali Szamanem, bo był inny. Najmniejszy, chociaż najstarszy ze wszystkich. Matka wygnała go z domu, kiedy się okazało, że już nie urośnie.

Fantastyczne było z nich combo. Mały i duży. Ładny i brzydki. Gaduła i milczący. Dimka był wesoły, odważny, rezolutny. Ramil - ponury, nieśmiały i bojaźliwy. Cały dzień żebrali w okolicach centralnego bazaru i McDonalda.

Nie było wątpliwości, do którego może kiedyś uśmiechnąć się los, a któremu na sto procent da kopa.

Dowiesz się tego na końcu.

Kaliosa

Andriej miał 12 lat, kiedy został tramadolszczykiem.

- Moi koledzy z klasy po szkole biegali z automatami i bawili się w wojnę - opowiada Andriej - a ja ze starszymi chłopakami hodowałem w ogródku marihuanę z sadzonek przywiezionych z Krymu. W 1998 roku w aptekach pojawił się tramadol z importu. Z Indii, Rosji, Niemiec i z byłej Jugosławii. Później robili go także u nas. Spróbowałem i było strasznie. Mało flaków nie wyrzygałem. Potem zapalam papierosa, biorę do gęby i zamieram, oczy się zamykają, coś przed nimi lata... Bardzo dziwne. Trudno opisać. Otwieram oczy i widzę, że ten papieros pali się już w palcach, ale nie czuję bólu. Widzę tylko i czuję smród palonych paznokci.

- Ale zrobiło się przyjemnie? - zgaduję.

- Od drugiego razu. Nawet bardzo, tyle że strasznie wszystko swędziało, łaskotało. Nos, usta, twarz. Całe ciało. W szkole wziąłem od kolegów. Poszedłem do stołówki na pielmienie, łyknąłem tabletki, popiłem kompotem. Po szkole odniosłem tornister do domu i z przyjacielem pojechałem do szpitalnej apteki, gdzie go sprzedawali po 7 hrywien za opakowanie - dziesięć tabletek. Wtedy to był jeden dolar z ogonkiem, tyle, co dwie paczki papierosów. Brałem raz dziennie pięć tabletek przy porannym myciu. Rodzice byli już w pracy, a mnie trzymało fajnie do wieczora. I tak sześć lat tramadoliłem dzień w dzień! Tylko doza rosła do 30-40 pastylek dziennie. Najdłuższa przerwa trwała jedną dobę. Wtedy odkryłem, co to są głody. Ale ciągle uczył się, jak Pan Bóg przykazał, niemal codziennie wychodził do szkoły. Jego rodzice żyli uczciwie, oszczędnie, zbierali na wakacje, nowy samochód i nie czuli, że podbiera im pieniądze, bo to były małe sumy. Narkotyki dla ubogich, dziecięca heroina.

Cztery lata temu - miał wtedy 19 lat - przeszedł na prawdziwą heroinę, czyli szyrkę, szyrę, wywar ze słomy makowej, który polscy narkomani nazywają kompotem. Bo tramadol już mu nie wystarczał. Dwa lata później potrzebował już 30 centymetrów szyrki, żeby mieć piękny odlot.

- Przecież nie ma nawet takich strzykawek! - mówię.

- Najwyżej dwudziestki - Andriej na to. - Najpierw brałem połowę, potem, nie wyjmując igły, posiedziałem chwilę, zapaliłem, uzupełniałem strzykawkę i brałem drugi strzał. To nawet dla wielu starych narkomanów była śmiertelna dawka.

- Musisz mieć bardzo silny organizm.

- Miałem. A teraz jak nie sraczka, to boliaczka. Jedno się kończy, drugie zaczyna. Nerki, wątroba, żołądek, głowa, nawet zęby. Zdrowe zęby mnie bolą!

To sprawiło, że Andriej zgłosił się do kliniki narkologicznej na odwyk, ale po dwóch dniach go wyrzucili, bo ćpał nawet tam. Ukraiński i rosyjski baryga (diler) dowiezie narkotyki w każde miejsce na świecie, tylko doliczy za taksówkę. Potem rodzice Andrieja opłacili mu leczenie w ośrodku prowadzonym przez Kościół pięćdziesiątników. To była okrutna terapia "na sucho", w której wszystkie metody lecznicze i psychoterapię zastępowała modlitwa. Pacjenci całą dobę spędzali w zamkniętych pomieszczeniach, nigdzie nie wychodzili, ale mogły odwiedzać ich bliskie osoby.

Andrieja odwiedzała dziewczyna, też narkomanka. Przynosiła mu tramadol. Tak wrócił do narkotyku, od którego zaczynał. Zamiast roku wytrzymał sześć tygodni i uciekł.

Andriej jest ciężko chory. Przez cztery lata intensywnego ćpania dożylnych opiatów zniszczył sobie wszystkie żyły. Wkłuwał się nawet do naczyń na plecach, brzuchu i na szyi. Na rękach, nogach, w pachwinach nie ma centymetra zdrowej żyły. Właśnie tam w jednym z naczyń zrobił mu się skrzep i zator. Jeśli przesunie się w stronę serca albo głowy, Andriej umrze. Od miesiąca gorączkuje, nie może chodzić, ale rozpoczął przecież kolejną terapię i codziennie musi zjawić się w klinice narkologicznej po swoją dawkę metadonu.

Ma 23 lata i chodzi z laską, której trzyma się dwoma rękoma. Potwornie cierpi, ale nie ma gdzie i jak tego leczyć, bo lekarze boją się wirusa HIV, którego jest nosicielem (jak niemal wszyscy miejscowi narkomani). Nie ma ubezpieczenia i nawet grosza na lekarstwa. Na spotkanie ze mną w centrum handlowym Zołotoje Kolco przykuśtykał w ohydnym filcowym kapciu na chorej nodze. Płacze z beznadziei, rozpaczy i bólu.

Szyrka

- Kiedy ostatni raz grzałeś szyrkę? - pytam Andrieja.

- Trzy miesiące temu. Zanim poszedłem na terapię metadonową. Gigantyczne dawki. Sześć razy dziennie dziesięć centymetrów. Ale koncentratu! Do sprzedaży baryga rozcieńcza taką dziesiątkę do 25 centymetrów.

Najbardziej skondensowaną szyrkę nazywa się melasą, kisielem albo mazutem. Bez rozrzedzenia tego nie wolno wstrzykiwać, boby zabiło. Jest jeszcze cztery razy bardziej zagęszczona niż koncentrat. To czyste opium na alkoholowej albo jakiejś chemicznej bazie.

- Ile kosztował cię jeden dzień?

- Majątek. Jakieś 1800 hrywien (900 złotych). Tyle przez miesiąc zarabia moja ciotka, która jest nauczycielką. Byłem przy forsie, to kupowałem ogromne ilości po cenach hurtowych bezpo-

średnio od producenta, bo na ulicy centymetr zwykłej szyrki kosztuje 40 hrywien (20 złotych).

Jednym z ulicznych, najdrobniejszych detalistów był Roma. Ogromne, silne chłopisko. 190 centymetrów, ponad 90 kilogramów. Jako narkoman jest wyjątkowy, bo nigdy nie kradł, nie wynosił z domu i nigdy nie przestał pracować. Od dziesięciu lat jest górnikiem w kopalni imienia Zasadźki, najtrudniejszej, najbardziej niebezpiecznej kopalni w Europie. Przez wszystkie lata od wyjścia z wojska, gdzie został narkomanem, ćpał tramadol w coraz większych dawkach.

- On nawet pomagał mi pracować - mówi Roma. - Euforię, odjazd miałem dłuższe i mocniejsze niż po heroinie. Taki doping w tych cholernie trudnych warunkach. Sporo chłopaków coś łykało, ale górnicy to głównie amatorzy wódki. Jednak alkoholik w kopalni się nie utrzyma, narkoman też nie, chyba że tramadolszczyk. Zrobiłem sobie grafik i tak brałem, żeby nie nawalić w robocie. Trzy-cztery razy dziennie jedno opakowanie. Panowałem nad tym.

I nigdy nie miał ataku epilepsji. Specyfiką tego preparatu jest to, że uzależnione osoby mogą mieć objawy tej choroby. Co piąty tramadolszczyk miewa normalne ataki padaczki - z utratą przytomności, drgawkami i odgryzaniem języka. U prawie połowy z nich epilepsja zostaje na całe życie, nawet po wyleczeniu z narkomanii.

- Po każdej wypłacie wydzielałem sobie kilka-set hrywien i w najtańszej aptece robiłem zapas na cały miesiąc - opowiada Andriej. - Oczywiście zawsze schodził mi dużo wcześniej, ale uczciwie zarabiałem na swoje ćpanie i dla żony czasem coś zostało. Lecz w zeszłym roku tramadol się skończył. Tragedia. Dla mnie świat się zawalił. Wróciłem do dożylnych opiatów, od których zaczynałem w wojsku.

Znowu próbował metodycznie. Codziennie rano za 400 hrywien (200 złotych) kupował dwa centymetry melasy, bo to najmniejsza ilość, z którą baryga przyjeżdża na striełkę (miejsce spotkania). Z tego Roma robił 20 centymetrów szyrki wartej 800 hrywien. Dwa razy na dobę brał po dwa centymetry, a resztę sprzedawał na ulicy za 640 hrywien. Miał pieniądze na melasę na następny dzień i jeszcze zostawało mu 240. Na początku.

Błyskawicznie rosły dawki heroiny, których potrzebował, aż bilans zrobił się ujemny. Po dwóch miesiącach potrzebował już sześciu centymetrów dwa razy dziennie, więc dla oszczędności zaczął stosować: sypozal, sywazol (ukra-ińskie nazwy), dimedrol, relanium, miozepam, fenazepam - silnie uzależniające środki na sen, uspokojenie, przeciw bólowi albo padaczce. Doprawiał nimi szyrkę, co nawet czterokrotnie potęguje jej działanie. Wszystko, co zarobił w kopalni, wpuszczał w żyły, a to, co wpuszczał, nie było tanie, więc żona zabrała syna i wyprowadziła się do rodziców, a jego wyrzucili z mieszkania, bo nie płacił czynszu. Wszystkie nieszczęścia, z HIV-em włącznie, w sześć miesięcy od zniknięcia z aptek tramadolu.

Na koniec z przyjacielem Saszą wykonali największy narkomański numer, jaki jest znany na terenie byłego radzieckiego imperium. W jedną rękę wstrzyknęli szyrkę, a w drugą - jednocześnie winta, by w jednej chwili mieć dwa rożne haje, odloty. Ale to są środki, które wzajemnie się wykluczają, bo wint jest psychostymulatorem, a szyrka - wręcz przeciwnie - uspokaja, usypia, zwalnia.

- Poczułem się, jakbym połknął małą bombę atomową - wspomina Roma. - Jakbym w żyłach zamiast krwi miał nitroglicerynę. Myślałem, że wybuchnę. Sasza rozebrał się do gaci, położył w kuchni na podłodze i umarł.

Następnego dnia Roma zgłosił się na terapię metadonową. Ma 34 lata. Mieszka z rodzicami.

Sistema

Numer, który wykonał Roma, w narkomańskim żargonie nazywa się kaczele, co znaczy huśtawka.

Odlot to jest kajf, powszechne i bardzo popularne słowo wśród Rosjan. I tajemnicze pojęcie, które przez Krym i tamtejszych Tatarów przywędrowało z Turcji, a opisuje człowieka w stanie spełnienia, szczęścia, równowagi.

Wint, co po rosyjsku znaczy śruba, to pierwszy znany w ZSRR narkotyk. Wtedy nazywany był dżezem. Sposób na produkcję domowej heroiny z maku, czyli szyrki, radzieccy narkomani poznali dopiero w 1980 roku.

Kumar to narkotykowy głód charakterystyczny dla tramadolu i heroiny, a kumarit to być na głodzie. Zaczyna się od kataru, gęsiej skórki, potów, rozdrażnienia i bezsenności. Nie wiadomo na pewno, skąd wzięło się to słowo. Chyba że pochodzi (ale to by było trochę bez sensu) od kumir - bożek, bożyszcze, a w ostatnich latach także herszt bandy, grupy mafijnej. A jak za pomocą masziny (strzykawki) i struny (igły) człowiek już wstrzyknie narkotyk, czyli wmazatsa (od mazat' - smarować), to doświadczy kajfu i się odkumari. I będzie wmazanyj, czyli ubityj - zaćpany.

Po zniknięciu z rynku tramadolu bardzo popularne stały się w aptekach przeciwbólowe preparaty z zawartością kodeiny, która także jest syntetycznym opiatem. Żeby ją uzyskać, trzeba przeprowadzić bardzo skomplikowaną operację chemiczną, więc narkotyk nie jest tani. Nazywany jest elektroszyrką albo euroszyrką, bo na początku robiony był z lekarstw z krajów Unii Europejskiej.

Podobnie było z tramadolem. Najpierw sprzedawany był tylko zagraniczny, a potem rynek zasypali miejscowi producenci. Pojawiły się zakłady farmaceutyczne, które nie robiły niczego poza tramadolem. Ulicami wielkich miast przewalały się demonstracje zrozpaczonych rodziców, ale producenci we wszystkich organach władzy zorganizowali potężny lobbing w obronie tego narkotyku. W Doniecku najbardziej znana była Natalia Pietrenko, miejscowa deputowana i lekarka ze szpitala odwykowego, która broniła go jak własnego życia. Dowodziła, że to nie jest wina lekarstwa, że ktoś go nadużywa.

Narkomani, producenci i handlarze to ludzie systemu. Jest system efedrynowy - to ci, co ćpają winta, i system opiumowy od szyrki. To dwa oddzielne światy, które nigdy się nie pokrywają.

Wśród uczestników metadonowej terapii poznałem parę silnie uzależnionych osób. Przez dwa lata małżeństwa ona nie zorientowała się, że mąż jest narkomanem, że bierze szyrkę, a on nie wiedział, że żona ćpa winta.

Pisuar

Największą tajemnicą jest dla mnie, za co narkomani ćpają, skoro prawie zawsze są nędzarzami?

Roma, na przykład, przećpał swoją rodzinę. Małżeństwo, o którym wspominam na końcu poprzedniego rozdziału, interes odziedziczony po rodzicach.

- Zasrany zresztą - mówi kobieta z tego dziwnego małżeństwa - ale bardzo dobry, bo to były uliczne toalety rozstawione po kilka po całym mieście.

- Widziałem - ja na to. - Jedną zajmuje pisuardesa, która inkasuje, odmierza papier i otwiera drzwi klientom, pozostałe są dla użytkowników. Jedna hrywna za wejście (pół złotego).

- Na początku mieliśmy 120 toalet i 20 pracownic. Dzisiaj zostały nam trzy kible, których całą dobę pilnujemy z mężem na dwie zmiany. Przepadły pieniądze, rodzina, zdrowie. Wszystko straciłam.

- Poza urodą.

- A co z niej za pożytek, kiedy masz HIV-a - mówi i wciąga przez słomkę poranną hiroszimę z tequili i irysowego bolsa. - Żeby chociaż tramadol zostawili.

Andriej, ten z zatorem w pachwinie, założył z kolegami złodziejską spółdzielnię narkomanów. Okradali sklepy i podróżnych w pociągach, chodzili do nielegalnych szulerni i zespołowo kantowali przy pokerze.

Tania przećpała swój dom w stanie surowym zamkniętym o wartości 100 tys. dolarów. Mieszka z matką. Żyją z jej renty w wysokości 766 hrywien (380 złotych).

To bardzo smutna, 47-letnia kobieta, która nie wie, co to jest praca, macierzyństwo, a przed kilkoma tygodniami straciła Gienę, drugiego w swoim życiu męża. Też był narkomanem, ale umarł na gruźlicę.

Zaczęła ćpać zaledwie dziesięć lat temu, po śmierci Olega, pierwszego, ukochanego męża, który razem z braćmi prowadził małą piekarnię i własnymi siłami budował ich dom. Tania nie umiała poradzić sobie z samotnością, więc na sen garściami jadła tramadol. Doszła do 20 tabletek na jeden raz.

Gienę spotkała w systemie.

- To nie był dobry człowiek - mówi Tania. - Przez niego usiadłam na igle, to znaczy zaczęłam się kłuć. Mówił, że tramadol jest dobry dla młodzieży, a nie dla starych narkomanów. Wszystko robiliśmy razem. Zdobywaliśmy, ćpaliśmy, cierpieliśmy głody. Ale jak sam zdobył, a było mało, to nigdy mi nie dał. Własnej żonie, co z nią spał! Nawet centymetra, żeby było lżej. U narkomanów nawet matki z dziećmi szyrką się nie goszczą. Nie ma litości. Szybciej sobie ukradną. Znam takie rodziny.

Dwa lata po śmierci pierwszego męża Tania sprzedała dom.

- 100 tys. dolarów - mówi ponuro. - Tyle że na najlepszym cmentarzu wszystkim po kolei kupiłam miejsca. Razem, obok Olega, dla mnie i dla rodziców. Po 250 dolarów za jedno miejsce. I dla Gieny też, ale z drugiej strony cmentarza. Przećpałam dom do ostatniej kopiejki i zaczęło się piekło. Siedzisz, ludzie walą w żyłę, a ciebie łamie i nic nie masz. Żaden ćpun cię nie ugości. Narkomania to albo głody, albo strach, że idziesz spać, a na rano nic nie masz. I jesteś bez grosza. Tak jak ja. Poszłam na metadon się leczyć, bo nawet tramadol się skończył. Ze strachu poszłam.

Apteki

Tylko czekała, żeby z kuchni, gdzie mnie przyjęły, wyszła jej mama.

I z tego strachu szybko przeszła do opowieści o milicji. Bo kiedy złapią, trzeba się wykupić. A narkoman niby skąd ma wziąć pieniądze.

- Cały komisariat się zlatywał, żeby podupczyć narkomankę - mówi Tania. - Stali w kolejce. Obleśne, zapocone grubasy z wąsami, co śmierdzą kacem i papierochami.

- Bo narkomanka niby fiołkami.

- Jakoś im nie przeszkadzało! Pękali ze śmiechu, rechotali, robili zakłady, kto dłużej, mierzyli czas, a te najbardziej jurne bydlaki stawały jeszcze raz na końcu kolejki.

Tania wsadza palec w gardło, jakby chciała puścić pawia.

- Mogłam się nie zgodzić, bo siedzieć to ja mogę, żeby tylko rano przynieśli mi moją działkę na śniadanie. Dziewczynom zawsze było łatwiej wykupić się z milicji. Tak samo można wyciągnąć od nich przyjaciela. Znam takie dziewczyny, ale takie szybko potem trafiały na ulicę. U nas prawie wszystkie prostytutki to narkomanki.

- Mówią, że połowa z kilkudziesięciu tysięcy moskiewskich prostytutek to dziewczyny z Ukrainy.

- I to z donieckiego obwodu.

Tania opowiada, że cały tramadolowy interes miała pod sobą milicja. To był ich biznes. Kryli go, zaopatrywali wszystkich ulicznych sprzedawców i apteki. Zapewniali ochronę, a więc stali pod aptekami i przy okazji, żeby dorobić, łapali tych, którzy wychodzili z zakupami ze środka. Zabierali pieniądze nawet dzieciom, które straszyli, że wezwą do komisariatu rodziców, a starych, że zostaną zatrzymani "do wyjaśnienia".

Dlatego narkomani najczęściej połykali tramadol w aptece. W cenę była wliczona woda mineralna i plastikowy kubeczek. Kto nie mógł połknąć wielkiej tabletki w całości, tłukł ją w moździerzu, który zawsze był na wyposażeniu apteki. Pogryźć się nie dało, bo tramadol był potwornie gorzki.

Każda tramadolowa apteka działała jak lombard. Zamiast pieniędzy można było przynieść kosztowności, aparaturę muzyczną, ubrania, a nawet dokumenty. Wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Brali w lombard albo zwyczajnie kupowali.

- Mój Giena przytargał nawet naszą pralkę i lodówkę - mówi Tania. - W aptece zawsze był właściciel, który zajmował się wyceną. On wiedział, że jak przynosisz takie rzeczy, to jesteś na strasznych głodach i zgodzisz się na każdą cenę. To byli najgorsi lichwiarze i bandyci, milicyjne sługusy. A wiesz, że niektórzy w tych komisariatach nie zakładali kondomów? No, ci milicjanci. A ja już z dziesięć lat mam HIV-a. Dobrze im tak, chuje jebane.

Recydywa

Rosyjski gangster może umrzeć na mafijnej wojnie, w wypadku samochodowym albo od narkotyków. W życiu nie słyszałem, żeby któryś zszedł inaczej, na przykład ze starości albo z powodu choroby.

Z tego wynika, że do spełnienia przeznaczenia Waleremu została tylko ta trzecia możliwość, bo chociaż ma zaledwie tyle lat, co ja, jest na gangsterskiej emeryturze i nie ma samochodu. Jak każdy emeryt okropnie zdziadział, więc na stare lata przeszedł na tramadol, a kiedy lek został wycofany ze sprzedaży, razem z żoną zgłosił się na metadonową terapię zastępczą. Jego dwie poprzednie żony umarły od narkotyków.

Byłem akurat w gabinecie szpitala odwykowego, w którym jest wydawany metadon, kiedy siostra Andżelika złapała Walerę, jak próbował ukryć pod językiem i wynieść 25-miligramową tabletkę narkotyku. To mikroskopijna działka, ale w mieście można ją sprzedać za 250-300 hrywien, a więc równowartość ośmiu-dziesięciu centymetrów szyrki.

To ogromny i gruby facet, który chodzi bardzo niezdarnie na sztywnych, szeroko rozstawionych nogach. Zaledwie godzinę rozmawiałem z nim w restauracji, a on w tym czasie dwa razy zdążył się rozebrać. Nie do rosołu. Zdejmował buty, skarpetki, zakasywał nogawki nad kolana i stawał koło stolika. Pokazywał postrzelane w bandyckich porachunkach nogi.

Na pierwszy rzut oka wydawało się, jakby pod jednymi skarpetkami miał drugie, ale to nogi były czarne od wstrzykiwanej latami heroiny.

Na drugie spotkanie nie przyszedł. Dzwonię, a on płacze w słuchawkę, że za chwilę oszaleje z bólu. Nie spał całą noc, bo ząb go boli i nie wie, co robić.

- Jak nie wiesz?! - krzyczę na niego. - Masz 52 lata! Idź do dentysty.

- Ale ja nie wiem, gdzie szukać. I nie mam tyle pieniędzy. Może coś od bólu bym kupił na ulicy. Coś zamiast tramadolu.

Grób

Kiedy w tym roku po raz drugi trafiłem do Doniecka, zacząłem od poszukiwań wokół bazaru. Dimki i Ramila, których na własny użytek nazywałem "gawroszami", nie widziano od wielu miesięcy, a piwnica, w której mieszkali, była zakratowana. Dopiero po kilku dniach od jednego z małych włóczęgów usłyszałem: - Mały, ale dorosły? Szaman?! Jest taki, ale się człowiek podciągnął. Spotkał dziewczynę, która go wzięła do siebie.

- Ona też mała? - pytam.

- Nie powiedziałbym - mówi mały żulik. - Mieszkają w pięknym domu z pla-sti-ko-wy-mi oknami! Ale zabronili pokazywać gdzie.

Potem długo się targował, za ile mnie tam zaprowadzi, bo za 100 hrywien (prawie 50 złotych) to mu się nie opłaca.

Mieliśmy ze 300 metrów do przejścia.

Ramil ma dzisiaj ponad 19 lat i nie chce pamiętać, że jeszcze kilka miesięcy wcześniej szukał żarcia na śmietnikach. Nauczył się układać glazurę i nieźle zarabia w firmie ojca swojej dziewczyny, która na miejscowym uniwersytecie studiuje ekonomię.

Dimka umarł przed rokiem w piwnicy, w której chłopaki mieszkali.

Tramadol był sprzedawany w opakowaniach po dziesięć sztuk. Ten, który go dał Dimie w zamian za zimowe buty, nie powiedział, że to normalna dawka, ale dla starego ćpuna. Za pierwszym razem powinien zjeść góra pięć pastylek.

Kiedy Dima przestał oddychać, Ramil przykrył go starą kołdrą, wyszedł z piwnicy i już nigdy tam nie wrócił.

Dima miał 13 lat.

Jacek Hugo-Bader

 

Tekst pochodzi z serwisu Wyborcza.pl - www.wyborcza.pl © Agora SA

Oceń treść:

Average: 9.7 (3 votes)

Komentarze

Anonim (niezweryfikowany)

swietny tekst, czy rzeczywiscie zaden z politoksykomanow nie dotrwal do konca?

....

noname

ja dotrwałem... i później go tu zamieściłem :-)

 

Skłania do refleksji - czy człowiek jest na tyle odpowiedzialny, by mógł sięgać/leczyć_się wszystkimi dostępnymi lekami bez recepty ? Czy prohibicja przynosi jakieś pozytywne efekty ? Czy kontrolowana sprzedaż tramadolu/heroiny/amfetaminy w aptekach nie byłaby korzystniejsza w ogólnym rozrachunku niż czarnorynkowa sprzedaż shit-u ? Bo właściwie te dzieciaki zaczęły mieć poważny problem w momencie delegalizacji, wcześniej jakoś dawały radę (tak wywnioskowałem z artykułu).

 

 

Anonim (niezweryfikowany)

a wjebaly sie przez tramadol bez recepty... czytaj czytaj

Anonim (niezweryfikowany)

Nie. Nie wmówisz mi, że ktoś zacznie ćpać tylko z tego powodu. Mieli problemy, nudzili się, cokolwiek. Więc twój wniosek to bzdura.

Ale zauważ, że niektórzy sięgneli po heroinę, gdy tramadolu w aptekach zabrakło. 

Anonim (niezweryfikowany)

nie zupełnie tak. całe ich życie w nałogu to był problem jak zamotać kasę na to by nie być na głodzie.

Anonim (niezweryfikowany)

Człowiek nie jest odpowiedzialny z natury rzeczy,jedyne co go ratuje to instynkt samozachowawczy/u niektórych niestety w stadium skarłowacenia/.

Krotkoterminowo prohibicja przynosi zawirowanie,długofalowo da pozytywne efekty/dla nielicznych co prawda,ale reszta która się wykruszy i tak leciała po równi pochyłej/

Co ma oznaczać kontrolowana sprzedaż??...na receptę..??pewnie ,ze to cywilizowany sposób na próbę uświadomienia ludziom ,ze specyfik ma być używany zgodnie z przeznaczeniem nadrzędnym,a nie dla skutków ubocznych.

Czytam post i nie wierzę..;)..dzieciaki zaczęły mieć powazny problem w momencie delegalizacji????one miały już problem ,bo urodziły się w nieodpowiednim miejscu ,czasie i złych okolicznościach towarzyszących...dawały radę...dobre sobie/to już brak humanitaryzmu/..dawały radę rżnąc swoje życie po kawałku dzięki specyfikom...??..od zaćmienia do zaćmienia..to może lepiej by było ulżyć im by nawet starać się nie musiały i od razu postawić wiadro z chemią..po główce pogłaskać i gardełku by szybciej zassały..

fantasmagoria1000

 

Anonim (niezweryfikowany)

Jeśli wszystko byłoby legalne to odpowiedzialność byłaby kwestią przetrwania. Nastąpiła by zdrowa selekcja. Świat pełen świadomych i odpowiedzialnych ludzi skolei miałby sam większą szansę przetrwać - jak i nasza w końcu odpowiedzialna za swoje czyny (niszczenie planety - jest właśnie kwestią nieodpowiedzialności ogółu populacji ludzkiej i wąskiej warstwy rządzących, których nadmiernego zapału do grabienia zasobów naturalnych nie moderują narkotyki ;) )

Anonim (niezweryfikowany)

Dobry materiał. Warto przeczytać. Czołem kodeiniści!

 

/dtr/

Anonim (niezweryfikowany)

bralam tramadol przez ponad rok, pozniej wszystko sie sypnelo, teraz przechodze przez niezapomiany zespol odstawienia, nie przeczytalam artykulu, bo jest pierwsza w nocy, a ja dalej nie moge spac jak co dzien juz od jakiegos czasu kiedy przestalam brac choc tak bardzo chcialabym zasnac, bo ciagle zmeczenie doprowadza mnie do szalenstwa... nie wiem czy podjelabym sie pozbycia sie nalogu gdyby nie brak dostepu, tzn pewnie daloby sie zalatwic, ale wczesniej byl po prostu w domu i wystarczylo zawinac buteleczke... moj dziadek zmarl na raka a jeszcze po jego smierci w domu zostal spory zapas tego leku... wiedzialam, ze robie zle, ale kiedy sobie nie radzilam, ogarniala mnie bezradnosc, rzucalam rzeczami w swoim pokoju i chcialam poczuc ulge, oddalic sie od mysli w swojej glowie, mialam gdzies wszystkie racjonalne sygnaly, wzielam raz, potem sytuacja sie powtorzyla, a pozniej na co dzien chodzilam na haju, moglam miec gdzies co robil moj ojciec po alkoholu, nie przejmowac sie matka, ktora boryka sie z choroba psychiczna, patrzalam na ten caly balagan i sie usmiechalam, mialam to gdzies, bylo mi dobrze, tyle mi wystarczalo, a teraz wracam do rzeczywistosci, dalej bede zyc z tymi samymi problemami, na ktore nie mam wplywu i musze nauczyc olewac sie je na trzezwo. 

Anonim (niezweryfikowany)

dobrze i mądrze piszesz :-/ znam ten ból bezradności i radzenia sobie w ten sam sposób....

Zajawki z NeuroGroove
  • 2C-P
  • Tripraport

Urodziny kumpla, jego dom a potem plenerek. Nastawienie jak najbardziej pozytywne.

Set & Setting - urodziny kumpla, jego dom a potem plenerek. Nastawienie jak najbardziej pozytywne.

Dawkowanie - ~12,5mg na twarz, roztwór alkoholowy.

Wiek i doświadczenie - niespełna 21 lat. Doświadczenie: alkohol, nikotyna, ketamina, metkatynon, dxm, mj, mieszanki "ziołowe", fentanyl, troszkę salvi, troszkę fety, 2c-e, 4-aco-dmt, eter, kodeina, gałka muszkatołowa bez skutku i LSA bez skutku.

  • Bufedron
  • Etanol (alkohol)
  • Tripraport

Sobotni wieczór, w planach mam pierwszy raz spotkać się ze znajomą z netu, później impreza w klubie z moją załogą, jestem wypoczęty, z dobrym nastawieniem, ciekawy nowej substancji.

Podróżnik: 31 lat, 186 cm wzrostu, 86 kg wagi

  • Grzyby halucynogenne
  • Przeżycie mistyczne

Piękny jesienny dzień, las i nasłonecznione zbocze na jego skraju; nastawiony jak zwykle optymistycznie, nieco podekscytowany; w podróż wyruszam samotnie

12.30. Intoksykacja. Spożywam pokarm bogów – łysiczki zanurzone w zupce grzybowej Smaczna Porcja. Nazwa nie kłamie, mimo psychodelicznego dodatku, zupa pozostaje całkiem smakowita.

Do plecaka pakuję śpiwór, wodę, odtwarzacz mp3 – i jestem gotowy do podróży!

+0.15. Po 15 minutach zaczynam już odczuwać pierwsze efekty, uczucie, że coś w środku zaczyna się dziać, jakaś nieokreślona zmiana. Wychodzę z domu i udaję się w stronę pobliskiego lasu.

  • Dekstrometorfan


Ten konkretny trip nie miał być niczym szczególnym, byłem nastawiony na lekką i miłą wycieczkę w świat iluzji, zatopiony w dźwiękach niemożliwie pięknej w swej dokładności muzyki. Ale Wielki DextroMethophor chodzi swoimi ścieżkami i nie zważa na zabawnych mieszkańców jeszcze smutnej planety. Uznał, że dość już bycia miłym wujkiem i trzeba przykładnie ukarać tego, kto ośmiela się zakradać co noc każdego nowego miesiąca, od już dwóch z hakiem lat do jego transcendentnej rezydencji.


randomness